wychowałam się bez ojca… i całe szczęście

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Standardowa rodzina składa się z matki, ojca i dziecka. Czy tam z dwóch matek lub dwóch ojców i dziecka. Nie, nie będzie o rodzinach homoseksualnych 😉 To znaczy na pewno nie dzisiaj, bo w tym temacie nie czuję się jeszcze wystarczająco mocna. Niestety lub -stety nie każdy ma możliwość wychowywać się w pełnej rodzinie. Już pomijam te wszelkie nieszczęścia, w których jedno z rodziców spogląda na swoją rodzinę „z góry”, ale te przypadki, kiedy rodzice dochodzą do wniosku, że nie potrafią ze sobą funkcjonować „na dobre i na złe”, i na litość boską. Decydują się na rozwód. Płacz, nerwy… i co z dzieckiem…? Przecież to dla dobra dziecka powinniśmy PRÓBOWAĆ. To dla niego powinniśmy być ze sobą, tworzyć wspólny dom, budować RODZINĘ. Dziecko potrzebuje obojga rodziców. Co z tego, że rodzice nie potrafią wytrzymać w swoim towarzystwie więcej, niż minutę? Co z tego, że tatusia więcej nie ma, niż jest, bo albo generalnie ma wszystko w głębokim poszanowaniu albo najzwyczajniej w świecie z precyzyjnie układanych od dłuższego czasu gałązek wije już sobie drugie gniazdko z inną gołąbeczką? Co z tego, że tatulek znęca się nad mamusią a w ich domu najczęstszym gościem jest Policja a nie przyjaciele? Przecież to jest RODZINA a dziecko powinno mieć i mamusię i tatusia. Nawet jeśli tatuś tymże dzieckiem szczególnie nie jest zainteresowany.

Parodia.

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam jakoś 6-7 lat. Pamiętam, że fakt, iż tatuś się wyprowadził nie robił na mnie większego wrażenia. Nigdy nie poświęcał mi czasu. Może ze dwa razy zabrał mnie na spacer. Nigdy nie zagrał ze mną w piłkę, nigdy nie uczył mnie pływać, nie był ze mną na rowerze i nigdy nie przeczytał mi choćby jednej bajki na dobranoc. Dla niego istnieli tylko koledzy, muzyka i alkohol. To przez niego mam wstręt do dźwięków gitary. Bo gitarę słyszałam ciągle. I smooth jazz. Taki niespełniony muzyk. I widziałam też ciągle nieszczęśliwą Rodzicielkę, która harowała jak wół w domu, w ogrodzie, w pracy i przy mnie. Awanturom, wrzaskom nie było końca. Pamiętam, jak pewnego dnia poszłam z Rodzicielką na zakupy do osiedlowego Supersamu. Jedna ze sprzedawczyń powiedziała do Rodzicieli: „Nie szkoda pani życia swojego i tego Chomiczka? Przecież to wstyd jest na całe osiedle.” Nie wiedziałam do końca o co chodziło, ale wiedziałam, że skoro Rodzicielka znów posmutniała, to na pewno dzieje się coś BARDZO ZŁEGO. Bo to był wstyd. Osiedle niewielkie, więc wszyscy widzieli tatuśka wracającego po nocnych libacjach z kolegami.
Rozwiedli się. Na CAŁE SZCZĘSCIE. Z całych sił próbuję znaleźć jakikolwiek pożytek z tego, że tatuś jest moim tatusiem. Próbuję, próbuję, próbuję……….. Dobra MAM! Odziedziczyłam po nim gęste, kręcone włosy 😀 Więcej zalet nie pamiętam 😉
Wychowała mnie Rodzicielka z pomocą dziadków i małym wkładem ciotki (tak- Tej ciotki 😀 I to by wiele tłumaczyło 😉 ). Nie mówię, że było łatwo, ale na pewno zdecydowanie łatwiej, niż miałabym dorastać obok człowieka, dla którego nie istniało nic, oprócz jego samego i ewentualnie kolegów.
Nawet nie chcę myśleć jak wyglądałoby życie Rodzicielki i moje, gdyby byli ze sobą do dnia dzisiejszego. To znaczy wiem jak wyglądałoby moje. Na bank wyniosłabym się z domu w dniu 18-stych urodzin, jeśli nie wcześniej… Tak,  jak uczyniła Rodzicielka z ciotką. One są kolejnym przykładem tego, że rodzice swoim nieszczęśliwym związkiem potrafią zatruć życie swoim dzieciom. Dziadziuś nie potrafił wychowywać córek inaczej, niż pasem i zakazami. Do tego ta ich ciągła wzajemna małżeńska walka…  Wyzwiskom, krzykom i płaczom nie było końca. Zresztą tak jest do tej pory. Dziadkowie miłość przelali tylko na mnie. Tego, czego nie dali swoim córkom, dawali mnie. Nie wiem, czy sprawę przemyśleli, czy po prostu na ten czas się ogarniali, ale fakt faktem ja od nich niczego złego nie zaznałam. Dzisiaj ciotka i Rodzicielka co rusz powtarzają, że lepiej by było, gdyby ich rodzice się rozwiedli. Zresztą ja też tak uważam. Jak patrzę na Dziadków, jaką nienawiścią do siebie pałają, jakiego słownictwa używają we wzajemnej komunikacji, to odechciewa mi się siedzieć z nimi przy stole.
I przyszedł czas na Przyszywanego Ojca. Wkroczył w nasze życie, kiedy byłam już uformowaną psychicznie istotą. Miałam ukształtowaną drabinę wartości, swoje priorytety i cele. Wiedziałam kim jestem i kim chcę zostać. Nie tylko zawodowo. W sumie byłam już dorosła. Co nie jest powiedziane, że  nie wpływały na mnie opinie innych na mój temat, że byłam i jestem obojętna na to, co się do mnie mówi.  Przez te wszystkie lata nie usłyszałam od Przyszywanego Ojca, że cokolwiek zrobiłam dobrze lub że cokolwiek co robię ma sens. Jego dzieci też tego nigdy nie usłyszały. Zawsze wszystko było źle. Czegokolwiek by się człowiek nie dotknął, to było źle. Jakikolwiek sukces nie zostałby osiągnięty, to dopóki nie przyniósł kilku tysięcy na konto bankowe, nie był żadnym sukcesem. Zastanawiam się, czy jego syn, który jest nieprawdopodobnie utalentowanym człowiekiem, pisze świetną muzykę i jest rozpoznawany w co prawda niewielkim gronie odbiorców, ale odbiorców muzyki w wielu krajach, usłyszał od swojego ojca kiedykolwiek, że jest świetny w tym co robi. Obawiam się, że nie. Chłopak musiał być nieprawdopodobnie upartym człowiekiem, żeby mimo braku wsparcia ze strony ojca tak kurczowo trzymać się swoich marzeń.
A kim byłabym ja, gdybym dorastała u boku taty, który nigdy mnie nie pochwalił i był zajęty, tylko zarabianiem pieniędzy…? Jak bardzo krucha bym była i niepewna siebie? Czy znałabym swoją wartość? Jak bardzo szukałabym u innych akceptacji i miłości…?
Jakie to szczęście, że moi rodzice się rozwiedli! Jakie to szczęście, że wyrastałam co prawda w biedzie, ale w spokoju i miłości. Dziękuję, ci mamo że oszczędziłaś mi tych wszystkich awantur, wyzwisk i niespokojnych nocy. Dziękuję, że jestem, kim jestem.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że przez to, że wychowałam się w niepełnej rodzinie nie wiem jak wygląda prawdziwy związek. Może odrobinę w tym prawdy jest, ale na swoją obronę powiem, że na pewno wiem jak związek wyglądać NIE POWINIEN.

Kilka lat temu załamana otępiającą rozmową telefoniczną w moim ojcem, zadałam Rodzicielce pytanie:
Mamo, coś ty widziała w tym facecie, kiedy brałaś z nim ślub?! OŚWIEĆ mnie! Bo ja nie widzę w nim NICZEGO, co mogłoby sprawić, że którakolwiek kobieta mogłaby się w nim zakochać! On nawet przystojny nie jest!
-Nie wiem, dziecko… Nie wiem… Chyba ładnie grał na gitarze… I raz kupił ładny i użyteczny kosz na śmieci.
Dziękuję.
Znokautowała mnie 😀

129 odpowiedzi na “wychowałam się bez ojca… i całe szczęście”

  1. hmm… znam kilka patorodzin…

    Jedna dziewczyna wychowywała się bez ojca… dość szybko zaczęła szukać kogoś do związku … starczy jeden gest czy miłe słowo, a ona już ląduje u niego w łóżku, bo to na pewno ten, który będzie ją kochał… i tak po kilku facetów w roku… tak – próbowałem na nią wpłynąć… Nie – 7 lat takich starań dało tylko to, że jestem jej najlepszym przyjacielem (z którym do łóżka nie pójdzie, bo może znowu coś poczuć…), ale niewiele zmieniło sposób szukania …. 2 dzieci z dwoma różnymi facetami też niewiele dało jej do zrozumienia…

    Młody chłopak, który urodził się dlatego, że jego matka (samotna) poczuła potrzebę posiadania potomstwa… Terroryzuje swoją rodzinę – nie ma w jego życiu ojca, więc nie poznał ani odrobiny dyscypliny…

    Z drugiej strony…
    Dziewczyna, która – będąc w wieku szkolnym – była traktowana przez ojca jako przedmiot do handlu za wódkę… Zwiała z domu jak tylko poznała innego faceta – okazało się, że tamten też miał ciągoty do bardzo małych dzieci…

    3 przykłady patologii. 2 z nich z niepełnej rodziny, jeden z pełnej… Czy należy wyciągać z tego jakiś wniosek?? NIE!!
    Chore relacje zdarzały się, zdarzają i zdarzać będą… jaki to ma wpływ na dzieci?? Różny. Jak jest ktoś silny – wyjdzie z tego (dziewczyna z 3 przykładu – ma męża i dwójkę dzieci… chociaż znowu narzeka, że jej facet nie do końca sprawdza się jako towarzysz życia… ale oczywiście ze mną nie chciała być, bo tamten dawał jej poczucie spokoju i stabilizacji… co z tego, że ciamajda… ale nie pcha się za bardzo z łapami do niej i jej córki), jak nie – będzie miała problem (siostra tej dziewczyny ponoć w wieku 12 lat „pracowała na tirach”… obecnie mąż trzyma ją krótko i dlatego jest spokój…)

    Moim zdaniem Ty dostałaś twardą szkołę życia, ale wyszłaś z tego w miarę dobrym stanie…

    Zastanów się nad szukaniem faceta… Czy cała ta historia nie siedzi w Tobie tak głęboko, że nieświadomie odrzucasz każdego … Umysł chce, serce chce… i wtedy pojawia się to przeczucie, że będzie to samo co miałaś kiedyś…

    Poczekaj, wyluzuj… Jesteś świetną młodą kobietą. Już niedługo mężczyźni będą padali u Twych stóp… ale właśnie – prawdziwi mężczyźni, a nie tacy, co to skaczą z kwiatka na kwiatek, nie uda się z jedną, to wyjdzie z drugą, i tym podobne…

    Wbrew pozorom – są faceci naprawdę poważnie myślący o życiu. Prędzej czy później los postawi na Twojej drodze właśnie takiego gościa – nie przegap go w czasie zamartwiania się, że nikt się z Tobą umawia… albo w czasie „oblewania” kolejnej nieudanej randki…

    1. Wiesz… to jeszcze dużo zależy od tego, jak rodzice z tym rozwodem sobie poradzili i czy tatusiowie mieli jakikolwiek wpływ na swoje dzieci, czy może olewali swoich potomków i stąd te patologie… Ja i tak miałam dużo szczęścia, bo miałam dziadków, ciotkę. Pewnie, gdyby ich nie było, to też byłoby inaczej.
      A poza tym najpierw mi piszesz, żebym się zastanowiła nad szukaniem faceta, bo jestem w rozterce, czy poznam kogoś odpowiedniego a zaraz potem, że mężczyźni będą padać do moich stóp (padłam sama 😀 ) i żebym nie przegapiła Tego Jedynego. To CO MAM według Ciebie robić? Bo dałeś mi sprzeczne rady ;P
      Jedyne, co wiem, że na pewno wynika z tego, że wychowałam się bez ojca, to to że chcę, żeby mężczyzna był zaradny i opiekuńczy (poza obowiązkowym poczuciem humoru oczywiście 😉 ). I to na bank wynika z tego, że nie miałam ojca, bo wiem jak jest ciężko kobiecie samej. Jak ciężko jej wszystko ogarniać i jak bardzo czuje się w tym wszystkim samotna. Dlatego uważam, że facet powinien mieć te 3 cechy. Może gdybym wychowywała się razem z ojcem, to nie rozstałabym się z ostatnim facetem. Pewnie nie wiedziałabym, że z nim będzie mi trudno, bo facet nie ogarnia życia Nie widziałabym do czego to prowadzi. I byłabym z nim nieszczęśliwa…

      1. Te rady nie są sprzeczne – a wręcz przeciwnie;)

        „Poczekaj, wyluzuj…” – to jest najważniejszy fragment. Opisywałaś swoje nieudane randki, dlatego mówię, byś się zastanowiła nad SZUKANIEM faceta… Wierzę, że los ma dla Ciebie sporą niespodziankę… ale możesz ją przegapić poprzez kolejne nieudane spotkania… dlatego – nic na siłę… Daj losowi szansę

    2. Z wnioskiem z „przeglądu patorodzin” zgadzam się w 100% – pełne, niepełne – patologia może wystąpić w każdym środowisku.
      I jedni sobie poradzą, inni nie.

      Z psychoanalizą Chomika się nie zgodzę – nie wydaje mi się, żeby uciekała od związków ze strachu.
      Wręcz mam wrażenie, że bardzo rozsądnie podchodzi do kwestii poszukiwań – kosmicznych wymagań nie ma, ale byle czego nie weźmie.
      I chwała jej za to… zdecydowanie częściej spotyka się model z Twojej historii numer 1 – „powiedział komplement, postawił drinka… taki fajny, jak z nim nie pójdę do łóżka to zaraz mi jakaś inna go zabierze” 🙂

  2. Chomiczku zgadzam się z tobą w zupełności. Ludzie nie rozumieją jak wielką krzywdę robią dzieciom brnąc w małżeństwie „dla dziecka” Czasem ci ojcowie ale także matki lepiej będą wywiązywać się z roli rodzica nie będąc w nieszczęśliwym związku. Ale będą też tacy co nigdy nie będą prawdziwym rodzicem tylko tzw. dawcą życia.

    1. Prawda? Czasem ci ludzie lepiej funkcjonują osobno, niż razem. Nie mówię, że każdy kto się nie dogaduje powinien brać rozwód, ale jak jest w tej rodzinie naprawdę ciężko, to nie ma się nad czym zastanawiać.
      Pozdrawiam 🙂

  3. Chomikowa doskonale Cię rozumiem, bo przez lata powtarzałam mojej matce, że powinna się była rozwieść. Niestety zabrakło jej odwagi i siły by to zrobić. Zawsze obawiała się, że nie da rady finansowo się utrzymać ( o tak z finansami to moja matula zawsze problem miała i chyba do tej pory ma, trudno uwierzyć, że z zawodu księgową jest). U nas tylko problem był taki, że moi rodzice osobno to byli naprawdę fajni ludzie. Tylko razem tworzyli mieszankę nie do zniesienia.
    Mój ojciec generalnie na codzień przypominał Twojego. Też miał wszystko w …. nazwijmy to nosie. Głównie leżał, oglądał tv, spał albo popijał z kolegami. Nie awanturował się to prawda. To mama zawsze krzyczała i przeklinała. W domu NIC ale dosłownie NIC nie robił. Jedyne osoby, których zdanie miało znaczenie to byli jego rodzice. Jedno trzeba mu było przynać, jak się coś naprawdę waliło to zawsze potrafił znaleźć jakieś rozwiązanie. W sytuacjach kryzysowych sprawdzał się doskonale. Nawet obcym pomagał jeśli naprawdę było trzeba. No i lubił zwierzęta.
    Z drugiej strony moja mama była zawsze ( w sumie nadal jest) tykającą bombą zegarową. Nerwowa, kłótliwa a jednocześnie trochę zagubiona. Z dzieciństwa pamiętam codzienne generalne porządki trwające całe popołudnia i wyrywane kartki z zeszytu. Wszystko musiało być idealnie w porządku bo inaczej była awantura ( więc trochę rozumiem ojca chociaż pewnie jej zachowanie wynikało z jego postawy). Z drugiej strony zawsze wolała zadbać o mnie niż o siebie. Zawsze wszystkim gotowa się była podzielić z innymi. Dbała nawet o to, żeby ojciec miał wszystko co było mu potrzebne. Nawet po jego śmierci co tydzień jeździ na cmentarz, dba o jego grób.
    Niestety ja z tego wszystkiego wyniosłam tyle, że za cholerę nie widzę siebie w tradycyjnej rodzinie. Niby miałam oboje rodziców ale tak naprawdę to ja NIE WIEM jak powinien wyglądać normalny związek. Myślę, że pod tym względem masz o wiele większą wiedzę niż ja, mimo, że Twoi rodzice się rozwiedli a moi nie. Za to mam ogromne poczucie winy, że gdyby nie ja… gdyby mnie nie mieli, to poukładaliby sobie życie inaczej i byliby szczęśliwsi. Może ojciec by jeszcze żył. Może mama byłaby zdrowsza. No ale byłam ja i dwoje fajnych ludzi spaprało sobie życie.
    Dlatego w pełni popieram główną myśl, nie powinno się na siłę siedzieć ze sobą dla „dobra dziecka”. Tak naprawdę dla dziecka nie ma w tym nic dobrego (nawet jeśli jako maluch tego nie rozumie, bo ten wniosek przychodzi dopiero z czasem).

    1. O, kurczę… Jane, to bardzo niewesoło u Ciebie… u Ciebie to nawet mama nie spełniała swojej roli.
      Nie mów, że nie wiesz jak powinien wyglądać prawdziwy związek, to pewnie intuicyjne wiesz. Najważniejsze, żebyś się nie pchała w żadne patologie… Trzeba wyczucia w związku. Trzymam za Ciebie kciuki i za tego lekarza!

      1. Dzięki Chomikowa:) Póki co to nieźle sobie radzę i chyba wyrosłam „na ludzi”. Dokładnie tak samo jak napisałaś o sobie, wiem jak nie powinien związek wyglądać.
        A co do lekarza… to już zdążyłam z 10 razy zmienić zdanie co do tego, czy moja wizyta i dalesze diagnozowanie ma sens. Muszę przyznać, w tym podobna jestem do własnego ojca. W celu samomotywacji wypisałam wniosek o urlop na ten dzień, bo głupioby było wolne brać na darmo:)

        1. No i oczywiście trzymam kciuki za Ciebie i to żebyśmy wszyscy padli z wrażenie z powodu szczęśliwego związku Chomikowej z… jeszcze tajemniczym nieznajomym:)

    1. Ojejku… ale nie mów mi, że jestem feministką, bo nie jestem właśnie… Nie uważam, że kobieta ma wszystko umieć i ma mieć we wszystkim takie sama prawa jak mężczyzna, bo jest po prostu słabsza fizycznie (nie wiem czemu baby pchają się w zawody strażaków, czy policjantek, ale jak chcą, to niech się pchają…). I to też nie jest tak, że ja wojowniczo podchodzę do facetów. Jak człowiek reprezentuje głupotę i brak kultury, to szlag mnie owszem trafia, ale to nie wynika z tego, że wychowałam się bez ojca 😉 Moją N. która wychowała się w pełnej rodzinie też takie rzeczy wkurzają 😉 więc nie zrzucaj mi tu wszystkiego na brak ojca 😉

      1. ojej ja nie mówię, że jesteś feministką…mówię iż odnoszę wrażenie, że masz naleciałości jakie często te skrzywdzone feministki reprezentują 🙂

        i nie uważam, że kobiety są słabsze fizycznie…to już indywidualne upodobania każdej ale znam i wiele takich silniejszych od niejednego „rozmemłanego” faceta 😉

        1. Zostawmy tych rozmemłanych facetów, bo o tym to nawet nie ma co dyskutować 😉 Ty mi już tu kiedyś próbowałeś coś wmówić odnośnie feminizowania ;P Jak już odpisałam Takiemu Jednemu : „Jedyne, co wiem, że na pewno wynika z tego, że wychowałam się bez ojca, to to że chcę, żeby mężczyzna był zaradny i opiekuńczy (poza obowiązkowym poczuciem humoru oczywiście 😉 ). I to na bank wynika z tego, że nie miałam ojca, bo wiem jak jest ciężko kobiecie samej. Jak ciężko jej wszystko ogarniać i jak bardzo czuje się w tym wszystkim samotna. Dlatego uważam, że facet powinien mieć te 3 cechy. Może gdybym wychowywała się razem z ojcem, to nie rozstałabym się z ostatnim facetem. Pewnie nie wiedziałabym, że z nim będzie mi trudno, bo facet nie ogarnia życia Nie widziałabym do czego to prowadzi. I byłabym z nim nieszczęśliwa…” i tylko to widzę, że może wynikać z tego, że wychowałam się bez ojca.

