chciał wyjść na chojraka, wyszedł na… buraka

źródło: www.satyrycznie.pl
źródło: www.satyrycznie.pl

Podczas kolejnych dni mojej obecności na portalu randkowym wyodrębniła się kolejna kategoria wiadomości. Są to wiadomości „ateistów czyli niedowiarków”. Panowie wysyłający do mnie taką wiadomość nie tracą czasu na pytanie jak mi mijają dni. Ba! Nie tracą czasu nawet na powitanie! Oni od razu przechodzą do pytania: „Serio jesteś taka wysoka?”, „Naprawdę masz tyle wzrostu?”  Nie! Tak se machnęłam te cyferki- dla FANU! I już ich później nawet nie ratuje zdanie „Uwielbiam takie kobiety!” Tak się zastanawiam… jakbym była OTYŁA, to czy ludzie pisaliby do mnie z pytaniem „Ile ważysz?”, „Serio jesteś taka pulchna?”
Po dziesiątkach nieudanych maili, w końcu pojawia się kolejny konkretny Potencjalny. Na zdjęciu wygląda całkiem w porządku (co prawda nie jest to zdjęcie jakoś specjalnie z bliska, ale raczej faceta dobrze widzę). Wymieniamy się kilkoma mailami i facet proponuje, że do mnie zadzwoni. W sumie SUPER- już przez telefon będę mogła stwierdzić, czy człowiek potrafi prowadzić konwersację, czy nie jest typem pesymisty i czy warto w ogóle się umawiać.
DZWONI.
I po 25 minutach rozmowy odbieram Potencjalnego za całkiem pozytywną postać 😉 Dużo żartuje (no chwała!), zadaje pytania odnośnie mojej osoby i opowiada też trochę o swojej pracy. Okej. Tylko czemu w ogóle nic nie wspomniał o swoim dziecku…? Ma w profilu wpisane, że ma jedno dziecko, więc czemu jako rodzic nic o tym nie wspomina…? I czy ja gdzieś tam w rozmowie usłyszałam piorunujące „poszłem”…?????

Z racji, że facet mieszka 50 km od mojego miasta, to umawiamy się w galerii handlowej, czyli tam, gdzie on dobrze wie jak dojechać. Na umówione spotkanie przybywam trochę za wcześnie, ale to znaczy, że mam czas na wejście do jakiegoś sklepu i poplątanie się po drogeriach. I tak drepcząc pomiędzy tymi kosmetykami, zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości… Nie powinno mnie tu być… to znaczy nie- ja NIE CHCĘ tu być. Chcę być na spacerze nad morzem. Chcę być z innymi ludźmi. Chcę czuć. Chcę… I czuję, że łzy napływają mi do oczu. Siadam na pufach gdzieś w kącie galerii i wyciągam telefon. Szukam ratunku oczywiście u mojej N.
-„Mała, jestem przed kolejną randką a chce mi się po prostu wyć… Nie  chcę tam iść. Nie chcę…”
– „Ale czujesz, że to kolejny idiota, czy ci się nie chce tego znów sprawdzać?”
Jak to dobrze, że ją mam…
Nie chcę tego sprawdzać. Niby jest zabawny, ale chyba sepleni i chyba… mam różne dziwne przeczucia. On tu jedzie kawał drogi, nie mogę tego odwołać. Najwyżej mu się popłaczę na tej randce i będzie GIT 😛 Trzymaj kciuki.”
-Nie świruj! To tylko spotkanie. Na szczęście żyjemy w XXI wieku i nie musisz wychodzić za niego za mąż 😉 Idź i pogadaj z kimś innym, niż zwykle.”
No ma rację dziewczyna… Zbliża się godzina „W”. Ogarnij się, Chomikowa. Jesteś dorosłą, rozsądną kobietą i nie takie rzeczy trzeba było w tym nieogarniętym życiu ogarnąć. Zepnij tyłek i IDŹ.
Nacieram na miejsce spotkania niczym czołg. Pewnym krokiem podchodzę do faceta i… CZEMU ON DO CHOLERY MA NA SOBIE BLUZĘ???? Boże, i warga zdradzająca jakąś bójkę najdalej przedwczoraj! Boże, Boże… Nie zadaję mu pytania o przyczynę tego wszystkiego. Ja po prostu nie chcę znać prawdy.
Szybko decyduję gdzie siadamy. Szybko zamawiam kawę. Te kawy mi niedługo wyjdą bokiem, tak samo jak ta cała siłownia 😛
Potencjalny (inaczej Dresiarz 😛 ) prawie cały czas patrzy przez okno. Zdaje się nie być mną zainteresowany nawet w najmniejszym stopniu. W sumie nie ma się czemu dziwić- reprezentujemy dwa zupełne inne światy. Wpatruję się w faceta bardzo intensywnie wymuszając kontakt wzrokowy. Nareszcie jest skory do rozmów.
– Potencjalny, to kiedy teraz znów wyjeżdżasz do Holandii?
-Jak będę miał kolejne zlecenia od szefa. Nigdy dokładnie nie wiem kiedy będę musiał wyjechać.
A jedź, jedź i nie wracaj…
-To co wy tam dokładnie robicie? O co chodzi tak dokładnie z tym wizerunkiem  Internecie?
-Wizerunkiem? Wiesz, ja tam remonty ludziom robię. Ocieplam domy itd.
Nawet nie jestem zła, że mnie okłamał mówiąc przez telefon, że jeździ do Holandii, bo ma jakieś zlecenia związane z Internetem itp. Mój wyraz twarzy i intensywne spojrzenie w oczy chyba mówiło samo za siebie. Potencjalny próbuje jakoś wszystko obrócić w żart i robi to tak nieudolnie, że nawet mnie bawi.
-Słuchaj, a kiedy coś mi powiesz na temat swojego dziecka? Masz córeczkę, synka…?- zadaję pytanie z nie skrywaną ciekawością, bo chciałabym wiedzieć czemu facet tak skrzętnie unika tego tematu a jest to przecież jedna z najważniejszych kwestii w jego życiu.
-No mam syna, ale o czym tu opowiadać? Ma 6 lat.
-I??? Widujecie się, czy coś?
-Tak- co drugi weekend.
Czekam aż może jakoś rozwinie temat, coś mi opowie o swoim jedynym dziecku, ale na marne.
-Potencjalny, przecież to jest twoje DZIECKO, to nie chciałbyś, żeby kobiety coś wiedziały na jego temat?
-Niby tak, ale o czym tu opowiadać? Ale nie ukrywam, że chciałbym jeszcze mieć jeszcze jedno.

