znikąd pomocy…

Jak to jest z nami- Polakami? Kim dla siebie jesteśmy? Wilkiem? Czy może bratem/ siostrą? Pomijam takie sytuacje, kiedy stajemy twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Kiedy pojawia się zagrożenie życia. Wtedy rzadko kiedy można liczyć na czyjąkolwiek pomoc i wcale się nie dziwię, bo genetycznie jesteśmy zaprogramowani na walkę o przetrwanie, nie zważając na bezpieczeństwo innych (od reguły oczywiście są wyjątki, ale nimi dzisiaj nie chcę się zajmować 😉 ). A co ze zwykłą, szarą, przyziemną codziennością? Pomożemy babci przejść przez jezdnię? Samotnej matce pomożemy wtaszczyć wózek z dzieckiem do tramwaju, czy autobusu? Zagubionemu turyście wskażemy drogę do klubu lub muzeum, którego tak usilnie poszukuje? A może pójdziemy razem z nim? Do klubu tudzież muzeum 😛

Bo tutaj na Bałkanach codzienność to walka… o wszystko. Chyba generalnie o przetrwanie. Mam wrażenie, że mieszkańcy nastawieni są tylko na siebie, na swoje „tu, teraz. Nachapać się”. Już pomijam fakt, że uśmiechniętego tubylca jeszcze chyba przez te 3 miesiące pobytu tutaj nie widziałam… A mówi się, że Polacy są ponurakami. Phi! Polak w porównaniu z tymi tutaj, to wiecznie uśmiechnięty i szczerzący ząbki Turek 😉
Podjeżdżam pod któryś z kolei hotel. Samochodem służbowym. Obklejonym nazwą mojego biura. Uśmiecham się szeroko, jak tylko mogę, choć jestem wściekła i prawie oczywiście spóźniona na kolejne spotkanie.
-Nie ma miejsca do zaparkowania u nas!- oznajmia mi pan parkingowy, który już widzę, że ma mnie w głębokim poważaniu, choć to też moja firma przykłada się do tego, że facet ma w tym kraju, w  którym bezrobocie sięga 18% robotę.
-Nie ma? To gdzie mam zaparkować? Na ulicy? Po 10 minutach mam jak w banku, że auto mi odholują (policja czujnie pilnuje źle zaparkowanych aut. Tylko mafii, która strzela po hotelach jakoś dorwać nie może… )
Pan wzrusza ramionami i odchodzi. A mnie szlag najjaśniejszy trafia, bo powinnam mieć zagwarantowane miejsce parkingowe na terenie hoteli WSZYSTKICH.
Obrazek, w którym walczę z moją walizką i innymi ciężkimi rzeczami próbując wdrapać się na któreś piętro hotelu, omijając przy tym kilku panów (dorodnych zresztą) jest obrazkiem codziennym. Na pomoc jakiegokolwiek pana bym nie liczyła. Jeden raz jakiś pracownik hotelu wtaszczył mi walizkę na górę, ale tylko dlatego, bo blokowałam mu drogę 😛

-Pani Chomikowa, czy mogłaby nam pani pomóc?- słyszę gdzieś za sobą rozpaczliwy głos turysty. Głosu nie podnosi, przerażenie ma wypisane na twarzy. Oczywiście, że pomogę. Jeśli tylko będę w stanie…- Bo my nie mamy gdzie podgrzać wody na jedzenie dla dziecka. Nie ma tu jakiegoś czajnika?
Powinien być… Lecę do recepcji.
-Czy macie może dostępny czajnik?- pytam uprzejmie, jak tylko mogę w recepcji.
-Mamy.
…………………………………………….
Trzymajcie mnie…
-A czy możemy go pożyczyć? Czy jakoś za kaucją, czy jak?
-Za kaucją, ale akurat jest wypożyczony- i patrzy się na mnie tymi swoimi bezczelnymi ślepiami. Widzę po twarzyczce, że nie mam co liczyć na jakiekolwiek wsparcie.
-A kiedy zostanie oddany?- nie poddam się.
-Nie wiem.
Patrzę mu w oczy. Przedłużam spojrzenie jak tylko się da. W Polsce wszyscy wtedy miękną. Ale nie tutaj. Ten bezczelnie patrzy mi w oczy i widzę, że ma z tego świetną zabawę.
-To proszę mi w takim razie powiedzieć, czy możemy kupić czajnik, żeby podgrzać wodę dla dziecka?
-Nie.
I szlag mnie trafił najjaśniejszy.
-Proszę państwa- zwracam się do turystów- proszę sobie zakupić czajnik. Na moją odpowiedzialność.

