W mojej drugiej pracy GRAM poważną, zdyscyplinowaną, pełną ciepła i zrozumienia panią psycholog i pedagog… Z naciskiem na „gram”, bo powagi aż tyle we mnie nie ma a i z tą dyscypliną różnie bywa… Bo może, gdybym potrafiła się zdyscyplinować i podporządkować bez reszty w robocie, to nie skończyłabym z wypowiedzeniem 😛 A że w rolę wchodzę dość dobrze, więc rodziny, z którymi pracuję mają o mnie hmm… dość nieskazitelne zdanie. Zresztą, nie oszukujmy się- do tej pory jakoś tak się uważa, że pedagog to osoba święta, pełna cierpliwości, czystości (ogólnie pojętej 😉 ) miłości i altruizmu. Taaak. No Chomikowa w całej postaci! 😛 😀
I tak pani pedagog wybrała się jakiś czas temu do klubu. Potańczyć, pośmiać się z dziewczynami i po prostu WYJŚĆ. A że każda z nas była po jakiś przejściach i w ciężkim stresie, tak więc… no tak 😉 Na to wszystko gdzieś w tłumie wypatrzyłam… rodziców, z którymi pracuję. Uwielbiam takie chwile. I te „napoje” na naszym stoliku… Poczułam się przez chwilę winna, ale przecież człowiekiem jestem jak każdy INNY… Uznałam, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie udawana obojętność i oddalenie się w najdalszy punkt klubu. Spięłam się na ile mi tylko późna godzina na to pozwalała 😉 I jak mi się wydawało… chyba sytuację ogarnęłam.
Wczoraj Rodzicielka pyta się mnie, jak tam moja praca. Mówię, że w sumie to bardzo fajnie, tylko z mamą jednego bachorka od tej pamiętnej imprezy mam kontakt utrudniony. Krótko mówiąc UNIKA mnie 😉
-A czy to była ta impreza, po której, kiedy wróciłaś przed 4 rano, to uwiesiłaś się wieszaka i mamrotałaś, że chyba nie dasz rady wejść do siebie na górę …?
Proszę jaka CZUJNA! Tak, to nie wie nawet, kto do mnie przychodzi o 23.00, ale jak córka raz na pół roku wróci nad ranem i coś tam szepcze do siebie pod nosem, to WSZYSTKO wie 😛
-No w sumie tak…
Każdemu człowiekowi choć raz w życiu zdarzyło się chorować i to na tyle poważnie, że nasz pierwszy (ostatni) kontakt czyli lekarz rodzinny ręce nad leczeniem rozkładał i wypisywał skierowanie do szpitala. Brrr. Jak to brzmi… Już na sam dźwięk słowa „szpital” człowiek dostaje mdłości i czuje, że jednak może ozdrowieć SAM lub choćby dzięki modlitwom skierowanym do sił wyższych… Do szpitala jednak chcąc nie chcąc trafiamy… I na kogo my tam trafiamy…
Kilka miesięcy temu, kiedy dochodziłam do siebie po wypadku w łóżku szpitalnym w oddziale chirurgii urazowej, salę dzieliłam z trzema innymi kobietami. Każda miała poobijaną twarz i siniaki prawie na całym ciele. I każda z nich „spadła ze schodów”. Ciekawe zjawisko to „spadanie ze schodów”. Najciekawsze jest to, że te schody podstępnie atakują łuki brwiowe i górną wargę… Cholera jasna… muszę uważać na te moje drewniane schody, które prowadzą do mojego mieszkanka, bo mogą zaatakować, kiedy najmniej się będę tego spodziewać! Dwie z tych kobiet wyglądały mi na takie, które przygody z podstępnymi schodami miały nie po raz pierwszy. Ale może się mylę… Nieistotne.
Na korytarzu szpitalnym leżał pacjent. Nazwijmy go Świrem- Wędrowniczkiem. W ciągu dnia cały czas spał a jego życie rozpoczynało się o godzinie 22.00. Pierwszej nocy, kiedy cała obolała leżałam na mojej 4-osobowej sali sama, Świr postanowił zaznaczyć swoją obecność. Krzyczał, że chce jechać do mamy i taty; że zrobi wszystkim krzywdę a potem sobie; że wyskoczy przez okno; przeraźliwym krzykiem błagał o wyjście na spacer i co najlepsze: biegał po korytarzu. Oczywiście pracownikom szpitala przysługuje takie prawo jak zastosowanie „przymusu bezpośredniego” stosowanego wobec agresywnego pacjenta, ale ogólnie wiadomo, że tego typu procedury są stosowane bardzo rzadko. Bo często ordynator musi się później tłumaczyć rodzinie pacjenta i dyrekcji, czemu pacjent został przywiązany do łóżka. Czemu? Bo zagraża sobie i innym! Pielęgniarkom szczerze współczułam całej sytuacji, bo nie były w stanie tego człowieka opanować. Kiedy przyniosły pasy do przypięcia Świra do łóżka, ten zaczynał płakać i błagać o zaprzestanie wszelkich działań zmierzających do ograniczenia jego ruchów (ruchów, jak ruchów, ale jak dla mnie tego pana należałoby zakneblować…). Uspokajał się na 15 minut, po czym znów rozpoczynał spacery po korytarzu. I gdzie w końcu zawędrował Wędrowniczek? Oczywiście, że do Chomikowej. 10 sal do wyboru, ale oczywiści o 3 w nocy postanowił wejść do nikogo innego jak do mnie. Nawet się nie zdziwiłam, bo tylko czekałam aż do mnie przyjdzie. Pokrzyczał mi nad łóżkiem, potrącał po ręku z kroplówką i… wyłożył się na posadzkę jak długi. Chwila ciszy… Może stracił w końcu przytomność i będzie trochę spokoju…? Tylko czemu akurat na MOJEJ sali…? Niestety sam się ocknął i próbował podnieść z podłogi. Zanim przybiegły pielęgniarki, zdążył przewrócić taboret i mój stojak na kroplówkę. Jak się tłumaczył? „Bo ja chciałem tylko pooglądać telewizję!” Ach! Czyli pewnie po prostu szukał pilota…
Na szczęście nad ranem uciekł ze szpitala. Ku uciesze całego personelu i pacjentów.
Teraz też chwilę Chomikowa w szpitalu. Naprawdę chwilkę. Zacisnę zęby i dam radę. I już prawie zapomniałam przygodach ze Świrem- Wędrowniczkiem w poprzednim szpitalu, ale całe wydarzenie przypomniało mi się podczas dzielenia sali ze starszą pacjentką. Uwielbiam starsze panie. Już wiem, że buzia im się nie będzie zamykać. Szpital traktują jak hotelik, w którym w końcu można kimś porozmawiać. Wyrozumiała jestem i gotowa spełniać rolę wolnego słuchacza… Zanim odezwała się do mnie po raz pierwszy, wyjęła… różaniec. Westchnęłam sobie cichutko, zacisnęłam zęby, wysłuchałam wszystkich „zdrowasiek” i położyłam się z książką w łóżku. Błoga chwila nie trwała długo, bo ciszę przerwała pieśń „Barka”.
Oj nie, nie… ja do solóweczki nie dołączę. Nie ma takiej możliwości. Szpitalnego chóru na tej sali NIE BĘDZIE. Przykro mi. Książkę odłożyłam, bo to nie ma sensu. Może chociaż w takim razie przyszedł do mnie jakiś mail…? Biorę telefon do ręki i dłoń na komórce zaciska mi się coraz mocniej, bo z cichego nucenia zaczął mi się robić mały koncert. Ma kobieta szczęście, że akurat miałam w miarę dobry dzień i procent cierpliwości oraz wyrozumiałości w stosunku do ludzi starszych, wskazywał poziom najwyższy z możliwych. Maili brak. Matko, co ja mam ze sobą zrobić…?
-Ależ pani jest wyrozumiała! Ja panią przepraszam, że tak sobie pośpiewuję, ale tak się denerwuję przed zabiegiem, że nie wiem co mam zrobić ze sobą. Nie gniewa się pani?- nagle z zamyślenia wyrywa mnie Piosenkarka.
