Wyobraźcie sobie, że prawie codziennie wasz partner/partnerka znajduje powody, żeby wyprowadzić was z równowagi (tak, wiem- niektórzy wcale nie muszą pobudzać do tego wyobraźni 😛 ). Powodem do dzikiej awantury jest nierówno wyprasowana koszula lub smuga na świeżo wymytych oknach. Wasz telefon jest ciągle kontrolowany, każda rozmowa telefoniczna podsłuchiwana. Na jakiekolwiek pytanie, nie jest wam udzielana odpowiedź albo odpowiedź brzmi „znowu jesteś niezorientowany/niezorientowana”. Kiedy jesteście w pracy, dzwoni do was średnio raz na 1,5 h. Spróbujcie nie odebrać któregoś z nich! Pretekst do kolejnej awantury lub „cichych dni” wyłonił się z czeluści fal radiowych. W niedzielę o 7 rano jesteście zrywani z łóżka, bo trzeba wytrzepać dywan albo przygotować obiad. Takie sprawy nie mogą czekać. Trzepanie dywanu to kwestia życia lub śmierci. Ludzkość przecież wymiera właśnie z tego powodu.
Czytaj dalej „niewolnik nowego (?) świata”
znów o mobbingu
Jeszcze w starym 2014 roku, kiedy przeglądałam gazetę „Angora”, natknęłam się na artykuł opisujący pracę pewnej kobiety w firmie Postęp. Przyznaję, ze przyciągnął mnie tytuł, który brzmiał mniej więcej tak: „Za karę kazali mi nosić żółty fartuszek”. Rzuciłam pobieżnie wzrokiem na artykuł, będąc przekonana, że to na pewno dotyczy jakiejś dziewczynki z przedszkola, ale nie… Kobieta zatrudniła się w firmie produkującej jakieś zatyczki, czy zawleczki (nie, nie do granatów 😛 ) do gniazdek samochodowych. Nieistotne. Ja się na tym nie znam i nie o to zresztą chodzi. Po miesiącu pracy (domyślam się, że to była praca na potocznie zwanej „taśmie”) kobieta popełniła błąd i włożyła tą zatyczkę nie tam, gdzie powinna. Kiedy jej szef odkrył błąd natychmiast wezwał ją do siebie. Podobno wrzaskom nie było końca. Krzyczał coś o milionowych stratach (serio milionowych??? ) i groził naganą. Kobieta z pokorą przyznała się do winy i przyjęła „karę”. Okazało się jednak, że to nie było wszystko- za karę również kazali jej przez 2 tygodnie nosić UWAGA! ŻÓŁTY FARTUSZEK, który nosił każdy pracownik popełniwszy wcześniej jakiś błąd w pracy. Kobieta odmówiła, bo nie chciała robić z siebie pośmiewiska. Jak nietrudno się domyślić została natychmiast zwolniona.
Tutaj musiałam zrobić chwilę przerwy dla samej siebie, bo aż się nadęłam z nerwów i poczułam jak mi rośnie ciśnienie. A nie powinno, bo jeszcze taka stara nie jestem i specjalnych problemów ze zdrowiem na szczęście nie mam (odpukać! ) Od razu przypomniała mi się moja ostatnia praca w szpitalu. Znów poczułam tą całą atmosferę nerwówki i lęku. Despotyczny, arogancki dyrektor i jego prawa ręka Oślica. Żadnych chorób, spóźnień, zamian, zwolnień i innego kombinowania. Zastraszonych pracowników zwalniali za byle drobiazg a najczęściej za zwolnienie chorobowe. Dodam jeszcze, że nikt nie został zwolniony „z klasą”. Niedawno widziałam się z koleżanką, która dostała wypowiedzenie z rąk Oślicy. Dziewczyna nie pracowała długo na swoim stanowisku (może z rok). Dostała do napisania pismo, które absolutnie nie dotyczyło zakresu jej obowiązków. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś podobnego a z racji, że w szpitalu był cichy zakaz udzielania sobie wzajemnej pomocy, nie miała nikogo, kto mógłby jej chociaż naświetlić całą sprawę. Z reguły w takich sprawach dzwoniła do mnie, ale ja leżałam akurat w szpitalu…
Oślica wparowała do jej pokoju jak w jakimś amoku. Krzyczała do niej, że jeszcze nigdy nikt tak się nie ośmieszył jak ona tym pismem; że się do niczego nie nadaje; że jest żałosna i śmieszna itd. Znajoma mi powiedziała, że jak na te swoje niecałe 30 lat życia na tym świecie, to jeszcze nikt nigdy tak jej nie upokorzył. Tak traktowany był prawie każdy pracownik, który otrzymywał wypowiedzenie. Nie dość, że karą samą w sobie było otrzymanie wypowiedzenia, to trzeba było jeszcze upodlić człowieka.
