na kocyku, z truskawkami… pięknie miało być

drunk drinking beer GIF
źródło:giphy.com

Byłam przekonana, że jeśli chodzi o randki, to przerobiłam już wszystkie scenariusze. Począwszy od sieroty boskiej, skończywszy na Don Juanie a przechodząc przez pana Pożyczkę i pana Kici Kici (wspominałam o nich na fb), i Artystę, który tak pokochał w ciągu tygodnia Tajkę, że się z nią ożenił…
Otóż nie. Byłam jednak w błędzie. Czytaj dalej „na kocyku, z truskawkami… pięknie miało być”

bo ty, chomik jesteś twardsza, czyli przyjaciółka w akcji

źródło:pixabay.com

Robię w swoim życiu ostatnio dużo zamieszania. Wszystko oczywiście tylko po to, aby uzyskać spokój wewnętrzny i równowagę. Jak zwykle 😛 Cała JA. Zaczęłam rozmawiać z ludźmi i przyglądać się sobie. Chcę zmienić, to co jest złudne lub mylące, bo wiem, że często daję błędny obraz samej siebie.
Nauczyłam się (tak- nauczyłam ) być twardą kobietą. Rodzicielka pokazywała mi taką siebie, więc i ja uczyłam się do niej taką być.
Śmiało podejmowane decyzje, żadnych głębszych analiz. Kolory czarny lub biały. W lewo lub w prawo. Żadnych półśrodków. Taki stworzyłam obraz siebie, tłumiąc w sobie wiele emocji i myśli.
I właśnie taki obraz siebie dopiero uczę się zamazywać.
Były Żołnierz ma przyjaciółkę. Dobra, powiedzmy, że jestem w stanie wziąć na barki tę ich przyjaźń. Ja też mam przyjaciół pod męską postacią, choć muszę przyznać, że flirt od czasu do czasu między nami się pojawia. Taka damsko-męska przyjaźń. Dupa a nie przyjaźń, ale niech będzie, że taka relacja ma prawo istnieć. Ma prawo bez łóżka, ale na pewno nie jest to czyściuteńka relacja.
U Byłego Żołnierza podobno jest.
AKURAT.
Czytaj dalej „bo ty, chomik jesteś twardsza, czyli przyjaciółka w akcji”

