podsumował moje życie w Polsce

Od ponad 5 lat doskonale wie, kiedy pojawić się w moim życiu. Wyczuwa, kiedy potrzebuję uśmiechu, dobrego słowa, komplementu i czegoś, co sprawi że przestanę myśleć o tym, jak bardzo jest nie tak jak powinno być.
Z reguły nasze rozmowy toczą się według reguł „pierdu pierdu”, czyli gadania o niczym, ewentualnie planach spotkania w Polsce, czy w Turcji. Jednak jeden z naszych ostatnich dialogów utkwił mi bardzo w pamięci. Ramazan zapytał się mnie, czy skoro mam teraz tyle czasu wolnego, to nie mogłabym przyjechać do niego, pozwiedzać i może zostać na dłużej. Pracę to on mi pomoże znaleźć w turystyce, jeśli tylko będę chciała.
Nooo… pomoże mi. A ja w ramach wdzięczności, CO? Będę spełniać jego wybujałe  fantazje seksualne? Nie wiem czy jestem na tyle wygimnastykowana 😛
Wykręcam się jak mogę i nawet próbuję argumentować niechęć wyjazdu miłością do ojczyzny, bo co mu powiem? Że chomiki to tam pewnie zjadają na podwieczorek i się trochę lękam? 😉
-Ale ty wiesz jak ja bardzo kocham Polskę? Ja jestem patriotką od urodzenia! Wiesz- ta zima, ten deszcz… te wszystkie pory roku… No po prostu KOCHAM!
Chyba nie byłam zbyt przekonywująca 😛
-Ale Chomikowa powiedz mi, co ty kochasz w tej Polsce? Deszcz, który ciągle pada? Przecież ty tam nic nie masz- nie masz dzieci, ty nawet boyfrienda nie masz! Nie wspominając o normalnej pracy. Powiedz mi, co ty kochasz w tej Polsce, hm?
Niech go szlag. Wbił swojego palucha dokładnie tam, gdzie powinien- w samo sedno problemu…

źródło własne
źródło własne
Obraz 039
źródło własne

Właśnie Chomikowa, coś ty się tak uparła…? Już sama zapomniałaś jak bardzo tą Turcję pokochałaś i jak od niej zaczęłaś spełniać swoje marzenia o podróżowaniu. Widziałam Grecję kontynentalną, Grecję na wyspach, Egipt i kilka stolic europejskich i… myślami gdzieś zawsze wracałam do tej magicznej Turcji.
Ramazana poznałam ponad 5 lat temu na wakacjach w południowej Turcji- w Marmaris. Z moją N. planowałyśmy za swoje pierwsze prawdziwie zarobione pieniądze polecieć gdzieś do Bułgarii lub Chorwacji. W biurze podróży pewien przesympatyczny człowiek uświadomił dwie zbłąkane niewiasty, że taniej i piękniej będzie w Turcji. Tak więc pofrunęłyśmy 🙂 A o moim pierwszym koszmarnym locie samolotem (właśnie do Turcji 😛 ) mieliście okazję już czytać 😛 Pamiętam, że kiedy zbliżyłam się do punktu wybawienia, czyli do schodów prowadzących z samolotu na ziemię, buchnęło we mnie gorące powietrze. W Polsce lato się już kończyło a tam żyło w pełnym rozkwicie. Później było coraz lepiej 🙂 Uśmiechali się do nas WSZYSCY. Oczywiście, że były osoby, które mimo pięknego uśmiechu bardzo chciały nas „wycackać” ze wszystkiego, co miałyśmy przy sobie (również z moralności 😛 ), ale takich ludzi możemy spotkać wszędzie. Bo kimże są ci, którzy chodzą po naszych mieszkaniach i z uśmiechem na ustach informują, że należy zmienić dostawcę prądu lub zakupić nowy, rewelacyjny samo-sprzątający odkurzacz za jedyne 2 tysiące PLN? Ogrom dobroci, uśmiechów i krajobrazów oszołomił mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak turkusowej wody, nie widziałam tylu owoców na drzewach, nie pływałam w tak przeźroczystej wodzie i nigdy nie widziałam w jednym miejscu tylu kolorów. Moja N. już wcześniej była w Hiszpanii, więc nie wszystko wywoływało u niej taki sam zachwyt, jak u mnie (może to zresztą było też przez przeziębienie, które  ograniczało jej oddychanie i atakowało jakąś niepoliczalną ilością kichnięć. Swoją drogą do tej pory zastanawiam się jak to możliwe, żeby człowiek kichał z częstotliwością 3-7 razy na minutę… i nie umarł po jednej dobie 😛 ).
Brałyśmy całą kulturę pełnymi garściami i jedyne, co nas ograniczało to ruch uliczny. Bo tam nie obowiązują prawie żadne reguły ruchu drogowego. Przejść dla pieszych nie ma a znaki „ustąp pierwszeństwa” tudzież znaki „stopu” traktowane są jako urozmaicenie pobocza 😛 Za każdym razem, kiedy udało nam się z N. przebiec na drugą stronę ulicy, uznawałyśmy to znak Boży, że jeszcze mamy w życiu coś osiągnąć i czymś przysłużyć się społeczeństwu 😛 Tego „czegoś” nie odkryłyśmy do tej pory 😛

źródło własne- Chomik w środowisku naturalnym ;)
źródło własne- Chomik w środowisku naturalnym 😉

Ogrom uśmiechów i słońca nie przesłonił nam wbrew pozorom racjonalnego myślenia. Po pierwszym dniu dość nachalnych rozmów z Turkami obiecałyśmy sobie, że żadna z nas nie zniknie drugiej z oczu na dłużej, niż 2 minuty. Mimo zapewnień pracowników hotelu oraz rezydentów biura podróży, że turystkom raczej nic nie grozi, bo prawo mają dość restrykcyjne jeśli chodzi o gwałty i nie jest to tak „dziki” kraj jak pozostałe muzułmańskie (w końcu Turcja też leży w Europie 🙂 ), uznałyśmy że wakacje wakacjami to raz, ale przyszłe zdrowie i spokój emocjonalny to dwa 😛 I tak po 5 dniach prawdziwych wakacji all inclusive moja N. w jakimś ogromnym sklepie z wyrobami skórzanymi polazła z dwoma czy trzema Turkami gdzieś na zaplecze. Ja będąc zaaferowana i zauroczona tymi wszystkimi płaszczykami, kurteczkami i futerkami nawet nie zauważyłam jak mi tą moją blondynkę wyprowadzają podstępem na zewnątrz. W panikę wpadłam chyba po 15 minutach, bo ABSOLUTNIE nie mogłam znaleźć pomieszczenia, w którym mogłaby być. I WCALE mnie nie uspokajały słowa ekspedientów, że na pewno jest u niej wszystko dobrze, i żebym przestała się tak niepokoić. Kiedy już zaczynałam robić awanturę i histeryzować moja blondynka wyszła cała radosna gdzieś z jakiegoś baraku (???) zza hali i z błogim uśmiechem na twarzyczce oznajmiła mi, że herbatka była BOSKA… To był pierwszy raz, kiedy na moją N. nawrzeszczałam 😛 a ona patrzyła na mnie swoim rozanielonym wzrokiem i potraktowała jak nadopiekuńczą matkę:
-Ale Chomikowa! O co tyle pretensji? Przecież ja tylko na herbatce byłam! Ty wiesz, jak tam fajnie było? Żałuj, żeś nie poszła razem ze mną!
Nooo… nie wątpię, że było FAJNIE. Nie poszłam, bo żeś mi się oddaliła cichaczem… Zawsze to ja byłam rozsądniejsza w tym „związku” 😛 A że byłam rozsądniejsza, to co zrobiłam następnego dnia późnym wieczorem? Kiedy N. integrowała się z innymi Polakami w hotelu, ja się zamknęłam w naszym pokoju na wiele minut z Ramazanem… Wybaczcie, ale szczegółowych opisów rodem z książek erotycznych tym razem (wyjątkowo 😀 ) tutaj nie znajdziecie 😉
Kiedy zeszłam do mojej N. na dół, była zdziwiona, że w ogóle skądś przyszłam i „jak to ciebie nie było????” Nawciągała się czegoś jak nic… Naiwnie wierzyłam, że to ten cały klimat tak na nią wpływa 😉