Oślica sama z siebie nie stała się takim tyranem. Wcześniej przez 20 lat pracowała jako zwykła sekretareczka. Cicha, spokojna. Współpraca z nowym dyrektorem nauczyła ją wielu zachowań. Od niego nauczyła się upodlania ludzi.
Nie zapomnę kilku tygodni, kiedy pracowałam jako główna sekretarka dyrektora. Zawsze spokojna, skupiona do granic możliwości, próbująca ogarnąć tysiące telefonów, maili, gości i… zlęknionych kierowników. Odbierałam od nich codziennie dziesiątki telefonów z pytaniem „jaki szef ma dzisiaj humor?” Już pominę fakt, że dezorganizowało mi to pracę, ale było mi tych ludzi autentycznie szkoda. Prawie każdy wchodził do jego gabinetu przerażony. Przed ich wejściem do jego pokoju przesłuchań, prawie zawsze słyszałam od nich „Chomiczku, trzymaj za mnie kciuki”. Pomimo wygłuszonych ścian i drzwi, najczęściej słyszałam rozlegający się po sekretariacie stłumiony wrzask i masę przekleństw wychodzących oczywiście z ust dyrektora. Połowa z tych ludzi wychodziła stamtąd z płaczem…
W trakcie tych kilku tygodni pracy na elektrycznym krześle (jak zwykłam myśleć o głównym sekretariacie) dostałam polecenie wezwania do gabinetu dyrektora jego zastępczynię. Uwielbiałam i do tej pory uwielbiam tą kobietę. Reprezentowała prawdziwą klasę, inteligencję a poza tym nigdy nie schodził jej z ust uśmiech. Zjednywała sobie ludzi spokojem, opanowaniem i chęcią WSPÓŁPRACY, która w tym zakładzie pracy była zabroniona.
-No, Chomikowa! To trzymaj kciuki! Wchodzę w paszczę lwa- mawiała przed wejściem do gabinetu.
-Pani Dyrektor, zawsze za panią trzymam kciuki! Mam za biurkiem opatrunki i leki na uspokojenie, więc jesteśmy przygotowane na wszystko- zwykłam żartować.
Z pokoju przesłuchań nie dochodziły wtedy tylko wrzaski furiata. On walił krzesełkami o podłogę. Trwało to dobre 15 minut. Ani razu nie usłyszałam głosu jego zastępczyni. Przez myśl mi nawet przeszło, że może coś jej się stało. Ja wiem, że jesteśmy na terenie szpitala, ale często tylko natychmiastowa pomoc lekarska może uratować życie 😛 Niespodziewanie uchyliły się drzwi i wyszedł z gabinetu cień człowieka.
Ale głowę miała zawsze podniesioną… Mówiła mi, że już trochę się do tego przyzwyczaiła i płacze tylko w wyjątkowych sytuacjach…
A to nie była do cholery wyjątkowa sytuacja?!
Chwała wszystkiemu ja już tam nie pracuję. Ale pracują jeszcze setki wystraszonych i pełnych lęku ludzi. Naprawdę dobrych pracowników. Podporządkowanych, zdyscyplinowanych i… zgaszonych.
Rozmawiam ze znajomymi, czytam gazety i ciągle gdzieś słyszę, że mobbing jest w dzisiejszych czasach bardzo częstym zjawiskiem. Na litość boską! Mamy XXI wiek! Niewolnictwo zniósł bardzo wiele lat temu niejaki Abraham Lincoln i chyba nic się pod tym względem nie zmieniło, prawda? Chyba że coś mi umknęło na lekcjach historii (bądź co bądź znienawidzonej 😛 ). W niektórych zakładach pracy brakuje jeszcze tylko kar publicznej chłosty za spóźnienie lub wbicie na pal za niesubordynację. W całym cywilizowanym świecie jest zakaz podnoszenia ręki na dzieci. W szkołach nauczycielowi nie wolno krzyczeć na swoich podopiecznych. Uczniów nie wolno straszyć. Uczeń oraz nauczyciel ma nakaz zwracania się do innych z szacunkiem. Nauczycielowi za społecznie nieakceptowany sposób zwrócenia się do ucznia grozi nagana lub dyscyplinarne zwolnienie z pracy. To ja się w takim razie pytam CZYM RÓŻNI SIĘ SZKOŁA OD ZAKŁADU PRACY? Domagamy się kultury i szacunku od nauczyciela a nie możemy się tego samego domagać od pracodawcy?! Nie wiem… może zanim człowiek zechce zostać pracodawcą, należałoby wprowadzić jakiś test osobowości ukazujący ewentualne predyspozycje do bycia katem?