Tatuś, tatulek, tatuńcio. Noż ty! Która będzie chciała sobie zrobić z takim gościem dzieciaka? Z człowiekiem, który generalnie wstydzi się swojego syna i najchętniej schowałby je w szafie? Dresiarz pretenduje do zdobycia tytułu jednego z najgorszych tatusiów.
I nagle facet zaczyna się rozwijać w swoich wypowiedziach. Opowiada, snuje plany na przyszłość, komplementuje a ja słucham i wyłapuję coraz to ciekawsze newsy z jego życia. Chwali się, że pasów bezpieczeństwa to on nie zapina, bo ich NIE LUBI; że kocha jeździć samochodem niebezpiecznie przekraczając przy tym prędkość. Dziecka w foteliku po mieście też nie wozi, bo po mieście to bez sensu. A! I najlepsze! Po jednym piwie to bez skrępowania wsiada do auta, bo co to jest jedno piwko? Jak siedziałam w pozycji „noga na nogę” tak mi jedna bezwładnie opadła na podłogę… Mniemam, że to wszystko mi mówił, bo chciał zrobić rażenie i wyjść na chojraka… Ale cóż… wyszedł na buraka.
Dopijam kawę i kończę tą farsę.
-Chomikowa, jesteś samochodem? Bo bym cię odwiózł, co ty na to?
-Samochodem! Samochodem! Nie! Dziękuję!
Przecież nawet, jakbym miała w perspektywie zasuwać te 10 km na pieszo, to bym dała z pięty, żeby tylko z tym świrem nie wsiadać do auta.

