Jakiś czas temu wspominała z moją N. nasze wspólne wakacje w Turcji. Jest co wspominać, oj jest 😀 To był mój pierwszy zagraniczny urlop i od tego czasu pokochałam podróże daleko od deszczowej Polski. I wszystko może byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że na ten urlop trzeba jakoś DOTRZEĆ. Najszybciej i najtaniej dla jednej osoby jest niestety podróż SAMOLOTEM… Tu zaczynają się dla mnie schody. I to wcale nie chodzi mi o schody prowadzące na pokład samolotu…
Pierwszy raz, kiedy wybierałam się na zagraniczny urlop i pierwszy lot samolotem, nie za bardzo myślałam o tym, że może być to dla mnie jedno z największych przeżyć w moim jeszcze nie za długim życiu. Oczywiście pamiętałam o moim lęku wysokości, który mi doskwiera z racji mojego wzrostu już w butach na obcasie 😉 ale obiecałam sobie, że przez okno wyglądać nie będę i DAM RADĘ.
Myliłam się.
Pierwszy niepokój poczułam, kiedy usiadłam w fotelu. Koło okna oczywiście. Przeraziła mnie ilość ludzi w samolocie i brak normalnych drzwi. Przed oczami zaczynałam mieć też widok, który będzie się rozpościerał przez okno- czyli wszystko z cholernie dużej wysokości. Kazałam N. zamienić się miejscami. Ta się ucieszyła, bo latać uwielbia, ale ja mniej, bo jak będzie katastrofa samolotu (przecież te samoloty CIĄGLE spadają prawda? 😛 ), to jak zidentyfikują moje zwłoki, jeśli nie będzie mnie na swoim miejscu? Po obrączce, której przecież NIE MAM? Czy ewentualnie po krzywym zgryzie? 😛 Niedobrze… oj, niedobrze. Zaczynam się pocić i nerwowo rozglądać po pokładzie samolotu. Moja N. widzi, że chyba jestem zdenerwowana i próbuje mnie zagadywać. Staram się jak mogę udawać, że jestem zainteresowana tym, co mi opowiada, ale tak naprawdę najchętniej wróciłabym na ląd i kombinuję jak to wykonać, kiedy wejście został już zamknięte na amen. Narobiłabym tylko hałasu i wszyscy pstrykaliby mi foty. Nie chciałam oglądać siebie na demotywatorach, czy kwejku…
Prawdziwy koszmar jednak miał się dopiero rozpocząć.
Pasy do startu zapięłam. Sprawdziłam tysiąc razy, czy na pewno dam radę w razie ewakuacji szybko je odpiąć i skupiłam się na stewardessie, która instruowała pasażerów, co robić w razie alarmu niebezpieczeństwa. Boże Mój… Ja już to widzę… Widzę, jak samolot niekontrolowanie spada na ziemię, jak pasażerowie drą się w niebogłosy a maski tlenowe spadają wprost na moje kolana… Optymistycznie.
Chomikowa, tylko nie panikuj. NIE PANIKUJ. Jak zginiesz, to w miarę szybko. Byleby tylko uderzenie był na tyle mocne, że nie poczuję jak się palę 😛
Start samolotu to już dla mnie za wiele. Serce mi wali 5 tysięcy razy mocniej, niż na widok faceta, w którym jestem zakochana (słabo kochasz Chomikowa, SŁABO 😛 ), dłonie mam tak spocone, że krótkie spodenki od wycierania w nie moich dłoni są już wilgotne. Czuję, jak mi tyłek wbija w fotel i wiem, że to wszystko jest tak cholernie nienaturalne, że nie ma prawa się dziać! No jakim cudem tyle ton wznosi się do góry i nie spada?! No JAKIM?! Już nie raz niektórzy próbowali mi wyjaśnić ten fenomen, ale ja i tak wiem swoje 😛 Nie dam się wkręcić w jakieś chore prawa fizyki i matematyki. NIE ZE MNĄ TAKIE NUMERY!
Jako-taki spokój odzyskuję dopiero wtedy, kiedy samolot uzyskuje swoją wysokość i leci swoim miarowym, spokojnym torem. Na tyle jestem w stanie się opanować, że decyduję się na wyciągnięcie książki. Godzina upływa miło i spokojnie. Jestem już na tyle odważna, że decyduję się skorzystać z toalety 😛 A CO! Jak szaleć, to szaleć! Do odważnych świat należy!
A tam zaczyna trząść. Słyszę piknięcie oznajmiające obowiązek zapięcia pasów bezpieczeństwa. Zaczynam wpadać w taką panikę, że nawet nie zapinam wszystkich guzików w spodenkach. Dopadam do swojego fotela i nerwowo zapinam pasy. Samolot raptownie opuszcza się w dół, po czym szybko podnosi się w górę. Trzęsie przy tym cholernie. Turbulencje. Wtedy były one dla mnie ogromne i nie do wytrzymania. Jednak jak mi pokazały kolejne moje loty samolotami, mogą być zdecydowanie gorsze…
-Chomiczku, nie denerwuj się tak. Przecież to tak, jak w samochodzie byś jechała po naszych polskich dziurach.- N. próbuje mnie uspokoić.
Niby ma rację, ale …
-Ale tu nie ma ASFALTU! Pod nami NIC nie ma! To o jakich ty mi tu dziurach mówisz?!
-A opowiadałam ci, jak moja mam poszła na rynek po warzywa i zapomniała portfela?
-Mała, ja wiem, że ty mnie teraz próbujesz zagadać tylko po to, żebym się uspokoiła i ja ci bardzo dziękuję, ale DAJ, PROSZĘ SPOKÓJ.
Daje.
Nie wrzeszczę, nie wpadam w kompletny ryk i nie błagam stewardess o jak najszybsze lądowanie GDZIEKOLWIEK tylko dlatego, bo wiem jak bardzo N. by się na mnie wściekła i jak wielkiego obciachu bym jej narobiła. Tylko i wyłącznie strach przed zrobieniem sobie i N. kompletnego wstydu sprawił, że nie pokazywali mnie w ogólnopolskich wiadomościach. I tureckich oczywiście 😛
Podczas lądowania zacisnęłam bardzo mocno oczy, włączyłam mp3 na full audio i wbiłam paznokcie w kolana. Od czasu do czasu starałam się tylko słuchać faceta koło mnie, który mi mówił, że to jest jego 15-sty lot i wszystko, co się aktualnie dzieje jest NORMALNE, nie wskazuje na żadną katastrofę i naprawdę nie mam się czego obawiać. To on mnie trochę uspokoił.
Jak myślicie, kto klaskał najgłośniej po wylądowaniu????? 😀
Dobra odpowiedź, Bystrzaki 😀
Tylko niech mi nikt nie mówi, żebym podczas latania się czegoś napiła. Próbowałam. Łeb mi trzeźwiał natychmiast. To normalne przy bardzo dużym lęku. Jedynie, co mnie ratuje to tabletki na uspokojenie. Metoda wypróbowana przy samotnym locie do Grecji 🙂 Podwójna dawka OCZYWIŚCIE. Uwierzcie mi, że wtedy było mi obojętne, czy spadnę, czy nie spadnę i w jaki sposób ewentualnie mieliby identyfikować moje zwłoki 😉