Boli mnie to… Boli mnie to, że tyle ludzi chodzi nieszczęśliwych i zlęknionych tylko z powodu swojego przełożonego… A ile rodzin rozpada się właśnie z powodu stresów w pracy? Ile dzieci patrzy na sfrustrowanego tatę/ sfrustrowaną mamę? Ile ludzi przepłaca taką pracę zdrowiem lub nawet i życiem…? Nie każdy ma w sobie tyle siły, aby temu sprostać.
Nieprawdopodobnie przykre, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”.
gdy w pracy chce się płakać…
Powoli odzyskuję swój psychiczny spokój. Minął tydzień od podpisania wypowiedzenia a ja się czuję , jakby z klatki piersiowej ktoś zdjął mi stukilogramowy ciężar. Przyszedł czas na podsumowanie mojej 3-latniej kariery w budżetówce i definitywne pożegnanie się z cyrkiem.
Kiedy zostałam przyjęta do pracy, na korytarzu popłakałam się ze szczęścia. „Chomikowa! To twoja szansa! Zdobędziesz doświadczenie, zmienisz swoje życie i powoli zaczniesz swoje życie zawodowe rozwijać”- naiwnie sobie myślało dziewczątko…
Wynagrodzenie odrobinę niższe, niż w oświacie, ale to miało być na początek. Myślałam, że przemęczę się przez rok, gdzieś sobie będę dorabiać, pokażę na co mnie stać i może dostanę chociaż ze 150 zł podwyżki. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.
Myślałam, że zostałam przyjęta do pracy, bo dziewczyna z mojego miejsca odeszła lub została zwolniona. Otóż nie- została odsunięta od tego stanowiska, bo za dobrze dogadywała się ze swoim szefem i była solą w oku oślicy. Wprowadziła mnie do pracy poprzedniczka. Przez jeden dzień nie można dowiedzieć się wszystkiego, ale musiało mi to wystarczyć. Na szczęście na tym samym piętrze pracowała Pozytywna (pracownik działu oślicy), która dawała mi wiele rad i poprawiała, to co ewentualnie zrobiłam źle. Miałam też normalną kierowniczkę i nawet udawało mi się przełamać pierwszą niechęć szefa do mojej osoby.
Po miesiącu polecenia zaczęła mi wydawać kierowniczka innego działu- oślica.
-Masz tu do mnie przyjść i przygotować tabelki.-takie z reguły odbierałam telefony. Pytałam się mojej kierowniczki o co chodzi i że to chyba nie jest normalne, że polecenia wydaje mi ktoś z zupełnie innego działu. Poradziła mi, żebym lepiej zaczęła się do tego przyzwyczajać, jeśli nadal chcę pracować.
Ahaaaa……..
Do pracy przychodziłam najczęściej z dobrym nastawieniem. Starałam się jak mogłam, nie spóźniałam. Czasem zostawałam dłużej, bo chciałam mieć wszystko dobrze przygotowane na kolejny dzień. Dawałam z siebie ponad 100% a w zamian otrzymywałam uśmiech szefa i zawsze miłe słowo. Tak zdobywałam zaufanie innych pracowników, którzy coraz częściej zaczęli mnie ostrzegać przed oślicą i przed ogólnie panującym rygorem. Pamiętam jak szeroko otworzyłam oczy, kiedy koleżanka z działu poinformowała mnie, że właśnie pisała wyjaśnienia do Najwyższego z tłumaczeniem 10-minutowego spóźnienia do pracy (małe dziecko bardzo jej się rozchorowało przez co spóźniła się na autobus). Prawie codziennie dochodziły do mnie informacje o tym, co się tak naprawdę w tej administracji dzieje. O tym, jak bardzo trzeba uważać na jakikolwiek błąd i na jakiekolwiek słowo. Zaczęłam się troszkę niepokoić, ale wszystko jak do tej pory odbywało się koło mnie. Aż do pewnego dnia…
Poszłam z papierami do Pozytywnej i tam zastałam oślicę.
-Czy możesz mi wyjaśnić dlaczego to pismo już wyszło na zewnątrz?!
Patrzę cała w nerwach na tą kartkę papieru i jestem ciężko zaskoczona, że pismo, na które pisałam odpowiedź zaledwie godzinę temu już wyszło na zewnątrz. Dokonuję absurdalnie szybkiej analizy i uzmysławiam sobie, że to szef musiał jakoś załatwić wysłanie tej odpowiedzi.
