Ci z Was, którzy są ze mną od samego początku pamiętają moje „zamiłowanie” do kuchni. Odkrywanie wszelkich pozycji kuchennych ma dla mnie sens tylko wtedy, gdy je odkrywam razem z moim partnerem i najlepiej bez ubrań
Żeby jednak nie było, że jestem ignorantką jedzenia do szpiku kości. Jest dla mnie ważne, aby jedzenie, które trafia do mojego żołądka było zdrowe. Wystarczy, że ładuję w swój organizm nieprzyzwoite ilości kofeiny i jogurtów owocowych. Cała reszta, która znajduje się u mnie na talerzu chciałabym, aby była choć w miarę zdrowa. Poza tym nie zapominajmy o mojej diecie a raczej zmianie nawyków żywieniowych. Ma być beztłuszczowo i zdrowo.
I tak jakiś czas temu w moje ręce przywędrowała książka bloggerki- Julity Bator „Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” wydawnictwa Znak. Nie byłam zachwycona… Bo nie ma dla mnie gorszego prezentu, niż książka kucharska tudzież figurki różnego typu, na których zbiera się tylko kurz. W księgarniach jest cała masa książek kucharskich. Zastanawia mnie, co jeszcze nowego można wydać. Mamy książki, które nauczą nas gotować potrawy słynne w każdym zakątku świata; mamy książki z przepisami babć, mam, prababć i innych członków rodziny; mamy przepisy na święta, na urodziny, na spotkania rodzinne i Bóg wie na co jeszcze. Większość z nich przeraża mnie swoją grubością i długością jednego przepisu. Bo mam pewną zasadę- jeśli w przepisie jest potrzebnych więcej, niż 6-8 składników, to NIE TYKAM Szkoda mi życia na bieganie po sklepach spożywczych a potem na pichcenie tego czegoś, co i tak mi nie wyjdzie ;P Ale skoro tym razem książka jest niewielka i w dodatku to prezent, to należy potraktować go z powagą. Położyłam książkę na biurku i wpatrywałam się w nią jak szczeniak w nową zabawkę- „trochę mnie ciekawi, ale tak naprawdę boję się ją dotknąć”
„Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” to już druga książka kucharska tej autorki. Julita Bator jest mamą trójki dzieciaków. Wszystkie bardzo chorowały. Wizytom u lekarzy nie było końca. Testy alergiczne nic nie wykazywały a dzieciaki przechodziły płynnie z przeziębienia w zapalenie oskrzeli i tak na okrągło. Matka chcąc dociec co jest przyczyną tych ciągłych chorób spędziła mnóstwo wieczorów i poranków nad rozwikłaniem zagadki. I co się okazało? Okazało się, że przyczyna tkwi w naszym jedzeniu a raczej tym, co w jedzeniu jest. A jest prawie sama chemia. Tablica Mendelejewa. Jednym z pierwszych tropów, na jakie wpadła był benzoesan sodu, który podawała dzieciom jako składnik leku na kaszel. Dziecko dostawało lek z tym składnikiem i zapadało na zapalenie oskrzeli – taka sytuacja powtórzyła się trzy razy. Okazało się, że u osób nadwrażliwych benzoesan sodu może wywoływać działania niepożądane. Drugim zagrożeniem dla dziecka był słodzik, acesulfam K, także dodawany do leków.
Ponadto okazało się, że wiele barwników uznawanych za potencjalnie niebezpieczne znajduje się w produktach dla dzieci – płatkach śniadaniowych, jogurtach, serkach czy mlecznych deserkach.
Autorka małymi krokami zaczęła wprowadzać zmiany w nawykach żywieniowych i dzieli się swoją wiedzą w tejże książce. Proponuje 80 przepisów bez polepszaczy i sztucznych barwników. Każdy przepis jest opatrzony informacją o stopniu trudności podczas jego wykonywania, co jest dla mnie bardzo ważne, bo jestem specjalistką w wykonywaniu tylko łatwych przepisów oraz informacją jakich składowych nie powinny zawierać składniki przepisu (czyli cała ta szkodliwa chemia). Tutaj autorka niczym nowym mnie nie zaskoczyła, bo nawet taki żywieniowy laik jak ja wie, ze należy unikać wszystkiego co jest na literę „E” oraz że kupowane jajka powinny być z hodowli ekologicznej a mleko nie UHT.
Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała wykonać kilku przepisów z nowej książki. I UWAGA! Wykonałam 3 potrawy, które wyszły mi doskonale! A nie były to kanapki Dlatego z czystym sumieniem mogę napisać, że przepisy nie są skomplikowane a potrawy bez większego wysiłku wychodzą Jeśli więc do tego wszystkiego jedzenie może być zdrowe, to czemu nie spróbować.
Dla kuchennych laików, którzy chcą odżywiać się zdrowo, polecam
um.