wstyd i wyzwanie w Budapeszcie

12633110_1083813751663946_705033288_oWyjazd do Budapesztu nadszedł w doskonałym czasie. Podłamana wszelkimi ostatnimi wydarzeniami z radością spakowałam podręczny bagaż i pognałam Pędzidłem na lotnisko. Znacie moje podejście do latania i samolotów. Skoro mój mózg na lotnisku odmawia współpracy, wolę być tam odpowiednio wcześnie, aby ogarnąć siebie, bagaż i bilety. Siebie. Siebie PRZEDE WSZYSTKIM.
Wiecznie Niezadowolona z narzeczonym mówi, żebym w ogóle się nie martwiła o ich przyjazd, ponieważ oni mają prawie 300 km do lotniska, więc wyruszą odpowiednio wcześnie i na pewno będą wcześniej ode mnie. Oczywiście wyruszyli za późno.
Na lotnisku, jak grzeczna dziewczynka objęłam panowanie nad jedną z ławeczek i zajęłam się nerwowym OCZEKIWANIEM. Obok mnie rozpanoszyła się jakaś rodzina. Wyglądają na artystów. Artystów Arabów. Są dość głośni, ale mówią po polsku. Słyszę, że muszą iść kupić coś do picia. Idą wszyscy zostawiając swój CAŁY bagaż koło mnie. Bez paniki, Chomikowa. I tak jesteś spanikowana, więc po co ci jeszcze dodatkowy powód do stresu? Tym bardziej, że pieluch ze sobą nie nosisz.
Spokój. Spokój przede wszystkim.
Bagażami w ciągu 40 sekund zainteresowała się ochrona lotniska.
-Czy to pani bagaże?- pytają się oczywiście mnie.
-Bożesz, nie, nie moje. Tu była taka rodzina. Podobno poszli po wodę.
-Bagaże powinni wziąć ze sobą- odpowiada najspokojniej pod słońcem ochroniarz.
Ale ja spokojna nie jestem. Nie chcę przy tym być. Nie chcę tego widzieć. Chcę ŻYĆ. Obieram kierunek „toaleta”. To jest najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem. Toaleta. Mogę udać, że poprawiam makijaż. Mogę udać, że szykuję się na wylot do najwspanialszego narzeczonego i muszę wyglądać BOSKO. W toalecie mogę WSZYSTKO.
Po 10 minutach decyduję się zbadać sytuację przy ławeczkach. Po bagażach i rodzinie ani śladu. I całe szczęście.
Wiecznie Niezadowolona z narzeczonym wbiegają na lotnisko 40 minut przed odlotem. Pierwszy raz lecę bez bagażu rejestrowanego, więc nie za bardzo wiem co i jak. Oni też nie. W pośpiechu i panice udaje nam się przejść przez kontrolę bagażu. Mamy 25 minut do odlotu. Chcę biec do bramek.
-A ty gdzie, Chomikowa?!- dopada do mnie Wiecznie Niezadowolona- Przecież musimy kupić flaszki na bezcłówce!
-Jakie flaszki?! Po co teraz???
-Dla Rozsądnego i jego rodziny! No i na drogę koniecznie!
-Naprawdę musimy TERAZ?! Kupimy w Budapeszcie!
-Nie. Idziemy teraz. Mamy jeszcze czas.
Z zapasem alkoholu chyba na cały miesiąc, biegniemy do bramki. Ja już mam dość. Nienawidzę samolotów. Nienawidzę latać. Nienawidzę biegać.
W ostatniej chwili dopadamy do bramki.
Pasażerów w samolocie błagam, aby zamienili się ze mną miejscami i pozwolili siedzieć przy przejściu a nie przy oknie. Moja panika sięga zenitu. Chce mi się po prostu płakać. Nie wyję i nie krzyczę tylko dlatego, bo boję się, że ktoś mnie sfilmuje i będę bohaterką na youtubie. Zatykam uszy, zaciskam oczy i przeżywam start.
-Kochani, to mój ostatni lot bez alkoholu- poważnie informuję znajomych w trakcie lotu.
Wiecznie Niezadowolona bierze sprawę w swoje ręce i znika w toalecie. Wraca po 5 minutach i daje mi butelkę Coca-Coli.
-Pij, Chomikowa. Tylko porządnie.
No chwała. Coca-Cola i wiśniówka. Ten zestaw pozwala mi przeżyć lądowanie.
Z lotniska odbiera nas Rozsądny i od razu zabiera na zwiedzanie. Wzgórze Gellerta. Wiecznie Niezadowolona z narzeczonym nie odejmuje butelki z alkoholem od ust. Ja się rozkoszuję widokami i faktem, że jestem daleko od wszystkich problemów. Kątem oka zauważam, że narzeczony Wiecznie Niezadowolonej lekko się chwieje. Nie mój facet, nie mój problem.
W drodze do domu Rozsądnego, moja urocza parka nie odmawia sobie alkoholu. Kiedy docieramy w końcu na miejsce, ukochany koleżanki nie wysiada z auta, tylko z niego wypada……..
Matko… jaki WSTYD. Jak teraz go przedstawić całej rodzinie? Co z nim zrobić? I jak on tego dokonał? Jeszcze 40 minut temu prowadziłam z nim dialog a teraz jest NIEPRZYTOMNY.
-Aaaaa jjjjjaaaaaa tu zostaję-oznajmia kompletnie nieprzytomny.
Jak dla mnie, to może i tu zamarznąć, tylko koszty przewozu zwłok do Polski mogą wszystkich przerosnąć. Wciągamy faceta do domu i rzucamy na pierwsze lepsze łóżko. Wiecznie Niezadowolona jest o dziwo bardzo spokojna. Razem wszystkich przepraszamy i uśmiechamy się najszerzej, jak to tylko możliwe.
Pięknie.
Po kolacji facet trochę przytomnieje i siada koło mnie na kanapie. Bardzo dokładnie mi się przygląda i podejmuje cholernie dla mnie niespodziewaną decyzję, że mnie pocałuje.
-Ej! Ej! EJ!!!!-krzyczę do gościa i w tej samej chwili nie wiadomo skąd doskakuje do nas niczym młoda łania Wiecznie Niezadowolona.
-Skarbie, kochanie. Popatrz na mnie-dziewczyna odciąga chłopa ode mnie i odwraca jego ledwo przytomną głowę w swoją stronę-Ja jestem tutaj. Tam jest nasz Chomiczek a ja tutaj. Mnie możesz całować, ale Chomiczka raczej niekoniecznie.
Zarąbiście.
Szukam ukrytej kamery.
-Rozsądny, mówiłeś, że masz winko, tak? Zmieniłam zdanie. CHCĘ winko.