-Jeśli to panią uspokaja, to niech sobie pani troszkę pośpiewa. Ja rozumiem. Mnie nic tu robić nie będą, więc jestem spokojna a pani może niech poprosi o jakąś tabletkę na sen?- tak delikatne daję do zrozumienia, żeby coś łyknęła, bo czuję, że noc będę miała z głowy…
-Dziecinko, ja usnę, bo bardzo jestem senna, ale jeszcze to troszkę potrwa.
I tak wdaje się ze mną w rozmowę. Opowiada o cudownym kremie przeciwzmarszczkowym, który dostała od syna, o całej swojej rodzinie i słodko się przy tym wszystkim zaśmiewa. Nawet zaczynam ją lubić, bo jakiś optymizm od tej kobiety bije. Po kilku minutach rozmowy Piosenkarka czuje się w moim towarzystwie na tyle swobodnie, że podchodzi do mnie do łóżka, łapie mnie za rękę i komunikuje, że mi… zaśpiewa. Piosenkę specjalnie dla mnie.
Sztywnieję.
Chomikowa, opanuj się. Zachowaj powagę. Skup się i po prostu wysłuchaj tego. Tylko nie próbuj wybuchać śmiechem, bo będziesz się w piekle smażyć.
Cała się w środku duszę ze śmiechu. Tak mocno pohamowuję wybuch śmiechu, że łzy napływają mi do oczu… Pięknie. Po prostu pięknie. A mogłaś, Chomikowa aktorką zostać… Nie jestem w stanie tego ogarnąć i łzy spływają mi po policzkach…
-Ależ pani jest wrażliwa! Cudowna z pani istota! Anioł!
Cóż Chomikowa… są czasem takie kłamstwa, które ratują wiele spraw. Czasem nawet i życie…
-A bo widzi pani… mnie nikt jeszcze nigdy niczego nie śpiewał i to dlatego!
W sumie dużo jej nie okłamałam… Ale ten jej uśmiech na twarzy! Przecież zacisnę zęby i dam radę, to tylko kilka godzin. Ja ją rozumiem.
Ja zawsze wszystko rozumiem.
I ja się dziwię, że przyciągam dziwnych facetów? Ja po prostu generalnie przyciągam dziwnych ludzi.
Emocje z Chomikową gwarantowane.
Minęły 3 tygodnie od dnia, w którym SS-man dorwał mnie na siłowni i rzucił na materace celem (nie, nie takim jak połowa z Was może przypuszczać 😛 ) zredukowania mojej tkanki tłuszczowej i doprowadzenia mojej kondycji do stanu umożliwiającego w razie konieczności wejście po schodach na taras Pałacu Kultury 😛 Taaak…
Moim ambitnym planem (słabe masz ambicje Chomikowa) było zrzucenie 3 kg. Tylko jakoś nie zostało powiedziane w jakim czasie te 3 kg miałabym zrzucić. Tak troszkę się łudziłam, że może w ciągu miesiąca, ale że w genach mam racjonalne podejście do sprawy, to czułam, że może się NIE UDAĆ 😛
Wczoraj byłam na siłowni. Zostałam zaatakowana przez jedną trenerką o zrobienie badania masy ciała. No teraz się już Chomikowa nie wykręcisz… Trzeba będzie w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. Nic nie pomoże zaciskanie oczu i zakrywanie rękoma uszu. Uczucie podobne jak przy sprawdzaniu sprzed laty testu ciążowego 😉 Tylko że tutaj nie ma oddechu ulgi 😛 Zmusza mnie do wejścia na wagę, a chciałam tego uniknąć… tak samo jak mierzenia każdej części mojego ciała… Później kładzie mnie na materacu i podłącza do jakiejś puszeczki, która to niby odczyta co ze mną jest nie tak (nawet nie zakładam, że cokolwiek jest „tak”). Leżę na tym cholernym materacu, patrzę w sufit i czuję się jak na sali sądowej czekając na ogłoszenie wyroku.
-Chomiczku, a grałaś ty w coś kiedyś?- zagaduje mnie a ja udaję niedomyślną.
-Ale co masz na myśli?
-No wiesz, mając taki wzrost, to aż szkoda było nie grać.
-Taki, to znaczy JAKI?
Nerwowy śmiech i odpowiedź:
-No przecież wysoka jesteś, to mogłaś jakoś to spożytkować.
Przecież jej nie powiem, że babcia mnie pasła jak małego prosiaczka i byłam w podstawówce największa i najgrubsza. A na wymarzoną grę w tenisa Rodzicielki nie było stać.
– No szkoda, szkoda Chomiczku…
Spierd***
No i tak: BMI idealne, ale to wcale nie oznacza, że wszystko jest idealne (cała JA). Tak, Drogie Panie, jeśli myślicie, że skoro Wasze BMI jest w najlepszym miejscu „widełek”, to wcale nie jest powód to radości, gdyż:
– zawartość tłuszczu może być zbyt wysoka (po kasztankach i raffaello??? W ŻYCIU! 😛 )
– zawartość masy mięśniowej jest zbyt mała (cóż… czułam to, kiedy próbowałam walczyć z przesuwaniem pralki…)
– waga masy mięśniowej może być też zbyt mała (chociaż tutaj się łapię w „widełki”)
-zawartość wody może być też zbyt mała (WIEM! Za mało piję! WIEM! Ale jak ja mam w siebie wlewać ponad 3 litry wody??? Przecież ja butelki od ust nie odejmę!)
Podsumowując- w ciągu ostatnich 3 tygodni wylewania siódmych potów i zjadania prawie surowych warzyw schudłam… 1 kilogram. A według tej maszynki muszę jeszcze 2 kilogramy. UMRĘ.
Tak, ja wiem, że efekty może nie są zbyt wielkie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że troszkę oszukuję 😛 No bo ja sobie nie zamierzam ciągle wszystkiego odmawiać i jeszcze pocić się na bieżni… Zresztą nikt mi w tym nie pomaga 😛 Tydzień temu dostałam od mojej N. smsa: -„Słuchaj, po chrzcinach został mi pyszny tort i jeszcze dużo ciasta. Nie wiem co na to twój osobisty trener… ale może wpadniesz?” -„Nic mu nie powiemy! Ciiii! To będzie nasza tajemnica! Będę za godzinkę!”.
Wierzcie mi, że WARTO BYŁO 😀
Rodzicielka też nie ułatwia mi sprawy… Byłyśmy na grzybach. W drodze powrotnej weszłyśmy do naszej ulubionej restauracji. Kombinuję co można w miarę dietetycznego zamówić. Idę do toalety. Wracam, patrzę a na moim stole czeka… GOLONKA.
-Chyba sobie, matka JAJA robisz?! Wiesz kto to zje?! TY to zjesz!
-Oj nieee… bo ja zaraz dostanę to samo…. – a też miała się odchudzać. Miała fajki ograniczyć, żarcie wieczorami a jest jak jest.
-To zjesz dwie! Przecież ja na pieprzonej diecie jestem!
-Nie zjesz tego, co ci mamusia kupiła..?
Argumentów mi brak.
W mojej dodatkowej pracy też nie mam lekko. Raz w tygodniu „dogadza” mi starszy pan. Zawsze, kiedy otwieram drzwi do mieszkania, to zadaje mi pytanie czego bym się napiła. I dostaję herbatę wraz z… obiadem. Ziemniaki, smażona kapusta i schabowy. SRUUU! Na biurko!
-Proszę pana, ale ja tu nie przychodzę na jedzenie, tylko do pracy. Jest mi głupio i naprawdę nie trzeba!
-Pani! Pani je i nie dyskutuje!
-Ależ pan jest uparty, widzę…- próbuję być nieugięta.
-A panią mamusia nie uczyła, że ze starszymi się nie dyskutuje?
Uczyła…
I na co mi to wszystko było…? Prawie 3 tygodnie walki samej ze sobą… Dobrze, że chociaż jakiekolwiek efekty są i sama je widzę. Bo generalnie na ten moment, to mam coraz więcej kompleksów.