Pracowałam znów ponad 12 godzin. Z małą przerwą na prysznic. Wieczorem w biurze wypełniałam papierki z kolegą z teamu. Już zaczęliśmy się zbierać, kiedy o 21.00 odebrałam telefon z pilną informacją. Musiałam jechać do dwóch hoteli naprawić to, co inni spieprzyli. Znów czekała mnie podróż 20 km w jedną stronę. Znów czekały na mnie krzyki niezadowolonych turystów.
Stałam na środku biura zmęczona i załamana.
-No chodź, Chomikowa. Szkoda czasu na załamywanie się. Jedziemy.- oznajmia mi Prawie Idealny.
-A ty gdzie chcesz jechać? To mój problem. Jest 21.00. Idź, Facet spać a nie będziesz ze mną jeździł w nocy po hotelach i słuchał niezadowolenia moich turystów.
-Już Chomikowa nie marudź. Dawaj kluczyki do auta. Tym razem ja prowadzę. I dawaj te swoje walizki, bo patrzeć nie mogę, jak je ciągniesz za sobą.
Pojechał. Pomógł. Z uśmiechem na ustach.
Aż sobie pochlipałam…
Bo się odzwyczaiłam.

 

jak wkurzyć rezydenta?


Mamy takie swoje ulubione pytania  i wypowiedzi, którymi turyści wyprowadzają nas z równowagi. Jeśli chcecie na starcie stracić całą sympatię rezydenta, to możecie użyć któregoś z punktów poniżej 😉

  1. A jaka będzie pogoda?
    Aż się ciśnie na usta odpowiedź „Tydzień temu prószył śnieg, więc nie jestem w stanie nic zagwarantować. A narty państwo wzięli?”….
    Rany boskie… to że przez godzinę popadał deszcz, to nie znaczy, że będzie padać przez tydzień…
  2. Dlaczego musiałam/ musiałem czekać na wolny pokój aż do 14.00?
    Już o tym pisałam, że znajomość turystów odnośnie reguł turystyki ogranicza się do „ Jak zapłaciłem, to WSZYSTKO mi się należy już i teraz”.
  3. Z Których restauracji w hotelu mogę korzystać?
    Czy naprawdę na urlopie najważniejsze jest to, żeby się nażreć???? Ludzie mają do  dyspozycji naprawdę dobre jedzenie w głównej restauracji i spory wybór potraw wszelakich. Ale NIE. Trzeba jeszcze spróbować restauracji azjatyckich (jakby budek azjatyckich było mało w Polsce 😛 ), włoskich (mimo że w głównej restauracji jest pizza, makaron i spaghetti), bałkańskich (mimo że w głównej restauracji bałkańskie żarcie również występuje)…
  4. Ile razy wymieniają pościel w hotelu?
    Matko kochana… Co ci ludzie wyprawiają w pokojach?! Dam sobie wszystko poucinać, że u siebie pościel wymieniają nie częściej, niż raz na miesiąc a na urlopie żądają  wymiany przynajmniej trzy razy w tygodniu.
  5. Czy naprawdę jest tak trudno podać w restauracji do jedzenia jakiegoś schabowego albo hot-dogi?
    Oczywiście, że to żaden problem. Obok schabowego zostaną specjalnie podane pierogi ( do wyboru z serem, mięsem lub owocami), które pójdę do kuchni hotelowej i osobiście będę lepić przez całą noc,. Wszystko, zeby tylko turysta był zadowolony.
  6. Ma pani/ pan do mnie natychmiast przyjechać!
    Na ten rozkaz reagujemy jak rozjuszony byk na czerwoną płachtę. Jesteśmy w stanie przyjechać do kogokolwiek tylko w sytuacji zagrożenia życia. W innym wypadku ni cholery. A jak nam się jeszcze rozkazuje, to włącza nam się automatyczna blokada, która uniemożliwia ruszenie choćby palcem 😛
  7. Napiszę na was skargę!
    Ależ proszę bardzo…
  8. A gdzie to jest napisane, że do wyżywienia HB należy płacić za napoje?
    Choćby w warunkach umowy. Ale zresztą co ja się będę odzywać… Przecież turyści zwiedzili już cały świat i wszystko wiedzą najlepiej.