          1. ah no tak, Panienka ma rację 😉

            łatwo chciałem łatkę do tego przykleić…ale to fakt, że przyczyna tego zachowania musi leżeć gdzieś indziej 😉

              1. takiego które w wolnej i uproszczonej mowie można by nazwać feministycznymi naleciałościami 😉

              2. Psychoanaliza na podstawie bloga??:D Poczekaj, aż ten tekst znajdzie się na głównej oneta – dostaniesz takie wspaniałe psychoanalizy, że niech się Freud ze spółką schowają;p

  4. Już kiedyś temat poruszałaś…
    Posiedziałem wtedy, pomyślałem chwilę i doszedłem do wniosku, że masz rację.
    Często dom w „niepełnym składzie” za to bez awantur jest lepszy.
    Sam mam taki przykład w rodzinie… rodzice skaczą sobie do oczu, więc uznali że czas się rozstać.
    Oczywiście córka widuje ojca na weekendy, ale przynajmniej ten kontakt jest normalny a nie przetykany ciągłymi kłótniami między rodzicami.
    Tata przyjeżdża, zabiera latorośl i jest spokojnie.

    Oczywiście ludzie z takich niepełnych związków mają o tyle trudniej, że muszą sami wypracować jakiś model zachowań – nie mają wzorca wyniesionego z domu. To zresztą lepiej niż gdyby mieli kopiować patologię.
    Czasem wręcz udaje się takim osobom stworzyć coś lepszego niż w niejednej „normalnej” rodzinie.

    Co nie zmienia faktu, że pełna rodzina z odpowiednimi rodzicami jest czymś absolutnie wspaniałym. Szczególnie dla chłopców – w niepełnych rodzinach to matki zazwyczaj wychowują… a skąd ma czerpać wzorce przyszły mężczyzna, głowa rodziny, ojciec?

    No ale niestety – nie każdy człowiek nadaje się do tworzenia związku…
    A zmajstrować dziecko jest bardzo często naprawdę łatwo…

    1. Bardzo się cieszę z tego komentarza z dwóch powodów 🙂 po pierwsze dobrze, że zwróciłeś uwagę na to,że wychowanie w pełnej NORMALNEJ rodzinie jest najlepszą sprawą,jaka może się dzieciakowi przytrafić. Jeśli rodzice normalnie funkcjonują (łącznie z kłótniami,które przecież są zawsze i wszędzie) i kochają siebie nawzajem i dziecko,to jest to wspaniała rodzina i należy włożyć dużo wysiłku, żeby to trwało.
      Masz rację, że kiedyś poruszałam ten temat,ale nigdy nie poświęciłam notatki mojej sytuacji rodzinnej. Uznałam, że na przykładzie będzie to jaśniej wyglądać 😉
      A druga rzecz,to właśnie dobrze, że takie podejście do rozwodu o jakim pisze daje do myślenia i analizy sprawy. Może jakaś kobieta,czy mężczyzna (bo przecież może być odwrotnie) pomyślą,czy na pewno jest sens ratować małżeństwo,którego nie ma sensu ratować dla wyższego celu,jakim jest wychowanie dziecka.

      1. Kurcze… byłem przekonany, że był gdzieś wpis o Twojej sytuacji rodzinnej…
        Ale wygląda na to, że faktycznie nie… widocznie mi się przyśniło albo zniknęło w pomroce dziejów razem z pewnym notatnikiem 🙂

        Cóż, mam tylko nadzieję, że dla nikogo Twój wpis i opinia nie stanie się tanią wymówką, żeby opuścić swoją rodzinę.
        Niektórym naprawdę wystarczy pretekst, żeby uciec od odpowiedzialności.

        1. Tak, w pewnym notatniku wspominałam, ale całej notki temu tematowi nie poświęciłam 🙂
          Wiesz… jak dla kogoś ten wpis stanie się pretekstem do odejścia, to może lepiej, żeby odszedł, bo rozumu i uczyć zbyt wiele nie ma…

          1. Może nie tyle pretekstem co może komuś pomóc spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Ktoś może zdecyduje się rozstać i odejść a ktoś inny stwierdzi że źle jednak u niego nie jest i postanowi popracować nad relacjami w związku 🙂

  5. Ano, rodzice majstrują sobie dzieci, a potem zaczyna się cyrk oczekiwań, choć może być też w miarę normalnie 😉
    Myślę, że to dość prosto powiedzieć, że facet, czy kobieta jest taki, a nie inny, ale też w wielu związkach negatywne zachowania się jeszcze bardziej wzmacniają.
    Patrz znowu rodziny alkoholików. Jak córka miała ojca alkoholika, to znajdzie sobie takiego, a jak za mało pije, to mu pomoże, żeby jej pasowało do obrazka 😉
    Jak ludzie nie chcę widzieć kogo sobie za partnera biorą, albo kogoś próbują na siłę dopasować, to nie ma się co dziwić, że takie efekty są. Wiadomo, to ładnie na zdjęciu wygląda i koleżankom można się pierścionkiem pochwalić. Tylko kurna, czemu ten facet, którego się wybrało, do tego jakoś nie pasuje. Proste, to jego wina 😉
    Ja też chciałem, żeby moi rodzice się rozwiedli, czego nie zrobili. Niektórzy ludzie nie rozwodzą się ze względu na własną wygodę, czy własne problemy, a nie ze względu na dzieci, statystyk do tego jest wystarczająco dużo 😉
    Nie lubię tylko takiego zwalania na drugą osobę, „bo on” czy „bo ona” 😉 to też nie jest świadectwem dojrzałości. Ale, jak natura woła do seksu, to większość się nie zastanawia 😉 Twoja mama pewnie chciała mieć dziecko, albo wpadli i tyle, co tu zwalać na Twojego ojca, o którym w sumie nie piszesz, bo sama mówisz, że nie wiesz do końca jak było.
    Dopóki ludzie nie rozmnażają się wiatropylnie, czy przez pączkowanie, to nikt mi nie wmówi, że tylko jedna osoba jest za to odpowiedzialna, że biorą się dzieci, czy, że rodzina się rozpada. Skoro Twoja mama miała wtedy podejście, że „chłopak z gitarą byłby dla mnie parą”, to co się potem wielce dziwi 🙂 nie rozumiem 😉 (to retoryczne 😉
    Jak to się mówi, jak para się rozwodzi, to zawsze dwie osoby są winne,
    żona, no i teściowa 😉

    1. Pewnie yellowish, że ludzie zostają ze sobą mimo różnych nieporozumień konfliktów z różnych powodów (pieniądze, choroby, dzieci). Ja akurat poświęciłam wpis, gdzie powodem są dzieci. I też się z Tobą zgadzam, że ludzi „wpadają” i dlatego są dzieci albo biorą śluby, bo tak sobie wymarzą itp… Krystiana gdzieś tu na dole dobrze napisała, że kiedyś były inne czasy. Ludzie raczej przed ślubem ze sobą nie mieszkali, bo nie wypadało (tak też było z moimi rodzicami). Na pewno Rodzicielka popełniła jakieś błędy (jednym z nich w ogóle był ślub z ojcem), ale takie błędy ludzie popełniają cały czas, tylko zwracam tutaj uwagę na to, że nie ma sensu tkwić w takim błędzie, bo ślub, bo przysięga i inne pierdu pierdu.
      Wiem, że Ty też marzyłeś o rozwodzie. Pewnie dzięki temu Twoje życie byłoby zdecydowanie lepsze. Może nie idealne, ale na pewno lepsze…

      1. Chciałem tylko powiedzieć, że według statystyk, z tego co wiem, to ludzie nie przejmują się dobrem dzieci, gdy chodzi o bycie razem, czy rozwód. Często inne powody odgrywają jakąś rolę, jak na przykład lęk przed samotnością, albo dezaprobatą otoczenia.
        Dzieci są wygodne w tym sensie, bo można na nie zwalić „robimy to dla dzieci”. Wygodna wymówka, bo nie trzeba wtedy nic robić, a narzekać można. Nie trzeba się parać ze swoimi wewnętrznymi problemami, to „dzieci winne” 😉

      2. Nie wspomniałem oczywiście tego, że nad związkiem trzeba pracować, a nie co chwilę szukać księżniczki, czy księcia z bajki. Ale wydaje mi się, że jak się ma schematy z dzieciństwa, to jest łatwiej, nie szuka się czegoś „super, super”, tylko pracuje się nad tym, co się ma. Znam parę takich par, z pragmatycznym i mniej romantycznym podejściem do kłopotów w życiu.

  6. Kilkakrotnie przeczytałam ten wpis …
    jestem chyba w wieku Twojej mamy Chomiczku-prawda? tak mi się wydaje…
    i tak mi się bardzo, ale to bardzo smutno zrobiło, bo czytając to pomyślałam o mojej córce …
    Bo i ja rozwiodłam się z ojcem moich dzieci i chociaż do pomocy w opiece nad nimi nikogo nie miałam( ani dziadków, ani ciotek, ani nikogo innego-ludzie uciekają od cudzego nieszczęścia i oprócz dobrych rad i fałszywej troski, nie potrafią dać niczego) , to jednak przecież dałam radę. Ojca przyszywanego też im nie zafundowałam, bo jakoś bałam się, że będzie ich traktował żle, czy chociażby tak jak ten Twój- Ciebie…
    Samotna matka, to nie było to co sobie wymarzyłam i czego chciałam dla siebie i dla swoich dzieci, ale to było jedyne rozsądne wyjście.
    Czy wychodząc za mąż mogłam to przewidzieć???
    Chomiczku, to może mieć miejsce tylko wówczas, gdy związujemy się z jaskrawą patologią, ale nie gdy jesteśmy z( na ten czas) z fajnym i przyzwoitym partnerem. Dopiero to, co powydarzało się póżniej otwiera nam oczy i każe uciekać…
    Można powiedzieć i tak, że doświadczenia mojego dzieciństwa( czy z dzieciństwa Twojej mamy) mocno rzutowały na nasze wybory i na to, co działo się póżniej. Może i tak, ale ja myślę, że i mnie i Twojej mamie i wielu nam podobnym- po prostu zabrakło życiowego szczęścia i trafiłyśmy tak jak trafiłyśmy.
    Nie przeceniajmy wpływu freudowskich teorii i nie kombinujmy z psychologicznymi wyjaśnieniami o tak ogromnym wpływie dzieciństwa, bo to by oznaczało, że liczą się tylko te lata, a potem my nasączeni nimi- już na zawsze jesteśmy bezmyślnymi i bezrozumnymi dorosłymi. A to przecież jest nieprawdą.
    Twoja mama mogła powiedzieć, ze tato ładnie grał na gitarze i kupił jej jakaś bzdurkę, ale myślę że ona pokochała Twojego ojca i mu zaufała. I to nie jest niczym złym, czy bezmyślnym z jej strony. To tylko on okazał się być człowiekiem niegodnym tego zaufania i tej miłości, a jej w miłości zabrakło szczęścia …
    I tylko czasem mam do losu żal, że tak musiało być i że Wy-dzieci musieliście takiego dzieciństwa doświadczać…
    A kiedy indziej znów – zastanawiam nad tym, czy chociaż tak wiele zrobiłam dla moich dzieci, by były szczęśliwe, to czy one faktycznie takie były i czy dałam im pewność siebie i siłę do budowania swojego dobrego życia ?

    1. Alu… bardzo Ci za ten komentarz dziękuję. Na samym jednak początku chciałabym wiedzieć czemu Ci się smutno zrobiło… Piszesz, że zastanawiasz się nad tym, czy twoja córka uważa swoje dzieciństwo za szczęśliwe. Myślę, że to jest mądra dziewczyna (po mamusi 😉 ), więc wie, że gdybyś została z mężem, to pewnie byłoby zdecydowanie gorzej. A czy Twoje dzieci mają siłę do budowania swojego dobrego życia…? A kto ma, Alu…? Kto ma? Znam nie jedną osobę wychowaną w szczęśliwym domu rodzinnym, w których tatuś był po prostu nadopiekuńczym tatusiem… I ci ludzie nie do końca potrafią się odnaleźć w tym świecie. Nie czują się wystarczająco silni…
      Alu, za nic się nie obwiniaj. Chciałaś i chcesz dla nich jak najlepiej 🙂

      1. Takie „nie zwalajmy na dzieciństwo”, to widzi się wszędzie. I znowu, te nieszczęsne badania, w miarę obiektywne, choć wiadomo, to tylko badania 😉
        „Profesor Nicholas H. Wolfinger z University of Utah (USA) przeprowadził badania, z których wynika, że jeśli jedno z małżonków miało rozwiedzionych rodziców to ryzyko, że takie małżeństwo się rozpadnie jest dwukrotnie wyższe niż w przypadku osób, które nie pochodziły z rozbitej rodziny. Jeśli oboje mieli rozwiedzionych rodziców, to ryzyko jest trzykrotnie wyższe.”
        Albo:
        http://psychologia.wieszjak.polki.pl/psychologia-zwiazku/308568,Jak-rozwod-rodzicow-wplywa-na-dziecko.html
        Ale jak ktoś ma dzieci i się rozwiedzie, to oczywiście, że często, choćby podświadomie, będzie twierdził, że to nie ma takiego znaczenia.
        Ale, jakby się każdy tak zastanawiał, to by chyba dzieci nie było. Ludzie często najpierw robią dzieci, a potem się zastanawiają, czy ten partner, to jednak ten właściwy. Bo skąd niby te zaskoczenia, o których się tak często czyta 😛
        Przyroda nie jest taka głupia, tu chodzi o ilość, nie jakość 😉

        1. Tak, znam te mówią, że jak dziecko pochodzi z rozbitej rodziny, to jest duże prawdopodobieństwo, że dziecko też będzie taką rodzinę reprezentować. nawet ktoś mi kiedyś taką rzecz powiedział i zarzucił, kiedy powiedziałam, że romans jest dla powodem do rozwodu.
          Ale jest te druga strona sprawy, o której napisał hegemon czyli o sprężystości psychologicznej, czyli w skrócie o wyciąganiu wniosków z niepowodzeń. Tylko, że trzeba tę cechę/ umiejętność mieć. A to myślę, że już zależy od charakteru.

          1. Myślę, że jak się wie, że istnieje taka tendencja, to warto bardziej uważać na swój związek. Jak człowiek jest już na takim etapie, żeby sobie z tego zdawać sprawę. Ja sobie z tego nie zdawałem sprawy, kiedyś, jaki wpływ ma moje dzieciństwo. No bo i skąd, najczęściej się słyszy, że nie ma co zwalać na dzieciństwo, czy rodziców. Bardzo mądre 😉 Stąd może mój uraz do niektórych „mądrości ludowych” 😉

  7. No to żeś Chomikowa namieszała
    ChomiQ włożyłaś kij w mrowisko i myślę, że na podstawie tego co napisałaś mogłoby powstać co najmniej kilka doktoratów, więc i ja pozwolę sobie wtrącić 2 grosze.
    Przykład.
    Rzecz dzieje się na wsi. Chłopak i dziewczyna pobierają się, wiek ok 22-20 czy 23-21 lat to nie jest ważne. W małżeństwie pojawia się, nie jestem pewny, 1 lub 2 dzieci. Ludzie, przynajmniej na zewnątrz wyglądają OK. Są już ze sobą ponad 20 lat.
    Kilka lat po ich ślubie pobierają się jego brat z jej siostrą. Tutaj jest już 1 dziecko. Małżeństwo rozpada się po 10 czy 12 latach. Powiedzcie mi dlaczego? Gdzie szukać przyczyny? Dlaczego małżeństwo jednej pary może trwać, a drugie się rozpadło? Przecież wychowywali ich ci sami rodzice, mieli te same wzorce. Wydaje mi się, że w rodzinach nie można szukać przyczyny.
    Myślę, już bez nawiązania do powyższego przykładu, że przyczyną jest świat, to co się dzieje dookoła nas. Żyjemy w innej rzeczywistości niż nasi rodzice, czy dziadkowe. Zobaczcie jaki przekaz płynie z mediów (reklamy, filmy, programy rozrywkowe). Tłoczy się ludziom (zwłaszcza młodym) życie ma być proste, łatwe, przyjemnie. Nigdzie nie ma mowy o obowiązkach, o trudzie. Wszystko ma być bez wysiłku. Cwaniactwo na każdym kroku. Zaświadczenie o dysleksji, dysortografii i dys… czym tam jeszcze. Czemu nie ma zaświadczeń o zwolnieniu z życia?
    I teraz tacy ludzie, z tak wypranymi mózgami, mają wziąć odpowiedzialność za rodzinę? Za bycie rodzicem? Ilu ojców spędza czas przy grach komputerowych? Ile matek nie może odejść od komputera, bo Internet, FB, tweeter, bo trzeba wiedzieć co który celebryta z kim i ile razy? Kto zapomniał założyć majtek, a kto stanika? Ej dokąd zmierzamy?
    Dlatego uważam, że każdy musi znaleźć swoją drogę do szczęścia. Ale ideałów nie ma. W związku trzeba nastawić się na nadawanie, nie na odbiór. Co mogę tej drugiej osobie z siebie dać, a nie co z tego będę mieć, co dostanę. Z drugiej strony cierpliwość też ma swoje granice i nie tylko ja/ty mam się starać, ale ta druga osoba też. „Więc ChomiQ kciuki trzymam, znajdź wreszcie tego olbrzyma” 😀
    Miało być krótko, a znowu przedłużyłem. Przepraszam tych co doczytali do tej kropki.

    1. No ale na obie te pary świat oddziałuje… i to mniej więcej z tym samym przekazem – to dlaczego jednej parze się udało, a drugiej nie?
      Jestem przeciwnikiem zwalania winy na „świat”, choć niewątpliwie rozstać się łatwiej.
      Bo łatwo można wyjechać, jest większe przyzwolenie społeczne na rozwód czy nawet zostawienie matki z dzieckiem… rodziny pary również często się praktycznie nie znają, a to tworzyło pewne zobowiązania.

      Ja bym raczej powiedział, że po prostu każdy z nas jest inny. Rodzeństwo potrafi być diametralnie różne, nawet jeżeli było wychowywane tak samo.
      A związek to nie jest prosta sprawa… wymaga elastyczności, myślenia o drugiej osobie, empatii, wreszcie – w momencie pojawienia się dziecka – akceptacji radykalnego ograniczenia wolnego czasu i trybu życia. Kto ma z tym problem – temu bardzo trudno stworzyć trwały i dobry związek.
      Świat dokłada swoje trzy grosze, ale ostatecznie to my podejmujemy takie a nie inne decyzje.

      1. A że tak powiem teraz z drugiej mańki- czy to źle, że świat nam każe brać z życia to, co dobre? Czy to źle, że pokazuje nam, że życie powinno być przyjemne? A nie powinno być?
        Troszkę Cię „poszczułam” 😉
        Bo czy dobre było kiedyś to, że rozwody prawie się nie zdarzały? Rodziny tkwiły na siłę w tym, co ich dusiło, bo rozwód był jednym z najgorszych grzechów. Ludzie się zdradzali, obrzucali wyzwiskami, wpadali w alkoholizmy i inne nałogi, bo nie mogli wytrzymać razem pod jednym dachem. Wiesz SokoleOko… to też nie było dobre. Trzeba umieć to wszystko wypośrodkować. Dobre jest to, że możemy przed ślubem mieszkać razem, wypróbować się. I dobre jest to, że możemy brać rozwody. Bo nie jest powiedziane, że komuś jednak po 10-20 latach małżeństwa nie odbije i nie będzie się nadawał do współżycia, więc po co tkwić w bagnie…?
        Znam przykład, gdzie ojciec po 10 latach przykładnego bycia tatą, zaczął wpadać w alkoholizm. Matka starała się męża z tego wyciągnąć. Próbowała przez 10 lat i się nie udało. W końcu zdecydowała się na rozwód. I chwała! Ta kobieta jest dla mnie przykładem nieprawdopodobnej mądrości życiowej.

        1. Myślę, że to nie do końca jest tak. Otaczający nas świat, a dokładniej atakujące nas zewsząd media kreują idealną rzeczywistość i każą nam mieć „idealne związki”, gdzie wszystko MUSI być łatwe i przyjemne, bo jak nie jest to znaczy że coś jest nie tak i że trzeba z tego jak najszybciej zrezygnować i szukać kolejnego łatwego związku.
          Jakiś czas temu przeczytałam moim zdaniem mądre słowa, fragment rozmowy wnuczka z dziadkiem, gdzie mały pyta się jak to jest że dziadek tyle lat jest z babcią razem. Odpowiedź brzmiała: bo widzisz wnusiu kiedyś gdy coś się psuło to naprawiano to, a nie wyrzucano.
          Dlatego sądzę, że nie można uciekać jak tylko pojawią się problemy i że prawdziwa Miłość przetrwa wszystko, ale tylko jeżeli obojgu na tym zależy.
          Żeby nie było, odnoszę się tylko do tych kilku powyższych komentarzy, a nie do całego tekstu, który swoją drogą oceniam jako naprawdę mądry i dający do myślenia.
          Pozdrawiam i życzę powodzenia w poszukiwaniu drugiej połówki.

        2. Jestem przeciwnikiem zwalania na świat, dzisiejszą młodzież, gender, gry komputerowe, żydów, masonów i cyklistów.
          Świat po prostu się zmienia i marudzenie tego procesu nie zatrzyma.