Minęło już troszkę więcej czasu, niż troszkę, odkąd pojawiłam się na portalu randkowym i na ten moment mogę napisać, że moje doświadczenia są… przewidywalne i na pewno dość CIEKAWE 😛 A poza tym, skoro o nich wspominam tutaj na blogu 😉 to musiały szarpnąć moim światopoglądem i spokojem psychicznym 😉 Wiadomości nadal oscylują pomiędzy tymi, w których muszę stawać na wyżyny moich umiejętności prowadzenia dialogu a tymi, które kończą się propozycją mniej lub bardziej bezpośrednią „niegrzecznych zabaw” (!!!). Pamiętacie rozmowę z facetem, który po spotkaniu napisał mi na gg, że najchętniej to ubrałby mnie w lateks i dał pejcz do ręki? Pewnie, że pamiętacie 😛 Od tego czasu jestem cholernie wyczulona na tego typu pisaniny 😛 Zmusiło mnie to do dopisania na moim profilu, że nie będę zabawką do łóżka jak również, że bardzo bym chciała, aby Przyszły Potencjalny miał chociaż odrobinę poczucia humoru (powagę i smutek zostawię sobie na czas, kiedy będę chodzić o lasce i będzie mnie boleć każda część mojego ciała a małżonek po 40 latach współżycia będzie mnie doprowadzał do furii 😉 ). Wszystko jasne? JASNE 🙂
I tak w końcu pojawił się facet, który potrafił poprowadzić ze mną normalną rozmowę, wzrostem nie sięgał mi tylko do biustu i nie nawiązał póki co do seksu 😛 Jedyne, co mnie troszkę zaniepokoiło to jego zdjęcie profilowe, na którym dość słabo go widać- pełen artyzm- półcień, gitara w ręku. Intuicja mi mówi, że zdjęcie, na którym człowieka prawie nie widać umieszcza ktoś, kto ma coś do ukrycia (żonę, narzeczoną na przykład) lub niestety nie „grzeszy urodą”. Ale żeby później nie było, że gaszę ludzi jeszcze przed startem, to z chęcią przystaję na propozycję kawy.
Jak zwykle jakoś nie robię z siebie przed spotkaniem seks-bomby. Nie nakładam na siebie tony makijażu na co dzień, więc na spotkanie też nie nałożę, bo to nie będzie prawdziwa Chomikowa a ma być prawdziwa. Punktualnie dochodzę na miejsce spotkania i z daleka widzę, że czeka już na mnie Przyszły Potencjalny. Z każdym krokiem jego pierwsze wrażenie, które ma na mnie zrobić jest coraz słabsze… Pamiętacie taki film dla dzieci „Grinch: świąt nie będzie”? Główna postać to nieprawdopodobnie ucharakteryzowany Jim Carrey- maleńki nos, policzki zlewające się z brodą i wieczne niezadowolenie wypisane na tej komicznej twarzy?
Tak właśnie wyglądał Potencjalny Przyszły…
Bosko… A co ci, Chomikowa mówiła twoja nieomylna intuicja??? NO CO?!
To jest właśnie ten moment, kiedy powinnam użyć magicznych słów: „Przepraszam cię, ale mam tylko 40 minut, bo właśnie zadzwonili do mnie z pracy” 😛 Ale ja nie mam jaj do takich tekstów… Poza tym może jest cholernie inteligentny, może jest nieprawdopodobnie dowcipny…? Może chociaż jest nieprzyzwoicie BOGATY? 😀 Daj mu, dziewczyno szansę, no daj!
Nic z tych rzeczy…
Zabiera mnie do jakiejś knajpki. Knajpka, jak knajpka. Nie mam pod tym względem specjalnych wymagań. Chcę po prostu dobrze się bawić i nie wrócić do domu z podłamanymi skrzydłami. Ponieważ jest ładna pogoda, to siadamy na zewnątrz. Potencjalny Przyszły widzę, że jest zestresowany… Niewiele mówi, jest skupiony na stoliku do kawy, cały czas się mnie pyta czy na pewno to jest dobre miejsce i czy jest mi wygodnie. Dobre miejsce. Tak, wygodnie. NA PEWNO DOBRE MIEJSCE i TAK- JEST MI WYGODNIE. Próbuję rozładować sytuację i zagaduję faceta jak się da a on siedzi ze wzrokiem wbitym w stolik i odpowiada mi na pytania z jakimś smutkiem w głosie, unika mojego wzroku.
Nie ma lekko…
-Potencjalny, ja cię bardzo przepraszam, że zadaję ci takie pytanie, ale… czy dzisiejszy dzień był dobry na spotkanie? Wszystko u ciebie okej?
-Pewnie, że tak a czemu pytasz?- pyta naprawdę zdziwiony.
-A jakoś tak coś mi na myśl przyszło. Przepraszam.
Przecież nie powiem facetowi, że wygląda jakby mu matka tfu tfu umarła albo chociaż świnka morska, do której przecież mógł być bardzo przywiązany 😛 No mógł, prawda? 😀
Spotkanie to katastrofa… Pierwsze 15 minut zadaje mi pytania o mój wypadek samochodowy.
-Ale Chomikowa, to opowiedz mi jak to się stało, że ten samochód w ciebie wjechał?
-No zwyczajnie, nie rozejrzałam się 5 razy i dostałam w prawe tylne drzwi. Ale w ogóle nie ma o czym gadać. Samochód skasowany i tyle. Mam nauczkę i już.
-Ale to przecież straszne!
-Może i straszne, ale nic strasznego mi się nie stało. Jestem tu i teraz i żyję, i chcę brać to życie – odpowiadam mu z uśmiechem i nie chcę dłużej o tym gadać, bo to nie jest temat na pierwszą randkę. Zresztą uważam, że naprawdę NIE MA O CZYM.
-Ale popatrz jakie to życie jest niewesołe. Raz jesteś a za chwilę może cię nie być.
I siedzi jak takie nieszczęście za stolikiem, pełne pesymizmu, pełne jakiegoś lęku, czy Bóg wie czego jeszcze.
Wbijam z nerwów paznokcie w palce i wypijam ogromną kawę na 5 łyków, bo chcę mieć to za sobą i wrócić do domu. Matko kochana, co mam wymyślić, żeby już stąd iść? Kawa wypita, to w sumie dobry czas i świetny pretekst, żeby się zmyć…
-Wiesz co Potencjalny? Zobacz jakie chmury się zebrały nad nami. Myślę, że to dobra pora, żeby się już zebrać, prawda????
I zabieram już swoją torbę, podnoszę się z fotela i już oczami duszy swojej widzę siebie w Pędzidle ruszającą do domu z piskiem opon.
-Chomikowa to bardzo dobry pomysł. Idziemy do środka, co chcesz jeszcze do picia?
?! Aż mnie ścisnęło w klatce piersiowej! Oddechu prawie złapać nie mogę. NIE CHCĘ. Nie wytrzymam, NIE!
-Ale naprawdę nie trzeba! Już wystarczy, prawda? Ja już naprawdę nie chcę niczego do picia. NAPRAWDĘ – odpowiadam z rozpaczą w głosie.
-Ale jakie wystarczy? Coś ty! jest bardzo miło! Czego się napijesz? Kawy, lemoniady?- i wpycha mnie do środka…
Uciekam do łazienki. Siadam na muszli klozetowej i patrzę na zegarek. Chociaż 10 minut. Przesiedzę tu chociaż z 10 minut i już to będzie 10 minut mniej z tym chodzącym, sztywnym smutkiem.
Jak ten czas WOLNO płynie!!!
Wracam do stolika i czeka na mnie lemoniada. Szlag mnie trafia.
-Ale ja ci mówiłam Potencjalny, że nie chcę nic do picia, prawda? Bardzo DZIĘKUJĘ.
-Ale pomyślałem, że wypijesz, bo nie będziemy przecież siedzieć przy pustym stoliku, prawda?
Nie pamiętam, żebym cokolwiek z lodem wypiła w ciągu niecałych 10 minut. Dostanę anginy. To pewne.