Tym razem jestem naprawdę zła. To wszystko to jakaś paranoja. Pomyłka a ja przez przypadek znalazłam się w jej epicentrum.
Dojeżdżam do domu. Rzucam torbę w przedpokoju Rodzicielki i Przyszywanego Ojca. Nos mi mówi, że siedzą na tarasie i grillują. Nie mylę się 🙂
-Macie coś mocniejszego?
-Dziecko, gdzie ty byłaś, że wracasz taka zła?
-Aaaa, powiem ci mamusiu, że na randce byłam! W takich emocjach w dzisiejszych czasach kobieta wraca z RANDKI.
-Oooo, dziecko, to ja ci zrobię dobrego drinka, bo widzę, że lekko nie było. A już się do ciebie odezwał „po”?
-OCZYWIŚCIE!
-I co?
-No jak to CO? Muszę go szybko spławić!
-Tak, ja ci koniecznie tego drinka już zrobię.

spotkanie-randka ze Smutnym Panem

źródło... skądś ;)
źródło… skądś 😉

Minęło już troszkę więcej czasu, niż troszkę, odkąd pojawiłam się na portalu randkowym i na ten moment mogę napisać, że moje doświadczenia są… przewidywalne i na pewno dość CIEKAWE 😛 A poza tym, skoro o nich wspominam tutaj na blogu 😉 to musiały szarpnąć moim światopoglądem i spokojem psychicznym 😉 Wiadomości nadal oscylują pomiędzy tymi, w których muszę stawać na wyżyny moich umiejętności prowadzenia dialogu a tymi, które kończą się propozycją mniej lub bardziej bezpośrednią „niegrzecznych zabaw” (!!!). Pamiętacie rozmowę z facetem, który po spotkaniu napisał mi na gg, że najchętniej to ubrałby mnie w lateks i dał pejcz do ręki? Pewnie, że pamiętacie 😛 Od tego czasu jestem cholernie wyczulona na tego typu pisaniny 😛 Zmusiło mnie to do dopisania na moim profilu, że nie będę zabawką do łóżka jak również, że bardzo bym chciała, aby Przyszły Potencjalny miał chociaż odrobinę poczucia humoru (powagę i smutek zostawię sobie na czas, kiedy będę chodzić o lasce i będzie mnie boleć każda część mojego ciała a małżonek po 40 latach współżycia będzie mnie doprowadzał do furii 😉 ). Wszystko jasne? JASNE 🙂
I tak w końcu pojawił się facet, który potrafił poprowadzić ze mną normalną rozmowę, wzrostem nie sięgał mi tylko do biustu i nie nawiązał póki co do seksu 😛 Jedyne, co mnie troszkę zaniepokoiło to jego zdjęcie profilowe, na którym dość słabo go widać- pełen artyzm- półcień, gitara w ręku. Intuicja mi mówi, że zdjęcie, na którym człowieka prawie nie widać umieszcza ktoś, kto ma coś do ukrycia (żonę, narzeczoną na przykład) lub niestety nie „grzeszy urodą”. Ale żeby później nie było, że gaszę ludzi jeszcze przed startem, to z chęcią przystaję na propozycję kawy.
Jak zwykle jakoś nie robię z siebie przed spotkaniem seks-bomby. Nie nakładam na siebie tony makijażu na co dzień, więc na spotkanie też nie nałożę, bo to nie będzie prawdziwa Chomikowa a ma być prawdziwa. Punktualnie dochodzę na miejsce spotkania i z daleka widzę, że czeka już na mnie Przyszły Potencjalny. Z każdym krokiem jego pierwsze wrażenie, które ma na mnie zrobić jest coraz słabsze… Pamiętacie taki film dla dzieci „Grinch: świąt nie będzie”? Główna postać to nieprawdopodobnie ucharakteryzowany Jim Carrey- maleńki nos, policzki zlewające się z brodą i wieczne niezadowolenie wypisane na tej komicznej twarzy?
Tak właśnie wyglądał Potencjalny Przyszły…

Bosko… A co ci, Chomikowa mówiła twoja nieomylna intuicja??? NO CO?!