-To chyba szef musiał je puścić, bo ja je miałam przygotowane na jutro. Nie wiedziałam, że będzie sobie życzył natychmiastowego wysłania odpowiedzi- odpowiadam grzecznie i zgodnie z prawdą.
-Ty NIC nie chcesz wiedzieć! Nic do ciebie nie dociera co do ciebie mówię! Takie pisma muszą najpierw przejść przeze mnie a nie ty je sobie wysyłasz jak chcesz!- i tak mnie opieprza przy dziewczynach z jej działu. Próbuję w odmętach mojej świadomości przypomnieć sobie JAKĄKOLWIEK rozmowę z oślicą na JAKIKOLWIEK temat i za cholerę NIE MOGĘ SOBIE PRZYPOMNIEĆ. Zawsze wydawała mi tylko krótkie polecenia przez telefon. ŻADNEJ rozmowy nigdy wcześniej ze mną nie przeprowadziła.
-Proszę na mnie nie wrzeszczeć, bo ja nic nie zawiniłam i tak naprawdę nie wiem o czym pani do mnie mówi, bo nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy na temat wysyłanych pism.
Dziewczyny z jej działu sztywnieją. Mają kompletne przerażenie wypisane na twarzy .
-I jeszcze bezczelnie kłamiesz! To ci nie udzie płazem!
Trzasnęła tyłkiem i poszła na skargę do Najwyższego. Nihil novi.
A ja wyszłam do siebie z rykiem. Pierwszy raz w życiu ktoś się na mnie darł w pracy czy na studiach, czy w szkole. Pierwszy raz w życiu zostałam opieprzona za coś, czego nie zrobiłam.
Nie minęły 2 minuty a już dzwoniła do mnie moja kierowniczka mówiąc, że właśnie otrzymała telefon od Najwyższego z informacją o mojej niesubordynacji.
Świetny czas! Mogliby wymyślić nową dyscyplinę na Olimpiadzie a tamci mieliby na bank przewagę nad pozostałymi zawodnikami…
Po pół roku pracy omówiłam z moją kierowniczką kwestię mojego urlopu. Uznałyśmy, że najlepiej będzie jeśli na urlop pójdę w tym samy czasie, co szef. Poszłam. Moja kierowniczka dostała naganę za udzielenie mi urlopu a moim przełożonym stała się oślica… Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Liczyłam po cichu, że to nigdy nie nastąpi, ale jednak… Każdy mnie ostrzegał. Inni mówili, że będą się za mnie modlić 😛 Oślica wezwała mnie do siebie i powiedziała, że przez takie rządy, które wprowadzam sobie poza jej plecami z moją kierowniczką, ona będzie teraz wydawać mi polecenia i szef oczywiście.
Miałam łzy w oczach.
-Przynieś mi no ten… no wiesz.- i waliła słuchawką od telefonu.
-Nie to! Czy ty w ogóle myślisz?!
-Ale to gdzie ja mam to podpisać? Jako kto?! Jak to nie wiesz?! Od czego ty tu jesteś?
Od stawiania tarota, co by mi wyjaśnił co ty masz w tej mózgownicy, bo racjonalne myślenie w tym wypadku odpada…
Biegałam pomiędzy jej pokojem a pokojem mojego szefa. Kondycję miałam świetną 😛 Po jakimś miesiącu pod pretekstem nauczenia się nowych rzeczy z nowego działuzostałam przeniesiona do pokoju, w którym pracowały dziewczyny już z mojego nowego działu. Co 2 tygodnie któraś z dziewczyn przechodziła pracować z moim szefem a ja się „uczyłam”. Byłyśmy przestraszone, bo tak naprawdę nie wiedziałyśmy o co chodzi. Nie wiedziałyśmy, czy któraś z nas ma być zwolniona, czy po prostu przeniesiona na inne stanowisko. Atmosfera była fatalna. Oślica przybiegała do naszego pokoju za każdym razem, gdy dzwonił telefon. Stała, przysłuchiwała się, po czym wyrywała telefon z ręki i dalej sama kontynuowała rozmowę. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałam z kierowniczką innego działu przez telefon. Próbowałam na spokojnie wyjaśnić jakąś sporną kwestię zebrania. Oczywiście wszystko usłyszała tamta. Wyrwała mi telefon z ręki i nie przedstawiając się zaczęła mówić:
-Czy pani w ogóle pamięta, co się do pani mówi? A może jak zwykle będzie pani udawać, że o niczym pani nie pamięta? Już ja o wszystkim powiem Najwyższemu! – i rzuciła słuchawką.