W ciągu całego spotkania zaśmiałam się AŻ dwa razy i to z żartu, który sama powiedziałam. Nie dałam mu dokończyć jego lemoniady, tylko u kresu wytrzymałości oznajmiłam:
-Wiesz co? Wypij już do końca i będziemy się zbierać, prawda?
-Ah. Już?
JUŻ! Czy on naprawdę nie czuje, że to spotkanie to jedna wielka farsa??? Nie widzi, że zaciskam zęby i wbijam sobie paznokcie w dłonie, bo nie daję rady??? Przecież sam w połowie spotkania powiedział, że coś „smutno jest”! No jest!
-Tak, już. Kompletnie zapomniałam, że muszę na jutro zupę jeszcze ugotować.
-To ja cię odprowadzę do samochodu!
KONIECZNIE.
Nigdy tak szybko nie szłam do samochodu 😛
A na koniec jeszcze się mnie pyta:
-To mam nadzieję, że jeszcze kiedyś…
-Wiesz! Ja cię przepraszam, ale ta ZUPA! Kompletnie zapomniałam!
Moje autko, bezpieczne autko… W nerwach zbieram włosy z twarzy i ruszam z piskiem opon.
Słuchaj intuicji, Chomikowa, SŁUCHAJ! Masz nauczkę! Czas tylko znów zmarnowałaś i pieniądze na dojazd. Muszę się naprawdę zastanowić nad wystawianiem faktur za dojazdy 😛
Jak już wspominałam dzięki braku asertywności jestem na kolejnej diecie. Nie wiem już której w moim życiu. Przestałam liczyć chyba w wieku 18 lat, kiedy po raz 5-ty w moim życiu podjęłam decyzję o zrzuceniu kilku kilogramów. Piąty raz… Od tego czasu postanowiłam nie liczyć tych wszystkich diet, ćwiczeń, nowych wspaniałych produktów dzięki którym moja talia będzie jeszcze doskonalsza, niż jest 😛 Zamiłowanie do dobrego jedzonka odziedziczyłam po Rodzicielce i ciotce. W sumie można rzec, że też we krwi mam zamiłowanie do próbowania różnych diet. Z zamiłowaniem czytałam o nowej diecie i z zamiłowaniem łamałam jej zasady. Bo JAK TO? Znów mam sobie czegoś odmawiać? Życie jest wystarczająco smutne, żeby jeszcze pozbawiać się takich przyjemności jak choćby kawałek mlecznej czekolady, czy ziemniaczek z sadzonym jajkiem… MNIAM 🙂
Przed kolejnym treningiem z SS-manem otrzymałam od niego tabelkę z rozpiską mojej n-tej diety.
– 7 posiłków co 2,5 h w ciągu doby (szczerze mówiąc nie wyrabiam aż 7, tylko 6). Okej- do tej pory też jadłam jakoś co 3 godzinki, więc tutaj nie wyrażam sprzeciwu.
– na śniadanie i kolację ciemne pieczywo. Oczywiście, że się zgadzam- chlebek już piekę sobie sama, więc wiem co jest najlepsze.
– owoce z naturalnym jogurtem lub koktajl. Tu muszę się dobrze zorganizować, bo nienawidzę rozstawiać sprzętów kuchennych zbyt często (zbyt często, czyli więcej, niż raz w tygodniu 😛 )
-warzywa wszelkie, tylko NIE GOTOWANE. I tutaj nagle zaczynają się schody. Okej- marchewkę zjem na surowo, pomidora też, ale taki np. mój ukochany KALAFIOREK..????
-Słuchaj, jak a mam jeść te warzywa, skoro zabraniasz mi je gotować? Mogę jeść kalafiora i brokuły, tak?- zadaję na wszelki wypadek pytanie SS-manowi, bo chyba coś mu się w głowie pomieszało a wygląda mi trochę na zakręconego, WYGLĄDA 😉
-No normalnie! Zalewasz je wrzątkiem i jesz prawie na surowo.
A jednak świadomie mi to wpisał w tą cholerną tabelkę…….
-Ty! Jak to na surowo??? Kalafior??? Czy ty chcesz zrobić ze mnie KOZĘ?!- Oburzona jestem i to nie na żarty.
-Ja tak jem! Sparzam wrzątkiem i JEM.
-I skutki są jakie są…- Mruczę pod nosem. Za głośno.
-Chomik! Czy ty zawsze tyle dyskutujesz?
-Gdzieżbym śmiała!
Tylko wtedy, kiedy ktoś mnie chce pozbawić aktualnie jedynej przyjemności w życiu, jaką jest jedzenie i zrobić ze mnie meczące zwierzę.
-A może chłopa ci trzeba, co?
-Sugerujesz coś? Czy tylko przekraczasz granice przyzwoitości?
-Gdzieżbym śmiał!
Tośmy sobie PODYSKUTOWALI. W ramach chyba zemsty trener zafundował mi znów ostrą jazdę po materacu 😛 Starałam się skupić, bo wiedziałam, że kolejnym razem będę ćwiczenia już wykonywać sama albo na siłowni, albo w domu.
No starałam się, ale mi nie szło… 🙁
-Chomik! Ty się skup!
-No przecież się staram… To nie jest mój dzień, nie jest ewidentnie…
-Ustaw się w pionie i złap równowagę!
-Nie mogę! Zawsze miałam na początku problemy z równowagą! Muszę to wyćwiczyć…- Mówię już prawie z płaczem- Czy ktoś już ci się popłakał na zajęciach?
-Pewnie, że tak! I jedna osoba nawet pawia rzuciła.- Mówię Wam z jaką dumą mi to oznajmił! Ten człowiek to ŚWIR!- Jak możesz mieć problemy z równowagą i koordynacją? Przecież samochód prowadzisz. Co prawda z różnym skutkiem jak do tej pory, ale prowadzisz.
I dziękuję. Leżę ze śmiechu. Łzy mi ciekną i nie mogę się pozbierać 😛 Scena wyglądała chyba bardzo drastycznie, bo przybiegł do nas jeszcze jeden trener. Niby z troską dlaczego ja płaczę i czy aby wszystko jest w porządku 😛
SS-man chyba zaczął się powoli poddawać, bo spojrzał na mnie wzrokiem pełnym litości i wdał się z kolegą w rozmowę. Oczywiście o mnie.
-Ale ja WSZYSTKO słyszę! To, że się pozbierać nie mogę, to nie znaczy, że nie CZUWAM! Chłopaki, wystarczy pogaduszek! Ja panu za troskę dziękuję, ale jak się mocno skupię, to ćwiczenia wykonam i jeszcze nie płaczę z bólu. „JESZCZE” podkreślam! Może pan się zająć swoim podopiecznym- wydaję rozkazy, bo widzę, że sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli.
Zajęcia mnie wykończyły. I znów wcale nie czułam żadnych endorfin. To wszystko jest zdecydowanie PRZEREKLAMOWANE. Wychodząc z siłowni muszę wyglądać jak półtora nieszczęścia, bo podbiega do mnie trenerka.
-Dziewczyno, to były ciężkie godziny, prawda?
Co oni się tak uparli? Mało tu ludzi na tej siłowni? Niektórzy wyglądają gorzej ode mnie a jakoś nikt się tak bardzo nimi nie interesuje…
-Niestety ciężkie, ale podobno na tym mają polegać takie ćwiczenia… Prawda?- gadam już z uśmiechem, bo widzę, że kobitka ma wypisaną troskę na twarzy.
-Ale czy ty naprawdę potrzebujesz aż tyle ćwiczeń? Przecież nie masz ani grama nadwagi, to może nie wyznaczyłaś sobie zbyt odległej granicy?
-Ale ja miałam mieć zajęcia na wzmocnienie kręgosłupa a schudnąć to ja chcę tylko 3 kg… Ja nie wiem czemu to poszło w takim kierunku.
-No i piękne cele! Jak przyjdziesz następnym razem, to zrobię ci badanie masy ciała i zobaczmy czy ty w ogóle musisz te 3 kg chudnąć. Ale co na pewno, to kondycję masz kiepską i o to warto powalczyć.