    Głupia Chomikowa.

niech pani w totka zagra…

hotel-748185_640Ja wiem, ja rozumiem, że ludzie nie znają się na wszystkim… że nie czytają umów. Wiem. Bo sama mam z tym czasem problem. Kiedy dostaję pod nos umowę do czegokolwiek, która zawiera więcej, niż jedną stronę rozpisaną drobnym druczkiem, to odechciewa mi się  czytać już po jakiejś trzeciej linijce… Ale jeśli ktoś mi mówi, że coś jest napisane w tej cholernej umowie, to zamykam buzię i się nie wykłócam, tylko do niej zaglądam i się upewniam O CO KAMAN.
O godzinie 9.00 odbieram telefon po porannym transferze do hoteli.
-Proszę pani, ma pani tutaj do mnie natychmiast przyjechać i zakwaterować mnie w pokoju hotelowym. DLACZEGO PANI TUTAJ W OGÓLE NIE MA?- ciężko rozdrażniony turysta syczy mi do telefonu.
-Proszę pana, doba hotelowa rozpoczyna się o godzinie 14.00. Jeśli pokój zostanie wcześniej zwolniony, to na pewno hotel ten pokój panu udostępni.
-Pani sobie ze mnie ŻARTUJE?! MA PANI TUTAJ DO MNIE NATYCHMIAST PRZYJECHAĆ!- zaczyna krzyczeć.
I tak się zastanawiam… Ludzie myślą, że są jedynymi ludźmi na świecie…? Że są pępkami świata? Mam do „obsłużenia” 500 osób. Nie ma takiej fizycznej możliwości, żebym przyjechała do kogokolwiek na telefon. A poza tym PO CO? Żebym pana pogłaskała po główce w czasie oczekiwania na pokój?
-Proszę pana, nie jestem w stanie do pana przyjechać. Otrzyma pan pokój, kiedy tylko zostanie zwolniony przez poprzednich gości.
Coś nas rozłącza.
Znów telefon.
-Ma pani TUTAJ NATYCHMIAST PRZYJECHAĆ. Jestem cały roztrzęsiony i chcę otrzymać pokój.
Jestem jeszcze spokojna…
-Nie przyjadę do pana, ponieważ mam inne obowiązki. Ma pan w warunkach umowy napisane, że DOBA HOTELOWA ROZPOCZYNA SIĘ O 14.00 A KOŃCZY o 12.00. Wykonuję telefon do menadżerki hotelu. Ona już też miała z nim wątpliwą przyjemność porozmawiać i wie o wszystkim. Postara się, aby pokój był posprzątany przed 12.00.
W międzyczasie pan do mnie zadzwonił 15 razy. Dobre 10 razy usłyszałam, że po powrocie do kraju mnie zniszczy.
Jakie to szczęście, że jestem jeszcze spokojna. Cholernie miła i cholernie uprzejma. Ale i moja cierpliwość się kończy. Bo i ja mogę kogoś postraszyć policją na przykład. Że złożę doniesienie o ZASTRASZANIU.

Wczoraj podchodzi do mnie chyba już setna osoba z pretensją, że po porannym przylocie nie otrzymała od razu pokoju w hotelu, tylko musiała czekać do godziny 14.00…
-Proszę pani… doba hotelowa generalnie na całym świecie zaczyna się od godziny 14.00. Ktoś musi posprzątać pokój po poprzednich gościach, żeby mogli państwo wejść do czystego pokoju- tłumaczę spokojnie po raz nie wiem który.
-Nie, proszę pani. Ja już jeździłam prawie po całym ŚWIECIE (podkreśla słowa „po świecie”) i NIGDY, proszę pani, ale to NIGDY nie musiałam czekać na pokój AŻ do godziny 14.00. Chomikowa, wdech i wydech…
-Najwidoczniej miała pani bardzo dużo szczęścia, że pokój już był wcześniej wysprzątany i hotel mógł pani ten pokój udostępnić.
-Nie, proszę pani. Hotel 5-cio gwiazdkowy ma takie standardy. Ktoś w biurze, gdzie kupowałam tę wycieczkę powinien mnie o tym poinformować, że doba hotelowa zaczyna się w tym kraju o godzinie 14.00. Pewnie, że tak… Biuro też powinno informować o prognozie pogody, temperaturze wody w morzu i cenach roamingu…  😐
-Proszę pani, powtarzam, że miała pani dotychczas po prostu dużo szczęścia. Ja bym pani proponowała zagrać w lotto z takim szczęściem 😛