          Problem leży w ludziach. W naszym egoizmie. Dodatkowo wzmacnianym przekazem telewizyjnym…
          Bo wielu z nas – bombardowanych przekazem, żeby „brać”, czerpać jak najwięcej przyjemności z życia – zapomina że życie to nie film.
          I tak – uważam, że to źle. Że dodatkowe wzmacnianie „myślenia o własnych czterech literach” spowoduje więcej problemów niż korzyści.

          Egoizm sam w sobie nie jest zły. Ale musi być odpowiednio dalekowzroczny. Nie ograniczony do „tu i teraz”. A spora część ludzi nie potrafi planować, a ustalenie związków przyczynowo-skutkowych przekracza ich możliwości w przypadku czegoś bardziej skomplikowanego niż sikanie na płot pod napięciem.
          I w pogoni za „szczęściem” i „przyjemnością” pakują się w kłopoty. A często przy okazji i innych.

    2. Niedźwiadku, ja zawsze doczytuję do ostatniej kropki 🙂
      Zgadzam się z Tobą, że świat na pewno jakoś wpływa na rozwody. Fatycznie życie ma być łatwe i przyjemne (tak nam mówią media), ale to z domu rodzinnego wyciągamy pewne wartości. Nikt inny, jak rodzina nie pokaże nam, co to jest „real life”. Ale mamy też tzw. swój rozumek (tak, jak rodzeństwo ma każdy rozumek z osobna) i co oni z tym zrobią to już nie wiemy… Zresztą na przykładzie tego rodzeństwa- żony mieli zupełnie inne. Każda na pewno była zupełnie inna. A jak tu już yellowish napisał- nie można zrzucać winy w rozwodzie tylko na jedną stronę.
      Widzę, że zaczęlismy wchodzić w tematy ogólnie rozwodowe 😉

    3. Prosta statystyka. Rzut tą samą monetą raz daje orła raz reszkę. A ludzie to nie monety, nawet żyjąc w tym samym środowisku potrafią być diametralnie różni. Poddają się różnym próbom życia i w różny sposób je znoszą. Jest tyle zmiennych których nie ogarniamy, że dla nas to czy ktoś się rozejdzie czy nie jest wręcz losowym zjawiskiem (choć z drugiej strony jakbyś miał pełny wgląd w ich życie, pewnie mógłbyś dość dokładnie określić przyczynę i zobaczyć jak przez lata narastała do rangi problemu nie do obejścia).

  8. Czy pochodząc z niepełnej rodziny jest łatwiej czy wręcz przeciwnie w dorosłym życiu? Nie ma na to dobrej odpowiedzi. Interesuję się ostatnio tzw. sprężystością psychiczną, czyli taką umiejętnością, dzięki której niektórzy ludzie się szybciej zbierają po porażce, wychodzą z niej wzmocnieni, generalnie lepiej radzą sobie z problemami życiowymi, niż inni. Zazwyczaj osiągają w życiu więcej niż inni. I tak też jest z dzieciństwem w rodzinie niepełnej – jednym to służy potrafią sobie potem w życiu świetnie radzić, innych rozkłada. Od nas w dużej mierze zależy jaką postawę w życiu przyjmiemy.
    A teraz są takie czasy, że zazwyczaj z drugim człowiekiem nie wiążemy się na całe życie, tylko na jakiś czas. I warto nauczyć się nie tylko tworzyć dobre związki, ale też umieć z nich wychodzić, gdy bycie razem okaże się nie do wytrzymania. I bardzo często za rozpad związku winę ponoszą obie strony. W którymś komentarzu jest świetnie napisane, że rodzice, każdy z osobna są wspaniałymi ludźmi, natomiast razem są nie do wytrzymania… Patrząc na wiele rozwiedzionych par muszę stwierdzić, że tak jest bardzo często…

    1. Kurczę, świetna sprawa ta sprężystość psychiczna (nie wiedziałam, ze coś takiego ma już swoją nazwę 🙂 ) i to jest bardzo dobre posumowanie dzisiejszej dyskusji Hegemonie 🙂 Jedni z porażki wyciągają naukę, inni nie… I to od nas zależy jak do tego podejdziemy. Ja bym jeszcze dodała, że dzieciom w wychodzeniu z tego kryzysu powinien pomagać rodzic i on kształtować przyszłą postawę dziecka.
      Pozdrawiam ciepło 🙂

  9. Może ja trochę usprawiedliwię Twoją mamę? Poprzednie pokolenie było wychowywane raczej w rygorze. Nie wypadało młodej dziewczynie latać wieczorem z chłopakiem ( szczególnie takim, którego mama nie znała). Nie wypadało iść do chłopaka do domu przed zaręczynami. Większość czasu spędzało się na nauce i pomocy w domu, ewentualnie można było iść z koleżanką do kina lub do niej na pogaduchy. Jak poznała chłopaka, to nie miała pojęcia jaki on jest na „codzień”. Narzeczeństwo też nie mogło trwać długo, no i brało się kota w worku. Niektórzy umieją się dobrze zaprezentować i starannie ukryć swoje wady. Szydło wychodzi potem z worka. Mój był szarmancki, miły, grzeczny i lubił tańczyć. Inne jego cechy poznałam trochę później, o wiele za późno. Dzisiaj jest inaczej, co jednak nie chroni przed pomyłkami i może nawet rowodów jest więcej.

    1. Krystiano, uprzedziłaś mnie tym komentarzem 🙂 Bo właśnie chciałam napisać, że kiedyś byłe inne czasy. Kiedyś za mąz się wychodziło mając 20-24 lata i na pewno bez wcześniejszego wspólnego mieszania. Ludzie nie mieli szansy się poznać. tamte czasy również były denerwujące z tego powodu, że rzadko zdarzały się rozwody. Bo nie wypadało, bo przysięga małżeńska itp. I ludzie żyli w tym swoim gnoju uprzykrzając sobie życie nawzajem.

  10. Chomikowo, bardzo ciekawy problem poruszylas. Kazdemu warto sie nad tym zastanowic. Ja porusze pare kwesti, ktore sam zrozumialem i moze beda dobrymi punktami do przemyslenia dla innych. Na poczatek pare pytan.

    Czy sami znacie DOBRZE historie swojego ojca, matki? Czy wiecie co ONI musieli przejsc w zyciu? Co zgotowali im ICH rodzice, rodzina, spoleczenstwo, dlaczego stali sie takimi “bezdusznymi” osobami, widzacymi TYKLO swoje potrzeby? Czy sami mogli dac WAM milosc – cos czego pewnie sami nigdy nie zaznali w zyciu i nie bedac swiadomym tego, nie potrafili doswiadzczyc radosci dzielenia sie tym z innymi bliskimi? Czy ich alkoholizm, rozrywkowe zycie, nie bylo DESPERACKIM wolaniem o pomoc, o chec ucieczki od bolu wewnatrz, ktorego nikt ich nie nauczyl rozpoznac i usunac? Czy dzialanie tego lepszego, odpowiedzialnego rodzica – tez nie bylo forma ucieczki? Czy masa obowiazkow i brak czasu dla siebie nie pomagala tej osobie przebrnac przez problemy, nie myslac dlaczego sami tak zyja, co spowodowalo ze zwiazali sie z taka a nie inna osoba?

    Czy sami widzimy SWOJE postepowanie, swoj egoizm?

    Czy nie zauwazyliscie, ze najczesciej widzimy bledy innych – ktore sa TAK oczywiste, a swoje zachowanie zawsze probujemy wybielic – nawet gdy zobaczymy cos nie tak (a z regoly ktos o tym nam mowi), to zaraz pojawiaja sie w umysle wyjasnienia dlaczego MUSIELISMY tak postapic i … po jakims czasie czujemy sie zwolnieni z brzemia (winy), ktore inni chcieli na nas nalozyc. Nie zawsze tak musi byc, ale to jest w wielu przypadkach regola.

    Co ja zrobilem w zyciu, to nigdy nie skorzystalem z rad psychologa, psychiatry. Dla mnie ci ludzie sa potrzebni TYM, ktorzy nie znajduja w sobie wystarczajaco sily by samemu/ej zmierzyc sie z tym co nosimy w srodku. Ci fachowcy eksperymentuja na innych, a prawie NIGDY na sobie. W wiekszosci przypadkow nie USUWAJA niczyich problemow, a nakladaja “BANDAZE” na rane. Ja wolalem samemu sie dowiedziec co spowodowalo moje problemy. Dzieki temu poznalem, ze w duzej mierze bylem kopia swoich rodzicow. Mimo ze w mlodosci widzialem ich wady, ktore nienawidzilem kiedys….. to zrozumialem ze JA TE SAME WADY mialem w sobie – cale moje zycie. NIGDY ich nie widzialem, bo spychalem je podswiadomie w glab mojej psychiki. Co to dalo?

    Zrozumialem ze to co widzimy u INNYCH – jest w NAS. KAZDA rzecz ktora u kogos zauwazamy JEST W NAS !!!!!!!!!!! To zawsze bedzie przyciagac do nas ludzi z tymi cechami/wadami ktore sami w sobie nosimy (nie wiedzac z regoly o tym). Ci ludzie pojawjaja sie w naszym zyciu PO TO – by to co w nich sie nam nie podoba, mogloby byc przez nas zauwazone i …….. USUNIETE (gdy sami jestesmy swiadomi i gotowi to zrobic) – a wiekszosc ludzi nie ma o tym pojecia. SWIAT jest lustrem, w ktorym mozemy zobaczyc czesc SIEBIE, o ktorej nie nie jestesmy swiadomi, bo ten OBRAZ nosimy gleboko w SOBIE. Jak to zrozumiemy to mozemy usunac caly POSAG jaki za mlodu dostalismy od rodzicow…. zmienic swoje zycie i zycie naszych dzieci, ktore po czesci MUSZA stac sie kopiami NAS . Inaczej zycie naszych dzieci nie bedzie bardzo odbiegalo od naszego. Nawet jak na zewnatrz sie to rozni – to w srodku w naszej psychice te same uczucia beda nas TRAWILY. Niestety. Ratunkiem jest zrozumienie tego, nauczenie sie usuwac ze srodka wszystko TO, co nie daje nam spokoju.

    Pzdrv.

    1. Staram się, czytam te Twoje komentarze i… nie obraź się minimax, ale nie kumam.
      Słowa rozumiem… zdania niby też… a w całość się nie składa jakoś.
      Jeżeli chcesz skłonić ludzi do przemyśleń, to przydałby się jaśniejszy przekaz. Prostsze przykłady, mniej ogólników, brak skoków myślowych…
      I te WIELKIE LITERY… moim zdaniem nic nie podkreślają a tylko wprowadzają zamęt.
      Chyba, że to ja jestem gamoń, który nic nie kuma 🙂

    2. Czyli w skrócie, że jak…? Że jesteśmy kopiami naszych rodziców i będziemy popełniać te same błędy?
      bo tym się nie zgodzę 😉

      1. To bardzo obszerny temat i moja odpowiedz nie bedzie wyczerpujaca. Lizne temat, ze tak sie wyraze. Do 6-7 roku kazdy z nas jest w stanie tzw. auto-hiopnozy. Absorbujemy zachowania glownie rodzicow ale i innych, ich widzenie swiata, poglady, nawyki, nawet to co lubia lub nie lubia. Zobacz jak wiele 3-5 latkow nawija jak starzy. Na przyklad syn mojego kolegi nie je pomidorow, tak jak jego ojciec. Mial to mozna powiedziec “wrodzone”.

        To dzieje sie juz od momentu, kiedy maly czlowiek sie rozwija w lonie matki. Jako ze mysli i uczucia to elektromagnetyczna energia wypelniajaca cale cialo, to ma to wplyw na rozwijajacy sie plod, ktory dostaje dawki strachu, zalu… a z tym sa powiazane mysli. Jesli mama wyczysci siebie z tego badziewia przed poczeciem, to dziecko ma szanse byc zdrowsze, silniejsze .. itp. Ale ktora kobieta o tym wie? Jesli ktorys z rodzicow jest zagorzalym fanem sportu, bardzo religijny … to dziecko tez to dostaje w spadku.

        Wszystko to, nie znaczy ze dziecko, a potem dorosla osoba musi popelniac te same bledy, lub cale zycie byc skazanym na ten bagaz. Caly ten bagaz/programowanie siedzi u nas w ciele i rzutuje na cale zycie. Mysli tworza rzeczywistosc, moga nie byc nasze i czest nie sa. Od kazdego czlowieka, jego stopnia ewolucji i decyzji zyciowych zalezy ta droga. Ale jesli czlowiek zyje w nieswiadomosci, a masa ludzi tak zyje, to ciezko bedzie mu sie tego brzemienia pozbyc. Nieswiadomosc to zycie nawykami, ktore powtarzamy ciagle, nie zdajac sobie z tego sprawy. Wie sie to dopiero jak czlowiek sie “obudzi” – oderwie od umyslu/egoizmu. A zeby to sie stalo to trzeba sie o tym dowiedziec, chciec sprawdzic i ciezko popracowac. Lub przezyc MASE bolu w zyciu, ktory “ucina” galezie egoizmu na ktorej czlowiek “siedzi”. Po upadku “na pysk”, nastepuje otrzezwienie – choc nie u wszystkich. Czesc wybiera stryczek – ucieczke od zycia, nie wiedzac ze w nastepnym zyciu beda musieli podobna droge przejsc. TAK, TAK nie ma tu pomylki. Nie mamy jednego zycia, mimo ze z ambon koscielnych slyszymu co innego. Wystarczy troche logiki, i mozna zrozumiec, ze “BOG” musialby byc psychopata, gdyby bylo tylko jedno zycie i jeden byl piekny jak Adonis, a drugi garbaty. Zycie i smierc to ciaglay proces przemiany. W kazdym nowym wcieleniu mamy nowa indywidualnosc, bazowana na wszystkich poprzednich zyciach. Ta jest kodowana w swiadomosci, po zostawieniu ciala (“przejsciu na druga strone”) przez nasza niematerialna czesc. Gdy przyjdze czas na nowe zycie, “duch – niematerialna strona” i przypisana mu swiadomosc “przejmuje” zarodek ludzki w 21 dniu i przystosowuje mozg do poziomu swiadomosci jaki jest gotowy. Osobowosc (bazowana na myslach, ideach) wyksztalca sie po poczeciu i trwa to przez cale zycie. Ta mozna zmieniac. Caly proces mozna porownaj do kwiatu – korzenie te same, a co roku nowa roslinka sie rozwija i zawsze kazda inna. W naturze sa odpowiedzi na pytania, jesli umiemy patrzec.

        Kazdy ma wolna wole, sam moze decydowac o swoim losie, ale wiekszosc nie wie ze sa wiezniami swojego umyslu. Wydaje sie im ze sa wolni…. ale TYLKO im sie tak wydaje. To nie jest prawda. Dlatego BARDZO wazne jest, by dowiedziec sie wiecej o sobie, jak dzialamy i to potwierdzic w doswiadczeniu. Wtedy mamy blizej do wolnosci. Prawdziwa wolnosc nastepuje wtedy, gdy w “srodku” (w umysle) nie ma niczego co nas ogranicza, usuniecie tego powoduje ze czujemy CZYSTOSC w umysle, poznajemy swoja druga, prawdziwa TWARZ i latwe, “bezproblemowe” zycie sie zaczyna. Nie ma zadnych ograniczen. Choc wtedy jestesmy WSZYSTKIM co istnnieje, i nasze myslenie i dzialanie NIGDY wiecej nie bedzie egoistyczne 🙂

        Na koniec, zobacz ze dzieci wychowane w bogatych rodzinach latwiej dochodza do pieniedzy, niz dzieci wychowane w biednych domach. To programowanie ma wplyw, ale nie jest determinujace. Od czlowieka zalezy co zrobi ze swoim zyciem. Czasami tylko “plotki do przeskoczenia” sa wyzej ustawione. Ale tak ma byc. Taka jest droga ewolucji swiadomosci. Od wszystkich nas zalezy jaki swiat sobie zbudujemy 🙂

        Pzdrv.

      2. Nie chciałbym zamienić bloga Chomikowej w kącik dysput filozoficznych, ale Twoje przemyślenia na tyle mnie zadziwiają, iż muszę się do nich odnieść.
        Co dokładnie mnie zadziwia? Twoja pewność siebie. Historia ludzkości to ciągłe stawianie błędnych / niedoskonałych hipotez. To ciągłe szukanie, niemal na ślepo, odpowiedzi na nurtujące nas pytania. I po tysiącach lat niezmiennie najmądrzejsze co możemy powiedzieć to „wiem, że nic nie wiem”. Sceptycyzm wobec samego siebie i pokora do świata jest tym co gwarantuje nam rozwój i powstrzymuje nas przed popadnięciem w samozadowolenie i lenistwo.

        Gdy nagle pojawiają się ludzie, którzy ogłaszają się jedynymi depozytariuszami prawdy, którzy na wszystko mają odpowiedź i wszystko potrafią wytłumaczyć, w ciemno mogę odpowiedzieć „bzdury i bełkot”.
        Nie chcę zabrzmieć zbyt agresywnie, ale gdy autorytarnie stwierdzasz, że wszystkie religie i filozofie są błędne (rzecz jasna oprócz Twojej), gdy dowolne zjawiska możesz wyjaśnić NewAge’ową nowomową (i to z jaką precyzją, jak o tym duchu co ludzki zarodek przejmuje w 21 dniu…czemu nie w 22? Kto to zbadał i wykazał?) to wiedz, że dałeś się zwieść i jesteś w błędzie.
        W pewnych kwestiach można się z Tobą jak najbardziej zgodzić. To te dotykające elementarnych zagadnień (być pewnym siebie, mieć szacunek do samego siebie, nie pozwalać aby inni narzucali nam swoje zdanie, nie poddawać się – w końcu droga do sukcesu wiedzie przez pasmo porażek, nie uciekać przed swoimi problemami tylko stawać z nimi do walki), choć niepotrzebnie opakowane w zawiłą terminologię (której jedynym celem jest sprzedanie starych prawd jako nowe – typowy wybieg marketingowy).
        Pozostałe są bezwartościową gadką serwowaną na zachodzie przez poprzednie 50 lat przez różnego rodzaju mistyków, teleewangelistów i innych „mistrzów” masowo wysypujących jak grzyby po deszczu. Ludzie tego typu 100 lat temu w większości prowadzili obwoźne sklepiki z cud maściami i miksturami. Dzisiaj zmienili taktykę żerując na pustce duchowej która opanowała goniące za konsumpcjonizmem społeczeństwa (poczynając od prymitywnych „zginaczy łyżeczek” w postaci np Uri Gellera po obecne dzisiaj bardziej wysublimowane formy sprzedawców recept na szczęśliwe życie). Oczywiście w tym tłumie znajdą się wartościowe osoby, których warto posłuchać, ale zazwyczaj nie są to ci nastawieni na swój własny komercyjny sukces (sprzedający po 10 książek, do tego może jakieś płyty DVD i jeszcze subskrypcja strony internetowej – wszystko w trosce o nasz rozwój duchowy, którego najwyraźniej najzacieklejszym wrogiem jest nasz własny portfel).

        Żeby nie postostać tylko w sferze ogólników odniosę się jeszcze do kilku wymienianych przez Ciebie przykładów:
        – pomidory – pomijając wyjaśnienie na tle genetycznym, po cholerę wymyślać stany auto-hipnozy skoro jest to kwestia autorytetu? Ludzie od małego poszukują atuorytetów które naśladują (zapewne podświadomie traktując to jako receptę na sukces życiowy). Przedszkolak naśladuje rodziców i chwali się że jego tata jest większy/silniejszy/itp niż tata kolegi. Nastolatek odrzuca stare autorytety i poszukuje nowych co widać np. po sposobie ubierania odzwierciedlającym styl muzycznych idoli. I tak aż do śmierci.

        – sport czy religijność – nie zgadzam się. Jestem pewny, że większość zna ludzi którzy nie wdali się w rodziców i nie dzielą ich gorących pasji. Dziecko będzie miało pociąg do pasji rodzica albo nie będzie miało. Rodzic będzie potrafił tą pasję sprzedać albo też obrzydzi ją swoją nachalnością. Wiele społeczno psychologicznych czynników gra tu swoją rolę.