Na moje nieszczęście głos przez telefon miałyśmy podobny… W ciągu dwóch godzin przyszła od tej kierowniczki na mnie skarga, w której cytowano słowa oślicy. Tamta rzuciła mi skargę na kolana i powiedziała z kpiną w głosie:
-Skarga na ciebie. Brawo. Musisz odpowiedzieć.
Byłam taka załamana i przestraszona, że nie wiedziałam co mogę zrobić innego, więc na skargę odpisałam…
Po niecałych dwóch miesiącach tego zamieniania stanowiskami zafundowali nam przeprowadzkę do innych pomieszczeń. Po co? Tego do tej pory nie wiedziałyśmy. Na szczęście mogłam nadal zajmować się sprawami szefa, ale nie mieliśmy szansy zostać w jego pokoju choćby na chwilę sami, bo zawsze w tej samej chwili do jego gabinetu przybiegała oślica. I stała, udając, że chce się czegoś dowiedzieć. Oczywiście, że chciała się czegoś dowiedzieć. Czegoś, o czym mogłaby szybko poinformować Najwyższego.
Kiedy mojego szefa oddelegowano do pracy powiedzmy w innym „oddziale”, mnie postraszono zwolnieniem.
-Masz ostatnią szansę! Masz o wszystkim informować swoją kierowniczkę!- tak mi wrzeszczał Najwyższy i machał wypowiedzeniem jak szabelką.
-A jakie ma pan zastrzeżenia do mojej pracy?-zapytałam resztkami racjonalnego myślenia.
-Czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię?! Ostatnia szansa!- brzmiała odpowiedź na moje pytanie. I jaka furia! Skakał po tym gabinecie, darł się! A ja stałam jak ta sierota i nie wierzyłam własnym oczom.
No to wiedziałam, że muszę zacząć szukać innej pracy, bo donosiciela ze mnie nie ma i NIE BĘDZIE. Brzydzę się nieczystą grą. Pionkiem w takich gierkach nie będę. Choćbym miała zęby wbić w ścianę NIE BĘDĘ. NIGDY.
Chwilę później oślica zorganizowała nam zebranie, w którym na próbę zmylenia zawodnika udawała naszą największą przyjaciółkę. Bo jak to ona dba o nas, jak zawsze o nas walczy, jak nas broni, i że jesteśmy w tej robocie najważniejsze. A w ramach „wdzięczności” za to jak się dla nas poświęca mamy mieć, cytuję „uszy szeroko otwarte i o WSZYSTKIM natychmiast informować”. Czy ktoś zauważył podobieństwo do polityki prowadzonej przez takiego jednego rządnego władzy w Europie dżentelmena????
Komedia.
Później znów zostałam przeniesiona tym razem do pracy z Maczo. Tyle było w tej mojej przeprowadzce dobrego, że nie widziałam oślicy, która znów poniża Pozytywną mówiąc jej, że nadaje się tylko do wycierania podłogi. Po raz nie wiem który uczyłam się czegoś nowego nie mając oczywiście zmniejszonych starych obowiązków. Raz jeden chciałam iść na szkolenie, za które sama sobie chciałam zapłacić. Napisałam podanie z prośbą o udzielenie 5-dniowego urlopu szkoleniowego.
-Ty sobie chyba żartujesz? Sama podejmujesz decyzje na jakie szkolenia chcesz iść?
-Chcę dobrze wykonywać moją pracę.
-Wiesz co? Jak ty coś powiesz, to mnie ręce opadają.
Odwróciłam się na pięcie i z gabineciku wyszłam. Znów płacz. Wściekłość, poczucie poniżenia.
2 tygodnie później miałam wypadek. Pamiętam, kiedy na wózku inwalidzkim, cała obolała, z trudnością w oddychaniu zerkałam przez okno i myślałam, że zdecydowanie wolę być tutaj- w szpitalu z tym bólem wszystkiego, niż siedzieć w pracy. Nikomu nie życzę takiej pracy. NIKOMU.
Wierzę, że kolejna rzecz, którą chcę się zająć zawodowo przyniesie mi w końcu satysfakcję. Ktoś mi tu napisał, że teraz wezmę się za siebie choćby po to, żeby zrobić innym na złość; żeby funkcjonować wedle idei „ja wam pokażę”. I coś w tym jest 🙂
Wiecie jaką miałam satysfakcję, kiedy kilka dni temu mijałam na ulicy oślicę i po prostu przeszłam obok? Pierwszy raz w życiu udałam, że kogoś nie znam. Z podniesioną głową 🙂