źródło własne
źródło własne

Obowiązkowe herbatki w każdym miejscu, w którym się człowiek pojawia, targowanie się na bazarach, obowiązkowe zamienienie kilku zdań z obcym człowiekiem na ulicy i oczywiście brak zasad ruchu drogowego, to nieodłączne elementy kultury tureckiej, które dla zwykłego Polaka są czymś abstrakcyjnym. Im głębiej w życie codzienne Turków, tym absurdów będzie się pojawiać więcej. Turecka wieś na przykład- wygląda bardzo biednie- glinianki z prowizorycznymi okienkami i drzwiami, panoszące się bez celu kury, kozy (można je spotkać prawie wszędzie), gdzieś smętnie przeżuwające strawę osiołki. Można mieć wrażenie, że zwierzęta żyją tam swoim życiem 😉 W sumie troszkę jak nasza „zabita dechami” głęboka wieś 😉
Absurdy jakoś specjalnie mnie nie odstraszają. Wabi natomiast coś zupełnie innego. Sama jeszcze do końca nie wiem co… Bo czy jest to tylko słońce i wszechobecny uśmiech…? Czy może rozpaczliwa potrzeba ruszenia czegoś w tym cholernym życiu…?
No to jak, Chomikowa…? Skoro nigdzie cię tu nie chcą, nie masz tutaj niczego oprócz chałupy, która pamięta czasy obowiązkowej nauki ruskiego w szkołach; jakiejś pokręconej rodziny i kilkorga przyjaciół, to może jedź gdzieś w cholerę…? Może nawet niech i będzie jakaś Kambodża (jakkolwiek się to pisze 😛 ), tylko poczuj, że żyjesz…
Daję sobie kilka tygodni na porządne przemyślenia i może na CUD…

któraś z kolei rozmowa kwalifikacyjna Chomikowej

źródło: www.infopraca.pl
źródło: www.infopraca.pl

Od czasu do czasu zdarzy mi się zaproszenie na jakże miłe i ciepłe spotkanie z potencjalnym pracodawcą zwane potocznie i może nawet profesjonalnie rozmową kwalifikacyjną. Mam już za sobą dwie rozmowy kwalifikacyjne, które dam sobie rękę uciąć, że odbyły się tylko po to, aby proces rekrutacji „odbębnić” i móc wpisać w dokumenty, że „nie odnaleziono pracownika z odpowiednimi kwalifikacjami”. Ale że pieniądze wpłynęły na konto pracodawcy to osobna sprawa. Szkoda tylko tych potencjalnych pracowników. Szkoda ich czasu, pieniędzy wydanych na dojazd i tej nadziei, że „a może teraz się uda”. Ale to przecież nic nowego, że drugiego człowieka ma się najczęściej głęboko w 4 literach (cisną mi się na opuszki palców bardziej niecenzuralne sformułowania, ale przecież tak publicznie to nie wypada 😉 ). Jakie to szczęście, że ja wysoka jestem, to się nie zawsze się mieszczę w tych rejonach 😛
I tak kilka dni temu zostałam zaproszona na kolejną rozmowę kwalifikacyjną. Bardzo się zdziwiłam, że już następnego dnia po wysłaniu dokumentów aplikacyjnych odebrałam telefon z zaproszeniem na spotkanie… za 20 h. Świetnie. Za dużo czasu na przygotowanie się, to nie dają…
Docieram moim Pędzidłem następnego dnia na umówione miejsce. Z podniecenia nie zauważam, że jadę drogą jednokierunkową i prawie powoduję kolejny wypadek w tym roku 😛 Matko kochana… chyba jednak coś mam w tym życiu jeszcze do zaliczenia, skoro ŻYJĘ cała i na dodatek zdrowa 😉
Punktualnie o umówionej godzinie do „pokoju zwierzeń” zaprasza mnie jakaś kobieta z facetem. Wiecie jak to jest z tym pierwszym wrażeniem, prawda? No właśnie- tak więc nie wiem jak ja, ale ONI nie zrobili na mnie najlepszego pierwszego wrażenia 😀 Ta dziewczyna jeszcze jak cię mogę, ale ten facet… Przyszło takie Toto nieszczęście. Nie kwapił się, aby podać mi rękę na powitanie. Stał na środku pokoju najbliżej mnie i się patrzył. Uśmiech trzymałam na twarzy jak długo się tylko dało, ale NO BŁAGAM! Jego towarzyszka w końcu chyba zrozumiała, że coś jest nie tak i przejęla inicjatywę. Przywitała się ze mną, przedstawiła, po czym rękę podał mi jej towarzysz. No i podał mi FLAKA. NIENAWIDZĘ, kiedy facet podaje mi flaka na dzień dobry. Facet wyższy i większy ode mnie a rączuchnę mi podaje jak… no jak cipa no. W tyłku ci się, Chomikowa poprzewracało. Zamiast się cieszyć, ze w ogóle ktoś myśli o zatrudnieniu twojej osoby, to ty się czepiasz rączuchny i całej tej budyniowej postaci.
Podczas rozmowy padają raczej pytania, których się spodziewałam. Mało co mnie zaskakuje. Podczas rozmowy Pan Toto na moim CV robi masę notatek. Rysuje chmurki, stawia kilka strzałek, wykrzykników… cóż za kreatywny człowiek 😛 Jeszcze brakuje obok mojego zdjęcia serduszek i kwiatuszków 😛
Nagle pada stricte specjalistyczne pytanie. Nie wymagają doświadczenia w tym zakresie, ale pytanie szczegółowe zadają. Dobra. Coś na ten temat wiem, ale na przygotowanie się nie miałam zbyt dużo czasu, więc nie jest to dla mnie najłatwiejsza sprawa. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że na tyle na ile zdążyłam się od wczoraj przygotować, to jest to wszystko, co mogę powiedzieć na powyższy temat. Rekruter a zarazem moja przyszła potencjalna kierowniczka   zaczyna się lekko podśmiewać. Nie robi to na mnie wrażenia, bo mnie tez się zdarza podśmiewać z różnych rzeczy i tak naprawdę ledwo się pohamowuję, żeby tutaj też nie palnąć czegoś, co mogłoby mnie rozbawić i pozbawić marzeń o pracy 😉 Pani jednak widzę, że się coraz bardziej rozkręca, co jednak nie przeszkadza jej zadać mi kolejnego pytania:
-Pani pierwszą pracą było szkolnictwo. Powiem szczerze, że pani druga praca nie miała w ogóle związku z nauczaniem. Dlaczego zdecydowała się pani zmienić zawód?
-W ogóle nie rozwijałam się w tej pracy. Nie chciałam dłużej robić czegoś, co nie pozwalało mi zdobywać nowego doświadczenia i rozwijać skrzydeł. Dlatego podjęłam kolejne studia i zdecydowałam się zmienić zawód. Jednak bardzo dużo mnie ta praca nauczyła. Nabyłam wiele umiejętności, które są niezbędne w pracy i w kontaktach z ludźmi.
I tutaj Panią Rekruter rozbawiłam już niemiłosiernie. Pokłada się prawie na biurku z radochy. No proszę, Chomikowa. Masz jednak talent do do rozbawiania ludzi. Nawet niechcący…
Generalnie mam ochotę się zwinąć i jechać do domku. Nie wiem czy jest sens jeszcze tam siedzieć i brać w tym wszystkim udział. Pan Toto mnie dobija swoim wyglądem i nijakością a Pani Rekruter i tak nie ma z nami kontaktu, bo się zaśmiewa. Chyba zaczynam być zła. Mam poczucie straconego czasu, a przecież dałam z siebie sporo. Nie wiem po co. Jak zwykle zresztą.
Pani Rekruter w końcu się jakoś ogarnia i zadaje mi pytanie:
-Z naszej strony to wszystko. Czy chciałaby pani się czegoś jeszcze dowiedzieć?
-Tak, chciałabym wiedzieć, czy jeśli zostanę zaproszona na kolejny etap rekrutacji, to czy również będę miała jeden dzień na przygotowanie się do spotkania? Bo powiem państwu szczerze, że nie dajecie państwo potencjalnemu pracownikowi zbyt dużo czasu na przygotowanie się do rozmowy.- zadaję pytanie naprawdę spokojnie i z nieukrywaną ciekawością. Dobrze wiem, że nie powinnam mówić takich rzeczy, ale zaczęłam tracić cierpliwość. Skoro potencjalna kierowniczka jest taką wesołą osobą, to może zrozumie, co chcę powiedzieć…?
No i widzę, że tym pytaniem dobiłam rozmówczynię, bo znów nie jest w stanie ze śmiechu powiedzieć ani jednego zdania.
No i git.
To ja już chyba pójdę. Może flaszkę kupię z tej radochy po drodze, bo co mi pozostaje? Skoro tak rozbawiam ludzi, to jest co celebrować 😛
Na koniec potencjalna pani kierownik już w miarę spokojnie informuje mnie, że bardzo ją zainteresowałam swoją osobą, i że wzorowo przeszłam jeden test.
Nie chciałam już pytać ile było tych testów po drodze, że zdałam tylko jeden 😛 Pożegnałam się z uśmiechem, znów uścisnęłam flaka panu budyniowemu i pognałam do Pędzidła.
No rumaku! To do domku! Jest szansa, że tam nikt nie będzie się z ciebie śmiał, Chomikowa 😛 Tym razem JA kogoś wyśmieję 🙂

