Kiedy moja N., którą znam chyba od najmłodszych lat dzieciństwa (jedno z moich pierwszych wspomnień dotyczy nocnego powrotu z ogniska, w którym obie uczestniczyłyśmy z naszymi rodzicami) pokazała mi jakieś 3 lata temu swój pierścionek zaręczynowy, ogromnie się ucieszyłam i odetchnęłam z ulgą. W końcu chociaż jedna z nas będzie mogła zapomnieć o wszystkich dziwnych randkach, o swoich ex chłopach, którzy nie nadają się nawet na wspominanie o nich na tymże blogu 😉 i na spokojnie zaplanować swoją przyszłość. Bo kto jak kto, ale my obie zasługujemy na ułożenie sobie życia 😉 Gdzieś sobie uroniłam łzę na jej ślubie i chociaż nie przepadam za weselami, to u niej robiłam wszystko, żeby bawić się dobrze (może to też dlatego, że pół wesela przestałam przy fontannie z czekolady 😉 ). Aż pewnego dnia moja N. powiedziała mi… że jest w ciąży. Wszystko super, no cieszę się razem z nią, ale… Kto wypije ze mną prawie dwa wina i przeczołga się po pijaku do łazienki? Kto wyjedzie ze mną do SPA? Kto wyjedzie ze mną do TURCJI i zrobi mi najpiękniejszy turban pod słońcem? Kto o każdej porze dnia i nocy odbierze ode mnie telefon i wysłucha jak ryczę i smarczę do słuchawki, bo właśnie rozstałam się z kolejnym facetem..? I kto z pełnym optymizmem mi powie, że Ten Kolejny mój facet to już NA PEWNO Ten Jeden i Jedyny? No KTO????? Przecież teraz to już w ogóle koniec życia. Kaplica. Teraz to już o niczym z nią nie porozmawiam oprócz o kupkach, mleczkach, kolkach nie wspominając o wyjściu gdziekolwiek. I czy w ogóle da sobie radę? Nie przytłoczy jej to wszystko? Ja byłam przez prawie całe studia nianią i wiem co to znaczy mieć dzieciaszka pod opieką. To wszystko reorganizuje. WSZYSTKO. A przecież jeszcze trzeba jakiś obiad ugotować, umyć się, wyjść czasem do toalety, nawiązać kontakt słowno-logiczny ze znajomymi. Ech…
Odwiedzam ją w szpitalu niedługo po porodzie. Błądzę po ogromnym parkingu, oddziałach, szpitalnych piwnicach i w końcu docieram do jej łóżka. Maluch urodził się za wcześnie, więc jest w inkubatorze. Ja wiem, że tragedii nie ma. Że takie rzeczy się zdarzają, i że minie kilka dni i będzie git, ale ona..? Pewnie jeszcze rok temu przyznałaby mi rację, ale teraz jest MATKĄ. A matka to najgroźniejsze stworzenie na ziemi i najbardziej zlęknione. Spodziewam się łez, nerwów i nie wiadomo co jeszcze. Jestem czujna jak wypłoszona sarna i patrzę na nią, jak na granat z odblokowaną zawleczką… Ale! O dziwo! Ona się uśmiecha, chodzi, odrobinę żartuje i czym zaskakuje mnie najbardziej zadaje mi pytanie jak JA się czuję. Bo to nie był mój najlepszy czas ani w życiu prywatnym ani zawodowym. Jestem w szoku, że tak dobrze się dziewczyna trzyma. Jestem w szoku, że się o mnie też martwi.
Po niecałym miesiącu odwiedzam ją pierwszy raz u niej w mieszkaniu. Jestem przygotowana na króciutką wizytę, bo zdaję sobie sprawę z tego jak wyglądają pierwsze tygodnie przerażonych i niezorganizowanych rodziców 😛 Robię slalom pomiędzy rozstawioną deską do prasowania, wystawionym wózkiem, gdzieś plącząca się piłką do fitnessu i docieram do łóżeczka maluszka. No jest to małe cudo, nie da się zaprzeczyć 🙂 Kiedy małe cudo się budzi, N. i jej mąż stają na baczność. Widzę, że NIC się na ten moment nie liczy- nawet wybuch jądrowy nie byłby w stanie zmniejszyć ich czujności 😉 Usuwam się na bok. Karmienie. Moja N. jak na kobietę, która niedawno rodziła, wygląda ślicznie. Nawet z tym cyckiem na wierzchu 😉 który dodaje jej- matce uroku.
Od tego momentu otrzymuję od niej regularnie wiadomości na gadu-gadu o bardzo dziwnych godzinach- o 1 w nocy, o 3, czasem nawet o 5. Nawet się dziewczyna rozpisuje!Ma czas- w końcu karmienie nie trwa 10 minut 😛
Moje kolejne wizyty pozwalają mi zaobserwować, że małe cudo jest uwieszone na swojej mamie NONSTOP. Kiedy wchodzę do jej mieszkania- ona karmi, w trakcie karmi, kiedy wychodzę- karmi. W krótkim międzyczasie trzyma małe cudo ciągle na rękach, mówi do niego, przewija je, nosi, siedzi z nim na kolanach i KARMI. Z reguły jak maluch zasypia, to śpi na jej kolanach lub ramieniu. Ha! Mało tego! Ona w międzyczasie prowadzi ze mną DIALOG! Normalny dialog o rzeczach, które dzieją się naokoło nas! To jest dopiero podzielność uwagi! 😀 Zastanawiam się kiedy ona zdążyła się umalować..? Może osiągnęła czwarty poziom wtajemniczenia wykonywania makijażu nogą? Kiedy chodzi zaspokoić najzwyklejsze potrzeby fizjologiczne…? I już kompletnie nie jestem w stanie rozwikłać zagadki przygotowania przez nią posiłku. Bo obiad na stole stoi. Nie wspominając o upieczonych babeczkach… Patrzę na to wszystko i jestem lekko przerażona. Poziom mojej paniki i zdumienia sięgnął zenitu, kiedy moja N. z marudnym małym cudem na kolanach usiadła na piłce do fitnessu i lekko podskakiwała, co by dziecko się uspokoiło. I MÓWIŁA do mnie w tym czasie! Prowadziła ze mną najzwyklejszą rozmowę na świecie! Tylko ja nie byłam w stanie się skupić ani na tym, co mówi ani na jej podskokach 😛 A dziecko zasnęło………
Patrzyłam na to wszystko z szeroko otwartymi oczętami. Nawet próbowałam moje okulary przetrzeć, bo mówię „chyba coś jest nie tak” 😉 Są pewne kwestie dla mnie niepojęte 😛
Podobno takie rzeczy można zrozumieć dopiero, jak się samemu zostaje rodzicem. No może. Zaprzeczać nie będę 😛 Jednak w szoku jestem permanentnym. I wyjść z niego nie mogę 😛 A to dopiero trzeci miesiąc jej macierzyństwa…