pochodzę z pokolenia Millenialsów

źródło:pixabay.com

O pokoleniu Millenialsów powiedziano już bardzo wiele. Większość z nas zresztą na pewno z nimi pracuje lub tak samo jak ja jest jednym z nich 🙂 Millenialsi to osoby urodzone mniej więcej od 1985-2000 roku. Pamiętamy czasy, kiedy naszych rodziców nie było stać na klocki Lego a wakacje za granicą były tylko dla wybranych. Na początku lat 90-tych pojawiła się szansa, że może być lepiej, więc nasi rodzice wypruwali sobie żyły, żeby było nam wszystkim lepiej. Pracowali po 10-20h na dobę i cieszyli się z każdego sukcesu w pracy popartego napełniającym się kontem w banku.
Może też dlatego wtedy właśnie popularność rozwodów zaczęła wzrastać… Ale ja nie o tym.

U siebie w firmie zaczęłam zauważać, że ludzie przed 30-stką, którzy aplikują do nas do pracy absolutnie nie chcą się godzić na pracę za 1500 zł i nie mówię o informatykach, technologach, prawnikach, bo wiem jak wygląda rynek pracy i oni na pewno nie zaczną swojej kariery zawodowej za płacę minimalną. Mówię o ludziach z humanistycznym, ekonomicznym wykształceniem. Ja przez 5 pierwszych lat mojej pracy zawodowej pracowałam za niecałe 2.000zł netto miesięcznie. Mój pierwszy rok pracy jako nauczyciela w szkole publicznej nauczył mnie szacunku do pieniądza. Za pełen etat otrzymywałam 830zł netto. Było za co szaleć 😀 Oczywiście, że jeszcze te 8 lat temu za 830zł można było kupić więcej, niż teraz, ale nie oszukujmy się- szaleństwa też nie było. Zawsze, kiedy trzeba było- zostawałam po pracy. Bez marudzenia zostawałam na radach pedagogicznych, które kończyły się o 21.00, chodziłam na płatne szkolenia w weekendy, bo te przecież miały mi zagwarantować podwyżkę o 150 zł 😀 Ale może nie marudziłam, bo nie miałam dzieci, które by na mnie czekały w domu…
Teraz prawie nikt nie chce iść do pracy za 1.500zł. O nadgodzinach w ogóle nie ma mowy. Liczy się życie POZA pracą. Pracodawca nie daje tego, czego oczekuję, to SPADAM. Impreza przedłużyła się w niedzielę? To w poniedziałek po prostu rzucam pracę (nie, nie- nie dzwonię do szefa, po prostu nie pojawiam się w pracy i nie odbieram telefonu 🙂 ). Brak szacunku, arogancja, egoizm. Do tego brak poczucia obowiązkowości i odpowiedzialności. To na pewno cechy Millenialsa.
Lub inaczej- życie sentencją carpe diem.
Ma to BARDZO DUŻO plusów.
Człowiek zna swoją wartość i żyje życiem, które jest jedno. Godzin poza pracą nikt mu nie zwróci. A praca jest po to, żeby mieć co włożyć do garnka i z tego życia korzystać. Po NIC innego. No chyba, że ktoś ma to życie bardzo smutne, więc wtedy praca jest dla niego całym życiem…
Nie wiem tylko, czy rynek pracy jest na to gotowy. Liczę na zmiany, na uczciwe traktowanie pracownika, bo póki co prawie wszędzie nie jest dobrze. Problemy z urlopami, śmieciowe umowy, nadgodziny za darmo. O traktowaniu pracownika nie wspominając…
Każda strona obwinia drugą. Wszyscy zauważamy, że młode pokolenie jest nieprzygotowane do wejścia na rynek pracy. W sumie nie ma się czemu dziwić. Od przedszkola dziecko jest uczone, że wszystko dookoła ma być dostosowane do niego. Oceny bardzo dobre i dobre są wywalczane krzykiem przez rodziców. Lekcje wychowania fizycznego są chyba już tylko dla odpornych, bo reszta ma zwolnienia lekarskie. Gdzie dziecko ma się nauczyć dyscypliny i pracy nas swoim ciałem, przełamywania słabości? Program studiów też jest systematycznie obniżany. JAK więc młody człowiek ma wejść na rynek pracy?
Gdzieś ktoś się chyba pogubił. Czasy nam się pogubiły. Coś poszło za szybko, coś poszło za łatwo. Coś przeoczyliśmy.
Ja chcę widzieć w tych zmianach coś pozytywnego- zmiany u pracodawcy.
I POKORĘ- po obu stronach.