przecież jest tak pięknie…

Dwoje ludzi… Zastanawiające. Próbuję nie brać tego jakoś uczuciowo. Chciałabym podejść do tematu pragmatycznie… Jedno samo już od dłuższego czasu. Drugie podobnie. Jakoś pewnie przez przypadek gdzieś na siebie wpadli. Tak to już jest w tych opowieściach miłosnych. Zawsze gdzieś jakoś przez przypadek. Zbiegiem okoliczności. Niechcący.  Mają sobie tyle do powiedzenia. Śmieją się, żartują. Ona widać, że ostrożnie przechyla głowę, nieśmiało spogląda na niego i cały czas się śmieje. Tak miło patrzeć na kobietę, która dużo się śmieje, dzięki mężczyźnie. Ja sama zawsze miałam „problem” z takimi facetami. Wystarczyło, że cały wieczór inteligentnie rozbawiał mnie do łez i byłam zakochana po uszy… 🙂 Tak- zdarzyło się.
Patrzę na niego. Stara się, ale nie widzę tej samej iskry, która bije z jej oczu. Przecież  ciągle rozmawiają. O wszystkim. Oglądają te same filmy, omawiają ich treść. Słuchają tej samej muzyki. Potrafią bez końca wymieniać się linkami z ostatnio wysłuchanych utworów. Ale co najgorsze… Ostatnio zaczęli umawiać się na randki. Nie, nie wspólne. Dlaczego? Pytam DLACZEGO? Patrzę na nich z boku i widzę ludzi, którzy wspaniale się ze sobą dogadują. Gdzieś kiedyś może byli pogubieni ale teraz…. Aż serce ściska, kiedy się rozstają. Co się dzieje? Gdzie i kiedy coś poszło nie tak…? Moja N. mi mówi, że to przez chemię a raczej jej brak. Głupiutki Chomiczku… nie tylko N. tak mówi. Ty przecież też tak mówisz. Tylko nie wierzysz, żeby to miała być przyjaźń, bo ona w przyjaźnie damsko-męskie nie wierzy. Zresztą ja przecież widzę w jej oczach, że to nie jest przyjaźń. Właśnie dlatego nie wierzę w te przyjaźnie…
Pytam się więc CO POSZŁO NIE TAK…? Dlaczego dwoje ludzi tak idealnie dopasowanych gdzieś się mija…? To naprawdę ta chemia, której gdzieś zabrakło…? Przez tą chemię rozejdą się każde w swoją stronę poszukując feromonów, endorfin i Bóg wie czego jeszcze? Nie chce mi się wierzyć, że nawet nie próbują. Tyle czasu już nie próbują, stawiając sprawę na półce „przegrane”…
To nie są dla mnie „dobre dni”… Zaczęłam dużo myśleć. Nie wiem po co. Powiedzenie „myślenie sprawia ból” doskonale się u mnie sprawdza. Przecież jestem szczęśliwa. Szczęście bije z mojej twarzy, DO CHOLERY.
-Pamiętasz, Chomikowa mojego znajomego, którego Ci przedstawiałam?- pyta znajoma.
-Tak, pewnie, że pamiętam. Dość miły człowiek.
-Może was umówię? Przemek chętnie z tobą pójdzie na kawę.
Uśmiecham się nieśmiało. Ze smutkiem.
-Nie, dzięki. Powiedz, że jestem zajęta.
Okłam go po prostu. Perfidnie w oczy powiedz kłamstwo. To nic takiego. Kwestia wprawy.

Siedzę na fotelu u fryzjerki. Ma być pięknie. Za chwilkę będę jedną z najładniejszych na osiedlu. Zawsze z niecierpliwością zerkam w lustro i czekam na efekt. Teraz również. Patrzę w moje odbicie i gdzieś niespodziewanie napływają mi łzy.
-Chomiczku, wszystko OK? Co się dzieje?
Biorę głęboki wdech. Czuję lakier do włosów, szampon i odżywkę innej klientki gdzieś w środku pęcherzyków płucnych. Udaje mi się powstrzymać łzy pod źrenicami. Jeszcze tego by brakowało…
-Coś ty! Przecież wszystko super! Tak wszystko pięknie jest!