        – bogate dzieci – tu też się nie zgadzam. Większość bogaczy to ludzie którzy wyrwali się z biedy pracą, wytrwałością, inteligencją i odrobiną szczęścia. Ich dzieci, jeśli nie zostaną nauczone szacunku do pieniądza przepuszczą te ciężko zarobione fortuny (wystarczy się rozejrzeć dookoła żeby zobaczyć przykłady). Jeśli nabędą ten szacunek to startują w życie z pułapu który inni osiągną po 20 latach ciężkiej pracy (dobra szkoła, znajomości, milion od taty na rozruch własnego interesu, czy też dobra posada w jego firmie). Żadne tam mistyczne programowanie tylko zwykłe życie.
        – reinkarnacja – akurat w reinkarnację nie wierzę, ale to pozostawiam innym jako kwestię gustu. Co mnie dziwi to Twoja pewność co do tego, że jesteś w stanie zmierzyć i ocenić decyzje „Boga” swoją logiką. Co mnie jeszcze bardziej dziwi to to, że pisząc o rozwoju duchowym podajesz czysto materialistyczny powód (w końcu nasz wygląd nie ma tu najmniejszego znaczenia). Powiedziałbym, że to wskazuje iż sam nie potrafisz jeszcze wyrwać się z materializmu a dwa mierzysz innych swoją miarą i perspektywą (w tym przypadku „Boga”, pomijając to czy istnieje czy nie). Czy naprawdę uważasz, że wygląd jest najważniejszym czynnikiem który trzeba sprawiedliwie rozdysponować pomiędzy ludźmi?
        Nie zauważasz, że jesteśmy wypadkową cech fizycznych, intelektualnych, duchowych, warunków geograficznych, społecznych i setek innych czynników? Każdy z nich ma swoją wagę i dopiero sumując je wszystkie możemy porównać się do innych i powiedzieć czy zostaliśmy sprawiedliwie wyposażeni przez los czy nie. Na prawdę uważasz że dysponujesz takimi umiejętnościami intelektualnymi i poznawczymi żeby osądzić co byłoby tu sprawiedliwe a co efektem działania psychopaty?
        Odwracając nieco kota ogonem dodam, że wiara w reinkarnację wynika z poczucia krzywdy ludzi. Boli ich gdy widzą, że innym się lepiej wiedzie i nie potrafią zaakceptować siebie takimi jakimi są. Można by powiedzieć, że to ich krzyk o pomoc.

        Nie traktuj mojego wpisu jako ataku na Twoją osobę. Cieszę się, że poruszasz w gruncie rzeczy najistotniejsze dla nas sprawy, nawet jeśli nie podzielam do końca Twojej wizji świata.

        1. *bije brawo*
          Wiem, zaraz wpadnie ktoś i powie „kółko wzajemnej adoracji”, ale… zdecydowanie mi bliżej do poglądów takiegotam niż minimaxa. Szczególnie jeżeli chodzi o kwestie „wiem że nic nie wiem” i „wypadkowej wielu czynników”.
          Tyle, że on to podsumował lepiej niż zrobiłbym to ja…
          Dlatego też…
          *bije brawo*

          prywata: Takitam… może jednak skończysz z pisaniem do szuflady?

        2. Nie odbieram zadnego wpisu jako atak, nawet gdyby takowym byl. Nie utorzsamiam sie z ideami o ktorych pisze, wiec nie sposob mnie urazic – bo to co w nas jest dotykane to energia elektromagnetyczna zamknieta w ciele. TYLKO to boli, nic innego. Jak sie to odkryje samemu, to nie ma zadnych dyskusji o slusznosci teorii.

          Masz prawo do swojego widzenia swiata i oceny moich wpisow. Ja nie zamierzam Ciebie ani nikogo innego przekonywac o slusznosci moich racji. Wszystkie racje i nisprawdzone hipotezy tak naprawde maja jedno miejsce – KOSZ. Moje rowniez. Jak to zrozumiesz, to bedziesz wiedzial dlaczego wszystkie religie i filozofie, w tym zacnym miejscu, dawno powinny miec swoje zasluzone miejsce spoczynku. Jesli czlowiek nie sprawdzil tego sam – to te idee TYLKO pompuja jego egoizm i zaslania poznanie siebie. Niestety nie sposob jest przekazac komus innemu idei bez sklecenia slow w jakis sposob, dobry czy zly. Idee maja swoje miejsce do pewnego czasu. Pomagaja tylko tym, ktorzy nie wiedza gdzie szukac, znalezc kierunek. Dla mnie jest to “wewnatrz”. Jak czlowiek znajdzie tam “zaczepienie” – czyli rozpozna czesc z tego co w tych poczatkowych zalozeniach, wskazowkach bylo mu dane poznac, to w miere nabierania pewnosci ze teoria jest prawdziwa i namacalna w “srodku”, przychodzi moment na zostawienie WSZYSTKIEGO. Dopiero wtedy moze nastapic “przejscie Rubikonu”.

          Czy to co pisze to szerzenie new age ? O tym mozesz sie dowiedziec TYLKO jesli zdecydujesz sie sam to sprawdzic. Narazie oceniasz to wedlug swoich “okularow”, czyli opini, pewnikow jakie przyjales za swoje. Ja tez to kiedys robilem. Nie skonczylo sie to dla mnie dobrze, ale bylo przyczynkiem do rewolucji w moim zyciu. Moze dlatego, ze ja naprawde udowodnilem sobie pewne rzeczy, ta “pewnosc” przebija przez to co pisze ? A moze odbierasz to ten sposob, bo te idee dzialaja na Ciebie jak “plachta na byka”. Nie potrafisz byc neutralny i Twoj swiat wewnetrzny, uporzadkowany dla wygody i pozornego bezpieczenstwa, moze byc przez to zburzony? Nie mnie to oceniac. Ja nie znam twoich mysli i przekonan. Ty je znasz, i tylko Ty na to sobie mozesz odpowiedziec. Ja nie czekam na odpowiedz, ani na Twoj poklask dla tego co napisalem. Kazdy musi ukladac swoje zycie po swojemu. Mnie Twoj punkt widzenia na moje wpisy i na mnie nie razi.

          Racje musze Tobie przyznac co do tego, ze nie wszystko co napisalem ma zrodlo w moim doswiadczeniu. To ze duch i przypisana mu czesc swiadomosci ulegajaca ciaglej ewolucji “przejmuje” w 21 dniu cialo dziecka nie pochodzi z mojego doswiadzczenia, ale ze zrodla ktorego prawdziwosc udowodnilem sobie. Czemu tego uzywam jako przykladu? Moze zeby kogos tym zainteresowac. Zeby z ciekawosci zapytal gdzie szukac, a po tym sam podazyl do sprawdzenia tego. To inni musza wykazac inicjatywe. Bez tego cala rozmowa to szermierka na idee, a to do niczego dobrego nie prowadzi. Ludzie od zarania dziejow plywaja w szambie ideowym i nie moga sie z niego wydostac. A tylko to gwarantuje odkrycie kim sie naprawde jest. Moze wtedy czlowiek zrozumie ze tym “BOGIEM” juz sam jest. Zakladanie bez sprawdzenia, ze NIM sie nie jest, lub odwrotnie – to idiotyzm.

          Pzdrv

          1. Przyznam, że się trochę zawiodłem. Spodziewałem się może nie dogłębnej dyskusji, bo i to nie miejsce na to, ale jakiejś pokrótkiej wymiany zdań. Niestety jak sam otwarcie przyznajesz nie jesteś tu żeby dyskutować, a po to aby głosić. I faktycznie, zupełnie nie odniosłeś się do meritum mojej wypowiedzi, zamiast tego ukrywając się za ścianą regułek, przy okazji uprzejmie sugerując, że moje odmienne zdanie wynika z mojej niewiedzy (nie kłopocząc się przy tym o jakąkolwiek argumentację).

            Niepotrzebnie przyjmujesz pozę nauczyciela (przy czym nie poczuwasz się nawet do uzasadniania swoich racji). Skąd to przeświadczenie, że jesteś w stanie pouczać każdego kto nie podziela Twojego zdania? To właśnie miałem na myśli pisząc o Twojej „pewności”… używając tego sformułowania z uprzejmości aby nie urazić obcej osoby. Skoro, co zacne, nie rażą Cię drobnostki to wyjaśniam, że bardziej pasującym słowem jest „ignorancja”. Trudno inaczej określić zachowanie kogoś kto jest tak ślepo przekonany o słuszności swoich ideii, że zbędne są dla niego wszelkie dyskusje.
            Do tego są to idee o których nie chcesz / nie potrafisz rozmawiać, które w Twoich „ustach” brzmią jak wyuczone fragmenty książek. Nie są one przy tym niczym nowym czy zaskakującym. „Byłem tam / widziałem to”, uwierz mi, niczego nie burzysz przetykając garść jakże słusznych prawideł NewAge’owym slangiem, miksując je dodatkowo z absurdalnymi (moim skromnym zdaniem) teoriami.
            Nikt Ci oczywiście nie zabroni tłumaczenia, że wszystko co mówisz jest prawdą bo prawdziwość swoich twierdzeń udowodniłeś sam sobie. Tyle, że nie jest to poziom który umożliwiałby wejście, nawet nie w dyskusję (bo jak rozumiem na tym Ci nie zależy), a chociażby w próbę zrozumienia Twojego toku myślenia. Na dobrą sprawę nie wiadomo czy sam rozumiesz o czym piszesz.

            1. ”Spodziewałem się może nie dogłębnej dyskusji, bo i to nie miejsce na to, ale jakiejś pokrótkiej wymiany zdań.”

              Ciebie tak interesuje prawdziwa dyskusja, jak mnie zostanie papierzem. Co Ciebie interesuje to POKAZANIE mi jak glupie sa “moje” teorie, bo TY sam wiesz lepiej co jest prawda, sam to potwierdzasz tymi slowami: ”bardziej pasującym słowem jest „ignorancja”.  Ludzie tego typu 100 lat temu w większości prowadzili obwoźne sklepiki z cud maściami i miksturami.” LOGIKA mowi, ze skoro TY widzisz ignoranctwo u mnie, to nie ma go u CIEBIE. Czemu ja ma Tobie udowadniac, ze jest tak jak myslisz, lub odwrotnie? Sam musisz do tego dojsc…. lub nie. Co to za roznica? To Twoje zycie, a nie moje.

              Masz prawo do myslenia w ten sposob i ja go nie chce zmieniac. Po co? Ty mi zarzucasz probe nuczania. Ja nie uwazam zebym to robil. Ja dziele sie moim widzeniem swiata, tym co sam odkrylem… i to wszystko. Jesli ktos znajdzie w tym przyczynek do poszukania, sprawdzenia tego co napisalem to dobrze, jesli nie, tez dobrze.

              Zebys nie byl przekonany, ze olewam Ciebie i nie chce odpowiadac na Twoje zarzuty, wyciagam reke i powiem to:

              Zeby sprawdzic to co napisalem, trzeba SAMEMU chciec to zrobic, a nie zakladac z gory, ze tak nie jest, lub ze tak jest. Nazywa sie to OTWARTYM UMYSLEM. Nie mozesz naprawde wiedziec czy to, o czym pisze jest faktem czy nie, jesli nie wysilisz sie by to ZROBIC. Analiza nic nie da. Sprawdz kto w TOBIE jest analizatorem. Jesli powiesz JA nim jestem – dowiedz sie kto to jest to “JA”. Twoje mysli sa oparte TYLKO na doswiadczeniu i myslach/wiedzy ktora juz znasz. Czy masz mysli o tym czego nie doswiadczyles ? Mozesz marzyc, ale to nie sa FAKTY. Nawet Twoje doswiadzczenia nie musza nimi byc w pewnym sensie. Mozesz na pustyni zobaczyc oaze, a w efekcie okaze sie to mirazem. Poslugiwanie sie opiniami, dowodami ludzi znanych, utytulowanych, naukowcow, badzaczy NIC nie da. To sa czyjes opinie, dopoki nie sa sprawdzone przez nas samych, nic nie znacza jako dowod, a bardzo duzo ludzi LYKA wszystko bez zastanowienia i uwazaja ze sa modrzejsi przez to. Zalozenia, idee tych ludzi mozemy sprawdzic i WTEDY ma to znaczenie, ale TYLKO dla NAS. Kazda inna osoba musi sama sobie to udowodnic.
              Dlatego ja nie mam zamiaru poslugiwac sie “dowodami” innych ludzi by zmienic Twoje zdanie, czego tak naprawde nie chce zrobic. TY mozesz to zrobic, lub nie. Co ja moge Tobie zaoferowac, to skierowanie Ciebie w miejsce, gdze SAM znajdziesz potwierdzenie tego co pisze ….. lub NIE. Ale TY sam musisz wykonac robote.

              To co napisalem w blogu o krwiodawstwie, co wydaje mi sie jest glownym powodem zarzucania mi ignorancji z Twojej strony, mozesz Sam sprawdzic, ale raczej nie w jeden dzien. Co mozesz sprawdzic? To ze masz cialo materialne do uzycia – juz wiesz. O tym, ze nim nie jestes pewnie nie. Uczucia i mysli znasz, ALE…. zakladam, ze nie znasz ich tak jak ja, bo bys nie atakowal tego co napisalem w sposob jaki to zrobiles. W blogu “chomikowa leci samolotem” podalem sposob w jaki kazdy, kto z GORY nie zalozy ze to brednie, moze sam sprawdzic, co to jest ta energia emocjonalna. Przy dobrej koncentracji mozna to szybko zrobic i zobaczyc, poczuc wewnatrz, ze ta energia FALUJE jak sinusoida. I tych falujacych fal w srodku moze byc sporo. Najlepiej skupic sie na glowie i tam poszukac, jako ze to jest miejsce, od ktorego odczuwanie energi ciezko uciec. Reszte ciala nieswiadomie blokujemy, zeby nie czuc bolu. Najlepiej jest skupic sie na miejscu ktore boli lekko, ucisku, czyms co nie jest “normalenym” odczuciem. (nie sposob jest to idealnie wyjasnic innym). Gdy skupimy sie na tym miejscu, nie bedziemy zwracali uwagi na ZADNE mysli naplywajace, to miejsce to zacznie sie robic “plastyczne” – nie bedzie juz solidne jak na poczatku. Jak zostaniemy tam z nasza uwaga dluzej to poczujemy falowanie. Nie zawsze jest to proste, szczegolnie na poczatku, ale z ponawianiem prob, prawdziwa checia sprawdzenie nie moze sie nie udac. Potrzeba tylko czasu i checi. Jak to zostanie udowodnione
              to “moje ignorancja” moze nie byc juz tak pewna dla Ciebie. Jak usuniesz wszystkie “falujace fale” – czyli ta energie emocjonalna ( a to moze zabrac lata), a przy tym SAM zobaczysz gdzie to w nas siedzi i jak schodzi z ciala – to dojdziesz do momentu, w ktorym nie bedzie zadnych mysli – umysl bedzie TOTALNIE spokojny – poczujesz lekkosc i spokoj w ciele. Po tym mozesz Sam dojsc do zobaczenia czym jest SWIAT tak naprawde, jak sie to dzieje (jak powstaje) i … znajdziesz odpowiedz, kto jest “BOGIEM”, kim sam jestes … itp. TYLKO ta droga jestes w stanie UDOWODNIC, ze to co opisalem w swoich wpisach na tym blogu jest nie jest ignorancja.

              Jesli chcesz wyjasnic pewne kwestie, lub podzielic sie swoimi obserwacjami, swoim doswiadczeniem, to nie widze przeszkod. Jesli chcesz udowadniac mi moja ignorancje … to daj sobie spokoj, i poswiec czas na inne ciekawsze zajecia.

              Pzdrv.

              1. Dobra Chłopaki… Mam wrażenie,że do konsensusu przy tej wymianie komentarzy (bo faktycznie konkretną dyskusją tego nie nazwiemy…) nikt nie dojdzie.
                Zakończmy to,póki towarzyszą temu zasady kulturu 😉
                Pozdrawiam w ten cholernie mroźny wieczór marznąc na przystanku…

            2. Miło mi, że zdecydowałeś się odpowiedzieć mi jakoś tak bardziej żywo. Jak najbardziej liczyłem na dyskusję, tylko wyjaśnijmy to sobie: dyskusja to nie jest poklepywanie się po plecach. Jeśli stawiasz bardzo odważne teorie, inni będą chcieli abyś je poparł argumentami. Jeśli ktoś przed tym ucieka, to powiedz, jak go odróżnić od głupca który plecie co mu ślina na język przyniesie?

              Dziwisz się, że jestem sceptyczny wobec Twoich słów? Nie powinienem, gdy np. z taką lekkością oświadczasz, że cała spuścizna filozoficzna jest nic nie warta? Rozumiem, że przeczytałeś wszystkie dzieła i nie znalazłeś w nich nic wartościowego? Gdy piszesz, iż dowodem na reinkarnacje jest fakt, że jedni są brzydcy inni ładni, mam przyjąć to bez słowa jako prawdę objawioną, czy też mogę się z tym nie zgodzić?
              Żeby nie było, wiele rzeczy moim zdaniem mądrze i sensownie opisujesz (jak np post z 23 listopada 2014 o 23:53 z tematu o krwiodawstwie)…są to akurat te momenty gdzie nie sięgasz po książkowe definicje a piszesz bardziej „z serca”.

              Zapewniam Cię też, że nie uważam się za mądrzejszego. Jestem po prostu sceptyczny. Wobec samego siebie i innych. Zbyt wiele razy dostrzegałem błędy w swoim życiu i zbyt wiele razy życie korygowało moje teorie, żebym miał popaść w samozadowolenie i stwierdzić, że z całą pewnością idę w dobrą stronę.
              Zbyt wielu też widziałem oszustów żerujących na naiwnych. Duchowych przewodników i mistrzów, którzy okazywali się tanimi cwaniaczkami, czy też marketingowcami wydającymi kolejny raz tą samą książkę w nowej oprawie. Nic w tym dziwnego, człowiek z natury ma potrzebę duchowości (jedni mniej inni bardziej płytką), co przekłada się na warty miliony dolarów rynek.
              Oczywiście, jak najbardziej można w tym gronie trafić na wartościowych ludzi, ale jak ich odróżnić? Wysłuchać, być sceptycznym i zadawać pytania. Prawdziwa mądrość się obroni.

              Podoba mi się to co napisałeś w kolejnych akapitach obecnego posta. To taka próba dotknięcia czegoś co wykracza poza codzienne postrzeganie zwykłego człowieka. Z takimi rzeczami się rzeczywiście nie dyskutuje, bo to są doświadczenia, które można jedynie wymieniać. Nic do tego nie mam, wręcz się cieszę że zdecydowałeś się tym podzielić. Żałuję też, że nie przeczytałem wcześniej wspomnianego przez Ciebie wpisu z tematu o samolocie. Człowiek który faktycznie nad sobą pracuje wzbudza więcej szacunku niż książkowy teoretyk (co nadal nie zmienia mojego stosunku do części Twoich teorii).

              Przechodząc do meritum sprawy, to co piszesz nie jest dla mnie nowością. Znam wspomniane przez Ciebie fale. Umiem je wygaszać i wzbudzać koncentrując się na dowolnym fragmencie ciała. W korpusie można je „rozbujać” do największej amplitudy (co daje uczucie jakby miało się wszczepiony reaktor atomowy), w dłoniach budzą zupełnie inne odczucie, dosłownie jak przepływający prąd.
              Niemniej sceptyczny jestem co do nazywania tego energią emocjonalną i raczej to postrzegam jako pobudzanie układu nerwowego i wynikającego z tego wytwarzania energii elektrycznej czy chemicznej (co jest raczej naturalne dla ludzkiego ciała). Dobre to, żeby pozbyć się bólu zęba czy głowy albo zimą zagrzać sobie dłonie (choć niestety tylko wewnętrzną stronę – gorzej ukrwiona i unerwiona zewnętrzna część pozostaje, przynajmniej w moim przypadku tak samo zimna jak była) czy też w skrajnym przypadku całego siebie (skrajnym, bo zdecydowanie trudniejszym), po czym można by spokojnie rozebrać się na mrozie. Uczucie temu towarzyszące jest zapewne w jakimś stopniu podobne do tego co czuje np. „mors” wychodzący z wody (spekuluję, bo morsem nie byłem). Nadal dla mnie jest to jakiegoś rodzaju kontrola nad zachowaniem ciała.

              Emocje to nieco inny poziom, choć nadal zbliżony, bo faktycznie to co odczuwa człowiek to w dużym stopniu chemia. Gniew, niechęć, znużenie psychiczne itp., można po prostu wyłączyć jak przyciskiem i podejrzewam, że jest to jakiś sposób oddziaływania na podświadomość która jest faktycznym zarządcą mózgu (w tym momencie nakazującym zaprzestania pompowania jakiegoś typu hormonów czy też zastąpienia ich innymi). Uczucia takie jak strach, czy zazdrość (np. nieprzyjemna świadomość, iż niewiasta na której ci zależy pała uczuciem do kogo innego) są znacznie silniejsze i ciągłe ale też możliwe do opanowania, np przez obojętność (tak grubsza, np. wyjaśnienie sobie, iż konsekwencje moich czynów nie mają dla mnie żadnego znaczenia), czy wewnętrzną akceptację (a to już byłby dłuższy do opisania proces).

              Jest i trzeci poziom, już faktycznego oddziaływania na sferę umysłową (potocznie mówiąc walkę z własnymi wadami czy nałogami…bardziej potocznie walkę z wiatrakami). Oddziaływanie poprzez medytacje i nachalne powracanie do problemu, obchodzenie go z każdej strony, popychanie go, aż w pewnym momencie spontanicznie nie zaskoczy. W wyczuwalny, niemal namacalny sposób nie „kliknie” wzbudzając w środku uczucie ciepła i lekkości…jeden kamień mniej w ogródku…a pod nim leży inny, jeszcze większy…a w zasadzie to tego ogródka nie widać spod sterty kamieni.

              W tym momencie dodam, że nie rozumiem jak można dostrzegać w sobie „Boga”. Im lepiej siebie widzę, tym więcej dostrzegam niedoskonałości. Nie w sposób który miałby sprawić, że czuję się gorszy od innych, ale w sposób który sprawia iż nabieram pokory.