24 odpowiedzi na “pochodzę z pokolenia Millenialsów”

  1. Pewna firma szukała ona pracowników do obsady nowych stanowisk (firma stale się rozwija) – nowym pracownikom zaproponowano pensje, o jakich starsi stażem (to samo stanowisko) mogli tylko pomarzyć (mówimy tutaj o różnicach rzędu 500 zł)… młodsi wiekiem, ale starsi stażem zaczęli szukać nowych firm – mieli dość dobre papiery, by znaleźć zatrudnienie… Nowozatrudnieni uznali zaś, że jednak ta praca to nie to, czego szukali… ilość wakatów wzrosła…

    Żeby nie było – nie dzieje się tak tylko z firmami… Przedłużaliście ostatnio umowy z operatorami komórkowymi/kablówek? Też odnosicie to wrażenie, że nowi dostają więcej niż starsi?

    Walka toczy się nie o utrzymanie pracownika/klienta, a o pozyskanie nowego… To za pozyskanie nowego klienta jest prowizja, to na zatrudnienie nowego pracownika są fundusze…

    1. Zauważyłam! Masz rację- nowym daje się więcej! I mnie też to boli. Ja Ci powiem, że staliśmy się narodem zbyt spolegliwym. Bierzemy to, co się nam daje i właśnie mam nadzieję, że pokolenie Millenialsów z racji swojej roszczeniowości wprowadzi zmiany w systemach.

  2. Dokładnie tak opisał to Simon Sinek w jednym z wywiadów – dokładnei opisał Millenialsów, czym się cechują (największy problem jest z roszczeniowością) i przede wszystkim DLACZEGO oraz co można z tym zrobić. Bardzo ciekawa prezentacja.

    Ja niby też jestem z tego okresu, też mam wiele cech tego pokolenia, a jednak ani w pracy nie potrafię się spełnić ani też poza nią.

    1. Mnie się wydaje, że trzeba SZUKAĆ. Trzeba szukać tak długo aż znajdziemy swoje miejsce czy to w pracy w życiu prywatnym. Chyba że komuś tak po prostu dobrze 😉

  3. Rodzice
    To rodzice wychowali pokolenie ludzi roszczeniowych.
    Przykład nr 1. Klasa 1. szkoły podstawowej (w drugiej sytuacja się POWTARZA) mama jednego z uczniów uparcie walczy o NIEZADAWNIE prac domowych, bo „szkoła na drugim końcu miasta realizuje program bez prac domowych”, a ja się pytam gdzie ten dzieciak ma się nauczyć wyraźnie pisać? Kiedy ma się nauczyć czytać? Jak pani ma wbić w dwadzieścia kilka makówek cokolwiek, jeżeli statystycznie na jednego ucznia może poświęcić 2 (słowie DWIE) minuty podczas lekcji?

    Przykład nr 2. WAKACJE. Zauważyliście, że praktycznie od końca maja dzieci w klasach niewiele już z siebie dają? Bo „stopnie wystawione” i nauczyciele często nie zadają już prac domowych. I tu wchodzą rodzicie. Ceny wczasów za granicą w czasie wakacji, i zaraz przed lub zaraz po różnią się dramatycznie, więc mnóstwo ludzi pakuje rodzinę (znam NUCZYCIELI, którzy TAK ROBIĄ !! !! !!) i całą rodziną np. do Turcji, czy Grecji.
    Powiedzcie, czego oni uczą swoje dzieci? Co wkładają do ich głów? Czy człowiek uczony TAKIEGO podejścia do życia będzie poważnie traktował obowiązki?