Zrzucam to przygnębienie na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Nie mam innego wytłumaczenia.
Tylko że ja NIGDY nie miałam czegoś takiego, jak zespół napięcia przedmiesiączkowego.

włamali się…

źródło: własne
źródło: własne

To miało być w miarę spokojne grudniowe popołudnie. Rodzicielka z Przyszywanym Ojcem w szpitalu na zabiegu a ja walcząca w kuchni z niesprawiedliwym podziałem obowiązków w kuchni 😛 Już miałam sięgać po kawał karczku, z którego miało powstać coś zjadliwego, gdy na ratunek zadzwonił mi Smarcik (telefon dla jasności 😉 ). Rodzicielka. Jakże by inaczej…
-Słuchaj, dziecko…
Bardzo nie lubię tego tonu głosu. Słyszałam go dwa razy w życiu. Raz, gdy mi powiedziała, że zmarła prababcia a drugi, gdy dziadek był bardzo ciężko chory i nikt nie dawał mu szansy na choćby 2 dni życia.
Troszkę sztywnieję, bo przecież są w szpitalu na poważnym zabiegu.
-No dawaj, matka….
-Włamali się do Pani Babci. I ja nic nie wiem więcej. Policji jeszcze nie ma, ale ona jest tam sama. Dziecko, zrób coś może z tym wszystkim, bo mnie łeb już nie pracuje…
Pani Babcia to mama Przyszywanego Ojca. Bardzo ją lubię. Pełna energii i ciekawa postać. Nie to, co moje „rodzone” babcie… Spinam się i jadę do kobieciny, bo akurat tego dnia NIKT nie był w stanie do niej podjechać i zająć się całą sytuacją. Po drodze myślę sobie, jakie to cholernie niesprawiedliwe, że okradają samotną starszą panią, która każdy grosz, który jej zostaje, to oddaje wnukom lub dzieciom, a sama żyje… nazwijmy to jak należy w miejscach publicznie dostępnych nazywać- „SKROMNIE.”
Na miejsce docieram błyskawicznie. Otwieram drzwi wejściowe i jestem załamana. Biorę głęboki wdech jak przed zanurzeniem się na głębokość co najmniej 15 metrów głębokiej krystalicznej wody. Tylko, że to nie moja magiczna Turcja, czy choćby Grecja… W przedpokój należałoby tylko rzucić granat. On by zrobił największy porządek. Pokój dzienny nie wygląda lepiej. Z szafek jest wyrzucone prawie wszystko. Kanapa stoi otwarta. Lampa przewrócona, krzesła jakby je pijany mąż w szale rzucał o podłogę. Sypialnia to jak miejsce zabaw 3-latka. Wszystkie drobiazgi ze skrzyni z materiałami do szycia leżą w artystycznym nieładzie. Z szafki nocnej powypadały wszystkie leki. Pościel gdzieś między szafką a łóżkiem. Telewizor… Jak to telewizor? Radio…????
-Pani Babciu- czy cokolwiek ukradli? Coś zginęło? Przecież jest telewizor, jest radio…
-No właśnie nie. Mam wszystko. Nawet pieniądze, które miałam odłożone na rachunki leżą w szafie nieruszone.
UFFF!!!
Lawiruję między tym cholernym nieładem i udaję się do kuchni. To jedyne miejsce, gdzie chyba nikt nie wszedł. Siadam odrobinę zrezygnowana na krzesełku i zbieram myśli. Najważniejsze, że nic nie zginęło, nikomu nic się nie stało. Teraz tylko muszę ogarnąć poddenerwowaną Panią Babcię i poczekać na Policję. Herbata. Zrobimy gorącą herbatę. Ona jest dobra na takie chwile.
Wysyłam smsa do znajomego policjanta i pytam, ile czasu możemy czekać na przyjazd Policji. Muszę mieć jakiś plan i pomyśleć jak ten wieczór wziąć w swoje ręce.
Chomikowa, zależy ile było dzisiaj włamań w tym rejonie. Ale na pewno ze 2 godziny będziesz czekać.” Co ja mam tu zrobić przez te 2 godziny? Chyba tylko rozpalić ognisko na środku pokoju, bo nie widzę innej możliwości. A na to wszystko Pani Babcia chodzi i krzyczy. Nie, nie- nie krzyczy na mnie czy na całą sytuację, ona po prostu bardzo głośno mówi. Tak ma 🙂 Generalnie mnie to bawi, ale nie tego wieczoru. Kobiecina wykonuje bardzo dużo nie zsynchronizowanych ruchów i próbuje za wszelką cenę wydedukować jak ci ludzie dostali się do jej mieszkania, bo drzwi są nienaruszone. Okna też. Tylko jedno z tyłu bloku jest otwarte. Tamtędy wyszłi, ale jak weszli…? I czemu NICZEGO nie zabrali??? Nie widzę żadnych śladów, niczego… Ja do tego nie dojdę. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie?
Po niecałych dwóch godzinach przyjeżdża Policja. Zaskoczyli mnie 😉 Spodziewałam się ich bardzo późnym wieczorem 😉
Pani Babcia to nie jest moja rodzina, więc ukrywam się w kuchni i udaję, że mnie nie ma 😉 Jednak kobieta tak energicznie zaczyna wszystko opowiadać, że dla Policji, która jej nie zna, staje się ona kobietą do co najmniej obowiązkowej pacyfikacji 😉 Wyłaniam się z mojego schronu 🙂
-Ja panów przepraszam, ale babcia tak po prostu ma. Ona po prostu głośno mówi i na pewno nie robi tego celowo a już na pewno, aby panów obrazić. – i strzelam na obronę Pani Babci i mojej uśmiech numer sześć. No, chłopaki… nie zawiedźcie mnie. Dajcie z siebie wszystko a ja będę najmilszą „poszkodowaną”, z jaką tylko mieliście do czynienia.
Panowie od razu jaśnieją i biorą się za robotę. W ciągu niecałych 5 minut łażenia po mieszkaniu i świeceniu latarką po oknach, pokazują mi niewidoczne dla mnie ślady włamania. Jestem naprawdę pod wrażeniem a poza tym chcę, aby zajęli się tą sprawą, bo nie chciałabym, aby Pani Babcia czuła się zagrożona i nie daj Boże nie chciała z nami zamieszkać ze strachu 😉 czas zrobić z siebie słodką idiotkę.
-Panowie, jesteście NIEPRAWDOPODOBNI. Jestem pod wrażeniem waszej pracy. No ale to przecież lata praktyki, prawda?- i znów szeroki uśmiech.
To niesamowite jak mężczyźni łapią komplementy, jak im się buzie rozjaśniają 🙂
-Wie pani, to przecież nasza praca. Robimy to codziennie. Najważniejsze, żeby to robić dobrze.
-Matko kochana! I to jeszcze panowie z powołaniem! Że też ja takich stróżów prawa nie widuję codziennie na ulicy. No ale co panowie z tym zrobią? Bo że tamci zostaną złapani, to na to nie liczę, ale niech tu chociaż jakiś radiowóz podjeżdża ze 3 razy dziennie, bo babcia sama i tyle tu ludzi na tym osiedlu mieszka…
Dorobiłam im tyle piórek, że jak nic pofruną do radiowozu.
-Oj, proszę pani- zgłosimy potrzebę i czterech dziennie patroli. A babcia niech pozakłada jakieś sygnały ostrzegawcze w mieszkaniu (ale to że jak? Żółte lampki bożonarodzeniowe wystarczą?). Bo tym razem włamywacze się wystraszyli, ale co by było, gdyby babcia nie wróciła z zakupów tak wcześnie? A tak chociaż jakiś dźwięk przy wejściu do mieszkania ich wystraszy.
-Kurczę, panowie naprawdę są niesamowici. Bardzo dziękuję za szybką interwencję i pomoc. – i znów uśmiech numer sześć. Matko, już szerzej się nie umiem uśmiechać. To wszystko, na co mnie stać.
Żegnamy się przyjaźnie. To chociaż mniej więcej wiem na czym stoję.
Spustoszenie po tornadzie ogarniam w 2 godziny. Dobrze, że to małe mieszkanie i niewiele mebli. W innym wypadku musiałabym się tam przeprowadzić 😉 Pani Babcia jest taką odważną kobietą, że ze spokojną głową zostaje na noc sama a mnie wygania do szpitala do Przyszywanego Ojca.
Niesamowita jest 🙂
A co do Policji, to muszę stanąć w ich obronie. To są normalni ludzie, jak my wszyscy. Każdy z nich popełnia jakiś błąd, jak każdy z nas w swojej pracy. Ale oni naprawdę wiedzą, co robią. Działają wedle określonych procedur ( czy my nie pracujemy wedle określonych zasad i reguł w swoich zakładach?) i starają się robić to dobrze. Przecież oni też chcą pracować. Jeśli będą ciągle partaczyć swoją pracę, to ktoś wejdzie na ich miejsce, bo wbrew temu, co słyszmy w mediach- chętnych do pracy w Policji nie brakuje.
Tak czy siak Chomikowa jest pod wrażeniem. Może nie ogromnym, ale jest 🙂