              Na tym w sumie mogę zakończyć swoje wynurzenia.

        3. Cholera jasna… Staram się tu wbić troszkę w tą dyskusję i szukam punktu zaczepienia… Ciężko jest mi je znaleźć, bo nie chcę tutaj tworzyć wywodu, który mógłby być kolejnym wpisem…
          To, co minima nazywa auto-hipnozą a takitam autorytetem to myślę, że jest to stricte jedno i to samo. Bo zauważcie, że dziedziny nauki (filozofia i psychologia na przykład) to same „zjawiska” nazywa po swojemu. Opisuje je jedynie trochę innymi słowami. Bardziej lub mniej zagmatwanymi. I myślę minimax, że opisując, to co chcesz nam tutaj pokazać mógłbyś używać po prostu łatwiejszego języka a każdy z nas spokojnie mógłby się z Tobą zgodzić lub nie, bo zresztą jak sam stwierdziłeś- każdy ma wolną wolę i kązdy kroczy swoją ścieżką. Absolutnie nie rozumiem minima Twojego rozumowanie egoizmu. Ja bym dodał więcej- to, że chcemy oczyścić swój umysł i osiągnąć stan, o którym piszesz świadczy tylko i wyłącznie o egoiźmie, bo chcemy dla siebie dobrze (czyli tego, o czym Ty nam tutaj piszesz…)
          Dlaczego duch akurat przejmuje ciało w 21 dniu to razem z takimtam też nie pojmuję. Czemu nie dzień wcześniej, czy później? Co w tej liczbie 21 jest takiego wyjątkowego…?
          Na więcej pytań nie jestem w stanie się już dzisiaj zmusić… Może będę wkładać w to więcej wysiłku przy kolejnych komentarzach.
          Minimax- a może Ty załóż swojego bloga i nauczaj tam po swojemu…?

          1. Rozjasnijmy wiec moje pojecia po trochu. Tu odpowiadam nie tylko Chomikowej.

            Autorytet zaklada swiadome dzialanie ze strony dziecka, co w jakims momencie ma miejsce, ale wydaje mi sie, ze to kolejny etap w rozwoju. Autohipnoza to stan umyslu, ktory jest chlonny i nie wybiera, nie ma swiadomego dzialania, a wchlania, jak gabka wode, jesli mozna tak powiedziec zachowania ludzi z bliskiego otoczenia, ktore deponowane sa w swiadomosci dziecka. To programowanie stanowi baze do rozwoju egoizmu dziecka. Ma to wielki wplyw na pozniejsze losy czlowieka – choc nie determinujace w 100%.

            Co to ten egoizm o ktorym mowie? To cale programowanie od spoleczenstwa, nieswiadome za mlodych lat, swiadome wybory pozniej – czyli wszystkie wierzenia, poglady wziete za swoje. Doswiadczenia zyciowe i wynikajace z nich nasze upodobania i leki z nimi zwiazane. Opinie czlowieka, pragnienia, dazenia – w tym MASA konflikujacych pragnien (chce, a boje sie) Czyli wszystko to, co sklada sie na OBRAZ siebie jako czlowieka, ktory powstal na bazie MYSLI i UCZUC, ktore sa z nimi powiazane – ktory determinuja nasze zachowanie i stosunek do innych. Ten OBRAZ, czyli mysli i uczucia – a zatem enegia elektromagnetyczna, zdeponowany jest w ciele czlowieka, w miesniach i narzadach wewnetrznych, powodujac permanetny skurcz miesniowy – nie odczuwalny zwykle przez czlowieka, lub inaczej, stan ten brany jest za normaly, a nim nie jest. To sie wie po uwolnieniu smieci wewnatrz, chocby czesciowym. Jest to “blokada energetyczna”, Eckhart Tolle nazywa to cialem bolesnym, ma oczywiscie calkowita racje w tym. Jest przyczyna masy chorob. Nasze codzienne samopoczucie od tego zalezy, jako ze ta energia, czesto uspiona na jakis czas, w momentach kiedy nasze uczucia i emocje sa poruszone, “budzi sie” i odczuwamy ciezkosc, poddenerwowanie … itp., w zaleznosci jakie uczucia sa najbardziej aktywne.

            Przyklad jaki wplyw egoizm moze miec na nasze zycie. Spotkacie kiedys osobe (zalozmy ze ona nie miala dobrego dnia wtedy), ktora na tym pierwszym spotkaniu potraktowala was z gory i uzyla niecenzuralne okreslenia na wasz temat. To wywolalo okreslone reakcje z waszej strony, pojawily sie niezbyt przyjemne uczucia (zlosc, zal). Gdy spotykacie nieplanowanie ta osobe drugim razem, automatycznie wraca pamiec poprzedniego zdarzenia i z tym poprzednio powstale uczucia. To od razu rzutuje na przebieg spotkania, ktore bardzo czesto moze skonczyc sie fiaskiem, choc nie musi. Gdyby nie te uczucia, ktore gromadza sie w ciele, to spotkanie mogloby miec neutralny start, mimo poprzedniego incydentu i nagle okazaloby sie, ze ta osoba nie jest wcale taka zla, a moze wrecz odwrotnie. Gdyby nie skumolowana energia uczuc, nie byloby problemu. Pozostalaby tylko neutralna pamiec. Mozecie powiedziec ze to normalne zachowanie itp. A co gdy ludzie nie sa cywilizowani i maja bron? Jesli konflikt sie zaostrza i prowadzi do tragedii ?
            Gdyby nie ten obraz, to kontakty z ludzmi bylyby przyjemniejsze, wasze loty samolotem bylyby bezstresowe. Nie byloby chorych emocji przed egzaminami, lepsze wyniki w szkole, brak lub nieduza ilosc chorob psychicznych, przedwczesnych wytryskow 🙂
            A to mozna SAMEMU usunac, jesli wie sie jak. Jesli czlowiek to zrobi calkowicie, to wkracza w NATURALNY stan, gdzie brak jest bezwiednie naplywajacych mysli, odczuwana jest ciagla bezprzyczynowa radosc, PRAWDZIWA milosc, spokoj i w zyciu czlowieka zaczyna panowac harmonia. Czy nie warto do tego dojsc, skoro TO nasz NATURALNY stan ????? Wojny, rewolucje i wyzysk beda przeszloscia. Polecam poczytac “Nowa Ziemie” Eckharta Tole, tam jest duzo wiecej na temat egoizmu.

            Dlaczego 21 dzien? Bo tyle dni uplywa od poczecia (zaplodnienia) i kiedy pierwsze uderzenie serca ma miejsce. Wtedy kawalek tkanki staje sie CZLOWIEKIEM. Od tego momentu aborcja jest morderstwem. Wczesniej nie.

            Co do mojego bloga? Nie mysle by to byl dobry pomysl teraz. Zobacz jakie jest zainteresowanie tym co pisze, a do tego moj styl nie dorasta do piet do Twojego 🙂 Mieszkam od lat zagranica i chyba odwyklem od pisania po polsku.

            Pzdrv.

            1. Znowu tworzysz własne pojęcia i zmieniasz znaczenie istniejących. Po co? Przekaż to co masz do powiedzenia własnymi słowami a nie wyuczonymi z książek definicjami.

              Reakcje względem autorytu są podświadome. Dlatego ktoś kto jest autorytetem dla innych może opowiadać im nawet banialuki a oni będą przyjmować jego słowa bez zastanowienia.
              Egoizm to schemat zachowania jednostki który motywowany jest wyłącznie jej dobrem osobistym. Jest to coś innego niż to o czym nam opowiadasz. Poza tym wybacz, ale teksty o autohipnotycznym programowaniu egoizmu dziecka to po prostu bełkot. Nie sądzę żeby to był Twój wymysł, raczej maniera autorów książek które czytasz, mająca na celu sprzedanie starych myśli jako nowe. Podatny na manipulację czytelnik kupi to wraz ze wszystkimi dodanymi teoriami o bolesnych ciałach (pan Eckhart Tolle ma oczywiście całkowitą rację…bo?) czy deponowaniu myśli i uczuć w mięśniach i narządach wewnętrznych (co z tego, że nauka już dawno temu udowodniła, że wspomnienia są deponowane w…mózgu – teoretycznie wystarczy dajmy na to wyciąć jego fragment aby dana osoba straciła pamięć o swoim największym wrogu i stała się neutralna wobec niego…cóż w takiej sytuacji dzieje się z tym „mięśniowym depozytem energetycznym”?). Oczywiście, życiowe doświadczenia mają wpływ na całe ciało. Jeden z takich efektów to np stres, który powoduje efekty analogiczne do tych co wymyślne „ciało bolesne”.

              Można by tak długo znęcać się nad wymyślnymi teoriami coraz to nowych pisarzy. Lata temu to nawet do mnie przemawiało, trąciło egzotyzmem i tajemniczością. Obecnie jednak uważam, że prawda jest elegancka, ponadczasowa i prosta do wyjaśnienia. Nie wymagająca szeregu zawiłych definicji ukrytych w księgach, sprzedawanych za dolary. Przemawia do mnie proste „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”, czy też „…będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego…”. Świat też by się diametralnie zmienił gdyby wszyscy zaczęli się do tego stosować, a przy okazji nie musielibyśmy przegryzać się przez dziesiątki książek pana Eckharta Tolle i jego kolegów.

              Z tymi 21 dnia to całkiem zgrabna teoria. Tyle, że…no właśnie to tylko teoria. Są jakieś dowody na poparcie tej teorii? W ciemno odpowiem, że nie ma, bo to tylko, nawet trochę romantycznie brzmiąca hipoteza. Tutaj też mógłbym postawić własną hipotezę. Taką, że wejście ma miejsce nie w 21 dniu a w 40, bo wtedy podobno aktywuje się mózg płodu (zaczyna emitować, tutaj słowo klucz, fale elektromagnetyczne).

              Zupełnie inna, niepokojąca kwestia jest taka, że wystarczy opinia jakiegoś pana od książki, żeby wyzbyć się wszelkich oporów i swobodnie stwierdzić że aborcja przed 21 dniem to nie morderstwo. Nie naszła Cię odrobina refleksji?..co jeśli ten pan się myli i jeśli aborcja do 21 dnia to nadal morderstwo?
              Ludzie od lat jeśli nie wieków debatują nad tym ważkim i trudnym problemem, a tu ni stąd ni z owąd wyskakuje jakiś gościu i arbitralnie podaje datę. Po prostu brak słów…

              1. Popieram zdanie Chomikowej i koncze „odbijanie pileczki”. Moja rada, pomijaj moje komentarze i tyle.

                Pozdrawiam cieplo.

              2. Za radę dziękuję ale nic nie obiecuję.

                Liczę jednak, że przemożesz się i przeczytasz moją odpowiedź z 01:01, nawet jeśli miałby być to mój ostatni wpis nad którym się pochylisz. Być może coś Ci wyjaśni.

              3. Już kończycie?? A ja sobie przygotowałem popcorn, by dalej śledzić tą wymianę zdań…;>

              4. Liczę wtedy na usta-usta od jakiejś miłej czytelniczki… w sumie to może być nawet od każdej;p (coś ostatnio zboczyłem w kierunku resuscytacji oddechowo-krążeniowej… I TEJ NAZWY SIĘ BĘDĘ TRZYMAĆ!!:D)

              5. @Phoenix(L)k
                A co, jak sie okaze, ze po otworzeniu oczu zmiast nieziemsko piekngo, cudownie pachnacego kobiecego oblicza, zobaczysz …… zarosnieta meska twarz, z grymasem szerokiego usmiechu (bo przeciez przywrocil Ciebie do zycia), bez jednego przedniego zeba ….. i w dodatku w ustach poczujesz smak ….. czosnku? Brrrrrr. Ja bym nie ryzykowal z tym slabnieciem. Po czyms takim mozna sie budzic w nocy, zalany potem … i to kilka razy pod rzad 🙂

    3. Żebyśmy tylko nie doszli do momentu w którym stwierdzimy że bicie żony do nieprzytomności przez pijanego męża jest jego krzykiem o pomoc. W pewnym sensie jest to prawda, ale jak na mój gust nieco zbyt eufemistycznie zaprezentowana.

      Z częścią Twoich przemyśleń można się zgodzić, ale w ostatnim akapicie chyba trochę zbyt daleko popłynąłeś. Normalny człowiek jest w stanie odczytywać szeroką gamę emocji i określać dobro/zło w czynach innych ludzi. Nie znaczy to, że to co dostrzega w innych jest w nim.
      Podobieństwa się przyciągają bo czują się we własnym towarzystwie pewniej (kruk krukowi oka nie wykole) i nie szukałbym w tym mistycznego przeznaczenia.
      To żeby dostrzec samego siebie nie potrzebujemy specjalnych osób pojawiających się w naszym życiu (czemu mieliby być narzędziami w rękach losu pracującymi dla nas?). Sami z siebie (jako ludzie) jesteśmy na tyle dobrze ukształtowani, że potrafimy (a przynajmniej mamy szanse) łapać okazje przewijające się na co dzień i wyciągać na ich podstawie wnioski. Żadnej „magii”, zwykła proza życia…

      1. Na jakiej podstawie to piszesz? Swojego doswiadczenia, czy przemyslen? Doswiadczenie w tym przypadku ma oznaczac, ze sam masz dostep do pokladow swiadomych i podswiadomych, swoich mysli/uczuc/emocji. Czy tak jest ? A jest tego w czlowieku tak duzo jak soli w wieliczce 200 lat temu. To nie zarty z mojej strony. Ja znam to z doswiadczenia. Zabralo to kilka lat bardzo ciezkiej pracy wewnatrz, ale dzieki temu napisalem to…. co napisalem. Nie ja to wymyslilem, a jedynie udowodnilem sobie. Nie musisz z tego skorzystac. A to bardzo pomaga, gdy czlowiek zdecyduje pozbyc sie wlasnego egoizmu. Jak sie zrozumie, ze samemu jest sie scenarzysta, rezyserem, i aktorem w filmie, ktory ogladamy przez wlasne oczy, to ta wiedza o ktorej wspomnialem w ostatnim akapicie, ulatwia ten proces.

        „Sami z siebie (jako ludzie) jesteśmy na tyle dobrze ukształtowani, że potrafimy (a przynajmniej mamy szanse) łapać okazje przewijające się na co dzień i wyciągać na ich podstawie wnioski.”

        To co jest uksztaltowane to nasz egoizm. Prawda jest to co napisales o wyciaganiu wnioskow, ale jest to bardzo zawezona i z regoly bolesna nauka. I wiekszosci przypadkow porzesza , dodaje do egoizmu. Mozna tak zyc, jesli ktos lubi raz byc “calowany w policzek”, a pozniej dostawac “kopa w tylna czesc ciala”. A te dwie “przyjemnosci” sa nierozerwalne – bo wyplywaja z naszego myslenia i sa tego efektem. Mi sie to znudzilo. Moze powinienem inaczej to powiedziec. Mialem dosyc dostawania kopow w “du..e”. Powiedzialem basta.

    4. Zaden z Was nie jest gamoniem. Dla osob, ktore nie zetknely sie wczesniej z tematem, nie jest to proste i jasne, szczegolnie to co opisalem w blogu o “krwiodawstwie”. Wiem o tym z doswiadczenia, mam przeciez rodzine i znajomych. Wiekszosc tego “nie trybi”, ze uzyje gwary mlodziezowej. Do tego co opisuje trzeba “dojrzec”. Nie zrozumcie tego zle. To nie znaczy ze ktos jest za glupi, malo inteligentny. To nie to. Po prostu czesc ludzi nie jest zainteresowana poszukiwaniem odpowiedzi w sobie – a to jest moj cel, zwrocenie uwagi innych w tym kierunku. Mozna powiedziec, ze conajmniej 90% ludzi ma to gdzies. Owszem przeczytaja, maja mysli o tym… ale to koniec wycieczki. Dlaczego? Jest wiele powodow. Jeden z najwazniejszych to programowanie. Szukanie pomocy u innych, czy to zwyklych ludzi, czy profesjonalistow, to norma. Robia to co inni przed nimi. Malo kto chce sam znalezc przyczyne swoich problemow “wewnatrz” – a nigdzie indziej tego nie ma.

      Ludzie nie rozumieja, ze jest DRUGA strona zycia, ktorej nie znaja. Ciezko im zrozumiec ze mozna inaczej – bo nie znaja ludzi ktorzy zyja inaczej. Ja kiedys tez tego nie wiedzialem. Ludzie CIERPIA – a nie MUSZA. Co to znaczy? A to, ze nie potrzeba miec juz mase pieniedzy, ukonczonej specjalnej szkoly, dobrego zawodu, by miec to co sie chce. Wystarczy wiedziec skad biora sie mysli, czym sa… czyli jak sami dzialamy…. i jak te mysli uzywac, by dostac to co sie chce. Nie tylko to, ale mozna zyc z ciagla radoscia i bezproblemowo. Trzeba tylko dotrzec do pokladow myslowych gleboko zakorzenionych w nas, usunac badziewie i zycie mozna zmienic.

      Zgadzam sie ze sposob w jaki pisze jest specyficzny i moze to prawda, ze za czesto podkreslam duzymi literami pewne slowa. Niestety to o czym niedawno pisalem, nie da sie strescic w kilku slowach. Gdybym chcial uzywac do wszystkiego przykladow, to ksiazka by z tego wyszla. Ja tez celowo staram sie nie byc jasny i bardzo zrozumialy. To ma tylko zachecic do poszukiwania samemu/ej, stawiac wiecej pytan niz odpowiedzi, a nie dawac wyczerpujace odpowiedzi na kazde pytanie, lub dawac metode ktora nalezy w zyciu kopiowac. Wiekszosc czytajacych to pominie, nie zainteresuje sie …. i to jest ok. Ziarno tego co przeczytali i tak sie dostaje do ich swiadomosci .. i .. moze kiedys zakielkuje. Moze ci sami ludzie stana sie kiedys przez to “dojrzali”, by chciec temat zglebic. A kazdy MUSI zrobic to sam.

      Polecam te dwie ksiazki po polsku: Eckhart Tolle “Potega Terazniejszosci” i “Nowa Ziemia”. Mysle ze to bedzie bardziej przejrzyste i latwiejsze do strawienia.
      Ta ksiazka moze byc trudniejsza ale warto sprobowac: “Rozmowy z Medrcem” Nisargadata Maharaj. Moze po tej lekturze latwiej bedzie wam mnie zrozumiec.

      Pzdrv.

      1. W porządku… jeżeli celowo piszesz w taki sposób – widać takiego wybrałeś sobie odbiorcę docelowego.
        Wydawało mi się, że próbujesz poprzez ilość tekstu zdecydowanie mniejszą niż w wymienionych przez Ciebie książkach – po prostu zainteresować tematem szeroką publiczność.
        No ale skoro celujesz w określonego odbiorcę – cóż, widocznie nie we mnie 🙂
        Choć nadal mam wrażenie, że to mimo wszystko kwestia stylu – zrozumieć można (przynajmniej te „nocne” wpisy jakoś bardziej przyswajalne są dla mnie), ale kosztuje to tyle wysiłku, że już na „stawianie sobie pytań”, które teoretycznie powinny być trudniejsze niż czytanie ze zrozumieniem naprawdę przestaję mieć ochotę.
        I nie to, żebym nie lubił zastanawiania się nad sobą…

        1. Co do tego zastanawiania sie nad soba…

          Myslenie i zastanawianie TYLKO utrzymuje nas w falszywej indentyfikacji. Zeby to zmnienic trzeba nauczyc sie obserwowac siebie, swoje mysli i uczucia. A to ma miejsce, gdy nie ma analizy siebie. Analiza to utrzymywanie sie w niewoli umyslu. Zeby sie od tego uwolnic trzeba odrzucic wszystkie ograniczenia w postaci opini, wierzen, wszystkich „okolarow” ktore nadaja „kolor” i zaklocaja czyste widzenie. Zeby to moc odrzucic i przestac wszystko analizowac, trzeba najpierw zrozumiec dlaczego nigdzie to nie prowadzi.

    5. Całkowicie Cię rozumiem. I wiem , i czuję o czym piszesz. Takie same są moje przemyślenia. I te zmiany…. jakie warto przejść, by stać się Sobą, a nie nieświadomym ,,powieleniem,, otaczającego nas środowiska, z którego przyjęliśmy schematy zachowań, które potem nam utrudniają życie, i uważamy że to MY. A mamy dotrzeć do swojego wewnętrznego JA, który Jestem. ( tego Ja wolnego od przyswojonych= zaadoptowanych …wzorców).