    1. Powiem tak – masz rację co do tego, że to rodzice wychowują roszczeniowe dzieci, zwłaszcza ci rodzice z pokolenia opisywanego przez Chomikową. Matka, która walczy z niezadawaniem prac domowych niech przeniesie dziecko do tamtej szkoły. Proste. Ale niestety polskie szkoły są w czołówce w ilości zadawanych prac domowych. Także coś jest na rzeczy… Zresztą w szkołach uczą teorii, a gdzie miejsce na własną kreatywność?
      Zresztą za moich czasów szkoła i uczyła i wychowywała, a teraz tylko uczy(?) i przechowuje dzieci.

      Twój drugi przykład… No właśnie – mojemu dziecku wszystko się należy nieważne jakim kosztem. Ja nie miałem, to ty będziesz miał… A szkoła? Szkoła może poczekać, potem praca, rodzina i tak to leci… Rośnie pokolenie nieudaczników i ludzi sfrustrowanych z byle powodu.

      1. Wychowywać można i należy na rozmaitych poziomach i w rozmaitych zakresach. Szkoła zazwyczaj robi swoją robotę, choć rodzice rzadko to widzą. Zwykle robi to w obrębie tematów, które trudno – z rozmaitych przyczyn – zrealizować w domu. Bo kto ma czas lub wiedzę, by pogadać z dzieciakiem np. o tym, DLACZEGO ludzie wpadają w uzależnienia? To tez jest wychowanie. Oczekiwanie, że to ja w klasie nauczę czyjeś dziecko jak żyć i jak się dobrze zachowywać jest chyba nieco… przesadzone.

    2. Wiecie co? Odnośnie prac domowych dodam swoje 3 grosze, bo przecież pracowałam jako nauczycielka ( i do tej pory czasem coś z tego zakresu robię), więc uzurpuję sobie prawo 😉 Na studiach uczyli mnie, żeby nie zadawać prac domowych lub zadawać ich jak najmniej. Z taką wiedzą poszłam do roboty. Przejęłam klasę po innej nauczucielce, więc wiem, że z góry byłam skazana na niezadowolenie i czepialstwo rodziców, ale wiedziałam, że mam wiedzę, wiem jak to się robi, więc będzie dobrze. Przez pierwsze miesiące zadawałam BARDZO mało prac domowych (na szczęście klasa nie była głupia a ja nie chorowałam i nie byłam na ciągłych zwolnieniach, więc udawało mi się jako-tako program realizować). Przyszły do mnie ze 3 mamy z pretensją, że prace domowe są za mało zadawane. Mówię ok- ich dzieciom będę coś zadawać. Mijały miesiące. Zaczęłam robić sprawdziany, sprawdzać czytanie, pisanie itp, które wychodziły dość kiepsko. Pytam się, czy ktoś w domu ćwiczy czytanie, liczenie, pisanie. Cisza. Zaczęłam pytać każde dziecko z osobna. Okazało się, że w domu z rodzicami ćwiczy (tylko!) czytanie może dwójka dzieci. Natychmiast zaczęłam zadawać prace domowe. Po to, żeby te dzieci cokolwiek w domu zaczęły utrwalać. Bo przepraszam, ale przez 20 godzin dydaktycznych (nie jestem pewna ile jest ich teraz, ale nie sądzę, aby było więcej, niż ze 4) dzieciak nie utrwali sobie liczenia, czytania, pisania. Chyba, że jest zdolne a takich w klasie jest 5-20%. Wiem, że nauczyciele zadają czasem bardzo dużo prac domowych. Uważam, że praca dziecka w domu nie powinna zajmować dłużej, niż 1-1,5 h dziennie (dziecko bez zaburzeń). Jeśli zajmuje więcej, to nauczyciel trochę przegina. To, że szkoła tylko przechowuje dzieci, to się nie zgadzam. W programie nauczania, który jest obowiązkowy są tematy o zachowaniu, o życiu w społeczeństwie i w rodzinie, więc nawet jakby nauczyciel był cholernie leniwy, to MUSI omawiać takie rzeczy z dzieciakami. Przy bójkach, nietolerancji nie wierzę, że nauczyciel nie rozmawia z dzieckiem. Przecież to wychowanie. Należy pamiętać, że dziecko w szkole jest tylko 4-7h na dobę. To naprawdę niewiele. Resztę czasu jest z rodziną. To ona ma na niego największy wpływ. Ile ja w swoim życiu przeszłam rozmów wychowawczych. Ile ja siły i energii w to wkładałam… Pamiętam, że klasę dość ładnie sobie poukładałam. Moje samozaparcie,konsekwencja pozwoliły mi na dość normalną pracę. Ale wystarczyły ferie świąteczne, kiedy dziecko nie było kilka dni w klasie, w której były jasno określone zasady i już w poniedziałek dzieciaki mi przychodziły do klasy rozpierniczone. 2 dni musiałam wkładać bardzo dużo energii, słów w to, żeby wrobiły się znów w rytm szkoły i określone zasady. Znów się biły, znów mnie nie słuchały, były rozkojarzone. Co je tak rozwaliło? Dom. No niestety dom. I to jest normalne w pracy nauczyciela. Moja przyjaciółka mówi to samo- wystarczą ferie a te dzieciaki znów przychodzą do szkoły „rozwalone”. I Niedżwiedż ma rację- sama to przeszłam, kiedy rodzice do mnie przychodzili z awanturą, że dziecko dostało 3 z klasówki. A jak się pytam czy mamusia z córcią ćwiczyła w domu dodawanie i odejmowanie, to mamusia mi mówi, że ja jestem od uczenia. Ta sama mamusia miała najpierw do mnie pretensje, że nie zadaję prac domowych a jak zaczęłam zadawać, to najczęściej były nieodrobione 🙂
      Jeszcze jedno- KAŻDY nauczyciel chciałby poświęcić każdemu uczniowi dużo czasu, ale no niestety- jak się ma 20 i więcej uczniów to się NIE DA…
      Buziaki dla Was 🙂