o modnej seksualności

Jak niektórzy z Was mogli gdzieś „pokątnie” zauważyć, nie oglądam telewizji. Już nawet odpuściłam sobie mój ulubiony serial, jakim jest Prognoza Pogody. Wszystko, co chcę wiedzieć znajduję w Internecie lub gazetach. I w obserwacjach. Plączę się po tym kraju, czytam i obserwuję. I oczom własnym nie wierzę… Bo już kilka razy miałam dziwne wrażenie, że nie jestem na jednej z polskich ulic, ale gdzieś w jakimś buszu… Głową potrząsnęłam, ogarnęłam swoją osobę i znów zerknęłam na ulicę. I znów to samo. BUSZ. Ale gdzie drzewa? Gdzie siekiera? Gdzie chociażby jakiś nędzny kominek…? Tylu mężczyzn à la drwal a żadnego drewniaka w okolicy……..

źródło: pl.vichan.net
źródło: pl.vichan.net

Właśnie…
Przyszła moda na mężczyzn drwaloseksualnych. O tym, że ci brodaci panowie mają już swoją „seksualność” dowiedziałam się od Męża mojej N. Przyszło Toto takie obrodaczone z pracy a ja się pytam:
-Ej, a gdzie ja mam ci dać buzi na „dzień dobry”, kiedy nie wiem gdzie masz twarz?
-To ty nie wiesz, Chomikowa, że teraz modna jest drwaloseksualność?
No teraz już wiem… Zresztą i tak mi ładnie odpowiedział, a nie że w takim razie mogę go pocałować w… no wiadomo gdzie 😛
Moją N. szlag najjaśniejszy trafia, że ukochany zapuszcza sobie, to co zapuszcza. Na ten moment jeszcze nie jest najgorzej, bo broda Męża N. ma co najwyżej 0,5 cm. długości, ale ja się boję co będzie dalej. Tzn. nie boję się o Męża, tylko o N., bo widzę, że jest u kresu wytrzymałości i nie wiem czy to się rozwodem jakimś nie skończy…
Skąd się w ogóle ta moda wzięła, ja się pytam…???? Pamiętam, że jakoś ponad rok temu w jakiejś gazecie oglądałam reklamę Vistuli. I tam ubrania reklamował jakiś model. Z brodą właśnie. Nagłówki krzyczały, że jest to powrót do męskości; że w ogóle wszystko jest ach! och! I generalnie boskie… W sumie trudno się nie było z nimi zgodzić, bo po ostatniej modzie na hipsterów, czy coś tam (celowo piszę bezosobowo), to moja wiara w męskość opadła, niczym… Dobra, wybaczcie, ale skojarzenia na ten moment o opadaniu mam tylko takie, które na ten blog akurat się nie nadają 😛

źródło: tumblr.com
źródło: tumblr.com

Pamiętam, że kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałam z dziadkiem o aktualnej męskiej modzie, która niestety dominuje wśród młodych mężczyzn i nastolatków, to dziadek patrzył na zdjęcia i widziałam, jak szuka słów, którymi w sposób kulturalny i nieobraźliwy mógłby opisać, to co się w nim kotłuje 😉
-Nie najlepiej, prawda, dziadziuś? No niestety tak teraz się wygląda na ulicy.
-Wiesz, malutka (no wiadomo czemu jestem malutka 😛 ), nie chcę nikogo obrażać, ale…
-Ty dziadku nie chcesz nikogo obrażać? A to coś nowego widzę. Nie krępuj się, wśród swoich jesteś- zachęcam zgryźliwego tetryka do dyskusji.
-Ty już nie bądź taka rozwinięta. A ci panowie to wyglądają wiesz… Kiedyś się na takich mówiło ci*y…
-No dziadziuś! Teraz też się tak na nich mówi! 😛

Martwiłam się hipsterami a przecież myślałam, że po facetach metroseksualnych już gorzej być nie może.

źródło: pudelekx.pl
źródło: pudelekx.pl

Pamiętam, że kiedyś próbowałam się umawiać z takim jednym wypięknionym. Jakoś przełykałam to, że na randkę się spóźniał, bo mu suszarka do włosów padła, ale tego, że właśnie wybiegł od manicurzystki NIE. Popatrzyłam kątem oka na moje maźnięte kremowym lakierem paznokcie, które nie widziały manicurzystki od kilku miesięcy (manicure raz w tygodniu ogarniam samodzielnie) i aż mnie zniesmaczenie ogarnęło na tą całą sytuację. Poza tym stroje miał tak podobierane kolorystycznie i stylistycznie, że szlag mnie trafiał, że czasem wygląda lepiej ode mnie. A to przecież JA mam być ozdobą faceta a nie on moją 😛

No dobra… to co z tymi drwaloseksualnymi? Ma to być jakaś taka mała odskocznia od tego, co się działo na ulicach przez ostatnie lata? Spoko. Już chyba nawet wolę takiego z zarostem, niż metroseksualnego, czy NIE DAJ BOŻE hipstera. Tylko może trochę z umiarem? Bo jak byłam w knajpie w sobotę, napiłam się drinka i zobaczyłam młodego (przypuszczam, że młodego…) chłopaka z brodą Świętego Mikołaja, to ogarnęło mnie raptowne obrzydzenie. Bo co on tam w tej brodzie musiał skrywać? Wczorajszą zupę pomidorową? Niedzielne gołąbki u mamusi…?
Jak tu takiego POCAŁOWAĆ?
Z umiarem, Panowie… z umiarem…

… recepta na ślub

źródło: tumblr.com

To ja dzisiaj polecę z tzw. grubej rury. Proszę bardzo Panowie- któremu z Was marzy się rychły ożenek? Albo może chociaż stały, piękny związek z dzieciakiem w tle? No! Odważnie, odważnie! Ręka do góry! Śmiało Panowie, bo ja znam receptę na Wasz przyszły związek. Trochę się muszę poświęcić, ale czego to się nie robi dla ludzkości i dla czytelników, prawda?
Otóż, jedyne co należy zrobić to związać się choćby na kilka miesięcy z Chomikową. Nie wiem czy wystarczy związek czytelniczy, ale kto wie 😛 Daję Wam gwarancję, że kolejna kobieta (zakładam, że to będzie kobieta, choć istnieje prawdopodobieństwo, że tak Wam się wyryję w psychice, że zmienicie orientację), z którą się zwiążecie, zostanie Waszą żoną. Najpierw szybkie mniej lub bardziej bolesne rozstanie ze mną (nie zdarzyło mi się jeszcze takie na luziku, ale CZEGO TO SIĘ NIE ROBI DLA CZYTELNIKÓW, tak? 😛 ) a już następnego dnia bierzecie się za kobietę, z którą na serio chcecie się związać- na AMEN.

