Asertywność- doskonale znamy to słowo. Tyle w ostatnich latach się o niej mówi (prawie tyle samo co o Natalii Siwiec 😛 ). Tyle osób się szkoli, aby potrafiło nie tylko znać definicję tego słowa, ale też stosować tę umiejętność na co dzień…
W dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo każdy pnie się do przodu, „walczy” o bycie najważniejszym, bierze udział w tej cichej „agresji”, niezmiernie ważne jest bycie ASERTYWNYM…
Właśnie…
Odkąd pamiętam, to miałam problem z mówieniem „nie”. Tak, JA miałam i …mam problem z mówieniem „NIE”. Pamiętam w mojej pierwszej pracy, kiedy koleżanka mnie poprosiła, żebym ją zastąpiła jednego dnia. Oznaczało to dla mnie pracę z rozwścieczonymi dzieciakami przez 9 godzin prawie nonstop. Koszmar. Wiedziałam, że nic z tego kompletnie mieć nie będę- nic oprócz bólu głowy, zszarganych nerwów i… wdzięczności starszej koleżanki (???) Oczywiście, że NIE ODMÓWIŁAM. Ha! Mało tego! Następnego dnia z uśmiechem na ustach powiedziałam jej, że „było super!”. Pewnie, że super- najbardziej wtedy, gdy jeden jej uczeń wybiegł z klasy i zaginął w akcji. Woźna szukała dzieciaka przez dobre 45 minut a ja już oczami wyobraźni wiedziałam obraz rzeczywistości oglądany zza więziennych krat… Bajka. Tak więc „było super”.
W obecnej pracy jest podobnie. Koleżanka nie jeden raz mnie prosiła, żebym jej pomogła. Bardzo ją lubię. Jest cudowną kobietą i chyba dlatego jeszcze ani razu jej nie odmówiłam, mimo że oznacza to dla mnie brak przerwy i ewentualnie pozostanie dłużej w pracy. Jakoś nie mam nigdy serca jej odmówić. Raz próbowałam jakoś jej tłumaczyć, że chyba nie dam rady… I to jej rozczarowanie wypisane jakby fluoroscencyjnym mazakiem na twarzy… „Tak, pewnie- już ci wpisuję te papiery”.
Pamiętam kilka lat temu, kiedy przyjechał do mnie kompletnie niezapowiedziany znajomy. Zapraszam go, bo wiem, że to ten typ, który lubi zaskakiwać i nie zapowiadać rzeczy, które ma zaplanowane. Totalne zaskoczenie zafundował mi po godzinie kolejny raz. Wyszłam do kuchni zrobić coś do picia. Wracam do pokoju i oczom moim ukazuje się taki oto obrazek: całkiem nagi mężczyzna zalega na moim łóżku. NAGI! Na łóżku! MOIM ŁÓŻKU!
Stoję z filiżankami na środku pokoju i zastanawiam się gdzie jest ekipa od programów TV z ukrytą kamerą.
I jaki dialog prowadzi „mistrzyni asertywności”?
-Pogięło cię, prawda?
-Nie mów, że nie masz ochoty?
-Zwariowałeś? Ja cię bardzo proszę, ty się ubierz. Nie tak miało wyglądać to spotkanie… bla bla bla- tłumaczę mu i tłumaczę. I niech mi ktoś wyjaśni, czemu najzwyczajniej w świecie nie walnęłam go w pysk, nie powiedziałam stanowczo i ASERTYWNIE: „NIE!” i coś w stylu „Proszę, WYJDŹ”? No, czemu? Ech…
Facet się ubrał a ja jeszcze z nim wypiłam kawę. Muszę chyba robić doskonałą kawę 😛
Ile razy po nieudanej kompletnie randce zgadzałam się na kolejną? Wszystko mi krzyczy gdzieś w środku „Nie, nie, nie! Daj spokój! To nie ma najmniejszego sensu. Tylko sobie dziewczyno czas marnujesz” i pali się mnóstwo awaryjnych światełek w głowie.
-To zobaczymy się jeszcze, prawda?
Patrzę na tą zbolałą minę, tysiące próśb wypisanych w oczach…
-Tak, pewnie. Pa!
„Mistrzyni asertywności” siedzi właśnie przy biurku i klepie w klawiaturę. Brawo dziewczyno, brawo- możesz być z siebie DUMNA 😛
Kilka dni temu spotkałam na siłowni znajomego jeszcze z czasów licealnych. Troszkę rozmawiamy, wspominamy. Wiele słów o niczym. Nieopatrznie mówię, że brakuje mi gry w squasha.
-Naprawdę? To świetnie się składa! Zagramy razem jakoś za tydzień?
Nie, nie zagramy. Boże, ja nie chcę! Nie czuję tego. Przecież to jest FACET z górą mięśni! Jak mi przepierdzieli tą sprężystą piłką, to będę kaleką do końca życia! 😛
-Spoko, to się zgadamy.
Ponowne gratulacje dla samej siebie. Sierota. Już zamawiam pogotowie ratunkowe.
Odmawiam chyba tylko ludziom, którzy są mi bardzo bliscy. I to też nie zawsze, bo potem mam straszne wyrzuty sumienia.
Ale! Jaka ja byłam z siebie dumna, kiedy przyczołgał się do mnie kierownik z innego działu mówiąc, żebym wykonała za niego jeden projekt, bo kończyłam studia w tym zakresie i na pewno świetnie sobie poradzę a ja widząc siebie wieczorami piszącą ankiety i ewaluacje, zachowałam resztki świadomości i mu ODMÓWIŁAM. Jest! Jest progres! Jeszcze jakieś 10 lat pracy nad sobą, medytacji i wizyt u psychologa, to może zacznę z odwagą mówić „A może jednak nie…?” 😛