Ojejku, jejkuuuuuuuu…………
W domu czeka niecierpliwie Rodzicielka.
-I jak tam? Jak tam? Co z tą twoją dietą?- jakaś niewytłumaczalna ciekawość ją ogarnęła.
-Generalnie mogę jeść wszystko, tylko warzywa mają być surowe i mięso byle nie smażone.
-Nie smażone? To znaczy jakie?????
-NIE WIEM. Ja już w ogóle NIC nie wiem!
-To idź dziecko do swojej kuchni. Tam czeka na ciebie zasłużona nagroda.- Powiedziała z niepokojącym błyskiem w oku.
TABLICZKA CZEKOLADY.
FUCK! Własna rodzona matka!
A dzisiaj ledwo chodzę. Już miałam problem ze zwleczeniem się z łóżka. Dobre określenie- „zwlekłam się”, bo na pewno nie wstałam. I przeczołgałam się do łazienki. Nogi bolą mnie po treningu niemiłosiernie. Dobrze, że mam poręcz przy schodach prowadzących do mojego mieszkanka, to chociaż z jej pomocą mogę się jakoś przetransportować z góry na dół. I złapałam kilka bardzo ciekawych figur. Muszę je komuś opchnąć 😛 Medal w jeździe figurowej na łyżwach murowany.
Po dłuższej przerwie spowodowanej nieszczęsnym wypadkiem samochodowym w końcu udałam się na siłownię. Nie żebym jakoś specjalnie skakała z radości na myśl, że znów będę wylewać siódme poty na bieżni, ale żebym znów zadbała o kondycję, bo wejście na II piętro w robocie kończyło się lekką zadyszką i sapaniem przypominającym dźwięk starej lokomotywy 😛
Na siłowni zauważył mnie jeden z trenerów, który wyznaczył sobie już wcześniej jeden cel- spowodować, żebym przestała się przygarbiać… Jakby od urodzenia słyszał pytanie o wzrost, to też by się odrobinę garbił… Walkę miał dość utrudnioną, ponieważ najczęściej jego uwagi chowałam głęboko w… czarną dziurę 😉 Wdajemy się w grzecznościową rozmowę. Tłumaczę, że byłam nieobecna na siłowni, ponieważ miałam wypadek, lekko złamany kręgosłup i srutu tutu 😉 Trener proponuje mi w takim razie rozpoczęcie zajęć wzmacniających kręgosłup, skorygowanie sylwetki i co tam będę sobie jeszcze życzyła (życzyć to ja sobie mogę bardzo dużo, tylko nie sądzę, żeby życzenia były do spełnienia;-) ). A ja z racji, że kłopoty z asertywnością mam od czasów zamierzchłych (już o tym wspominałam) z uśmiechem na ustach i nieskrywaną radością umówiłam się na trening…
Tylko, niech nikt sobie nie myśli, że ja faceta nie wybadałam przed tym treningiem 😛 W Internecie można dzisiaj znaleźć WSZYSTKO, więc opinie o zajęciach z Trenerem również. „Ostry jak brzytwa”, „Wymagający”, „Wredny i wymagający”. „Nigdy wcześniej nie byłam tak wyczerpana” oraz tego typu opinie, tylko w innej konfiguracji.
Poległam. Jeszcze nie zaczęłam, ale już czuję, że poległam na całej linii… Już oczami duszy mojej widzę siebie wyczerpaną na podłodze w siłowni i śmiech wszystkich obecnych na sali.
Sama tego chciałaś Chomikowa, ty sieroto boska. Zgodziłaś się, to nieś teraz swój krzyż 😛
Wysyłam Trenerowi maila z informacją o moim stanie kręgosłupa i na zajęcia idę z wielką butlą wody i z pozytywnym nastawieniem. Przecież plątałam się po tej siłowni, nie jestem w beznadziejnej kondycji… DAM RADĘ.
-Słuchaj Chomikowa, twój kręgosłup nie jest w najgorszym stanie. Musimy go wzmocnić i to zrobimy. Do tego skorygujemy odrobinę sylwetkę, bo ciągle masz ramiona opuszczone w dół i ja to rozumiem, bo jesteś bardzo wysoka. PODNIEŚ TE RAMIONA.- słucham wywodu SS-mana i ramion póki co podnosić nie zamierzam.- Powiedz mi jeszcze Chomikowa co byś chciała razem ze mną osiągnąć?
-Może schudłabym ze 3 kg…?-pytam nieśmiało, bo obawiam się, że utrata 3 kg wagi będzie obarczona strasznym wysiłkiem i niejedną łzą. Moją oczywiście.
-Schudniesz 3 kg. Oczywiście, że ze mną schudniesz. Ułożę ci dietę, codzienne ćwiczenia i schudniesz.
Zaraz… Moment… WRÓĆ!
Jakie do cholery CODZIENNE ĆWICZENIA???!!! Jak ja wracam z jednej i drugiej pracy, to jedyne o czym marzę to są ćwiczenia w wybieraniu pozycji do spania a nie jakieś SPORTY! Ja się nie zgadzam, NIE… NIE… NIE…
-Dobra, to zabieramy się do roboty. PODNIEŚ TE RAMIONA. Ja rozumiem, że ty jesteś bardzo wysoka, ale to nie jest powód, żebyś psuła sobie sylwetkę.
-Mnie życie przytłacza i to dlatego. Poza tym nie jestem bardzo wysoka, bo są kobiety wyższe ode mnie, więc się czep.
-Jak masz powyżej 180 cm, to jesteś bardzo wysoka. A masz, prawda?
-Niby mam, ale są wyższe ode mnie.
-Dobra, to teraz kładź się na plecach na tym materacu.- wskazuje mi materac koło nas.
-Spoko, tylko mogę się wzdłuż nie zmieścić 😛
Rozgrzewka jest dla mnie całkiem znośna. Później przechodzimy do bardziej skomplikowanych ćwiczeń. Komenda (tak, te polecenia trochę przypominają mi komendy i musztrę 😉 Wiej Chomikowa, WIEJ! ) „prawa noga wyprostowana, stopa do siebie, lewa noga podniesiona do klatki piersiowej, schwytana prawą ręką, lewa ręka łapie prawe biodro” wprawia mnie w lekkie osłupienie… leżę jak ta sierota na materacu i patrzę się na faceta szeroko otwartymi oczami. Mój wyraz twarzy na pewno nie wyrażał w tym momencie ani grama inteligencji.
-Oooo, widzę, że dziewczynka ma problem ze zrozumieniem! To nic nowego, zdarza się.- i składa mnie jak kartkę w orygami.
Zostanę w tej pozycji na amen. To pewne. Jak mnie nie porozkłada, to zostanę tak do śmierci. I hamuję wybuch śmiechu 😛
-Ty się tam nie podśmiewaj pod nosem, tylko ćwicz!
Gdzieżbym śmiała 😛
Ćwiczenia mnie męczą, ale jest wesoło. Opowiada mi dowcipy, składa mnie i rozkłada z różnych figur i prosi, żebym uporała się z synchronizacją stóp, bo mam z tym mały problem. Dobrze wiem, że MAM. Moje stopy zawsze żyły swoim życiem 😀 Nigdy nie mogłam dojść z nimi do porozumienia. Może to jest wytłumaczenie tego, że doszłam tylko do miejsca, w którym jestem a nie tam, gdzie bym chciała… Moje stopy muszą zacząć ze mną współpracować. Zdecydowanie. Bo jak na te moje lata, to już powinnam zajść dalej a ja ciągle stoję w miejscu…
Pod koniec treningu ledwo żyję. Nogi bolą mnie niemiłosiernie, ale jestem nawet zadowolona. Godzina zleciała mi bardzo szybko i czuję, że mam w sobie tyle energii, że spokojnie mogę jeszcze iść na orbitrek.
-No Chomikowa! Nie jest z tobą tak źle! Ale będzie lepiej! Jak tylko będziesz współpracować, to osiągniemy bardzo wiele.- tak mnie pociesza 😛 – Widzisz tego faceta na bieżni?
Ojejku… takie słodkie nieszczęście z brzuchem opadającym prawie na kolana i ręcznikiem na szyi. Ledwo ciągnie kuloskami na bieżni.