Dobra, wiem, wiem. Wszystko to zbieg okoliczności. Wszystko da się jakoś psychologicznie wytłumaczyć, ale zezłościłam się sama na siebie. Przełknęłam jakże romantyczny ślub faceta (OCZYWIŚCIE z najczystszej miłości), który przez dobre 4 lata fundował mi ostrą jazdę po mojej psychice realizując definicję stalkingu zdanie po zdaniu. Przełknęłam ślub w trakcie „znajomości” ze mną i jakiś tam jeszcze inny ślub. Każdy z kobietą poznaną zaraz po rozstaniu ze mną. Teraz przełknęłam kolejny ślub. A ty, głupiutki Chomiku przez ostatnie 1,5 roku przeżywałaś to rozstanie. Ryczałaś przez tydzień, bo przecież społecznie jesteś zgaszona za porzucenie człowieka, który kochał cię całym sercem i oddałby za ciebie życie. Co z tego, że nie ogarniał codzienności, ale jak cię kochał! Z pokorą przyjęłaś wszelkie reguły jego gry, żeby tylko więcej go nie ranić swoją osobą. Ponad rok obchodziłaś się z nim jak z jajkiem na miękko a on właśnie zawiązał sobie węzeł miłości (oby nie na szyi 😛 ). A tak się o niego martwiłaś. Ty, głupiutka dziewczynko. Przestań instynktownie działać tak, żeby nikogo nie ranić. I nie biczuj siebie za dążenie do własnego szczęścia. Bo jak widać wszyscy doskonale radzą sobie bez ciebie. Ba! Bez ciebie, naiwny Chomiczku dopiero zaczynają Żyć.
Wstyd mi przed samą sobą.

To proszę- komu zbudować przyszłość? Do usług 😛

Chomikowa na ascezie…..???

Pamiętacie zapewne, że jestem na diecie…? Trudno o czymś takim zapomnieć. To przecież trochę jak trauma… A tego się nie zapomina. Gdzieś tam głęboko w psychice się zagnieżdża i wychodzi na wierzch w najmniej spodziewanym momencie… Człowiek zaczyna czuć, że się dusi, serce zaczyna bić w zawrotnym tempie (nie, nie o zakochaniu tu piszę 😛 ), poci się, blednie (kurczę- faktycznie objawy trochę też jak u kogoś zamroczonego miłością)… I tak dalej, i tak dalej… Tak, czy siak. Dieta WYKAŃCZA.
Do mojej N. w odwiedziny już chodzę z własnym wyszynkiem. Muszę się jakoś zabezpieczyć, bo zawsze, kiedy u niej jestem, to mi proponuje obiad. Mam wrażenie, że to jej zostało jeszcze z czasów, kiedy ogarniała ją nade mną litość z powodów mojego kompletnego nieradzenia sobie w kuchni. Pierwszy raz, kiedy z mojej torby wyjęłam banana i jogurt naturalny, N. popatrzyła na mnie jak skończoną idiotkę.
-Ale ty serio zamierzasz to teraz zjeść?- pyta się mnie troszkę zaniepokojona.
-Mam jeść co 2 godziny, więc sorry, ale właśnie nadszedł ten moment 😛 Ale SPOKO- wzięłam podwójną porcję. Dla ciebie też wystarczy!
-Nie, nie… Ja to wiesz…. Dziękuję. Zresztą ryba mi się piecze na obiad, więc cóż… Chomikowa, ale swoje danie będziesz musiała spożyć SAMA.
Jakoś mnie nie zaskoczyła jej odmowa 😛

Wczoraj weszłam do kuchni Rodzicielki. Na stole zobaczyłam charakterystycznie owinięty PAKUNEK. Bożesz… CIASTO! Prawie strącam wszystko, co znajduje się na stole i dopadam do mojego ukochanego ciasta bezowego. Patrzę i łykam śliny. Tylko jedną łyżeczką… Wezmę jedną łyżeczkę. Nikt nie zauważy… Zresztą tylko jedna łyżeczka to nie grzech, prawda…?
-Dziecko, ty sobie ukrój, jak człowiek cały kawałek i weź talerzyk.-Rodzicielka stara się kierować rozsądkiem i moim dobrem 😛
-Zwariowałaś?! Cały kawałek?! Nie po to mamlę surowe warzywa i odmawiam sobie tych cholernych czekoladek, żeby teraz zjeść CAŁY kawałek!
W mojej rodzinie zawsze panowało przekonanie, że jak jest problem, czy dopada człowieka smutek, to trzeba go zapchać i zdusić czymś słodkim. Najtańsze i najprzyjemniejsze wyjście z sytuacji… Tak więc moja dieta w mojej rodzinie nie spotyka się ze zrozumieniem 😛
Odkładam ciasto na bok. Może jutro będę miała większą ochotę, to jutro sobie pozwolę na tą jedną łyżeczkę.
-Dziecko! Co się z tobą dzieje?! Ty nie możesz sobie ciągle wszystkiego odmawiać! Co ty masz z tego życia?! Żebyś ty chociaż z tej siłowni wracała uśmiechnięta a ty wracasz zdołowana!
-A co ty myślisz?! Że mnie to radochę sprawia? Już zrezygnowałam z jednego wyjścia na siłownię na rzecz basenu. Daję radę. Zresztą, mamo nie oszukujmy się! Właśnie tak powinno wyglądać racjonalne żywienie- bez słodyczy i z posiłkiem co 2-2,5 h.
-Ale ja nie mogę na to patrzeć! Ty już nic z tego życia nie masz! Ty jak w jakiejś ASCEZIE żyjesz!

Ascezie, ascezie… No ja wiem, że z przyjemności to mi tylko mój blog pozostał, ale żeby w ASCEZIE…?!
Zresztą, gdzieś mi ktoś tutaj polecał jakiś świetny WIBRATOR… Zaraz, zaraz… Gdzieś tu było…