      1. Kochana… Dom? Jaki dom? Komórki, tablety, Xboxy. To dom dzisiejszych dzieci. Wiadomo – nie wszystkich. Potem niedziwne że te dzieci są jakie są. Mieć a nie być się dzisiaj liczy… I właśnie – szkoła ma wszystko robić za rodziców. Ja pierrrr… Co za chore czasy. Chorzy ludzie.

        Buziaki ?

        1. A no właśnie- przez ten dom z xboxami, tabletami i innymi to wygląda jak wygląda. Ja wiem po sobie jaka jestem rozkojarzona, jak przez tydzień siedzę tylko przy kompie.

      2. Kochany Chomoq
        Nie Niedźwiedź, a NIEdźwiedź. No?

        A tak poważnie, to dokładnie o tym pisałem.
        Widzę po swoich córkach, że jedna wszystko łapie w lot i po jednym usłyszeniu pamięta, a młodsza?
        Dzień w dzień trzeba powtarzać, to samo, a i tak nie pamięta.
        To co by z tym dzieckiem było, jakbyśmy wyszli z założenia, że „to szkoła ma nauczyć”?
        HIT na koniec
        Na stronie szkoły, przeczytałem, że dziewczynka z klasy mojego dziecka jest laureatką konkursu ortograficznego dla dyslektyków….
        No sz… q…
        Marit Bjoergen języka polskiego
        Q… paraolimpiada z ortografii.
        Dysleksja, dysortografia, dyskalkulia …
        No q… lepiej dziecku papier załatwić niż przysiąść z nim, czas mu poświęcić.
        Jest papier jest lepsze świadectwo (z paskiem nawet).
        Czego takie dziecko się uczy? Jakiego podejścia?
        Kim zostanie w przyszłości?
        Lekarzem? Ciekawe czy ktoś chciałby być leczony przez takiego „doktora”? Mama? Tata? Pani psycholog (pedagog), która wystawiła ten glejt? Mądry pan z kuratorium (a może z ministerstwa), który wymóżdżył TAKI konkurs…