      1. Ciesze sie ze to napialas, bo mam potwierdzenie, ze to o czym pisze tu na blogu Chomikowej, nie jest calkowicie niezrozumiale. Sam wiem, co to jest isc ta droga samotnie, gdy prawie wszyscy naokolo, wlacznie z najblizsza rodzina, szydza z czlowieka, uwazaja ze zostawienie materializmu (oczywiscie nie calkowite), pogoni za dobrami doczesnymi, to totalna glupota i zla nauka dla wlasnych dzieci. A wlasnie ja chcialem pokazac swoim dzieciom, ze jest alternatywa, ze nie trzeba gonic jak wariat w zyciu, ze warto jest oderwac sie od tego, co inni uwazaja za normalne. Dotrzec do tego, kim kazdy jest, co JEST NAJCENNIEJSZE w zyciu, i … zbudowac zycie w sposob, ktory spowoduje, ze wszyscy ktorzy wczesniej potrafili sie tylko smiac….. beda mieli sie nad czym zastanawiac. Tu tez nie chodzi o egoizm – pokazanie, ze wszyscy co sie mylili to barany i jaki sam jestem madry. Ta droga ludzie o slabszej sile woli z powodu nierozpoznanego strachu, ktory zaszczepiono w nich w kosciele i domu, sami beda mogli podjac sie tej “wyprawy wewnatrz” i dojsc do konca, mimo bardzo wielu przeciwnosci jakie na tej drodze trzeba pokonac. Tym sposobem nie bedziemy kiedys czytali takich wpisow jak na tym blogu, o cierpieniu i ciezkich wyborach w zyciu. Ludzie znajda droge do stworzenia szczesliwego zycia, dla siebie i innych.

        Moje dzieciaki sa jeszcze male (9 i 12 lat), a juz czesc z tego co zamierzylem sie spelnilo. Nie wyglada to wiec zle 🙂

        Pzdrv

        1. Bo przecież tak ma być. Mamy być szczęśliwi, bo takie jest Życie SAMO W SOBIE, ale tego nie widzimy, dopóki własne SILNE cierpienie nie skieruje nas w stronę…poszukiwań ….głebiej…. bo do wnętrza nas SAMYCH.
          No i ten spokój potem…a nie…pęd w pogoni za….nietrwałym.

          1. No wlasnie, zeby ludzie zrozumieli, ze szczescia nie mozna zdobyc NIGDZIE w SWIECIE. W niczym, w rzeczach, w ludziach, w doswiadczeniach, w ideach. Nie mozna zdobywac tego czym sie juz JEST. Sama pogon za znalezieniem czegos, juz zaslania odczuwanie szczescia.
            Co mnie sprowadzilo na ta droge poszukiwania wewnetrznego to wlasnie cierpienie. Sam sobie je zadalem, choc kiedys obwinialem o to innych.
            Jak widac cierpienie ma swoje miejsce w zyciu. Ale bez zrozumienia dlaczego cierpimy to czysta katorga i bezsens.
            Fajnie ze Ty tez znalazlas spokoj.

            Pzdrv.

  11. Chomikowa, rozbawiłaś mnie jesteś fajna
    dobra teraz o mnie, wychowałam się jak Ty bez taty, tak, ja mogę i powinnam pisać Taty,
    zginął w wypadku, ja miałam tylko 2,5 roku, jestem wdzięczna mojej mamie, że nie wprowadziła do domu innego faceta, wychowała /nie chowała/nas, mnie i moje rodzeństwo sama, i to tyle z biografii,
    nauczyła:
    1/ dyskrecji /co się dzieje w domu nie mów nikomu, bez złych podtekstów/
    no dobra napiszę dlaczego, kłótnie rodzeństwa /tabu na podwórku/, zapytania wścibskich sąsiadów-kto was odwiedza? /piękna wdowa-znaczy moja mama/itp.
    2/nie kłamać – nie trzeba pamiętać co się komu powiedziało;
    3/ pracy – dzierganie, szydełkowanie, szycie – bardzo przydatne umiejętności,
    4/ dążenia do celu, wykształcenie, dobra praca, cudna własna rodzina,
    5/ powinno być pierwsze – własnej wartości,
    jestem mamie wdzięczna za wszystko, jaka jestem, kim jestem, jaką stworzyłam rodzinę, naprawdę za wszystko
    pozdrawiam Chomikowa, będę czytać częściej.

    1. Ewo, bardzo Ci dziękuję za miłe słowa i za ten komentarz 🙂
      U Ciebie było bardziej tragicznie, bo skończyło się coś, co było dobre… Ale chwała dla Twojej mamy, że dała radę i wychowała Cię na normlaną osobę… 🙂 A teraz powiedz mi- czemu jesteś wdzięczna Jej za to, że nie związała się z nikim innym…?

  12. Masz rację – co za chore myślenie,by być dla „dobra” dziecka. Jakiego dobra? Skoro jest źle w związku to dobrze nie jest. A dzieci naprawdę cierpią. Widok kłócących się rodziców jest …..traumatyczny i w dupie ma się miłość skoro ona tak wygląda.
    Dzieci potrzebują bezpieczeństwa, a dom z przemocą tudzież obojętnością nie jest domem bezpiecznym.
    Dorośli czasami zachowują się tak, jakby dziećmi nie byli. A wystarczy wrócić do siebie jako dziecka, by przypomnieć sobie co było istotne: co jako dziecko lubiliśmy, ceniliśmy, chcieliśmy.

    Gdyby u mnie w małżeństwie byłoby źle to szybko rozwiodłabym się – nie będę marnować życia ani dzieci ani swojego. Tym bardziej, że można być szczęśliwym 🙂

    1. Cieszę się, ze się zgadzamy 🙂 Zyczę Ci, aby w Twoim małżeństwie było dobrze, i żebyś nie musiała podejmować takich decyzji…

  13. Matko,jaka mi tu się dyskusja wywiązała… Muszę na spokojnie się w to wczytać pod wieczór i poogarniać,co mi tu piszecie… 🙂

  14. Hej. Czytalam to i jakby o sobie. Powiem Ci tak; mialam tak samo, ukonczylam studia prawnicze, jestem matka 12latka i mam nie meza, ale partnera z ktorym od 15lat tworzymy zwiazek. Pomimo braku odpowiedniego wzorca stworzylam rodzine ktorej nigdy nie mialam. A propo, moje rodzenstwo siedzi w wiezieniu, ojciec nie zyje, a matka dalej sie zacharowuje, zeby dzieciom paczki do wiezienia wyslac…,

  15. Bycie ze sobą dwojga osób wyłącznie „dla dobra dziecka”, nigdy nie jest tak naprawdę dla jego dobra. A zaczyna się już od ślubów branych nie z miłości, ale dlatego tylko, że tak wypada, bo dzidziuś w drodze… Tyle w temacie. Bardzo dobrze, że Twoja mama się rozwiodła. Pozdrawiam Was obie 🙂 .

    1. Do pełni szczęścia brakuje tylko kilku rozbitych nosów a potem wspólnie wypitej wódeczki 😀 .

      Szkoda tylko, że raz: interlokutorzy są po za zasięgiem rąk, dwa: argumentów siłowych w rozmowie nie uznaję, a trzy: że wódki w zasadzie nie piję 🙁

  16. Witaj.
    Z racji tego, że od wtorku siedzę ze swoim dzieckiem na zwolnieniu przeczytałam Twoje wszystkie wpisy. Są rewelacyjne, gratuluję talentu.
    Wczorajszy tekst, jak również komentarze pod nim przeczytałam ze szczególnym zaciekawieniem. Dlaczego? Otóż od lipca zeszłego roku sama wychowuje swojego syna. I to ja o tym zdecydowałam. Oczywiście nie dlatego „bo tak”. Czytając Ciebie, miałam wrażenie,że piszesz o moim dziecku, które w przyszłości dokładnie tak samo będzie wspominać swoje dzieciństwo. Alkohol, gitara , koledzy i w pewnym momencie tylko wrzaski. Nie potrafię odpowiedzieć sobie samej, czemu tak długo zwlekałam z rozstaniem, (bo aż 6 lat) ale pewnego dnia, po kolejnej kłótni uświadomiłam sobie, że albo wyląduję w psychiatryku albo we więzieniu, skazana za zbrodnie w afekcie…albo czas to zakończyć. I uwierzcie, nie było łatwo. Najbardziej bałam się o syna, jak on to zareaguje. Nie potrzebnie, dla niego rozstanie z ojcem nie było niczym strasznym, gdyż nie było między nimi więzi. Ale niestety nie jest tak, że to na niego nie wpłynęło. Nie mówię o rozstaniu, tylko o tym czego był świadkiem. Zaczęły się problemy z agresją w przedszkolu, moczenie nocne, totalne odizolowanie się od rówieśników, brak podporządkowania…dzis po 1,5 roku wspólnej pracy z wieloma osobami, moje dziecko odzyskało uśmiech i radość. Tak samo jest ze mną. Znów się uśmiecham, znów ciesze się życiem. Życie z tym człowiekiem pozbawiło mnie czegoś najcenniejszego. Wiary w siebie. Dziś ją odzyskałam…
    Uważam, że bycie ze sobą, dla dobra dziecka to pomyłka. Nie będąc szczęśliwym ze sobą, nie stworzymy szczęśliwej rodziny dziecku…to chyba tyle.
    Właśnie zastanawiam się nad otwarciem czerwonego wina, które pite w samotności nie smakuje jak to pite we dwoje. I nie ukrywam, że marzę o fajnym mężczyźnie z którym będę mogła po ciężkim dniu pracy usiąść, napić się takiegoż..porozmawiać bądź pomilczeć…cóż, uważam, że człowiek nie jest stworzony do życia w pojedynkę..
    Co prawda, rycerze na białych koniach wyginęli wraz z dinozaurami, ale nadzieja pozostała…
    a propo? Czy SokoleOko jest wolny?świetnie się dogadujecie…

    1. Następna pani, której piszę „Mądra z Ciebie Kobieta. Życzę, żeby szczęście jeszcze uśmiechnęło się do Ciebie. POWODZENIA”.
      Przy okazji pytanie. Napisałaś dlaczego się rozstałaś z ojcem Twojego dziecka. A wiesz dlaczego byliście razem, a dokładnie co się zmieniło? Zobaczyłaś go w innym świetle? On się zmienił? Ty się zmieniłaś? Sorry, że takie osobiste pytanie zadaję.

      1. Dziękuję. Ja też jestem dumna z siebie. Wiesz, zadałeś mi baardzo trudne pytanie. Próbowałam znaleźć na nie odpowiedź i nijak nie mogę…Wymaga to pewnie jakieś głębszej analizy głowy mądrzejszej ode mnie…W tym momencie powiem jak Mama chomikowej: Tak pięknie grał na gitarze..i jeszcze śpiewał pięknie! Ale kosza na śmieci nigdy nie kupił. Ba! nawet worka na śmieci nie kupił nigdy…Pozdrawiam.

    2. W sumie to mogę napisać tylko tyle, co Niedźwiedź… 🙂 Mądra z Ciebie dziewczyna… 🙂 Cieszę się, ze decyzję podjęłaś i jej nie załujesz:) Myślę, ze Twój dziecko jeszcze nie raz Ci podziękuje za tą decyzję.

      SokoleOko? Nie mam pojęcia- nie chwalił się nam tutaj nigdy i o zyciu prywatnym nie opowiadał 😉 Oj, jakbyśmy tak mieli się „związać” tylko na podst. opinii osób, które tu piszą, że powinniśmy się umówić, czy coś tworzyć, to byśmy już dawno przed ołtarzem wylądowali 😉

      1. Potwierdzam, swatano tu już nas wielokrotnie… W zasadzie już dawno powinienem Chomikową zapytać jaki nosi rozmiar pierścionka 😀

        A że to blog Chomikowej, do którego jestem zaledwie skromnym dodatkiem – nie widzę potrzeby ani sensu pisania o moim życiu prywatnym… chyba, że akurat komentarz tego wymaga.

  17. “Liczę jednak, że przemożesz się i przeczytasz moją odpowiedź z 01:01, nawet jeśli miałby być to mój ostatni wpis nad którym się pochylisz.”

    Dalej nie ufasz temu co napisalem, ze ja nie obrazam sie. Mam nadzieje, ze ten komentarz wystarczy Tobie, by to potwierdzic. Mam rowniez wrazenie ze zrozumiales, ze za tym co opisuje stoi moje doswiadczenie, a nie TYLKO “cytaty z ksiazek”. To o czym pisze nie ja wymyslilem, ale potwierdzilem to w SOBIE i uzywam tego, by inni mogli z tego skorzystac. Dla mnie poznanie siebie, to najwazniejsza rzecz w zyciu, a nie kazdy moze tego chciec, glownie przez brak teoretycznej wiedzy o tym.

    Mysle, ze nieprzypadkiem tu trafilem, bo na tym blogu jest duzo ludzi z dobrym sercem, gotowym do pomocy “INNYM”, poczynajac od Matki Zalozycielki – Chomikowej, do ludzi ktorzy tu zostawiaja swoje komentarze, jak i tych ktorzy tylko czytaja. Ja, poprzez to ze mam takie a nie inne doswiadzczenia zyciowe, chce podzielic sie nimi, w sposob nie narzucajacy sie, a pokazujacy … “druga strona medalu”. Jesli to nazywasz nauczycielstwem, to nie za bardzo sie z tym zgodze bo, gdy czlowiek zrozumie, ze jest JEDNA SWIADOMOSC, w ktorej istnieja wszystkie “osoby” (a to celowa iluzja) to KTO, KOGO uczy?

    Zeby nie byc goloslownym potwierdze to przykladem. Zanim zrobilem swoje wpisy o krwiodawstwie wiedzialem ze bede atakowany (pomine skad to wiedzialem 🙂 i ze bedzie ktos kto “stanie po mojej stronie”. Jakbym to mogl wczesniej wiedziec, jesli te “dane” nie bylyby dostepne w “bazie danych”, jaka jest swiadomosc ? Tu (czytaj dalej) moge sie mylic !!! Moze to bylo przyczyna, ze nie dostales swojej upragnionej dyskusji, w czasie ktorym tego oczekiwales. Gdyby nie taki rozwoj wypadkow pewnie nie odkrylbys wczesniej swojej, karty (bardziej otwarty, choc nie nachalny atak na moje poglady) a to nastapilo pozniej. Nasza konwersacja nie mialaby dobrego konca – i nie chodzi tu o zgadzanie sie ze mna. Jesli naprawde sam chcesz odkryc prawde o sobie, a mysle ze tak jest w rzeczywistosci, to taki kolej rzeczy byl potrzebny by pewne rzeczy staly sie jasne dla Ciebie i dla mnie. (konkluzja na koncu komentarza) Co tu mam na mysli?

    Gdyby nie idee ktore sa Tobie drogie, z ktorymi sie juz identfikujesz, nie byloby ataku na moje poglady, a powodem tego nie byl tylko sceptycyzm. Porownywales co juz znasz (dogmaty religii katolickiej) z moimi slowami. Dowodem sa te slowa: “Przemawia do mnie proste „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…”, czy też „…będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego…”. Ta identyfikacja jest normalna rzecza u kazdego, tak dzialamy jako czlowiek – odrebna jednostka w jednej swiadomosci. Kazdy ma swoj “koktajl”. Ale zeby moc pokonac te iluzoryczna odrebnosc, odkryc swoj “prawdziwy dom”, trzeba pozbyc sie wszystkiego z czym sie identyfikujemy. Nie mozna miec miejsca na autorytety, czy to w formie ludzkiej, ksiazek, czasopism, idoli – ich zachowania ubioru itp itd. Identyfikacja z tym co zacytowalem powyzej, lub z IDEAMI z moich komentarzy, lub czymkolwiek innym, jest TAK SAMO TOKSYCZNA. Jesli to zrozumiesz, to jasne dla Ciebie bedzie moje podejscie do filozofi i religii. Wszystko to sa TYLKO IDEE. Istnieja w wymiarze przeciwnosci dobro/zlo, wiedza/niewiedza. Wszystkie nic nie warte (gdy naszym celem jest poznanie siebie), bo identyfikacja z jakakolwiek idea – tworzy niewidzialna golym okiem sciane, ktora odgradza Ciebie od tego kim JESTES – wymiaru wolnego od czasu i przestrzeni, gdzie jest prawdziwa inteligencja/wiedza z ktorej mozna korzystac (ona utrzymuje caly ten wszechswiat w 100% logicznym funkcjonowaniu.) Ten wymiar jest osiagalny, odczuwalny TYLKO gdy nie ma zadnej bariery. Religie do tego kaza szukac tego wymiaru (opisujac go jako BOG, ze swoja swita – duch swiety, syn bozy, itp) poza SOBA – a to jest gorsze od CJANKU. Ten zabija natychmiastowo. Religia jest tak genialnym mechanizmem ZNIEWOLENIA swiadomosci, ze nie dosc ze tworzy briere jaka czlowiek przyjmuje za swoja, to poprzez nierozpoznany strach, wynikajacy z przyjecia nieudowodnionych doswiadczalnie dogmatow powoduje, ze ta swiadomosc/czlowiek w swojej ignorancji faktu, na dodatek odrzuca wszelkimi sposobami proby pomocy innych, ktorzy to WIEZIENIE probuja mu uzmyslowic. Nie tylko to, ale “ nieswiadomy wiezien” ustawia sie nieprzychylnie do osoby wyciagajacej mu pomocna dlon, lub do kogos kto chce wymusic na nim zmiany pogladow – i to powoduje konflikt, szczegolnie jesli dwie strony konfliktu sa “wiezniami” – patrz konflikty na tle religijnym. Czlowiek “siedzi” we wlasnorecznie wykreowanym wiezieniu, a mysli ze jest wolny, bo moze wolno poruszac sie w czaso-przestrzeni. Gdyby to wiezienie mialo materialne sciany, ludzie latwiej by dochodzili do prawdy, a ze te “sciany” sa w umysle, jako energia elektromagnetyczna, to malo kto do faktow dochodzi, bo to wymaga sporej pracy nad soba. Mozna zyc w tym umyslowym wiezieniu cale zycie, ale to nie jest ZYCIE – to wegetacja – a to sie rozumie naprawde jak rozpozna sie naturalny stan – pelen ciaglej radosci i milosci.

    Wiekszosc z tego co jest przez nas wybrane jako “NASZE”, jest rzadko przez nas samych rozpoznawalne, bo to jest “niewidoczne”. Gdy NIE nauczymy sie obserwowac nasz umysl 24/7 to jest to prawie niemozliwe do wychwycenia – nie znamy prawdziwego motywu naszego dzialania, a jest to egoistyczne dzialanie – motywowane myslami/pragnieniami. Gdy nie ma egoizmu – nie ma fikcyjnych pragnien, to motywatorem dzialania jest prawdziwa, nie myslami skreowana milosc, wspolczucie. Nawet wtedy gdy obserwujemy mysli/uczucia/cialo, sa momenty gdzie zostajemy wciagnieci w “dialog ze soba”, lub z kims na zewnatrz, ze zatracamy “obserwatora” i … jedyna pomoca jest ktos na zewnatrz, kto moze nam nasze dzialenia w tej sytuacji “pokazac” i wypadamy z procesu identyfikacji i obserwujemy swoje myslenie, dzialanie. Inaczej jesli naprawde pracujemy nad soba, obserwujemy umysl 24/7 i ta chec jest w nas, to wypadanie z identyfikacja z umyslem, staje sie coraz czestsze i jest “samoistne”.

    Wiedza ktora opisuje w komentarzach o krwiodawstwie jest bardzo potrzebna do “oderwania sie od umyslu”. Jesli ktos tego (STANU) nigdy nie poznal, to ma nikle szanse bez tego. Swiadomosc dziala jak malza z perla w srodku – sciska to co “SWOJE” – energie myslowo/uczuciowa – elektromagnetyczne fale i nie daje temu wyjsc – a to jest przyczyna chorob. Dopiero gdy swiadomosc/czlowiek poznaje prawde o sobie (udowadnia idee w doswiadczeniu) wtedy nastepuje rozluznienie “uscisku” i to co bylo brane za pewniki/wierzenia bez dowodow, jest uwalniane. Gdy wszystko “wyleci” lub to co ukryte/nieswiadome sie ukaze i zostanie swiadomie “rozpuszczone w jazni” (nie jestem pewien uzycia tego polskiego odpowiednika) (ang – dissolved in Awarness) – to nie ma juz bariery … i poznajemy PRAWDE. A kazdy musi sam to zrobic.