-Słuchaj Chomikowa, to jest moja, jak do tej pory jedna jedyna porażka zawodowa. Facet chodzi do mnie na zajęcia od ponad miesiąca i przytył.
Wybucham śmiechem.
-Jak to?- pytam, kiedy już mogę się wysłowić
-No normalnie! Jego też życie przytłacza i ciągle tylko wpierdziela ciasteczka!
Ciasteczka… Jak ja KOCHAM ciasteczka. I kasztanki, i raffaello… Przecież to mój jedyny sens życia!
Nie chcę siać defetyzmu, ale… Czarno to widzę… Czarno…
Nareszcie! Cały rok czekałam na ten czas, kiedy będę mogła wpakować się w moje Pędzidło, zabrać ze sobą koszyk, kalosze (o Rodzicielce i innych plątających się członkach mej rodziny nie wspominając…) oraz scyzoryk i z szaleństwem w oczach popędzić w LAS na grzybki 🙂 Nie sama tym razem. Do lasu sama się jakoś nie wybieram. Zawsze towarzyszy mi stara grzybiara pod postacią Rodzicielki i/lub ciotka (tak-TA ciotka…). Zawsze na tych wyprawach coś się dzieje, ZAWSZE. I nieustannie mam wrażenie, że na wycieczkę wybieram się z dwójką dzieci- jedno jest permanentnie zagubione, ale ogromnie szczęśliwe (Rodzicielka) a drugie rozkapryszone i aroganckie (ciotunia).
pierwszym tematem do dyskusji jest wybór samochodu, którym jedziemy a co za tym idzie kierowcy. Ciotka oczywiście zdecydowanie i tonem głosu nie znoszącym sprzeciwu oznajmia, że ONA prowadzi.
-Nie, nie, ciociu. Ja biorę swój samochód i jedziemy moim.
-A to niby DLACZEGO?- już słyszę w jej tonie niezadowolenie.
-Ty sobie odpocznij po pracy. Ja jestem wypoczęta, to ja prowadzę.
Przecież nie powiem jej, że tak będzie BEZPIECZNIEJ…
Ruszamy.
Ciocia oczywiście jest nadęta z powodu naszego 10-minutowego spóźnienia. Co ja na to poradzę, że Rodzicielka NIGDY nie jest w stanie wyjść z domu ogarnięta i zawsze po coś się wraca np. po zapalniczkę oczywiście? Rozmowa w aucie niespecjalnie się klei. Ciocia jest niezadowolona, że ma mało miejsca z tyłu (jedno miejsce jest zajęte przez koło zapasowe i kołpak, który w nerwach zdjęłam z koła, bo mi HAŁASUJE 😛 ). Robię dobrą minę do złej gry, ale generalnie mam ochotę wysadzić ją na pierwszych światłach. Rodzicielka wyjmuje w nerwach papierosa.
-Miałaś mi nie fajczyć w samochodzie!
-To se wysiądź- odpowiada rezolutnie Rodzicielka.
-Ty uważaj, żebym to ja ciebie nie wysadziła. Co jak co, ale jesteś na mnie skazana, więc bądź grzeczna.
-Przecież chyba własnej matki nie wyrzucisz z samochodu, prawda?
-Chcesz się przekonać?
-I miałabym iść taki kawał na pieszo? Nic ci matki własnej, rodzonej nie szkoda.- przemawia do mnie takim słodkim dziecinnym głosem biednej, nieszczęśliwej dziewczynki.
-To NIE PAL!
-Spadaj.
Po 45 minutach drogi ciotka nagle krzyczy:
-Boże! Zapomniałam kaloszy!
-A co ty masz na nogach?- pytam i nie chcę znać odpowiedzi…
-Klapki… Przepraszam.
No tak. Głośno wzdycham. I zawracam.
Po dwóch godzinach udaje nam się szczęśliwie dotrzeć pod ośrodek wypoczynkowy, w którym wszystkie spędzałyśmy swoje dzieciństwo. Tam jeździła Rodzicielka z ciotką jako małe dziewczynki i tam później zabierały mnie one, kiedy ja byłam dzieckiem. Ośrodek kilka lat temu został sprzedany jakiemuś prywatnemu właścicielowi, który cały ten teren zrujnował. Serce się łamie, ale przecież nic nie możemy zrobić… I tak się cieszę, że mogłam tam być, że tam poznałam moją N. i innych znajomych, z którymi do dzisiaj mam bliski kontakt. Trzeba się pogodzić… Ciotka pogodzić się nie może. Dostrzega gdzieś nowego właściciela ośrodka i krzyczy:
-Ty mendo! Tak zrujnować takie miejsce! To się na prokuraturę nadaje!
Sztywnieję. Rodzicielka zamiera.
-Ciotka! Ty się ogarnij! Jak ty się zachowujesz?!
-A co ty mi tu będziesz?! Jak można było mi tak wspomnienia zrujnować?!
-Przecież to nie jego wina, że to kupił! Ile ty masz lat! Nie drzyj się!
-Ja to mu tyłek tylko mogę pokazać!
I drze się w tym lesie. Pani kierownik. Rany boskie… Zachowuje się jak dres na meczu. Tylko petardy dać jej do ręki i będzie dym.
Rodzicielka schowała się w samochodzie i udaje, że jej nie ma. Przecież to moja rola. Ona powinna iść i walczyć, ale generalnie widzę, że jej mowę odjęło.
-Ciotka! Przebieraj się i nie rób cyrku! Czasu ci nie szkoda?
Czerwona z nerwów i furią w oczach, ale jakoś się ogarnia… W końcu wydaje dyspozycję:
-Idziemy prosto a potem w prawo aż dojdziemy do lasu.
-A to nie jesteśmy w lesie?- rzucam pytanie w przestrzeń…
Poszła. Prosto a potem w LEWO.
Po drodze zadzwoniła do nas z awanturą, że NIE SŁUCHAMY, CO SIĘ DO NAS MÓWI, i że NIGDY WIĘCEJ DO LASU Z NAMI NIE POJEDZIE.
Ufffffff!
Las był piękny! W powietrzu aż unosił się zapach grzybów! Podgrzybki z mokrymi od deszczu kapeluszami pięknie lśniły w słońcu i aż się prosiły o zabranie do koszyczka. Kurki ukrywały się pod ściółką, ale i tak zostały dostrzeżone przez moje wspomagane okularami oczy 😉 Koźlarki dumnie prężyły nóżki, jakby chciały powiedzieć „Jestem piękny, dostojny i rosnę tu Chomikowa specjalnie dla ciebie!”. BIORĘ! 🙂 Prawdziwki, krawce, zajączki, maślaki i kanie. Bajka 🙂
Byłam taka spokojna i zadowolona, że machałam sobie koszyczkiem jak beztroski Czerwony Kapturek 😉 Zdążyłam pomyśleć o tym, że bardzo jestem zaskoczona tym, że chodzę na grzyby już prawie 30 lat i jeszcze nigdy nie weszłam na jakieś dzikie zwierzę (czego już wiele lat temu doświadczyła Rodzicielka spotykając na polance dzika…). I tak mrucząc sobie pod nosem jeden z letnich przebojów, nagle jakieś 3 metry ode mnie zarośla poruszyły się bardzo charakterystycznie, coś zaszeleściło i tylko zdążyłam usłyszeć tętent kopyt…
Umarłam. „Dzik jest dziki, dzik jest zły(…) Kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo prędko zmyka”. Jakie kur*** DRZEWO?! Dookoła mnie same krzaki! Zresztą ja wspinaczki nigdy nie uskuteczniałam! Pożre mnie zwierzę i umrę w męczarniach… Zresztą, żeby to był tylko dzik… Po odgłosie tych kopyt, to ja oczami duszy swojej widzę co najmniej słonia! Gdzieś w resztkach świadomości świta mi, że przecież te zwierzaki boją się hałasu i LUDZI…
-MAMOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!MAMUUUUSIUUUUUUUUUU!!!!!!!!! usiuuuu… usiuuu…usiuuuu. Ptaki się zerwały, pszczoły przestały brzęczeć a jaszczurki pochowały się w swoje norki… Lawina zejdzie jak NIC.