To jest właśnie ten moment, kiedy powinnam użyć magicznych słów: „Przepraszam cię, ale mam tylko 40 minut, bo właśnie zadzwonili do mnie z pracy” 😛 Ale ja nie mam jaj do takich tekstów… Poza tym może jest cholernie inteligentny, może jest nieprawdopodobnie dowcipny…? Może chociaż jest nieprzyzwoicie BOGATY? 😀 Daj mu, dziewczyno szansę, no daj!
Nic z tych rzeczy…
Zabiera mnie do jakiejś knajpki. Knajpka, jak knajpka. Nie mam pod tym względem specjalnych wymagań. Chcę po prostu dobrze się bawić i nie wrócić do domu z podłamanymi skrzydłami. Ponieważ jest ładna pogoda, to siadamy na zewnątrz. Potencjalny Przyszły widzę, że jest zestresowany… Niewiele mówi, jest skupiony na stoliku do kawy, cały czas się mnie pyta czy na pewno to jest dobre miejsce i czy jest mi wygodnie. Dobre miejsce. Tak, wygodnie. NA PEWNO DOBRE MIEJSCE i TAK- JEST MI WYGODNIE. Próbuję rozładować sytuację i zagaduję faceta jak się da a on siedzi ze wzrokiem wbitym w stolik i odpowiada mi na pytania z jakimś smutkiem w głosie, unika mojego wzroku.
Nie ma lekko…
-Potencjalny, ja cię bardzo przepraszam, że zadaję ci takie pytanie, ale… czy dzisiejszy dzień był dobry na spotkanie? Wszystko u ciebie okej?
-Pewnie, że tak a czemu pytasz?- pyta naprawdę zdziwiony.
-A jakoś tak coś mi na myśl przyszło. Przepraszam.
Przecież nie powiem facetowi, że wygląda jakby mu matka tfu tfu umarła albo chociaż świnka morska, do której przecież mógł być bardzo przywiązany 😛 No mógł, prawda? 😀

Spotkanie to katastrofa… Pierwsze 15 minut zadaje mi pytania o mój wypadek samochodowy.
-Ale Chomikowa, to opowiedz mi jak to się stało, że ten samochód w ciebie wjechał?
-No zwyczajnie, nie rozejrzałam się 5 razy i dostałam w prawe tylne drzwi. Ale w ogóle nie ma o czym gadać. Samochód skasowany i tyle. Mam nauczkę i już.
-Ale to przecież straszne!
-Może i straszne, ale nic strasznego mi się nie stało. Jestem tu i teraz i żyję, i chcę brać to życie – odpowiadam mu z uśmiechem i nie chcę dłużej o tym gadać, bo to nie jest temat na pierwszą randkę. Zresztą uważam, że naprawdę NIE MA O CZYM.
-Ale popatrz jakie to życie jest niewesołe. Raz jesteś a za chwilę może cię nie być.
I siedzi jak takie nieszczęście za stolikiem, pełne pesymizmu, pełne jakiegoś lęku, czy Bóg wie czego jeszcze.
Wbijam z nerwów paznokcie w palce i wypijam ogromną kawę na 5 łyków, bo chcę mieć to za sobą i wrócić do domu. Matko kochana, co mam wymyślić, żeby już stąd iść? Kawa wypita, to w sumie dobry czas i świetny pretekst, żeby się zmyć…
-Wiesz co Potencjalny? Zobacz jakie chmury się zebrały nad nami. Myślę, że to dobra pora, żeby się już zebrać, prawda????
I zabieram już swoją torbę, podnoszę się z fotela i już oczami duszy swojej widzę siebie w Pędzidle ruszającą do domu z piskiem opon.
-Chomikowa to bardzo dobry pomysł. Idziemy do środka, co chcesz jeszcze do picia?
?! Aż mnie ścisnęło w klatce piersiowej! Oddechu prawie złapać nie mogę. NIE CHCĘ. Nie wytrzymam, NIE!
-Ale naprawdę nie trzeba! Już wystarczy, prawda? Ja już naprawdę nie chcę niczego do picia. NAPRAWDĘ – odpowiadam z rozpaczą w głosie.
-Ale jakie wystarczy? Coś ty! jest bardzo miło! Czego się napijesz? Kawy, lemoniady?- i wpycha mnie do środka…
Uciekam do łazienki. Siadam na muszli klozetowej i patrzę na zegarek. Chociaż 10 minut. Przesiedzę tu chociaż z 10 minut i już to będzie 10 minut mniej z tym chodzącym, sztywnym smutkiem.
Jak ten czas WOLNO płynie!!!
Wracam do stolika i czeka na mnie lemoniada. Szlag mnie trafia.
-Ale ja ci mówiłam Potencjalny, że nie chcę nic do picia, prawda? Bardzo DZIĘKUJĘ.
-Ale pomyślałem, że wypijesz, bo nie będziemy przecież siedzieć przy pustym stoliku, prawda?
Nie pamiętam, żebym cokolwiek z lodem wypiła w ciągu niecałych 10 minut. Dostanę anginy. To pewne.