        1. Póki mi nie przedstawisz różnicy między NIEdźwiedziem a Niedźwiedziem, to będziesz Niedźwiedziem 😛
          Paraolimpiada dla dysortografików? CO TY GADASZ???? Dokąd zmierza ten świat?
          Moja N. ma dysleksję. Niestwierdzoną oczywiście, bo to przecież nie były te czasy, ale ja to widzę. Żyje? Żyje. Maturę zdała, studia skończyła. Ćwiczenia ortografii pewnie doprowadzały ją do szału, ale dała radę 🙂
          Wiesz, gdzie na świecie dzieci mają najlepsze wyniki w nauce? W Finlandii. A dlaczego? To jedyne państwo, które pozostało przy tradycyjnych sposobach nauki- ŻADNE komputery, żadne multimedia.

  4. A propos szkół i tak dalej…

    Zagadka – ile osób (po maksymalnie dziesięciominutowej powtórce z teorii) byłoby w stanie wyliczyć wysokość budynku za pomocą twierdzenia Talesa i krótkiego patyka?

    Niby taka ciekawostka… a jednak obecni młodzi nawet nie pomyśleli o takiej możliwości… bo szkoła uczy tylko, jak rozwiązywać testy… samodzielne myślenie? Nie ma czasu, bo trzeba wykuć na blachę kolejne formułki…

    Przy okazji – jeden ze znanych mi gimnazjalistów przeżył szok, jak dałem wskazówkę, jak szybciej liczyć w pamięci… zdradziłem mu sekret o nazwie rozdzielność mnożenia względem dodawania/odejmowania…

    Jeśli ktoś na poziomie 3 klasy gimnazjum nigdy o czymś takim nie słyszał – o czym my w ogóle mówimy…

    I potem przychodzą takie osoby do pracy – wymagania wystrzelone w kosmos… a kompetencje żadne

    1. Haha. NIe zdziwiłam się tym gimnazjalistą 😉 Jak mi ktoś mówi, że nie czai mnożenia, to od razu się pytam, czy potrafi je zamienić na dodawanie 😀
      System jest do bani i te wszstkie multimedia. Dzieciaki za dużo siedzą przed komputermia i z telefonami. Już nie myślą. Jak rodzic nie zmusi dzieciaka w domu to spędzania czasu inaczej, niż przed telefonem, to ni cholery.
      Byłam dzisiaj na weselu. Zaczęliśmy imprezę o 18.00 Naprzeciwko mnie siedział chłopiec w wieku 8 lat. NON STOP miał telefon w ręku. tak przetrwał wesele. Rodzina wyszła z wesela o 3.00 a dzieciak CAŁY CZAS siedział przy stole z telefonem. Robił małe przerwy na posiłki. MASAKRA.

  5. Tak ostatnio nawet na szkoleniu naszego Managementu uczyliśmy się o tych pokoleniach. I tak zaczynamy zmieniać firmę pod to by była atrakcyjna dla pokolenia Milleniasów.

  6. Uczyłam myślenia, samodzielności i krytycznego podejścia do danych, analizy. Mało tłukłam testów. Skutek – średni wynik klasy na sprawdzianie klas VI, choć dzieciarnia była zdolna.
    W związku z tym – miast rozpykiwac problemy filozoficzno – egzystencjalne, pokazywać powiązania między literaturą a innymi dziełami sztuki, miast kształcić humanistów – w przyszłym oku będę tłukła testy.
    Nie chcę znowu mieć przez kolejne dwa lata totalnie przechlapane.

    1. Ale dzieci myślę, że kiedyś Ci za to podziękują. Egzamin 6-klasisty to nie koniec świata. Tylko Dyrekcja Szanowna zapewne krzywo na Ciebie patrzy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.