😉 😛

sweet focie… zakochanych

źródło: internetowo-własne
źródło: internetowo-własne

Pojęcie „sweet foci” zna na pewno każdy z Was. Jest to… jakby to ująć… pewnego rodzaju dziedzina (???) fotografii, która obejmuje zdjęcia robione z różnych perspektyw (dziwnych, śmiesznych, niecodziennych). Dla jasności należy  wspomnieć, że z prawdziwą  sztuką te zdjęcia NIE MAJĄ NIC WSPÓLNEGO. Najczęściej w/w zdjęcia są wykonywane aparatem fotograficznym zainstalowanym w telefonie komórkowym/ smartphonie i OBOWIĄZKOWO poddane obróbce mało profesjonalnym programem graficznym powstałym właśnie do w/w celów.
Można wyróżnić kilka kategorii „sweet foci”
najpopularniejsza:
a) z „dzióbkiem”- dotyczy dziewcząt i kobiet a także niestety chłopców polegająca na ułożeniu warg jakby „do buziaczka”. Postać fotografowana wygląda jak infantylna laleczka.
oraz:
b) z „rąsi”- dotyczy WSZYSTKICH- bez względu na płeć czy wiek. Postać fotografowana charakteryzuje się sporym exhibicjonizmem. Ma w sobie coś z celebryty. Niestety te najgorsze cechy.
c) z „rąsi” w lustrze- dotyczy niestety również wszystkich- bez względu na płeć, czy wiek. Postać fotografowana najczęściej chce przedstawić swoją nową figurę (po operacjach plastycznych/ odsysaniu tłuszczu itp. tudzież po ciężkich ćwiczeniach fizycznych opartych najczęściej na różnego rodzaju odżywkach), fryzurę (prosto od fryzjera lub jeszcze u fryzjera), makijaż (mocne czerwone wydęte usta, wyregulowane brwi lub namalowana kreska w miejscu brwi oraz sztuczne rzęsy doklejane metodą 1:4) lub nowy ciuch (najczęściej obcisła mini).
d) po seksie-dotyczy najczęściej par (aż się boję, że zacznie dotyczyć singli…z wiadomych racji 😉 ) i na szczęście jeszcze nie jest popularne w Polsce (choć jak zaraz się przekonacie u nas również istnieje…), ale charakteryzuje się focią wykonaną oczywiście z ręki po seksie przez jedną z osób uczestniczących w akcie miłosnym oraz z informacją umieszczoną pod zdjęciem „to my zaraz po <3 <3 <3”. Tylko czekać, jak na fotach będą widoczne narządy płciowe.
e) zakochanych par- dotyczą najczęściej par, które od niedawna tworzą związek i charakteryzują się tysiącem zdjęć wykonanych metodami opisanymi w punktach a-d…

Chciałabym dzisiaj przyjrzeć się z bliska sweet fociami zakochanych par. Na pewno każdy z Was, kto kiedykolwiek miał styczność z którymś z serwisów społecznościowych (Instagram zaliczamy do nich???) spotkał się ze słodkim zdjęciem którejś z par. Zdjęcia z reguły mają na celu publiczne przyznanie się do bycia związku. Ba! Pochwalenia się! „Już nie jestem sam/sama! Mam kogoś! MAM!!! Uprawiam masę seksu i jestem cholernie szczęśliwy/ szczęśliwa” .  Też kiedyś nawet takie jedno zdjęcie na portalu społecznościowym posiadałam. Głupiutka troszkę byłam, zakochana 😛 A wiadomo, że zakochanym rozum odbiera 😛 Dobra- żeby nie było- jedno takie zdjęcie zakochanych  nawet jestem w stanie zrozumieć, czy piękne zdjęcia ze ślubu. Kochamy się, chcemy żeby znajomi wiedzieli, że w końcu jesteśmy szczęśliwi. Dobrze. No ALE! Wszystko w granicach rozsądku…
Mam koleżankę. Jeszcze z podstawówki. Wydawałoby się, że w miarę normalna dziewczyna, choć rozwód w wieku 24 lat to chyba jednak nie świadczy o największej mądrości… Ale ja nie o tym. Spotkałam ją kilka lat temu pod marketem. Nawet sympatycznie zamieniłyśmy kilka zdań. Była w związku, ale coś tam nie grało… Na fejsie nie krępowała się opisywać jakie błędy popełnia jej narzeczony i generalnie narzekać na swój związek. Trochę z niesmakiem na to patrzyłam, bo skoro aż tak jest jej źle, że musi się tym dzielić na fejsie, to niech to SKOŃCZY. Czekałam, czekałam i się doczekałam. Ufff. Dziewczyna ewidentnie od razu zaczęła szukać sobie kogoś nowego. I niestety znalazła. Adasia. Faceta, którego też znam, bo chodził z nami do podstawówki właśnie. No i zaczęło się… Pierwsze wspólne zdjęcie kilka miesięcy temu na karuzeli. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Pięknie. Niech im będzie. Życzę im wszystkiego „naj”. Kilka dni później była wspólna focia ze spaceru, później z kawiarni. Na tym nie koniec. Doczekałam się również pięknych, splecionych, zakochanych dłoni w samochodzie… Nie mogło również zabraknąć splecionych ciał w łóżku. Chwała Bogu choć trochę byli ubrani. Następnie na jej profilu zaczęła się pojawiać seria zdjęć jej ukochanego Adasia. I tak widziałam już Adasia: w kuchni, w dresie, w samochodzie, w pracy, w nowej bluzie, w ciapciach domowych… Jeszcze na kiblu go nie widziałam. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Ciekawe co na to Adaś… Gdzie rozum zgubili? A niby oboje takie sukcesy zawodowe odnoszą. Jak widać nie idzie to w parze z rozsądkiem.

I zaczynam mieć mdłości od tej ich miłości.
Jeszcze jedna seria ich „pięknego, nieskazitelnego związku” i mi się ULEJE.

speed dating

źródło: www.tumblr.com
źródło: www.tumblr.com

Kiedyś już tu wspominałam, że moja N. jak tylko trafi się okazja, to będzie mnie próbowała wypchnąć na speed dating. Trochę się tego obawiałam, ale też liczyłam na odrobinę jej rozsądku… NIESTETY.
-To co? Idziesz, prawda?- pyta się mnie w pełni podekscytowana N. Widzę tę jej entuzjazm i pełnie nadziei w oczach. Już to widziałam u niej nie raz… Oj, widziałam. Niepoprawna marzycielka i optymistka 😛
-A pójdziesz ze mną?- zadaję głupie pytanie, bo liczę na to, że się zapowietrzy i nie będzie wiedziała jak dalej pchnąć mnie w tą czarną otchłań randek w ciemno.
-Przecież wiesz, że ja nie mogę…
Autentycznie się zmartwiła! 😀
-No więc znasz odpowiedź.
-Chomik, no!
Na szczęście ma małego dzieciaka, więc to on jej absorbuje masę czasu. Inaczej jeszcze by na szukanie mi męża poświęciła każdą wolną chwilę…

Rodzicielka podchwyciła temat. Pyta się mnie, co to w ogóle są te „szybkie randki” i na czym to polega. Tłumaczę dość zdawkowo, bo i tak się nie wybieram, więc po co głowę jej zaprzątać sprawami śmieciowymi.
-A czemu nie chcesz iść? Może byś się zabawiła?
-Zabawiła?! Przecież ja się tylko na tych randkach WKURZAM! I co? Ja stamtąd wyjdę i nawet nie będę miała komu pobluźnić, tylko znów sama do siebie pod nosem! Nie chcę się denerwować, naprawdę NIE CHCĘ.
-Ale to gdzie się te randki odbywają?- pyta nadal nie zniechęcona.
Muszę popracować nad zniechęcaniem ludzi do wielu spraw, bo jak widać mam z tym problem…
-W pubie, mamo.
-Ale to ŚWIETNIE!- odpowiada kompletnie nie zrażona i pełna radości- Bo jak już te randki się skończą, to będziesz mogła od razu na ukojenie nerwów się upić.