Przez kolejne 20 minut z pełnymi porami szukałam mojej Rodzicielki. Grzyba jak się nietrudno domyślić już nie znalazłam żadnego.
-Dziecko, co się stało? Co się tak drzesz?
-Chyba na niedźwiedzia weszłam, albo wilka co najmniej.
-???
-No dobrze! Może to był dzik lub sarna!
-Jakby to był dzik, to pewnie ruszyłby swoją kuloską, chrumknął beztrosko i poszedł w swoją stronę a nie uciekał.
Uciekać, to ja bym wtedy uciekała…
Grzybobranie już się dla mnie skończyło. Udałam się w stronę Pędzidła i rozpoczęłam pełną relaksację w pobliżu bezpiecznego samochodu 😉
Rodzicielka z ciotką całą wycieczką były zachwycone. Uzbierałyśmy całą masę grzybów na wszelkie możliwe dania. Zmęczone, ale usatysfakcjonowane. Ciotka w tej całej swojej euforii na koniec oznajmiła:
-Ja to bym mogła tylko z wami mieszkać! Byłoby nam cudownie!
Cisza…
To ja już wolę do tego niedźwiedzia… czy tam sarny 😛 Chociaż wiesz czego się możesz po takim zwierzaku spodziewać 😛
Dzisiejszego popołudnia udałam się z koleżanką (typową Blondynką 😀 ) do miasta na kawę. Jak to zawsze bywa na babskich spotkaniach- może być troszkę za głośno, może być trochę za wesoło i poruszane tematy mogą być niezbyt… elokwentne 😉
Poruszałyśmy się jedną z najmodniejszych ulic w naszym mieście i dyskutowałyśmy o nowym tuszu do rzęs, który zamówiłam przez Internet, i który będzie dla mnie nowością. Panowie, na pewno trudno jest Wam sobie wyobrazić jak można zamienić na powyższy temat więcej, niż 5 zdań, ale uwierzcie, że MOŻNA 😉 Młodzi panowie, którzy szli przed nami, również byli zaskoczeni długością naszego dialogu i generalnie powodem dla którego tak głośno dyskutujemy
-Słyszysz? One tak o czym? O tuszu? – pyta wyraźnie zainteresowany jeden drugiego.
-Daj spokój, niech se gadają. Baby tak mają. – uspokaja ten drugi.
Ja z Blondyną wyraźnie speszone tym, że ktoś jest zaineresowany naszą bezsensowną rozmową, zmieniamy temat na dzieci naszych koleżanek. Widzimy, że młodzi panowie przed nami zamilkli i wyraźnie się nam przysłuchują. Mnie to trochę bawi, ale Blondyna jest bardzo onieśmielona i kończy kolejny temat zdaniem: „Daj spokój Chomiczku. I tak na razie jesteśmy młode, więc na dzieciaki mamy czas”. I to chyba było niezmiernie ciekawe zdanie, ponieważ niższy z dwóch panów odwrócił się, aby w końcu się nam przyjrzeć. A ja co? – A ja rozbawiona całą sytuacją, niewiele myśląc zadaję im pytanie:
-Prawda Panowie, że jesteśmy z koleżanką jeszcze za młode na posiadanie dzieci?
-Czy za młode? Zależy ile mają panie lat i czy panie chcą mieć dzieci- opowiada ten wyższy.
-Ale możemy ten temat przedyskutować przy kawie.- wtóruje mu niższy.
Przyglądam się im. Są na pewno od nas młodsi. To nie ulega żadnej kwestii. Poza tym niższy ma obrączkę (jakże by inaczej). Nie czuję tej kawy. Blondyna też jej nie czuje, bo ściska mnie porozumiewawczo za rękę. Nie przeszkadza nam to jednak wdać się w rozmowę.
-A panie to chyba studentki, prawda? Uniwersytet, czy Politechnika?
Wybuchamy śmiechem. Jak to miło być odebraną za studentkę! Jaka młodość musi z nas bić!
-Naprawdę wyglądamy tak młodo? Chłopaki, dobrze wam idzie, mówcie dalej!- zaśmiewam się i proszę o więcej komplementów 😀
-Patrz, jaka zdesperowana!- rozbawiony wyższy chłopak skomentował moją wypowiedź.
Pięknie Chomikowa. PIĘKNIE. Ty DESPERATKO 😀
Śmieję się sama z siebie i nie za bardzo mogę się pohamować. Łzy rozbawienia jak zwykle wycieram rękoma, ale nie tracę czujności przysłuchuję się rozmowie Blondyny z chłopakami.
Dowiaduję się, że mają po 22 lata…
-Ojejku, jakie to słodkie- wpatruje się Blondyna w chłopaków jak w malutkie dzieciątka i mam wrażenie, że za chwilę wyjmie im z torebki śliniaczki i grzechotki.
-A ja zostanę niedługo tatą- informuje nas ten z obrączką.
-JUŻ?!- obie wykrzykujemy pytanie pełne zdumienia
-No pewnie! Lepiej teraz, niż za 10 lat, jak już będę stary i na nic nie będę miał siły!
?????
Dziękuję. Leżę. Zataczam się ze śmiechu. Szybciutko liczę za ile będę miała te jego „za 10 lat” i wychodzi mi, że za bardzo niedługo. Będę stara, na nic nie będę mieć siły i generalnie jestem w czarnej d*** . BAJECZNIE!
Zerkam na Blondynę i ta również się zaśmiewa, ale jest to chyba śmiech przez łzy…
Kiedy w końcu jakoś się ogarniam, dopytuję przyszłego ojca o plany związane z opieką nad małym członkiem rodziny.
-No normalnie będzie. Będzie fajnie.
-Ale wiesz- te nieprzespane noce itd. Taki twardy jesteś?
-Pewnie! Będę wstawał cały czas i będę we wszystkim pomagał.
-Chyba przez pierwszy tydzień…
Powiedziałam to na głos?
Ojejku… Tak…
-A ty, Chomikowa to chyba jesteś samotna i bezdzietna, że tak bardzo sceptycznie podchodzisz do posiadania dzieci?
Dobry jest! Gość mnie powalił oceną mojej osoby! Cały dialog rozłożył moją psychikę na części i każdą z nich potrącił tenisówkiem.
Wybucham już takim śmiechem, że nie jestem w stanie nic powiedzieć. Żegnamy się z chłopcami a Blondyna jeszcze na odchodne życzy im miłej nauki w szkole.
10-minutowy dialog a jak pięknie podsumował moją osobę 😀 Zdesperowana, bezdzietna, samotna, stara… Już nic dobrego mnie w życiu nie spotka 😛
Cóż… Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy 😀
A jeśli już o oczach mowa… Jakiś czas temu dostałam od kogoś krem pod oczy, ale uznałam, że chyba za wcześnie na takie mazidła.
Gdzieś tu był…
Gdzie jest DO CHOLERY ten krem?!
Przybiega do mnie wczoraj podekscytowana Rodzicielka. Patrzę na jej radość i czekam z niecierpliwością co mi oznajmi, bo jak na moje oko, to co najmniej w Totka wreszcie wygrała.
-Słuchaj, dziecko!
-Słucham… jak zawsze słucham…
-W necie na tych randkowych stronach znalazłam takiego faceta w sam raz dla CIEBIE! Mówię ci, że ci się spodoba! Pracę ma, motocykl i w ogóle!
-Oooo, matka! Rozpieszczasz mnie normalnie!- troszeczkę jej dogryzam, ale to z miłości 😛 – Pracę ma, pewnie jeszcze nawet koszulę ma, ale… CO…?
-Ale on nie z Polski i nie mówi po polsku… Ale to chyba nie jest duży problem?
-No duży nie… Ale o filozofii egzystencjalnej z nim nie pogadam, o budowie silnika też nie 😛
-To nawet po polsku z nim o tym nie pogadasz 😛 I co? I co? Może napiszesz do niego?