Wyleją mnie za złośliwość.

miłości internetowe

Życzyć, Serce, Miłość, Dekoracja, Prezent, Uroczystość
źródło:pixabay.com

Internet daje nam masę różnych możliwości. Otwiera nam mnóstwo drzwi, podaje rękę, gdy potrzebujemy pomocy, rozśmiesza, relaksuje i… znajduje nam kogoś, kogo obdarzamy prawdziwym uczuciem.
I wszystko super. Nie wyobrażam sobie życia bez Internetu. Straciłam tutaj na tych Bałkanach bardzo dużo nerwów, żeby mieć dostęp do sieci. Już myślałam, że się poddam, bo rzucano mi kłody pod nogi na każdym kroku. Już się na ulicy zryczałam i już chciałam wracać do domu 😛 ale po wielu żmudnych godzinach podróżowania po sklepach internetowych i punktach usług mobilnych, dostęp do sieci MAM. Ufff.
Wiecie, co czułam, prawda? 😉
Skoro wszystko dobrze się skończyło, mogę każdą wolną chwilę spędzać online. Mogę obserwować, co z ludźmi robi Internet. I co robi ze moim życiem…
Nie oszukujmy się. Skoro jestem uczestnikiem życia online, to te wszystkie miłostki, miłości internetowe również mnie dotyczą. Na szczęście jestem już dużą dziewczynką i potrafię podejść do wszystkiego z rozsądkiem. Samo pisanie z kimś na komunikatorze nie sprawi, że się zakocham. Długie, a nawet tasiemcowe maile, choćby nie wiem jak były miłe i urocze też nie wzbudzą w moim sercu większych uczuć… Królowa Śniegu…? A może po prostu wiem, że to wszystko to są tylko pisane słowa… Nie ma gestów, nie ma zapachu, nie ma spojrzenia w oczy, nie ma głosu i szeptu… Jestem w stanie zrozumieć zakochanie w literkach u nastolatków, ale u ludzi dorosłych…? Dlatego mocno się dziwię, kiedy dostaję od kogoś maila z informacją, że jest zakochany w Chomikowej. Już raz nawet interweniowała małżonka zakochanego we mnie męża… Pięknie. Po prostu pięknie… Chomikowa nawet nie zdążyła się dorobić statusu kochanki a już żona „zapukała do drzwi” poczty mailowej 😛
Dobrze wiem z doświadczenia jak wyglądają te miłostki internetowe. Człowiek zakochany jest w słowie pisanym a potem dochodzi w końcu do prawdziwego spotkania i… KLAPA. BAGNO. DNO. Rozczarowanie kompletne. Jak dobrze to znam. Nagle się okazuje, że ta druga osoba ma gesty, które doprowadzają nas do kompletnego szału. Głos ma tak nieprzyjemny, że mamy ochotę zatkać uszy i uciec do najgłębszego lasu 😛 I to nic! Bo w najgorszym przypadku nasza ukochana internetowa połówka okazuje się, że ma żonę/ męża 😛 Naprawdę dorośli ludzie tego nie wiedzą? Jak można zakochać się w literkach…? Nie widząc czyjejś twarzy, nie widząc mimiki. Ba! Nie znając nawet imienia… Jest to wynikiem czego? Niedojrzałości…? Czy może strasznej samotności…? A może to jedno i drugie…?
Na tym etapie życia, na którym jestem, jestem w stanie zaakceptować jakieś tam zakochanie internetowe tylko wtedy gdy „zakochańce” mieli możliwość choćby porozmawiania na skypie. Mamy trochę więcej „danych” o tej drugiej osobie, niż tylko słowo pisane. Wiemy jak układa zdania, jakie ma gesty, jaki ma głos… Sama teraz każdą wolną chwilę spędzam na skypie. Bardzo mało tych wolnych chwil, ale raz na kilka dni mam gesty, słowa i prawdziwy uśmiech, nie ten w emotikonkach 😉 Jakie to szczęście, że mam Internet 😉
A jak tam Wasze internetowe miłości? Zakochaliście się kiedyś w literkach…? 😉