W ciągu całego spotkania zaśmiałam się AŻ dwa razy i to z żartu, który sama powiedziałam. Nie dałam mu dokończyć jego lemoniady, tylko u kresu wytrzymałości oznajmiłam:
-Wiesz co? Wypij już do końca i będziemy się zbierać, prawda?
-Ah. Już?
JUŻ! Czy on naprawdę nie czuje, że to spotkanie to jedna wielka farsa??? Nie widzi, że zaciskam zęby i wbijam sobie paznokcie w dłonie, bo nie daję rady??? Przecież sam w połowie spotkania powiedział, że coś „smutno jest”! No jest!
-Tak, już. Kompletnie zapomniałam, że muszę na jutro zupę jeszcze ugotować.
-To ja cię odprowadzę do samochodu!

KONIECZNIE.

Nigdy tak szybko nie szłam do samochodu 😛
A na koniec jeszcze się mnie pyta:
-To mam nadzieję, że jeszcze kiedyś…
-Wiesz! Ja cię przepraszam, ale ta ZUPA! Kompletnie zapomniałam!

Moje autko, bezpieczne autko… W nerwach zbieram włosy z twarzy i ruszam z piskiem opon.
Słuchaj intuicji, Chomikowa, SŁUCHAJ! Masz nauczkę! Czas tylko znów zmarnowałaś i pieniądze na dojazd. Muszę się naprawdę zastanowić nad wystawianiem faktur za dojazdy 😛

o randce na parkingu…

źródło: www.tumblr.com

Za kilka dni znów mam urodziny. Coraz niebezpieczniej mi do 30-stki. Myślę, że to właśnie będzie ta granica wiekowa, kiedy będę musiała określić to, ile mam lat i się tego trzymać 😉 I tak właśnie nieubłagalnie zbliżając się do Tego Dnia dopadł mnie mały smutek, pustka i poczucie osamotnienia… Nie wiem czy to minie, czy będzie jeszcze gorzej, ale już nawet moja N. zaczęła się o mnie martwić.
-A może ty byś sobie w końcu faceta poszukała, hm? Ja nie pozwolę, żebyś ty została starą panną!
Uparte toto zawsze było 😛 Nieugięte i uparte 😛 A że jestem ostatnio w nastroju bardzo spolegliwym i nie bardzo coś mogę spotkać mężczyznę, który byłby mną zachwycony tak jak powinien 😉  i nie miałby przy tym żony i gromadki dzieciaków,  na pytanie mojej N., odpowiedziałam… TWIERDZĄCO. Szybka decyzja, szybkie logowanie na portalu randkowym, kilka nie nadzwyczajnych zdjęć i … szybki odzew.
W ciągu pierwszych trzech dni otrzymałam ponad 20 wiadomości. To normalne. Na nową rybkę zarzucana jest cała masa sieci. Naturalnym jest, że rybka jakoś bronić się MUSI i dokonuje wstępnych weryfikacji. I tak odrzucając panów niższych ode mnie o głowę (czy naprawdę mężczyzna ze wzrostem 168-172 cm. myśli, że stworzymy związek? kto kogo będzie przepraszam trzymał na kolanach i no przepraszam, ale też NOSIŁ NA RĘKACH? 😛 😀 ) oraz panów ze zdjęciem na tle traktora lub też ciągnika (do czegóż ja bym miała temu panu służyć? Właśnie- SŁUŻYĆ? Myć mu ten ciągnik, czy nie daj Boże segregować ziemniaki na bulwy mniejsze lub większe…??????). Po wstępnej segregacji pozostało mi ok. 6-8 panów, z którymi ewentualnie mogłabym spróbować wymienić kurtuazyjną korespondencję 😉
Z trzema z nich korespondencja przebiegała nie tyle źle, co katastrofalnie. Wspinałam się na wyżyny moich umiejętności prowadzenia dialogu, ale moje starania spełzły na niczym…
Przykłady tych „wyjątkowych” korespondencji:
Potencjalny Mąż Chomikowej 😀 😉 : Hej!
Chomikowa: Witam! Ciężko jest mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia na Twoim profilu, ponieważ jest on pusty… ale bardzo ci dziękuję za wiadomość. Jak mijają ci dni?  Praca, czy też odrobina lenistwa? Pozdrawiam! 🙂
Potencjalny Mąż Chomikowej: Fajnie, że odpisałaś. Niestety tylko praca.
No świetnie… Ale nie poddawaj się Chomikowa, nie kasuj go już teraz!
Chomikowa: jesteś w takim razie pasjonatem swojej pracy, czy po prostu szefostwo nie daje ci odpocząć? 😉 I wnioskując po jednym z twoich zdjęć pracujesz chyba w ratownictwie medycznym, nie mylę się?
Potencjalny Mąż Chomikowej: Tak, jestem ratownikiem medycznym.