-Może…
-Dziecko, zrób coś do cholery ze swoim życiem! Próbuj!
Bierze mnie na zmartwioną matkę… Nie lubię tego.
-No popatrz tylko!- kontynuuje nie bacząc na moje zniechęcenie- On zdesperowany, ty zdesperowana! Może coś z tego będzie!
No tak… biorąc pod uwagę powyższe kryteria, to mamy OGROMNE szanse stworzyć RODZINĘ 😛
Nareszcie po wielu żmudnych tygodniach rozsyłania CV i listów motywacyjnych zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Ogłoszenie o pracy było stworzone dla mnie, wręcz krzyczało „Chomikowa, Chomikowa! To ja dla ciebie tutaj zostałam stworzona, dla ciebie i pod ciebie, chodź do mnie i zaopiekuj się mną!”. Pędzę! Pędzę! Jestem stworzona do opieki nad nową pracą! Jestem w ogóle stworzona do ZMIANY tej cholernej pracy.
Nawet się specjalnie nie stresuję. Przecież nie zależy od tego moje życie. Przecież mniej więcej wiem, o co zostanę zapytana. A poza tym przeszłam w swoim życiu przez tyle randek, że już żadna rozmowa mnie nie zdziwi i nie zaskoczy 😛
Z pracy wyrywam się kilka minut wcześniej (akurat Maczo pełnił rolę kierownika, więc z czystym sumieniem mogłam wyjść o której chcę). W samochodzie zakładam elegancką białą spódniczkę, zmieniam stanik, aby był pod kolor bluzki (muszę przejrzeń zasoby Internetu, bo panowie, którzy akurat budowali blok naprzeciwko firmy, w której chciałabym pracować na BANK zrobili mi zdjęcia), bluzkę, biorę łyk wody i dostojnym krokiem prę do przodu 🙂
Zostaję zaproszona do przyjemnego pokoju i oczekuję na właściciela firmy. Po niecałych 10 minutach (z nudów już myślałam, żeby zacząć przeglądać blog w telefonie 😉 ) wita się ze mną uśmiechnięty mężczyzna. Witamy się, odstawiamy standardową szopkę przedwstępną, po czym pada pytanie numer 1:
– Pani Chomikowa (umarłabym, gdyby naprawdę tak się do mnie zwrócił 😀 ), aktualnie pani pracuje w… w… jaka długa nazwa…, więc nie jest pani bezrobotna. Czemu chce pani zmienić pracę?
Bo jeszcze dwa miesiące pracy z Oślicą i albo wyląduję w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, albo w zamkniętym zakładzie karnym za morderstwo. Każdy ma jakieś granice. Zaczynam być zdesperowana i już myślę o pracy na kasie z Biedronce, ale nie wiem czy z wykształceniem wyższym i podyplomowym to mnie przyjmą… Dlatego pozostajecie mi WY 😛 Jako OSTATNIA DESKA RATUNKU.
– Pracowała pani wcześniej w szkole. Czemu zmieniła pani zawód?
Bo bym gnoja, który sikał do kosza na śmieci zatłukła a jego matkę za sam wygląd wsadziła do więzienia i wykastrowała jak kocicę, bo tacy ludzie dzieci mieć nie powinni.
-Czy wie pani czym się zajmujemy?
Pewnie, że wiem. Każdy głupi wie. Niepokoi mnie jedynie to, że macie do czynienia z rodzicami dzieci. Nie wiem czy nie stanę się nieobliczalna. Ale pan wydaje się normalny. Najważniejsze, żeby pan był normalny! To mnie podnosi na duchu! Niech mnie pan przyjmie, pliiiiissss…
-Jakie ma pani zalety, które ułatwiłyby pani pracę na tym stanowisku?
O rety! Ja mogę mówić cały wieczór o moich zaletach! Ja mam same zalety! Jestem mądra, dowcipna, piękna, robię świetną jajecznicę i inne rzeczy świetnie robię 😉 , świetnie udaję zainteresowanie, umiem pisać bloga… tzn. wydaje mi się, że umiem. Ale to znaczy, że SKROMNA JESTEM a to na pewno jest bardzo ważne w pracy! Nie jest…? Hmmm… I zapomniałabym! Najważniejsze! Prawie ze wszystkimi się dogaduję, tylko z szefową nie za bardzo i tu wracamy do punktu wyjścia… Bo wie pan, PAN MNIE MUSI PRZYJĄĆ, BO JA JĄ ZATŁUKĘ.
Tak więc widzi pan… SAME ZALETY! To na pewno przez to jestem singielką 😛
-A jakie ma pani wady, które mogłyby pani utrudniać pracę na tym stanowisku?
Panie, jakie WADY? Toż to ja idealna jestem! Niech pan zapyta tych, co mojego bloga czytają! Bo kto mnie zna lepiej od nich! WAD NIE POSIADAM. Chodzący IDEAŁ. I dlatego jestem singielką 😛
To rozmowa kwalifikacyjna a nie rozmowa w sprawie ślubu…? Ojej… pomyliło mi się już wszystko…
-A ile chciałaby pani zarabiać?
Tyle, żeby mi na chleb i moje Pędzidło starczyło… O wakacjach już przestałam marzyć, bo samej na wakacje nie wyjadę a na pewno nie za granicę. A urlop w Polsce to się nie liczy, bo pada deszcz. Tak więc na pewno nie mniej, niż teraz. Nie mogę mniej. No chyba, że mi pan zagwarantuje, że Oślicy już więcej na oczy nie zobaczę, to przemyślę niższe wynagrodzenie, obiecuję. Ale za darmo to ja też nie chcę. Wiem… mam wymagania, prawda? Bardzo dużo wymagam- normalnej atmosfery i jako-takiego wynagrodzenia…
-A to czemu nie chciałaby pani więcej zarabiać?
Pewnie, żebym chciała, ale warunki mamy jakie mamy. Jak sobie znajdę bogatego męża (jest pan bogaty???), to nie będę myśleć o tym, że nie wyjadę na zagraniczny urlop, tylko wyjadę. Chcę, żeby mnie było stać na Pędzidło i na mnie. Z całą resztą będę sobie jakoś radzić.
-A jakie są pani warunki mieszkaniowe? Mieszka pani sama, z rodzicami?
Yyyyy????????
A jednak coś mnie zaskoczyło na tej rozmowie… Zawsze trafi się jakiś kwiatuszek, który swym zapachem i wyglądem powali kobietę na glebę. Czemu miało służyć to pytanie? Ktoś wie…?
To jednak nie jest pan bogaty, skoro szuka pan swojego lokum…? A może dla swoich dzieci? Czy dla współpracowników? Będziemy pracować u mnie w domu? Ale z kim? Z panem? U MNIE???? Ale ja nie gotuję, tzn. kiepsko. Ale chleb już potrafię upiec! A poza tym skoro rodziców mam na dole, to w nocy wszystko słychać. Więc ja w nocy PRACOWAĆ nie mogę. A w ogóle o jakiej my pracy mówimy…? Bo miała być związana z tym, co robię teraz w pracy a nie z tym, co mam na myśli…
-Czy ma pani jakieś pytania?
Pytań może niekoniecznie, ale niech mnie pan przyjmie. Proszę, błagam. Tak, ja wiem, że się uczepiłam pana nogi, ale mnie BARDZO zależy. Jestem w patowej sytuacji. Za chwilę mnie zwolnią. kolega z pracy zaczął się zachowywać podejrzanie uroczo, to nic dobrego nie wróży. Poza tym ciągle kogoś zwalniają. Ja już nie mogę… Ale niech mi pan da dokończyć a nie strąca mnie pan ze swojej nogi. No błagam pana… Dobrze, już wychodzę, niech mnie pan tak nie popycha… Ale ja będę grzeczna, ja rodziców z domu wyrzucę, więc w nocy też będę mogła pracować, ale pod warunkiem, że jest pan bogaty i nie ma pan żony i dzieci. Zęby pan ma, potrafi pan zdania składać, więc SPOKO.
To JAK? MAM TĘ ROBOTĘ????????
This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish.AcceptRead More
Privacy & Cookies Policy
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.