coś się ze mną dzieje…

twórczość własna
twórczość własna

Tak, przyznaję… coś się ze mną dzieje… Aż kusi, żeby powiedzieć, że niedobrego, ale…  Ale w czym rzecz? Otóż od czasu wypowiedzenia mam w sobie jakieś niepoliczalne pokłady spokoju, cierpliwości i… DOBROCI (???) Aż sama zaczęłam się o siebie martwić. Bo już pomijam takie sytuacje, kiedy ktoś leży na ulicy i pomóc po prostu TRZEBA lub kiedy wieloletni znajomi proszą o odrobinę pomocy. To są sytuacje, kiedy bez zastanowienia Chomikowa pakuje torbę, ciuchy i na pomoc biegnie, ale… Wczoraj byłam umówiona z moją Bambaryłką. Pędzę po pracy jak szalona, bo może tym razem facetowi przez jakiś przypadek uda się przyjechać punktualnie (naiwna Chomikowa). Dojeżdżam na ogromny parking centrum handlowego, skręcam, żeby zaparkować i widzę jak biegnie do mnie jakiś człowiek. Matko kochana, potrąciłam kogoś i nawet nie zauważyłam? Boczna listwa mi odpadła w Pędzidle…? Coś się stało na bank. Otwieram drzwi odrobinę zlękniona.
-Pani kochana! Pani poratuje złotóweczką!
No oczywiście. Biegł do mnie 50 metrów, żeby poprosić o kasę. Wzdycham sobie po cichutku.
-A na co pan potrzebuje tą złotóweczkę?- pytam i liczę na jakąś sensowną odpowiedź, bo jak mi powie, że na bułkę lub piwo, to szlag mnie trafi.
-Pani, co ja będę panię okłamywał. Ukochaną mi w pierdlu zamknęli i muszę jej przecież jakąś paczkę wysłać, bo jak już ją stamtąd wypuszczą, to mi dupę skopie, że nic jej nie wysłałem.
Wybucham śmiechem. Facet rozłożył mnie na łopatki. Jak mu nie pomóc? 😀
-A za co ona poszła siedzieć, co?- wnikam, bo jak kogoś mocno skrzywdziła, to ja faceta pogonię tak, że już nikogo nie będzie prosił o pieniądze, ale pomoc psychologiczną i to nie u mnie.
-A no wie pani, oszukiwała na pieniądze. Ja tego nie pochwalam, ale wie pani jak to jest z miłością.
Wiem niestety, wiem i dalej się zaśmiewam. Wyjmuję 2 zł i niech dalej zbiera dla ukochanej na prezent.
Takiej miłości przecież trzeba pomóc 😛
W drodze do kawiarenki dzwoni do mnie Bambaryłka, że bardzo mnie przeprasza, ale z mamusią pojechał do lekarza, więc na pewno z godzinę się spóźni. Jakie on ma szczęście, że znam go tyle lat i traktuję ja brata… Mam więc godzinę na zakupy. Drepczę do marketu i nagle gdzieś w okolicach moich nóg słyszę jakiś głos:
-Dzień dobry, przepraszam panią bardzo…
Szukam w panice źródła tego głosu, rozglądam się po moim poziomie (przypominam, że reprezentuję WYSOKI poziom 😛 ) i mój wzrok spada gdzieś w dół…
No świetnie.
-Przepraszam panią bardzo, czy z kimś takim, jak ja umówiłaby się pani na kawę?
Zapowietrzam się.
Chłopak jak na moje oko około 30-letni. Już pomijam ten wózek inwalidzki, ale ewidentnie z porażeniem mózgowym.
Normalnie pewnie szukałabym wymówki, żeby gdzieś pobiec dalej, ale… Dlaczego nie miałabym mu sprawić choć odrobiny przyjemności? Co ten facet ma z życia? A ja mam akurat godzinę wolnego.
-A masz teraz czas? Bo ja mam akurat godzinę wolnego i chętnie gdzieś z tobą usiądę i pogadam.
Na początku, jak zawsze podczas rozmowy z obcym człowiekiem czuję się odrobinę spięta, ale z czasem wdaję się z Marcinem* w rozmowę i luźną dyskusję. Mówi mi, że od jakiegoś czasu postanowił łamać tabu i wychodzić do ludzi. Nie zawsze ludzie chcą i mają czas na rozmowę z nim, ale czasem się udaje. Pyta się mnie czym się zajmuję, czy mam męża i jakie mam plany na najbliższe lata. W rozmowie daje się wyczuć sposób prowadzenia dialogu typowego dla starszego społeczeństwa. Wynika to stąd, że mieszka tylko z mamą (jakże by inaczej…) i najczęściej to z nią rozmawia. Troszkę zaskakuje mnie pytaniem czego tak najbardziej bym mu życzyła, aby mógł stać się szczęśliwym. Niełatwe pytanie. Nie chcę go przecież urazić… Po chwili namysłu uświadamiam sobie, że przecież, gdyby był zdrowy, to wcale nie jest powiedziane, że nie byłby samotny. Nie jest powiedziane, że byłby szczęśliwy.
-Wiesz co, Marcin? Życzyłabym ci normalnej pracy, która zagwarantowałaby ci godne wynagrodzenie i kontakt z ludźmi.
-Oj! Ale ja nie potrzebuję pracy. Ja mam rentę i mamy pensję.
Nie podoba mi się to podejście do sprawy… Trochę zaczynam siebie karcić za to, że to mi się nie podoba, bo to przecież jego życie i jego potrzeby, ale jednak… Wdaję się w nim  prawdziwą dyskusję.
-A wiesz, że twoja mama nie będzie żyła wiecznie? Nie chciałbyś być samodzielny? Czuć że twoje życie zależy tylko od ciebie? Nie chciałbyś codziennie wychodzić z domu, żeby spotkać ludzi z pracy a potem dostawać godne wynagrodzenie za swoją pracę? Ale „godne” podkreślam.
-Nie, Chomikowa. Ja tylko bym chciał kontaktu z normalnymi, zdrowymi ludźmi.
Próbuję z nim jeszcze na ten temat dyskutować, ale widzę że ja go w 100% nie zrozumiem. Poza tym to jego życie. Tylko jego.
Żegnamy się po godzinie. Nie zmarnowałam tej godziny. Nie zmieniam też jego życia i nie zmienię, ale zrobiłam coś pożytecznego…

Weszłam w odwiedziny do koleżanki, która pracuje w markecie. Rozmawiałyśmy z jej klientem o odwadze współczesnych mężczyzn. Opowiadam o spotkaniu z Marcinem, który nie powinien mieć ani grama odwagi, a zaprosił mnie na kawę.
-A! Taki z porażeniem mózgowym? Zdarza się, że go tutaj widuję. Faktycznie od czasu do czasu zaczepia kogoś, żeby z nim porozmawiał, ale powiem ci, że kobiety to zaczepia tylko ładne.
-Myślisz, że mnie to dowartościuje?
-Myślę, Chomiczku, że ciebie nie, ale zrobiłaś chociaż dobry uczynek. Na górze masz to zaznaczone.

Skąd we mnie ostatnio tyle miłości do bliźniego? Aż zaczynam się o siebie martwić 😛  Na ten moment jeszcze nie jest ze mną tak źle, ale jeśli stan obecny będzie ulegał pogłębieniu, to skończę gdzieś w głębokiej Afryce a tam przecież grasuje EBOLA. A do eboli to ja może niekoniecznie… Ale co, jeśli pognie mnie konkretnie…? Przyodzieję tą białą chustkę i białe prześcieradło, rozdam oszczędności i będę żyć w ascezie pomagając bliźnim?
Chociaż nie będę mieć codziennego problemu „w co ja mam się jutro ubrać?” 😛

Zapytam sąsiadki, czy okien jej nie trzeba umyć.
😛

——————————–
*imię zmienione