I koniec. KROPKA.
Cóż za zainteresowanie moją osobą! Jaki pasjonujący DIALOG!
NASTĘPNY!
I tak było z kilkoma.
Kolejnych trzech po otrzymaniu ode mnie wiadomości w ogóle już mi nie odpisało. Cóż… jest tyle piękniejszych, ciekawszych i ŁATWIEJSZYCH dziewczyn ode mnie.

Tak po kilku dniach nieustającej „walki” korespondencyjnej z Potencjalnymi Przyszłymi Mężami Chomikowej 😉  w końcu trafił się jeden wart jakiegoś zainteresowania i spotkania na przysłowiową „kawę”. Doświadczenie mi mówiło, żeby NIKOGO nie zapraszać do mieszkania (już o tym pisałam), póki nie będę miała pewności, że chcę z nim spędzić wspólną noc, więc umówiliśmy się w mieście. Potencjalny nie jest z mojego miasta, więc nie za bardzo wie, gdzie można coś dobrego zjeść lub czegoś się napić. Wie jedynie,  gdzie jest największe centrum handlowe i tam wolałby się ze mną zobaczyć. Kawał drogi przede mną, bo muszę przejechać całe miasto i jeszcze trochę, ale czego to się nie robi dla miłości 😀 Przecież to nie 500km 😀 Godzina spotkania umówiona po dłuższej korespondencji bo i ja pracuję i on ma tzw. „doby” podczas których musi być cały czas dostępny. OKEJ. Wszystko ZGRANE.
JADĘ.
Spóźniam się niecałe 5 minut i pod centrum handlowym nikogo nie ma… Skoro już przejechałaś 25 km, to czekaj cierpliwie, Chomikowa, czekaj jeszcze z 5 minut.
I zjawia się w końcu  ON. Podchodzi do mnie zdyszany facet, podaje mi rękę i mówi:
-Słuchaj, ja cię przepraszam, ale mam dla ciebie tylko 40 minut.
WTF?!
Aż taka jestem beznadziejna na pierwszy rzut oka?! Naprawdę nie zasługuję na choćby godzinę spotkania? Przecież wiedział, że jestem wielka! Wiedział jak wyglądam! A ja nawet jeszcze słowa nie powiedziałam! I już mnie skasował?!
-Ja cię przepraszam, ale niedawno z pracy do mnie zadzwonili i muszę jechać.
-Mogłeś zadzwonić przecież- mówię zgodnie z prawdą. I nie ma w tym żadnej złośliwości. Jestem jedynie ZREZYGNOWANA.
-No niby mogłem. Przepraszam. To przejdziemy się gdzieś?
Przejdziemy?! Cholera jasna! Jestem zmęczona po całym dniu roboty, jest mi gorąco! Niech mi kawę mrożoną chociaż kupi!
-A nie wejdziemy chociaż na kawę? Napiłabym się czegoś.
-No ale przecież na 40 minut to nam się nie opłaca. Przejdźmy się.
Zaczynam być wkurzona. Chce mi się pić. Jest mi gorąco a do tego rozglądam się po całym terenie centrum handlowego i NIE MA GDZIE SIĘ PRZEJŚĆ. Tu jest tylko ogromny PARKING.
-Dobrze Potencjalny, to gdzie chcesz iść na spacer, skoro oprócz parkingu mamy tylko w pobliżu „wylotówkę”???
-To przejdźmy się po parkingu.

I tak dwoje dorosłych ludzi poszło na randkę na spacer po PARKINGU. Między Mercedesem a Oplem wysłuchałam historii o jego byłym związku (!!!) a między wózkami handlowymi a Peugeotem o jego pracy.
Wytrzymałam 30 minut. Dałam facetowi 10 minut na dodatkowy postój w drodze do „pracy”.