Rano przychodzi do mnie Wiecznie Niezadowolona.
-Słuchaj,mam problem z moim facetem.
-To chyba nie tylko jeden… Co? Uznał, że spędzi weekend w waszym pokoju, bo troszkę mu WSTYD?
-Żebyś wiedziała…
-Może jak mu powiesz, że nie tylko jemu jest wstyd za to, co wczoraj wyprawiał, to będzie mu lepiej…?- pytam ironicznie.
-Ej! To jest MYŚL!- odpowiada pełna radości i biegnie do pokoju.
Po 5 minutach na śniadaniu pojawił się cały komplet polskich turystów 😛 Przy stole planujemy cały dzień. Najpierw Parlament, Plac Bohaterów a na koniec termy 🙂
W drodze do Parlamentu Wiecznie Niezadowolona zmieniła zdanie.
-Nie, to bez sensu. My nie chcemy oglądać Parlamentu. Najpierw pojedźmy na zamek.
Jedziemy.
Zamek Królewski nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia. Może dlatego, że było mi zimno i padał śnieg z deszczem 😛 Ale nie tylko ja mam takie zdanie. Decydujemy się zostawić Parlament na dzień następny i od razu udać się do term. Węgry słyną z wielu źródeł termalnych. Uwierzcie mi- to doskonałe miejsce na relaks 🙂 Kąpiel w zewnętrznym basenie ukoi nerwy po odstaniu 55 minut w kolejce po bilety 😛
Kolejnego poranka budzę się podekscytowana możliwością zwiedzenia Parlamentu.
-Wiecie co?- zagaduje narzeczony Wiecznie Niezadowolonej- my wolimy iść na termy, niż zwiedzać. Później możemy jechać do Wyszehradu i na sanki.
Szlag mnie trafi.
Rozsądny jako główny przewodnik dwoi się i troi jak to wszystko pogodzić. Zakochanych podwozimy do term a ja z Rozsądnym wpadamy do metra, żeby jak najszybciej zobaczyć Parlament i Bazylikę Św. Stefana.
Jestem ZAUROCZONA. Po placu przed Parlamentem poruszam się jak nieprzytomnie zakochana turystka. Jest naprawdę cudowny. Dokładnie taki, jak go przedstawiają przewodniki.
W Wyszehradzie na sanki oczywiście nie poszliśmy… Rozsądnego podziwiałam za spokój i opanowanie. Jak ja bym tak zmieniała co chwilę zdanie, to Rodzicielka na bank zaprowadziłaby mnie na tory kolejowe i przywiązała do szyn.
Reszta pobytu przebiegła bez żadnych problemów. To, że moja cudowna parka zmienia co 2 godziny zdanie, potraktowałam jako wyzwanie. Nie chciałam się denerwować. Po co? Przecież muszę wrócić samolotem do Polski… Tam stracę wszystkie nerwy.
Jak myślicie? Kiedy dostaliśmy się na pokład samolotu? Oczywiście, że znów ostatni. Przecież moja ukochana parka gołąbków przed wylotem musiała zjeść posiłek. CIEPŁY POSIŁEK, żaden inny. Zdania nie chcieli zmienić 😛

