Po dłuższej przerwie spowodowanej nieszczęsnym wypadkiem samochodowym w końcu udałam się na siłownię. Nie żebym jakoś specjalnie skakała z radości na myśl, że znów będę wylewać siódme poty na bieżni, ale żebym znów zadbała o kondycję, bo wejście na II piętro w robocie kończyło się lekką zadyszką i sapaniem przypominającym dźwięk starej lokomotywy 😛
Na siłowni zauważył mnie jeden z trenerów, który wyznaczył sobie już wcześniej jeden cel- spowodować, żebym przestała się przygarbiać… Jakby od urodzenia słyszał pytanie o wzrost, to też by się odrobinę garbił… Walkę miał dość utrudnioną, ponieważ najczęściej jego uwagi chowałam głęboko w… czarną dziurę 😉 Wdajemy się w grzecznościową rozmowę. Tłumaczę, że byłam nieobecna na siłowni, ponieważ miałam wypadek, lekko złamany kręgosłup i srutu tutu 😉 Trener proponuje mi w takim razie rozpoczęcie zajęć wzmacniających kręgosłup, skorygowanie sylwetki i co tam będę sobie jeszcze życzyła (życzyć to ja sobie mogę bardzo dużo, tylko nie sądzę, żeby życzenia były do spełnienia;-) ). A ja z racji, że kłopoty z asertywnością mam od czasów zamierzchłych (już o tym wspominałam) z uśmiechem na ustach i nieskrywaną radością umówiłam się na trening…
Tylko, niech nikt sobie nie myśli, że ja faceta nie wybadałam przed tym treningiem 😛 W Internecie można dzisiaj znaleźć WSZYSTKO, więc opinie o zajęciach z Trenerem również. „Ostry jak brzytwa”, „Wymagający”, „Wredny i wymagający”. „Nigdy wcześniej nie byłam tak wyczerpana” oraz tego typu opinie, tylko w innej konfiguracji.
Poległam. Jeszcze nie zaczęłam, ale już czuję, że poległam na całej linii… Już oczami duszy mojej widzę siebie wyczerpaną na podłodze w siłowni i śmiech wszystkich obecnych na sali.
Sama tego chciałaś Chomikowa, ty sieroto boska. Zgodziłaś się, to nieś teraz swój krzyż 😛
Wysyłam Trenerowi maila z informacją o moim stanie kręgosłupa i na zajęcia idę z wielką butlą wody i z pozytywnym nastawieniem. Przecież plątałam się po tej siłowni, nie jestem w beznadziejnej kondycji… DAM RADĘ.
-Słuchaj Chomikowa, twój kręgosłup nie jest w najgorszym stanie. Musimy go wzmocnić i to zrobimy. Do tego skorygujemy odrobinę sylwetkę, bo ciągle masz ramiona opuszczone w dół i ja to rozumiem, bo jesteś bardzo wysoka. PODNIEŚ TE RAMIONA.- słucham wywodu SS-mana i ramion póki co podnosić nie zamierzam.- Powiedz mi jeszcze Chomikowa co byś chciała razem ze mną osiągnąć?
-Może schudłabym ze 3 kg…?-pytam nieśmiało, bo obawiam się, że utrata 3 kg wagi będzie obarczona strasznym wysiłkiem i niejedną łzą. Moją oczywiście.
-Schudniesz 3 kg. Oczywiście, że ze mną schudniesz. Ułożę ci dietę, codzienne ćwiczenia i schudniesz.
Zaraz… Moment… WRÓĆ!
Jakie do cholery CODZIENNE ĆWICZENIA???!!! Jak ja wracam z jednej i drugiej pracy, to jedyne o czym marzę to są ćwiczenia w wybieraniu pozycji do spania a nie jakieś SPORTY! Ja się nie zgadzam, NIE… NIE… NIE…
-Dobra, to zabieramy się do roboty. PODNIEŚ TE RAMIONA. Ja rozumiem, że ty jesteś bardzo wysoka, ale to nie jest powód, żebyś psuła sobie sylwetkę.
-Mnie życie przytłacza i to dlatego. Poza tym nie jestem bardzo wysoka, bo są kobiety wyższe ode mnie, więc się czep.
-Jak masz powyżej 180 cm, to jesteś bardzo wysoka. A masz, prawda?
-Niby mam, ale są wyższe ode mnie.
-Dobra, to teraz kładź się na plecach na tym materacu.- wskazuje mi materac koło nas.
-Spoko, tylko mogę się wzdłuż nie zmieścić 😛
Rozgrzewka jest dla mnie całkiem znośna. Później przechodzimy do bardziej skomplikowanych ćwiczeń. Komenda (tak, te polecenia trochę przypominają mi komendy i musztrę 😉 Wiej Chomikowa, WIEJ! ) „prawa noga wyprostowana, stopa do siebie, lewa noga podniesiona do klatki piersiowej, schwytana prawą ręką, lewa ręka łapie prawe biodro” wprawia mnie w lekkie osłupienie… leżę jak ta sierota na materacu i patrzę się na faceta szeroko otwartymi oczami. Mój wyraz twarzy na pewno nie wyrażał w tym momencie ani grama inteligencji.
-Oooo, widzę, że dziewczynka ma problem ze zrozumieniem! To nic nowego, zdarza się.- i składa mnie jak kartkę w orygami.
Zostanę w tej pozycji na amen. To pewne. Jak mnie nie porozkłada, to zostanę tak do śmierci. I hamuję wybuch śmiechu 😛
-Ty się tam nie podśmiewaj pod nosem, tylko ćwicz!
Gdzieżbym śmiała 😛
Ćwiczenia mnie męczą, ale jest wesoło. Opowiada mi dowcipy, składa mnie i rozkłada z różnych figur i prosi, żebym uporała się z synchronizacją stóp, bo mam z tym mały problem. Dobrze wiem, że MAM. Moje stopy zawsze żyły swoim życiem 😀 Nigdy nie mogłam dojść z nimi do porozumienia. Może to jest wytłumaczenie tego, że doszłam tylko do miejsca, w którym jestem a nie tam, gdzie bym chciała… Moje stopy muszą zacząć ze mną współpracować. Zdecydowanie. Bo jak na te moje lata, to już powinnam zajść dalej a ja ciągle stoję w miejscu…
Pod koniec treningu ledwo żyję. Nogi bolą mnie niemiłosiernie, ale jestem nawet zadowolona. Godzina zleciała mi bardzo szybko i czuję, że mam w sobie tyle energii, że spokojnie mogę jeszcze iść na orbitrek.
-No Chomikowa! Nie jest z tobą tak źle! Ale będzie lepiej! Jak tylko będziesz współpracować, to osiągniemy bardzo wiele.- tak mnie pociesza 😛 – Widzisz tego faceta na bieżni?
Ojejku… takie słodkie nieszczęście z brzuchem opadającym prawie na kolana i ręcznikiem na szyi. Ledwo ciągnie kuloskami na bieżni.
-Słuchaj Chomikowa, to jest moja, jak do tej pory jedna jedyna porażka zawodowa. Facet chodzi do mnie na zajęcia od ponad miesiąca i przytył.
Wybucham śmiechem.
-Jak to?- pytam, kiedy już mogę się wysłowić
-No normalnie! Jego też życie przytłacza i ciągle tylko wpierdziela ciasteczka!
Ciasteczka… Jak ja KOCHAM ciasteczka. I kasztanki, i raffaello… Przecież to mój jedyny sens życia!
Nie chcę siać defetyzmu, ale… Czarno to widzę… Czarno…