Pięknie się zapowiada Chomikowa, PIĘKNIE… Lepiej może odpuść, póki nie masz nerwów zszarganych. Ale jeśli ja odpuszczę, to moja N. mi nie odpuści. Przecież ona już snuje plany wysłania mnie na „szybkie randki”… Tego jeszcze nie było!
Tak czy siak jestem w czarnej d*** 😛

„zapraszam do siebie na kawę”

kawa czyNasza polska gościnność ma to do siebie, że często zapraszamy kogoś bardziej lub mniej znajomego do siebie w swoje własne wychuchane cztery kąty. Szykujemy herbatę, kawę, ciasta, ciasteczka, drinki, drineczki tylko po to, aby nasz gość czuł się u nas w domu jak u siebie. I żeby oczywiście wizytę wspominał długo. A najlepiej żeby czuł jeszcze odrobinę zazdrości odnośnie lepszego jedzenia, lepszej jakości drinków czy w ogóle lepszego wszystkiego, bo leży to w naturze Polaka, że chce mieć lepiej, niż inny 😉
Sprawa ma się zupełnie inaczej, kiedy zaproszenie do mieszkania na przysłowiową kawę lub herbatę może być odebrane dwuznacznie…

W ciągu ostatnich dni z kolegą z innego działu zostałam oddelegowana do pracy w innym oddziale naszego zakładu. Wiąże się to ze służbowymi wyjazdami poza miasto. Umówiliśmy się, że startować będziemy spod mojego domu i dojeżdżać będziemy jednym samochodem. Osobą jestem towarzyską, kolegę lubię, więc wypadałoby chłopaka po skończonej całodniowej robocie zaprosić choćby na chwilę do siebie na kawę czy tam herbatę. WYPADAŁOBY, ale… Ale doświadczenie mi zaraz pozapalało wszystkie awaryjne lampki, przypominając że tego typu zaproszenia różnie się kończą…
Jeszcze jako niezbyt zorientowane w życiu dziewczę spotykałam się dość niezobowiązująco z pewnym panem. Zaproszenie na herbatę do mieszkania odebrałam dość swobodnie…
Oj, jak ja się nagimnastykowałam! „Ale że miała być herbata”, „Ale ja alkohol bardzo dziękuję, chcesz mnie spić?”, „Sypialnia?! Ale mnie jest bardzo dobrze w salonie i nie, nie lubię na podłodze”, „Oczywiście, że się wymiguję i nie, nie ćwiczyłam akrobatyki, to moja niechęć do łóżka dzisiejszego wieczoru rozbudza we mnie umiejętność takiego wyginania się” 😛 Tak, było to bardzo męczące 😛
Od tego momentu, jeśli chodzi o zaproszenia na kawę, herbatę, czy jakiekolwiek inne ciasteczka, stałam się kobietą bardzo CZUJNĄ na polską gościnność. Ale jak pokazywały moje kolejne lata spotkań z mężczyznami, czujną niewystarczająco… Wspominałam już o znajomym, którego zostawiłam w salonie na chwilę samego a po powrocie z kuchni zastałam gościa nagiego na moim łóżku. Taaa. „No, ale miała być herbata”, „Nie rób sobie jaj i się ubierz”, „Wbrew pozorom nie mam zamiaru iść dzisiaj z tobą do łóżka”, „Nie, wcale ze sobą nie walczę, ja w ogóle żyję w zgodzie ze sobą”, „Ubierz się do cholery!”
Ktoś wcale nieproszony też u mnie „gościł”. U Rodzicielki i Przyszywanego Ojca odbywał się grill z jakimiś dziwnymi znajomymi. W grillu oczywiście ja też uczestniczyłam (czego jak czego ale grilla sobie nie odmawiam 😉 ). Gośćmi była jedno młode małżeństwo. On zachowywał się bardzo podejrzanie, głośno, za bardzo zwracał na siebie uwagę, atakował mnie jakimiś aluzjami, za nic mając swoją młodą małżonkę obok. Uznałam, że cała impreza zrobiła się cholernie niesmaczna i udałam się na swoje pokoje szukając świętego spokoju. Po jakimś czasie usłyszałam kroki po schodach prowadzących na moje piętro. Robię się sztywna sama w sobie. „Z całym szacunkiem, ale ja ciebie tutaj nie zapraszałam”, „Ale ja cię proszę, nie próbuj mnie dotykać”, „Nie, nie zabawię się. Wyrosłam z zabawek 20 lat temu”, „Żona ciebie czeka na dole. Jak to nie czeka?! POJECHAŁA?!”, „Idź już i nie pij więcej”, „Masz natychmiast stąd wyjść! Nie chcę cię tu widzieć!”. Awantura. „Nie chcę tego faceta już NIGDY więcej pod moim dachem! Co jak co, ale to jest MÓJ DOM i nie życzę go sobie nigdy więcej pod moim dachem! Rozumiecie?! I nawet nie próbujcie mnie namawiać na jakiegokolwiek grilla, w którym on będzie uczestniczył!” „Nie, nic mi nie zrobił, ale dużo nie brakowało! Pod moim dachem!”.
