Wyspa Łza- Joanna Bator

Odkładając kolejną książkę na półkę oznaczoną „Przeczytane” wiedziałam, że  wybór kolejnej książki będzie dla mnie pewnym wyzwaniem. Miałam już dość lektur o samotnych kobietach, które raptem stają się samotne, nieoczekiwanie stają się samotne lub niespodziewanie stają się samotne. Nieszczęśliwe, pełne energii do walki, zlęknione,  dumne, odnoszące sukcesy zawodowe, zwolnione z pracy tudzież po prostu sięgające dna. A wszystkie te życiowe zakręty omijają po to, żeby prędzej czy później osiągnąć pełen sukces. Jakikolwiek.
Po tych wszystkich oklepanych historiach oczekiwałam w końcu książki NIEBANALNEJ, która zmusi mnie do myślenia, pobudzi do życia emocje, które gdzieś się głęboko we mnie ukryły tworząc moją codzienność na pewno spokojną, ale też bezbarwną… Oczekiwałam po prostu czegoś innego, niż do tej pory. I tak trafiłam na książkę „Wyspa Łza” Joanny Bator- laureatki nagrody  Nike 2013. Autorka po napisaniu kilku powieści i po otrzymaniu prestiżowej nagrody literackiej dochodzi do takiego momentu swojej kariery, który nazywa „niszą w czasie”. Trapi ją bezsenność i beznadziejność dnia powszedniego.  Szuka powodu, by rano wstać i nakręcić mechanizm swojego życia. Tak trafia na historię Sandry Valentine- kobiety, która w 1989 r. na Sri Lance „znikła bez śladu”. Joanna Bator w  ślad za zaginioną kobietą wyrusza na wyspę w kształcie łzy…
Oczekiwałam w książce choćby odrobiny akcji. Spodziewałam się opisów jakże pięknej przyrody ze Sri Lanki. Liczyłam na jakieś odnalezione ślady zaginionej Sandry Valentine. Chciałam przeczytać dialogi, jakie prowadziła autorka książki z mieszkańcami wyspy… I nic z tych rzeczy w niej nie znalazłam…
Najnowsza książka Joanny Bator nie jest powieścią. Jest raczej dziennikiem z podróży. W bardzo specyficzny sposób opisuje swoje przemyślenia, a drobne obrazy (jak choćby napotkane zwłoki ślimaka, czy ptaka), na które zwykły śmiertelnik nie zwróciłby uwagi, stają się niecodzienną i melancholijną odrębną historią. Autorka w swojej narracji posługuje się przepiękną polszczyzną, której brakuje mi we współczesnych książkach. Mnogość zdań wielokrotnie złożonych oraz porównań i przenośni powoduje u mnie zachłyśnięcie się językiem ojczystym.
„Wyspa Łza” to piękne słowa i zdania przeplatane świetnymi zdjęciami z podróży. Klimat całej książki niestety tworzy bardzo przygnębiający obraz zarówno Sri Lanki jak i codzienności na wyspie. Choć mogłoby się wydawać, że ta egzotyczna wyspa będzie kolorową odskocznią od naszej ponurej pory roku, wcale tak nie jest.
„Wyspa Łza” to lektura na wiosnę. Dla pasjonatów pięknej polszczyzny.m.