    ”Egoizm to schemat zachowania jednostki który motywowany jest wyłącznie jej dobrem osobistym.”
    Nie jest to zla definicja egoizmu, ale malo przejrzysta moim zdaniem dla ludzi, ktorzy beda chciec zmienic to, lub usunac i potrzebuja “detali”.
    Ze slownika PWN schemat to: “gotowy wzór czegoś, powielany potem wielokrotnie”
    Wedlug tej definicji, schemat zaklada powielanie, czyli dzialanie, a to musi miec jakis motyw/pamiec – czyli statyczny obraz. Baza danych, ten OBRAZ (wroc do mojej definicji w komentarzu z 29 listopada 2014 o 06:57) o jakim pisalem, jest ciagle zmieniany (bo ciagle cos doswiadczamy poznajemy, kategoryzujemy jako chciane lub niechciane, prawdziwe/nieprawdziwe), a ma poczatki w programowaniu jakie ja nazywam autohipnoza, a Ty nasladownictwem. W “autohipnozie” swiadomosc dziecka rejestruje wszystkie zachowania ludzi, nie wybiera jakie, a zbiera baze danych. Jak minie okreslony czas, baza danych sie napelni w pewnym stopniu, to juz nie TYLE informacji sie tam dostaje co przedtem, a zaczyna sie swiadome dzialanie i z tym swiadome lub podswiadome nasladownictwo. Czyli, jesli zmienisz “baze danych” to wybory maga byc inne – egoizm tylko zmienia forme. Jesli usuniesz WSZYSTKO, to konczy sie egoizm.To co ja wymienilem jako skladniki egoizmu pozwala zrozumiec, jak pracowac nad korekta/usunieciem ich. Wystarczy rozpoznac egoistyczny motyw by “odpadl”, a to zrobimy jak poznamy motywy swojego dzialania (TYLKO przez NEUTRALNA obserwacje). To co w bazie danych, OBRAZIE, jest faktorem, to powiazane z tym UCZUCIA, a te w ciele mozna odczuwac i widzieac/czuc ich lokacje. Jesli czegos nie lubisz to czujesz to, a nie tylko wiesz o tym. Jesli usuniesz uczucie z powiazania pamiec-mysl/uczucie, to staje sie to TYLKO neutralna pamiecia. Nie jestes “zmuszany – pchany” do okreslonego zachowania (ja potrafie rozpoznac ta energie pchajaca nas), a to uczucie i jego inensywnosc (zalezna od myslenia) to sprawia. Pomijam wszystkie chemiczne reakcje w mozgu, ktore moga miec znaczenie, ale wedlug mnie maja powiazanie z unergia uczuc/emocji/mysli. Ta energia ma zaczepienie w mozgu, ale wypelnia cale cialo (znowu przypominam ze to moje doswiadczenie). I oczywiscie jest odczuwana jako bol. Bol glowy, miesniowy itp. TO nic innego jak zablokowany strach, zlosc, apatia, zal…. itp.

    ”W tym momencie dodam, że nie rozumiem jak można dostrzegać w sobie „Boga”.” Ty masz najpierw dostac to jako idee, zeby miec “przeciwwage” do idei, ze tym nie jestes. Pozytyw neutralizuje negatyw. Ale to dalej TYLKO idee. Nie mozesz dostrzegac czegos czym JUZ jestes. Dostrzeganie, rozpoznawanie to DUALNOSC. Obserwator – rzecz obserwowana. To kim jestes jest SAMYM OBSERWOWANIEM. Jak dojdziesz do tego wymiaru i tam bedziesz “zakorzeniony”, to rzeczy ktore bedziesz mogl robic w swiadomosci – postawia Tobie wlosy deba. Nie bedziesz mial watpliwosc. Co obserwujesz w sobie to OBRAZ, przekonania, idee o tym kim jestes, jaki jestes, twoje leki, pragnienia, w tym masa “nielicujacych z moralnoscia” wszystko bazowane na doswiadczeniach i utozsamianiu z cialem – ale to co widzisz, rozpoznajesz TO nie TY !!!. Idee o sobie zawsze sa powiazane z narzedziem jakie urzywasz – czyli cialo. Jak tak myslisz to …rozbudowujesz swoje “wiezienie”. Czy jestes cialem? Czy cialo jest swiadome Ciebie, czy TY ciala? Kto wie ze egzystuje, cialo czy TY?
    Jak odrzucisz wszystkie idee o sobie, to poznasz kim jestes. Stwierdzenie w umysle, ze rozumiesz to i odrzucasz te idee – to nastepna idea. Ta droga nigdzie nie dojdziesz, a tylko budujesz wyzsze sciany !!! Prawdziwe odrzucenie to nagla realizacja, AHA moment, a ta przychodzi gdy nie dochodzisz przez analize myslowa do odpowiedzi – TYLKO pytasz i pytasz czekajac na odpowiedz. PUSTY, ciekawy odp. i gotowy na cokolwiek sie zjawi (a mysli to nie to na co czekasz) dostaniesz to czego chcesz. Przeczytaj ksiazke Nisargaddaty Maharaj “Rozmowy z medrcem” (w necie w pdf jest).WARTO. Ten czlowiek to nie filozof co kombinuje i wymysla teorie, ale czlowiek PO SAMOREALIZACJI. Mowi jak doszedl do tego. Jiddu Krishnamurti i Eckhart Tolle to inni warci poczytania. Jesli chcesz tam dojsc gdzie ONI, to znajdz swoja droge. Czytaj ich ksiazki, nie traktuj ich jak autorytet, a udowodnij sobie idee, ktore Ciebie zinteresuja.

    “Znam wspomniane przez Ciebie fale. Umiem je wygaszać i wzbudzać koncentrując się na dowolnym fragmencie ciała. Nadal dla mnie jest to jakiegoś rodzaju kontrola nad zachowaniem ciała. ”

    Tu zaczyna sie sliski temat. Nie wiem czy to, o czym mowisz jest TYM co ja znam, tymbardziej ze wszystko w materialnym swiecie jest energia w roznych formach. Wyglada ze fale o ktorych mowisz sa swiadomie indukowane, wywolywane w umysle/ciele, poprzez swiadomosc ktora jest tez energia. Energia o ktorej ja mowie jest skompresowana w ciele jak w szybkowarze, juz egsystuje i nigdy nie powieksza sie, a to co wydaje sie rosnieciem po zauwazeniu/rozpoznaniu jej to tylko odkrycie tego calosci. Przy rozpoznaniu i ciaglej obserwacji ona tylko sie rozplywa. Co ja robie to pozwalam sobie ja czuc, nie uciekam od tego, a ta energia to bol w roznej skali. Gdy nauczymy sie ja uwalniac, przez neutralna obserwacje czy uzycie mysli by ja uwolnic, to sa momenty, ze wyplywa z ciala jak woda z wodospadu…. a w ciele uchodzi glownie przez stopy. Ta energia w moim rozumieniu stanowi ta “baze danych” (podstawe do wyborow) dla egoizmu i gdy usunieta uwalnia nas od tego. Gdy ja pierwszy raz dowiedzialem sie, ze ta energie uczuc mozna usuwac swiadomie decyzja, mysla, to w mojej pierwszej probie miesnie calego ciala wpadly w konwulsje ktore trwaly okolo 15 minut. Bylem ta energia napakowany jak puszka sardynkami – rak jelita grubego, ataki paniki, kaminie w woreczku zolciowym byly tego efektem. To mnie na tyle przestraszylo by zastopowac na kilka tygodni. Po tym zdecydowalem, ze co ma byc, to ma byc i zaczalem ponownie …. ele z ostrozna 🙂

    To co piszesz o uczuciach to dalej forma kontroli. Wylaczenie (jak przyciskiem) to swiadome dzialanie by nie czuc tego swiadczy o sporych umiejetnosciach, bardzo przydatnych w wielu sytuacjach i nieznanych wiekszosci ludzi. Ale to wedlug mnie dalej zostawia ta energie w ciele. Twoj przyklad o opanowaniu strachu, swiadczy raczej ze TY ciagle operujesz myslami w niwelowaniu emocji – uzywasz “przeciwwagi”. To co ja robie tym nie jest. U mnie najpierw jest neutralna obserwacja (Totalna Uwaga) skupienie na uczuciu w ciele tu i teraz, lub zauwazenie mysli, potem zapytanie sie w umysle jakie uczucie z 9 podstawowych (apatia, zal, strach, pozadanie, zlosc, duma, odwaga, akceptacja, spokoj) ja przynioslo, (czy ta mysl ktora zauwazylem miala zrodlo w apati ?). Gdy dostane TAK – to lokalizuje to uczucie w ciele. Jesli apatia tym byla, to wrzucam slowo apatia do umyslu, trzymam go tam…. i patrze gdzie w ciele pojawija sie jakies symptomy, reakcje na slowo. Jak je poczuje to koncentruje sie na tych miejscach, pozwalajac sobie czuc wiecej, by zobaczyc calosc tej energi … i decyduje mysla zeby odeszla. Mozna sie spytac czy moge dac jej odejsc?. Jak dostaje TAK – to samo sie dzieje. Gdy NIE – to pytam sie czy chce cierpiec, czy wole byc wolny od tego uczucia, bolu? Z regoly dostaje sie TAK, jak nie od razu, to dostaje to za 2,3 pytaniem. Bardzo wazne w tym jast pozwalanie sobie czuc wszystko (powtarzajaz jakas formulke, slowa nie sa wazne ale chec by tak bylo JEST) Na poczatku moglem czuc glownie glowe. Po 2.5 roku pracy 24/7 (usuwania badziewia) cale cialo bylo otwarte na odczuwanie tego. Wiem ze to TAK dziala u innych, bo moje dzieci (9 i 12 lat)w ten sam sposob potrafia to zrobic i to bylo dla nich naturalne. Moja zona niestety nie. Do niej nic nie dociera – bo jest ustawiona ANTY.

    Dlaczego dobrze ze nasza nasza wymiana komentarzy odbyla sie ta a nie ina droga?
    Gdyby inny, a nie taki rozwoj naszej konwersacji mial miejsce, ja nie wiedzialbym jak bardzo Ty przywiazany jestes do Swoich idei (moze ja sie myle?) Jesli wydaje sie Tobie ze to nie tak, to popatrz na podobne rozmowy z innymi i swoje reakcje na to. Jak bardzo bronisz swoich pogladow? Jak widzenie innych musi byc sluszne z Twoim widzeniem swiata, definicjami? Gdybym ja nie rozpoznal tego, w Twoich komentarzach, nie moglbym zwrocic Tobie na to uwagi. Jesli to co zauwazylem to prawda, i TY to rozpoznasz, NIE przez ANALIZE, a obserwacje, przypomnienie faktow z przeszlosci – to mozesz sie od tego uwolnic. SAMA realizacja tego faktu czasami to powoduje. Ja tez mam benefity z tej wymiany zdan. Zwrociles mi uwage na rzeczy ktore musze poprawic w swojej komunikacji. Pewnie jeszcze jest cos czego nie rozpoznalem – co objawi sie mi niedlugo. Zazwyczaj tak jest. Nigdy benefity/nauka w dualnosci nie jest jednostronna 🙂

    To co opisujesz w trzecim poziomie nie jest dla mnie zrozumiale. Dla mnie medytacja to tylko neutralna, 24/7 obserwacja swiata na zewnatrz, przy rownoczesnym zauwazaniu wlasnych reakcji na to co sie na zewnatrz dzieje, w wewnetrznym swiecie mysli (pragnien, lekow, nawykow) i uczuc oraz reakcjach (mowa, dzialanie).

    Pzdrv

    P.S. Chomikowo, prosze o wybaczenie za dlugosc tekstu …. i zlamanie decyzji, ale mysle ze powod jest dobry i to oczym pisze, moze sie komus kiedys tez przydac w zyciu 🙂 🙂 🙂

    1. Spoko 🙂 jeśli tylko nie dochodzi do rękoczynów,to sobie wymieniajcie komentarze 😉
      Te Twoje komentarze są dłuższe od moich wpisów…

        1. Szczerze mówiąc połowy nie rozumiem 😉 Jak z reguły zgadzałam się z Twoimi komentarzami w poprzednich notatkach, tak tutaj poleciałeś takim językiem, że trudno mi się w tym odnaleźć… Ale ja mam mały rozumek… może to dlatego…

          1. I tu sie bardzo mylisz. Nie dosc ze masz „duze i dobre serce” to Twoja inteligencja nie zna granic. Tylko jeszcze nie znasz prawdziwej SIEBIE. To co znasz, to tylko kropla w Oceanie. Ty jestes „kropla” i tym Oceanem w tym samym momencie – popatrz na swoje oczy, zobacz ze tam jest zobrazowany ten „OCEAN”. Tylko przyjrzyj sie dobrze, kazda czesc ma znaczenie.
            Jak sama z siebie kiedys bedziesz chciala sprawdzic kim jestes, to zrozumiesz, ze moje slowanie nie sa puste.

            Ja na kazdej wyprawie w zyciu, wystarczy postawic pierwszy krok… a po czasie osiagniemy zamierzony cel. Calosci drogi nigdy nie znamy i choc czasami moze byc kreta, to na koncu zawsze stwierdzimy ze bylo warto. Tylko kazdy z nas sam musi wiedzic wewnatrz, czy na taka wyprawe jest gotow.

            Pzdrv 🙂

            1. A Ty sypiasz od czasu do czasu? 😉 Bo godziny Twoich komentarzy mnie trapią 😉 Wiesz minimax, ja raczej znam siebie. Wiem na co mnie stać, znam swoje emocje… Jedyne, co bym chciała w sobie zmienić, to lęk. Ale i nad tym pracuję. I to jest jeden z bardzo niewielu celów, jaki chciałabym osiągnąć w poznawaniu siebie. I tak ja mi dawałeś konkretne rady we wpisie o lataniu, tak mogłabym je ćwiczyć. Całej reszty jakoś nie czuję. Może trafi się jeszcze temat, w którym będę mogła Twoje rady wprowadzić w życie i będę je chętnie wypróbowywać, dziękuję 🙂

              1. Ja mieszkam „za wielka woda” i roznica czasu to 7 godzin.
                Nie traktuj tego co ja pisze jako namawianie Ciebie do czegos. To ma sluzyc tylko jako informacja, alternatywa, o ktorej warto wiedziec, a nigdy nie wolno sie zmuszac do tego, tak jak do innych rzeczy w zyciu. Kazdy musi w zyciu isc swoja droga, robic to co go interesuje. Moje dzieci nauczylem usuwac bol, obserwowac uczucia… i tyle. Do reszty same musz miec chec. Maja tylko inny, odbiegajacy od „normy” przyklad podejscia do zycia w mojej osobie.
                Co do strachu to mamy w sobie strach przed zyciem i smiercia … a jest tego MASA …. przynajmniej tyle bylo u mnie. Inne zycie mamy jak sie tego pozbedziemy. Milego dnia zycze 🙂

              2. Niby daleko…. mimo to swiat robi sie coraz bardziej “maly”. Technologia pomaga. Jak tu przyjechalem w 1990r , minuta rozmowy telefonicznej kosztowala ponad dolara. Teraz sa to “tutejsze grosze”, a do tego jest Skype – za friko. Nie ma to jednak jak usiasc z kims na lace, gdzies nad woda, przy szumie lisci, moc delektowac sie przyroda i rozmowiac z osoba, ktorej mozna popatrzec bezposrednio w oczy …. a nie przez ekran.

                Patrzac na godzine Twojego posta, to masz dzisiaj sporo pracy, albo ksiezyca wypatrujesz 🙂

    2. Pewnie do piątku/soboty nie będę miał czasu za bardzo odpisać, więc tylko pokrótce skomentuję (a potem więcej).
      Wyobrażam sobie, że moje pisanie mogłeś odebrać jako atak (szczególnie że niekiedy bywam agresywny)choć nie taki miałem zamysł. Podczas tego typu rozmowy interesuje mnie to gdzie leży prawda…to kto miał rację jest trzeciorzędne.
      Jestem bardzo sceptyczny co do wszelkich teorii, szczególnie takich których nie da się zmierzyć i udowodnić (nie odrzucam z miejsca ale jestem ostrożny). Jak przystało na sceptyka, głównym narzędziem w moim warsztacie poznawczym jest…młotek. Tenże młotek służy do tłuczenia z każdej strony wszelkich nowych idei która pojawi się w zasięgu wzroku (nieważne czy moja, czy kogoś innego). Czym jest tłuczenie? – zadawaniem wielu niewygodnych pytań. Jeśli jakaś koncepcja ma słabe strony i pęka pod uderzeniami pytań to zazwyczaj oznacza, że jest błędna. Jeśli je wytrzyma, bądź uniknie ciosów (nierzadko nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi na zadane pytanie) zachowuję ją bo może mieć w sobie jakąś wartość (ale też może okazać się, że w danej chwili jeszcze nie umiem zadać pytania które je rozbije).
      Część koncepcji o których mówisz wedle moich obserwacji nie ostało się po pierwszych „ciosach” co dodatkowo podsyca mój sceptycyzm do innych, spornych kwestii.
      Tu przyznam, że do niektórych swoich wartości jestem „przywiązany” – w tym znaczeniu, iż własnoręcznie bardzo mocno je tym młotkiem obtłukłem (ciągle je co jakiś czas uderzam, odkruszając niepotrzebne części) i stanowią one dla mnie niemal aksjomaty. Niemal, bo jeśli znajdzie się dobre pytanie które je rozbije, nie będę po nich płakał (niemniej nie przyjmuję sprzecznych teorii bez wystarczającego potwierdzenia, tylko dlatego że ktoś inny w nie wierzy).

      Co do autorów których podałeś, przyznam że o ile „Rozmowy…” Marahaja zacząłem powoli przeglądać w wolnych chwilach, o tyle do pana Tolle jakoś nie trawię. 50 różnych książek / płyt do kupienia, płatna część dla „członków klubu” – aż się ciśnie pytanie na usta czy ten pan faktycznie ma coś do powiedzenia czy po prostu biznes kręci (nie jestem dusigroszem, ale odczuwam dysonans, gdy ktoś nauczaniem o duchowości tak skutecznie dba o swoją materialność).

      Jeszcze tylko kilka słów o emocjach. Tutaj wydaje mi się, że w zasadzie mówimy o tym samym. Co prawda ile ludzi tyle sposobów na osiągnięcie celu, ale ogólny koncept jest taki, aby nie wpadać w strumień danego uczucia, nie „oddychać” nim (w prostych słowach nie poddawać się mu z miejsca), tylko stanąć z boku (pamiętam, że moje pierwsze próby były zadawaniem pytania „Dlaczego?”, dlaczego to się dzieje, dlaczego to robię, itp.) i spojrzeć na niego z innej perspektywy. Już samo stawanie z boku sprawia, iż oczywistym staje się fakt że my i te emocje to nie to samo (musimy być oddzielnymi bytami, bo przecież udało się nas rozdzielić). A dalej to już każdy postępuje zgodnie ze swoją metodyką.

      Moja „przeciwwaga” jak to ująłeś faktycznie występuje w sytuacjach gdy uczucie jest zbyt silne, albo „idzie za mną” i nie mogę się tak po prostu od niego odseparować. Pozostaje je tylko brutalnie spacyfikować albo przejść dłuższy proces akceptowania.

  18. Rozumiem Twoje “mlotkowe” podejscie i popieram. Jesli od tego zaczynamy, to mamy szanse rozbic “wiezienie”. Trzeba byc steptycznym, ale za czesto nie dajemy sobie wystarczajaco duzo czasu by dobrze poznac obie strony medalu. A tu glownie graja zamkniete w ciele emocje. Wielu ludzi, jak nie wiekszosc, kieruje sie emocjami/uczuciami, bierze ja za potwierdzenie slusznosci swoich pogladow. Jesli nie wiemy jak mysl/uczucie/emocja w nas dziala, nie przetestowalismy tego sami, to zakonczymy czesto jak Zablocki na mydle. Sam to wiem z doswiadczenia.

    Mysle, ze w naszej wymianie komentarzy nie zakonczy sie na dwoch nastepnych wpisach, wiec prosze Ciebie o to, bys zawsze szczerze pisal, cokolwiek zauwazysz w tym co pisze, w tresci i formie itp. Ja tak naprawde niedawno zaczalem sie udzielac, na dwoch blogach. Nieco wczesniej to byly pojedyncze wpisy na interi lub onecie, pod artykulami. Nasze spotkanie na blogu nie jest przypadkowe i wiem ze ja mam cos z tego wyniesc, nauczyc sie, a nie stanie sie to bez totalnej szczerosci z obu stron. Mnie nawet obelgi nie ruszaja, wiec nie urazisz mnie. Oczywiscie nie namawiam Ciebie bys to czynil 🙂 Wedlug nauk duchowych Billiego Meiera mysli i uczucia, ktore kierujemy do kogos, “wychodza od nas” i ze zdwojona energia wracaja do ciala – a to nie jest to obojetne dla naszej psychiki.

    Chce Tobie zwrocic uwage na to jak, opisales swoje podejscie do ksiazek Eckharta. Jak oceniales ich przydatnosc. Nie namawiam Ciebie do zlekcewazenia tego co czujesz i wbrew sobie czytania jego ksiazek. Tu sednem jest co innego. Moim zdaniem nosisz w sobie sporo negatywnych uczuc, prawdopodobnie zwiazanych z przeszloscia, z autorami ktorzy “zawiedli Twoje oczekiwania”, a wyzbycie sie tych emocji jest wlasnie glownym celem, o co tak naprawde chodzi w pozbyciu sie “naszego wiezienia”. Czyli, w tym konkretnym przykladzie, tego “nie trawienia”. Co to jest , jakie uczucia to sa – musisz sam rozpoznac. Jak to rozpoznasz mozesz to usunac. Chcesz byc NEUTRALNY !!!! Nie moze byc reakcji wewnatrz na “ksiazki Eckharta” i cokolwiek w nim sie Tobie nie podoba. Jak pozbedziesz sie tych emocji, to bedzie obojetne czy bedziesz czytal, czy nie. Moze sie okazac, ze to nawet zrobisz (na co nie namawiam). To mozesz odniesc do wszystkiego: koloru sciany, samochodu, do zony, rodzicow, tesciowej (to bym zostawil na koniec, bo zawykle zbyt duzy ladunek emocjonalny jest z ta osoba zwiazany i noszony przez nas wewnatrz 🙂 Czyli obserwujemy swoje reakcje wewnatrz ciala (a to tylko emocje) na wszystko co spotykamy w zyciu. Cala rzecz to zobaczyc/rozpoznac wewnatrz “oddzwiek”, jakas reakcje i jak po sznurku dojsc co to jest … i wykopac z wewnatrz.