speed dating

źródło: www.tumblr.com
źródło: www.tumblr.com

Kiedyś już tu wspominałam, że moja N. jak tylko trafi się okazja, to będzie mnie próbowała wypchnąć na speed dating. Trochę się tego obawiałam, ale też liczyłam na odrobinę jej rozsądku… NIESTETY.
-To co? Idziesz, prawda?- pyta się mnie w pełni podekscytowana N. Widzę tę jej entuzjazm i pełnie nadziei w oczach. Już to widziałam u niej nie raz… Oj, widziałam. Niepoprawna marzycielka i optymistka 😛
-A pójdziesz ze mną?- zadaję głupie pytanie, bo liczę na to, że się zapowietrzy i nie będzie wiedziała jak dalej pchnąć mnie w tą czarną otchłań randek w ciemno.
-Przecież wiesz, że ja nie mogę…
Autentycznie się zmartwiła! 😀
-No więc znasz odpowiedź.
-Chomik, no!
Na szczęście ma małego dzieciaka, więc to on jej absorbuje masę czasu. Inaczej jeszcze by na szukanie mi męża poświęciła każdą wolną chwilę…

Rodzicielka podchwyciła temat. Pyta się mnie, co to w ogóle są te „szybkie randki” i na czym to polega. Tłumaczę dość zdawkowo, bo i tak się nie wybieram, więc po co głowę jej zaprzątać sprawami śmieciowymi.
-A czemu nie chcesz iść? Może byś się zabawiła?
-Zabawiła?! Przecież ja się tylko na tych randkach WKURZAM! I co? Ja stamtąd wyjdę i nawet nie będę miała komu pobluźnić, tylko znów sama do siebie pod nosem! Nie chcę się denerwować, naprawdę NIE CHCĘ.
-Ale to gdzie się te randki odbywają?- pyta nadal nie zniechęcona.
Muszę popracować nad zniechęcaniem ludzi do wielu spraw, bo jak widać mam z tym problem…
-W pubie, mamo.
-Ale to ŚWIETNIE!- odpowiada kompletnie nie zrażona i pełna radości- Bo jak już te randki się skończą, to będziesz mogła od razu na ukojenie nerwów się upić.

nocna historia z wieszakiem

IMG_20141020_133022W mojej drugiej pracy GRAM poważną, zdyscyplinowaną, pełną ciepła i zrozumienia panią psycholog i pedagog… Z naciskiem na „gram”, bo powagi aż tyle we mnie nie ma a i z tą dyscypliną różnie bywa… Bo może, gdybym potrafiła się zdyscyplinować i podporządkować bez reszty w robocie, to nie skończyłabym z wypowiedzeniem 😛 A że w rolę wchodzę dość dobrze, więc rodziny, z którymi pracuję mają o mnie hmm… dość nieskazitelne zdanie. Zresztą, nie oszukujmy się- do tej pory jakoś tak się uważa, że pedagog to osoba święta, pełna cierpliwości, czystości (ogólnie pojętej 😉 ) miłości i altruizmu. Taaak. No Chomikowa w całej postaci! 😛 😀

I tak pani pedagog wybrała się jakiś czas temu do klubu. Potańczyć, pośmiać się z dziewczynami i po prostu WYJŚĆ. A że każda z nas była po jakiś przejściach i w ciężkim stresie, tak więc… no tak 😉 Na to wszystko gdzieś w tłumie wypatrzyłam… rodziców, z którymi pracuję. Uwielbiam takie chwile. I te „napoje” na naszym stoliku… Poczułam się przez chwilę winna, ale przecież człowiekiem jestem jak każdy INNY… Uznałam, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie udawana obojętność i oddalenie się w najdalszy punkt klubu. Spięłam się na ile mi tylko późna godzina na to pozwalała 😉 I jak mi się wydawało… chyba sytuację ogarnęłam.

Wczoraj Rodzicielka pyta się mnie, jak tam moja praca. Mówię, że w sumie to bardzo fajnie, tylko z mamą jednego bachorka od tej pamiętnej imprezy mam kontakt utrudniony. Krótko mówiąc UNIKA mnie 😉
-A czy to była ta impreza, po której, kiedy wróciłaś przed 4 rano, to uwiesiłaś się wieszaka i mamrotałaś, że chyba nie dasz rady wejść do siebie na górę …?
Proszę jaka CZUJNA! Tak, to nie wie nawet, kto do mnie przychodzi o 23.00, ale jak córka raz na pół roku wróci nad ranem i coś tam szepcze do siebie pod nosem, to WSZYSTKO wie 😛
-No w sumie tak…