Nigdy później go nie widziałam. Żona od niego odeszła. No chwała.
Po tych kilku przygodach moja czujność wzrosła do poziomu czujności młodej sarny biegającej rano po leśnej łące. Nic więc dziwnego, że kilka lat później, kiedy umówiłam się na wycieczkę za miasto z pewnym człowiekiem (start wycieczki spod jego bloku), to przybyłam na spotkanie odrobinę po czasie, żeby mieć pewność, że będzie czekał na mnie już w samochodzie i na spokojnie ruszymy w drogę. Oczywiście, że spotkałam go siedzącego w samochodzie, ale z zakupami, które właśnie jeszcze musi zanieść do domu. Siet. „To ja poczekam na ciebie tutaj na dole”. „Nie, nie ma żadnego problemu”. „O matko jak ty wysoko mieszkasz…” Otwiera mi drzwi do mieszkania a ja jestem kompletnie spanikowana… Nie chcę tego wszystkiego psuć. To wszystko się kupy nie trzyma. Żeby się tylko chłopak nie rozsiadał… Stoję w przedpokoju i ani drgnę choćby centymetr dalej. Chcę wyjść i pojechać na tą cholerną wycieczkę. On się krząta po mieszkaniu.
-Zwariowałaś? Nie stój tak w przedpokoju, bo się czuję jak niegościnny Polak.
-Ależ mnie jest tu BARDZO DOBRZE, zresztą przecież wychodzimy już, prawda?
-A nie chciałabyś dobrej porannej kawy?
No kawy w przedpokoju jeszcze nie piłam… Zresztą to jest śliczny przedpokój. Jest mi tu rewelacyjnie. Macam drzwi za sobą. Są w dobrej odległości. Jak coś, to może uda mi się wybiec, ale na pewno poleję się tą gorącą kawą. Trudno, plamy z kawy schodzą lepiej, niż plamy z życiorysu. Kurczowo trzymam torebkę i nadal nie chcę wchodzić ani metr dalej. Rozglądam się w panice szukając tej cholernej sypialni. Jest dość daleko, więc ten przedpokój jest BARDZO bezpiecznym miejscem w tym mieszkaniu.
-Chodź, zobacz jakie mam płytki w kuchni. Bardzo jestem z nich dumny, bo cholernie długo ich szukałem. Zobacz czy ci się podobają.
Chce mnie złapać na płytki?! A co mnie płytki obchodzą? Matko kochana, jest tyle różnych rodzajów płytek do kuchni a on akurat teraz musiał sobie kupić i to NOWE? I muszę przejść koło SYPIALNI! No czemu, czemu? Kto wymyślił, żeby sypialnia była koło kuchni? Jak można spać koło zapachów kuchennych?! I drzwi wyjściowe są już tak daleko…
Płytki spoko. Już nawet nie pamiętam jakiego były koloru 😛
-Zrobię ci tą kawę, tak? Wypijemy i ruszamy, tak?
-Spoko, kawa i jedziemy. Jedziemy, bo późno już, ok?
I nawet mnie  nie dotknął! NIC! Co prawda to była chyba najszybsza kawa w moim życiu 😛 ale nawet nie próbował mnie dotknąć! Jaka ulga… Gdyby nie ta kawa, to może nawet i by mi ciśnienie troszkę spadło… 😉 Chłopak zdobył moje zaufanie 😉

Pytam się jak w takim razie zaproponować niezobowiązującą kawę koledze z pracy? Chyba jednak będę udawać niekulturalną i nie zaproszę go do siebie, nawet do przedpokoju 😉

Oczywiście sprawy mają się zupełnie inaczej, gdy na kawę czy herbatę bardzo chcę być zaproszona lub ja zapraszam. Czasem można być nawet tak bardzo spragnionym, że się nie dociera do kuchni 😉