    „„Dlaczego?”, dlaczego to się dzieje, dlaczego to robię, itp.)”

    Moim zdaniem nie powinno sie w tej formie zadawac sobie pytan. To jak dawanie lisowi klucza do kurnika. Umysl z regoly Ciebie oszuka – dostaniesz MATRIX – historyjki dlaczego … tak bylo lepiej, czemu musialem, … dla dobra innych.. i uwierzysz w to. Ja zrozumialem ze nalezy zadawac pytania w takiej formie, by odp. byla tylko TAK lub NIE. Wtedy co umysl rozbi to sprawdza baze danych i informuje o zawartosci. Przy samym “dlaczego?” ma zbyt duzo wolnego miejsca na ruch i niepotrzebna kalulacje.

    ”ogólny koncept jest taki, aby nie wpadać w strumień danego uczucia, nie „oddychać” nim (w prostych słowach nie poddawać się mu z miejsca), tylko stanąć z boku”

    Czy to co opisujesz oznacza, ze natezenie tego co rozpoznajesz jest zbyt duze? Gdy porownamy to do pradu, to jest to wysokie napiecie (np. 500v zmiast 50v) i nie mozesz zostac z tym co czujesz dluzej – bo jest tak nieprzyjemne w odczuciu ? U mnie bylo tak na poczatku. Musialem rozbijac ta energie powoli. Duzo pozniej jak otworzylem cale cialo do wgladu, to moglem “wtulic sie totalnie” w to co czulem.

    Ja pozwalam sobie temu mnie nawet “dusic”. Tu przyklad. Pamietam pierwszy raz jak poczulem uczucie strachu w innej formie niz zwykle. Noc wczesniej mialem sen o helikopterze rozpylajacym czarny dym i ta zawiesina otoczyla mnie. Nastepnego dnia pracujac nad usuwaniem uczuc w srodku, pierwszy raz poczylem wlasnie taka zawiesine (nie bylo tego poza cialem tylko wewnatrz), cos co mozna nazwac “mgla”, ktora wypenila moja klatke piersiowa i pluca – w tym momencie zaczalem sie lekko dusic i kaszlec. Usunalem to w miare szybko (kaszel przeszedl – dowiedzialem sie co go naprawde powoduje 🙂 i rozpoznalem/poczulem jak to naplywa ponownie. Nauczylem sie to usuwac szybciej i kontrolowac stopien “duszenia mnie” – poprzez wchodzenie w uczucie, przygarnianie go bardziej lub mniej (ciezko to okreslic co robilem). Czyli zeby byc jeszcze bardziej zrozumialym, to gdy pojawiala sie ta mgla, to moglbym to porownac do sytuacji gdzie z ogniska leci dym na moja twarz i ja musze to wdychac. Gdy nie ma tego uczucia/strachu wypelniajacego pluca, to oddychanie wydaje sie byc bezwysilkowe, czyste jak gorskie powietrze.

    Czy Ty cos takiego tez doswiadczyles?

    Pzdrv.

    UWAGA: Dla wszystkich ktorzy to beda czytac. Jesli kogos to interesuje i chce sam to sprawdzac: Nie probujemy stworzyc w sobie doswiadczenia podobnego do tego ktore ja lub “Takitam” opiujemy. To musi sie pojawic w drodze procesu jakim jest szukanie prawdy o sobie i to ma miec swoj okreslony czas i miejsce. To musi miec zrodlo w NEUTRALNEJ obserwacji siebie – a nie powstac z mysli, pragnien (by cos podobnego poczuc) To bardzo wazne !!!! Duzo ludzi nie zdaje sobie sprawy, ze jest w nich cos KREATYWNEGO i to co sie chce doswiadczyc mozna samemu stworzyc, nawet nie wiedzac jak to sie zrobilo. Po czyms takim czasami ludzie przypisuja temu doswiadczeniu odrebne od swojego pragnienia/myslenia zrodlo, a to jest pomylka – to w 100% samodzielna kreacja kazdego, kto to doswiadcza. Zagubienie sie w tym moze z czasem prowadzic do problemow w odroznianiu rzeczywistosci od iluzji, czyli tego co bedziemy kreowac, swiadomie czy nieswiadomie. Badzcie sceptyczni do wszystkich swoich doswiadczen, przezyc i nie nadawajcie im duzego znaczenia. Szukajcie przyczyny zawsze w sobie w swoim mysleniu, pragnieniach.

    Tu celowo pisze to jak NAUCZYCIEL, bo sam wiem jak to jest wazne . Branie swoich doswiadczen, ktore nie wiecie jak stworzyliscie, za Super Wazne zaprowadzi Was w slepy zaulek !!! A z tego czasami ciezko sie wydostac. Czyli, zastosowanie teorii “mlotkowej” jest zalecane.

    1. Przewrotnie odpowiem: dobrze, że popierasz „młotkowe” podejście ale uważam, że zbyt rzadko go sam używasz. Zostawię już przykłady z poprzednich postów. W końcu dostarczyłeś kolejny: Billy Meier – człowiek który zasłynął nieudolnie preparowanymi zdjęciami UFO. Ktoś kto tak bezczelnie kłamie nie jest dla mnie autorytetem (może sobie nawet zacząć recytować cytaty największych mędrców, nic to nie zmieni).

      Co do Eckharta, nie prowadźmy na mnie freudowskiej psychoanalizy i nie szukajmy jakiś traumatycznych przeżyć odbijających się na moich obecnych czynach 😉 . To co robię to naturalny proces selekcji. Wchodząc do sklepu z planem kupienia dobrej książki nie mówisz sobie „będę neutralny” i nie łapiesz pierwszej lepszej. Wręcz przeciwnie, próbujesz zmaksymalizować swój sukces szukając interesującego Cię gatunku, autora któremu ufasz, bazując na doświadczeniu, recenzjach, opiniach. Działa to też w drugą stronę, po autora o wątpliwej opinii nie sięgniesz, żeby przypadkiem nie stracić czasu/pieniędzy. Takich ludzi/książek jest jak „mrówków” a mój czas jest skończony – nic więc nie tracę, a wręcz przeciwnie, wedle swojej metryki zwiększam szanse na sukces odfiltrowując niepewne osoby.

      W kwestii „dlaczego” zwróć uwagę na to iż napisałem „pierwsze próby”. Pytania są lepsze i gorsze, ale głównie chodzi o to aby przestać przeżywać emocje. I nie chodzi tu o jakieś nieprzyjemne uczucia, może nie dość jasno napisałem. Chodziło mi o to, że człowiek który poddaje się w danej chwili emocjom nie myśli, człowiek który myśli nie poddaje się emocjom (tak z grubsza i w skrócie)

      Do dalszych doświadczeń nie mam się jak ustosunkować bo nie przeżywałem niczego podobnego.

  19. Ja też mam rodziców po rozwodzie,co prawda żadnych awantur nie było ale po prostu ojciec zakochał sie…cóż… Jako 5 latka przeżyłam to nie najlepiej (chyba z racji tego że ponoć byłam taką córeczką tatusia), później jego drugi ślub…ogólnie masakra…przestało mnie to jakoś boleć jak moja mama też zaczęła układać sobie życie na nowo. Dzisiaj sama jestem rodzicielką i jedyny kontakt jaki oczekuje od własnego ojca to to,aby dobrze spisywał się jako dziadek. A wracając to tematu, jeżeli w związku nie układa się nie widzę powodu żeby męczyć sie ze sobą,tylko dlatego że jest dziecko. Oboje z partnerem mamy takie zdanie i nigdy nie pozwolimy na to,żeby nasze dziecko przechodziło piekło i to niby to po,żeby miało „szczęśliwą” rodzinę.

  20. Masz prawo myslec, ze ja nie uzywam teorii “mlotkowej”, ale robisz to pochopnie. Nie znaczy to, ze ja jestem nieomylny. Tak nie jest. Nauce nie ma konca, nawet jak czlowiek wyzwoli sie od jarzma umyslu. Od Ciebie bedzie zalezalo, czy bedziesz chcial skorzystac z tego co ja wiem, czy nie. Ja nie zamierzam Ciebie uczyc, ale dac Tobie wskazowki, jesli bedziesz chcial. Ja napewno nie bede Ciebie namawial na to. Jak zechcesz zakonczyc wymiane komentarzy to tylko to powiedz, a ja natychmiast to zrobie. Nic wartosciowego na sile w zyciu nie mozna osiagnac. Na razie zakladam, ze dalej jestes zainteresowany w znalezeniu PRAWDY, a nie szukaniu moich, czy kogos opinii. Dlatego kontynuje. Jesli sie myle to daj znac.

    Przejdzmy do konkretow. Zadaj sobie to pytanie: “Ile czasu ja sam, bez poslugiwania sie opinia innych, poswiecilem by sprawdzic Billiego informacje ?”. Watpie zebys to zrobil, bo mi zajelo 8 lat by to sprawdzic. Dalej nie przyjmuje wszystkiego za 100% prawde, bo nie wiem wszystkiego. Po tym co sam sobie udowodnilem jego duchowymi naukami, a mialem dostep TYLKO do 5% informacji jakie sa dostepne po angielsku, zakladam ze czlowiek ten nie klamie. Jak przeczytasz chocby 2 ksiazki, “The Psyche” (Psychika) lub “The might of the Thoughts” (Potega Mysli) to zrozumiesz, ze to nie sa brednie oszusta. Cala sprawa UFO mnie nigdy nie interesowala wielce, ale mam troche wiedzy na ten temat. Nie bede sie wglebial dlaczego tak mysle, bo moze nie ma sensu. Jak bedziesz chcial na ten temat wymienic opinie i PRAWDZIWIE zajac sie SAMEMU odnalezieniem odpowiedzi, to mi dasz znac. Moge pomoc Tobie oszczedzic czas na szukaniu. Ty SAM musisz to zrobic. Pytanie czy znasz angielsi lub niemiecki? Moja opinia na temat Meiera powinna byc bez znaczenia.

    ”próbujesz zmaksymalizować swój sukces szukając interesującego Cię gatunku, autora któremu ufasz, bazując na doświadczeniu, recenzjach, opiniach.” ”wedle swojej metryki zwiększam szanse na sukces odfiltrowując niepewne osoby.”

    Moze ja doszedlem w tej dziedzinie zycia do tego, do czego doszedlem 🙂 TYLKO dlatego, ze nie sugerowalem sie opinia INNYCH, a pragnalem znalezc odpowiedzi i zawsze trafialem na dobre zrodla, bez ZADNEJ !!!!!!! opini “fachowcow”. W tych poszukiwaniach siebie, bylem i jestem prowadzony w zyciu “od wewnatrz”. Jak czegos potrzebowalem wiedziec, to niedlugo znajdowalem odpowiedz, nie musialem sie wielce wysilac. To bylo jak przechodzenie z klasy 1 do 2 i dzialo sie prawie samoistnie, choc musialem byc cierpliwy. Co mnie wyroznia od wielu innych, to dedykacja. Ja zostawilem prawie wszystko, co innym jest ciezko w zyciu zostawic, by dowiedziec sie prawdy. Ale prace wewnatrz musialem SAM wykonac, a to nie bylo proste.

    ”Co do Eckharta, nie prowadźmy na mnie freudowskiej psychoanalizy i nie szukajmy jakiś traumatycznych przeżyć odbijających się na moich obecnych czynach”

    Zadaj sobie wiec to pytanie: “Gdzie ja jestem na tej drodze poszukiwania, skoro nie zrozumialem tak prostego i PODSTAWOWEGO zalozenia, ktore SAMO w SOBIE moglo by mnie doprowadzic do konca mojej drogi? Co daly mi te wszystkie ksiazki ktore przeczytalem skoro do mnie bardziej trafia egoistyczne odczucie (nie lubie byc analizowany), a nie zauwazam ESENCJI?”

    Tak jak zapowiedzialem wczesniej, ja z Toba bede szczery. Jestes dalej w przedszkolu !!!!! Mimo swoich doswiadczen z ‘falami”. Moge czegos nie wiedziec, co moze zmieni moje zdanie, ale watpie w to. Przeczytaj dobrze jeszcze raz co ja napisalem wtedy, daj temu wsiaknac i jesli nie masz pewnosci zapytaj. Wiem ze brzmie tutaj jak nauczyciel, ale inaczej nie umiem tego jeszcze zrobic. Jestes pierwsza osoba z ktora w taki sposob sie komunikuje i pewnie musze sie nauczyc jak dzielic sie z innymi tym co wiem, bez dawania zbyt duzej dawki informacji i bez zniechecania tej osoby, gdy bede zbyt dosadny.
    Wystarczy ze doglebnie zrozumiesz to co w zwiazku z Eckhartem napisalem i nie potrzeba Ci bedzie zadnych innych ksiazek. (co wcale nie znaczy ze do tego namawiam – chodzi tylko o fakt) Ale to tez nie jest calkowita prawda. To moze zaprowadzic Ciebie do konca, ale bez prawdziwego zrozumienia jak zapobiec powaznym zagrozeniom (nawet dla zdrowia i zycia) mozesz zostac poobijany przez zycie i to mocno – a wlasciwie tyczy sie to tylko ciala, nie Ciebie. Pytanie czy bedziesz wtedy widzial te roznice.

    ”człowiek który poddaje się w danej chwili emocjom nie myśli, człowiek który myśli nie poddaje się emocjom”

    Tu sie nie zgodze. Człowiek który poddaje się w danej chwili emocjom WLASNIE ZE myśli, ale nie zauwaza tych mysli, bo energia tych emocji “zaslania” te mysli. Wszystko dzieje sie zbyt szybko. Emocje i mysli dzialaja jak blyskawica – natychmiast. Jesli nie umiesz obserwowac mysli i uczuc 24/7 (a to wymaga dluzszego czasu praktyki) to nie nauczysz sie tego procesu zwalniac. Jak to zrobisz to emocje nie beda juz tak dzialaly.

    “człowiek który myśli nie poddaje się emocjom”.

    Tez jestes w bledzie.Ty pewnie starasz sie kontrolowac emocje. Twoje mysli maja w tej energii swoje zrodlo. Bez tego ZADNA mysl sama nie napywa do umyslu. Przypominam znowu ze ja to sam sprawdzilem – to nie ksiazkowa wiedza. Jak nauczysz sie rozpoznawac energie kazdego uczucia w ciele, to zaobserwujesz jak mysli powstaja. Ale by tak sie stalo trzeba wiedziec jak w ten stan, ktory umozliwia to widzenie, wejsc. Zeby nie poddawac sie emocjom, trzeba byc CIAGLE w stanie TOTALNEJ obserwacji/uwagi. Nazywaja to tez medytacja ( lub “mindfulness” po angielsku). To zwalnia wszystkie nasze myslowo/uczuciowe procesy. Mozesz widziec mysl po mysli przeplywajace przez umysl i znalezc uczucie/emocje ktora to zainicjowala.

    „chodzi o to aby przestać przeżywać emocje”

    Czy mozesz to bardziej wyjasnic, biorac pod uwage to co napisalem?
    Moze to mi da wiekszy wglad, w to co robisz z emocjami. A to jest najwazniejsze w calej tej zabawie poznawania siebie, a wazniejsze w tym by normalnie zyc 🙂

    Jesli cos Ciebie urazilo, w tym co napisalem, to napisz mi. Chcialbym to wiedziec.

    Pzdrv.

    1. Nie, nic mnie nie uraziło. W końcu nie masz złych pobudek i nie chcesz mojej krzywdy. Po prostu piszesz to co uważasz, z dobrymi intencjami.

      Dzięki bardzo za Nisargadatta Maharaja, nawet nie wiesz jak mi pomogłeś. To była kropka nad i której potrzebowałem . Coś co ugruntowało moje doświadczenia i potwierdziło, że nie jestem odosobniony w swoim postrzeganiu świata. Tutaj też proszę, wybacz ale nie będę kontynuował naszej dysputy…w sumie straciła dla mnie znaczenie.

      Jeśli mogę Ci coś na koniec poradzić to to abyś wyzbył się pokusy oceniania innych (tu może dodam cytat pana Tolle – „And don’t be concerned with how others define you. When they define you, they are limiting themselves, so it’s their problem.”), oraz abyś pisał prostymi słowami, takimi które każdy zrozumie…cóż warty jest nawet doskonały esej, jeśli nikt go nie przeczyta?

      1. A jednak sie przemogles i zajrzales do jego skarbnicy wiedzy. I dobrze, bo warto. Choc nie wracam do jego ksiazek zbyt czesto, to bedac ostatnio w Polsce kupilem w prezencie mojej rodzinie i znajomym “Potege Terazniejszosci” i “Nowa Ziemie”. Chcialem zeby przeczytali co czlowiek czuje gdy nastapi samorealizacja, a to na poczatku pierwszej ksiazki Eckhart opisuje. Niestety nie trafilem zbytnio z prezentem 🙂
        Co musze rowniez zauwazyc to, ze bardzo dobry, adekwatny i madry cytat z Eckharta wybrales 🙂

        Skoro konczymy dyspute, to moge wylozyc swoje karty na stol i przyznac sie, ze celowo napisalem moj ostani wpis w taki, a nie inny sposob. Chcialem zobaczyc co on w Tobie “wzbudzi”, ale nie zlapales przynety, co dobrze swiadczy o Tobie. Nie jestes w przedszkolu 🙂
        Tu napisze pare zdan, bardziej z mysla o innych, co te dyspute maga czytac, niz o Tobie.

        To co w nas, w ciele sie uaktywnia, budzi, co odczuwamy jako psychiczny bol, gdy inni nas oceniaja, atakuja, to TYLKO energia z tego OBRAZU, nasze egoistyczne wyobrazenia, idee o sobie, innych, swiecie, naszych przywiazaniach do niego i wszystkich awersjach. Jesli tego nie ma wewnatrz, to jest pustka i nie ma czego urazic, naciagnac w nas – i nie ma bolu. Jak jest pustka to jest i spokoj i radosc. Warto wiec o tym wiedziec i wykorzystywac kazda okazje, w ktorej cos lub ktos nas wyprowadza z rownowagi …. poszukac wewnatrz to uczucie, ktore nagle sie uaktywnilo, dajace “kolor” myslom jakie jakie wtedy naplywaja jak i naszemu zachowaniu i slowom ktore mozemy kierowac w strone osoby naruszajacej nasza rownowage. Rozpoznanie tego uczucia pozwala by go usunac i nie powiekszac tej energii wewnatrz. To uczucie uchodzac “zabierze” ze soba mase mysli, idei z nim powiazanych, ktore tylko sa limitacja, ograniczajaca nasze zycie. Zeby to uczucie kazdy mogl rozpoznac, szczegolnie w sytuacji stresowej, trzeba nauczyc sie obserwowac mysli i uczucia, inaczej ciezko bedzie w “momencie” to zrobic. Jesli to sie wtedy nie uda, to mozna pozniej wrocic do tej stresowej sytuacji, przypomniec sobie detale, przebieg tego i ….. powroca te uczucia, ktore wtedy przezywalismy. Moga nie byc tak silnie odczuwalne jak poprzednio (i to jest nawet dobre), ale pozwola nam zlokalizowac w ciele swoje “miejsce ukrycia”. A to juz ulatwia rozpoznanie i eksmisje ich z ciala.

        Dziekuje za rady, wezme sobie je do serca. Co do moich przyszlych esejow, to nie jestem pewien jak to sie potoczy, bo narazie nic nie planuje. Wszystko co teraz sie dzieje wyplywa somo z siebie, jak na tym blogu. Ja nie widze w sobie autora, na miare Eckharta, wiec praca nad moim stylem pisania nie bedzie miala miejsce w najblizszej przyszlosci. Co do mojej tajemniczosci i braku jasnosci, to chyba dalej bede taki. Ja zrozumialem, ze kazdy czlowiek musi sam wykazac sie chocby odrobina checi by pojsc dalej w poszukiwaniach, znalezieniu samemu/ej odpowiedzi, a nie tylko akceptowaniu jasnych i klarownych opinii “ekspertow”. Gdy tylko to kopiowanie ma miejsce, to nie ma rozwoju czlowieka, a jest stagnacja. Wole byc wiec malo klarowny. Niech kazdy bedzie zmuszony do zadawania pytan, szukania… jesli na to bedzie mial ochote.

        Ciesze sie, ze “Rozmowy z Medrcem” ( ang. “I am That”) okazala sie przydatna. Dla mnie to jedna z najpiekniejszych ksiazek z tej dziedziny, a nie czytalem ich zbyt duzo. Ja preferuje wersje angielska, jakos bardziej trafia do mnie. Najciekawsze, ze slowa te “pochodza” od czlowieka bez wyksztalcenia, a madrosc w nich zawarta jest porazajaca !!! Jak wiekszosc ksiazek mam w formie elektronicznej, to te mam tez w druku i od czasu do czasu przeczytam fragment. Ponoc te elektroniczne sa “zimne” i mniej nam daja jak te papierowe, bo nie tworza emocjonalnego powiazania. Kot wie?

        Na koniec, zycze Tobie najrychlejszego dojscia do celu jaki sobie postawiles. Powodzenia 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.