Przyznać muszę, że kilkakrotnie pracowałyśmy z gospodynią tego bloga nad wspólnym projektem i gdy po raz pierwszy zerknęłam w jej oczy …nie musiałam nawet specjalnie się wysilać i pytać kto i dlaczego nadał autorce „Niecodziennych notatek” taką uroczą ksywkę. Chomiś pasuje do niej jak ulał 🙂
Ale wpadłam tu w konkretnym celu. Chciałabym napisać troszkę o frustracji, troszkę o przykrych, życiowych niespodziankach, o idealiźmie i o tym, dlaczego tak trudno zejść z udeptanej ścieżki i opuścić własną strefę komfortu. A to wszystko a propos niedawno opublikowanego tekstu z tego bloga pt ” Urządziliśmy cyrk”.
Szpitalne przygody i najróżniejsze związane z pobytem bliskich mi osób w szpitalu trudne uczucia oswajałam długo , całymi latami. Dziś wspomnę dwie historie związane z leczeniem, bardzo starą i zupełnie świeżą, sprzed kilku dosłownie tygodni.
W epoce przedkomórkowej, w późnych latach 80 często odwiedzałam w miejscowym szpitalu oddział ortopedii, na której leżał mój kuzyn po wypadku motocyklowym. Przechodził skomplikowaną operację leczenia nogi , polegającą na zabiegowym wkręceniu specjalnej śruby, spajającej kończynę.
Na oddziale leżała także pewna znana wtedy siatkarka reprezentacji ogólnopolskiej. Częstą przypadłością siatkarek były kontuzje łękotki.
Uwielbiałam odwiedziny na tym oddziale gdzie leżała jedna ofiara zbyt intensywnego meczu w eliminacjach do Mistrzostw Europy. Wrocławianka, bardzo pogodna z natury, ciągle tworzyła jakieś malowidła na gipsie świeżo zoperowanych kończyn młodych pacjentów, którzy dzielili z nią los na oddziale. Bardzo często brylowała na korytarzu, oparta na dwóch kulach opowiadała dowcipy i składała autografy na gipsowych pancerzykach innych pacjentów gdy ci odkryli, że mają do czynienia z popularną gwiazdą sportową.
Pewnego popołudnia dopadła ją wyjątkowa głupawka. Wspominała jakiś wyjazd integracyjny w górach i od słowa do słowa, postanowiła zademonstrować siedzącym na wózkach pacjentom, z którymi wygłupiała się codziennie, taniec o nazwie „krzesany”.
W pewnym momencie przesadziła, usłyszeliśmy : ” O, ku….” i żartownisia usiadła z bólu na pobliskim krzesełku, zerkając na swoją świeżo zoperowaną nogę. Okazało się , że popuszczały jej szwy i gdy jej znajomi rozjechali się do sal na obiadek, ona ponownie wjechała na salę operacyjną, wieziona na wózku przez pukającego się w czoło ortopedę.
– I po co pani były te wygłupy? -kręcił głową lekarz.
– Aby milej i szybciej upłynął nam czas- wyjaśniła pechowa pacjentka.
I scenka druga, całkiem współczesna.
Pewna dalsza znajoma, nałogowa palaczka, mieszkająca w tej samej miejscowości co ja, usłyszała o zabiegu antynikotynowym o wysokiej skuteczności, przeprowadzanym w gabinecie medycyny tybetańskiej w Krakowie.
Znajoma miała problem ponieważ paliła sporo, a potrzebowała pilnie gotówki na spłatę kredytu w banku, pewnego dnia zdeterminowana zapytała, czy mogę ją podwieźć w okolice gabinetu i pożyczyć pieniądze na zabieg?
Jak tu odmówić tak szlachetnym zamiarom? Powiedziałam, OK. Bo przecież rzucając palenie można w ciągu roku zaoszczędzić na tydzień całkiem sensownych wczasów, o walorach zdrowotnych decyzji zmilczę bo jest oczywista:)
Znajoma dała sobie ponakłuwać uszko specjalnym zestawem, w trzech punktach małżowiny widniały jej wbite ustrojstwa, które rzekomo miały hamować głód nikotynowy. Wszystko co należało do pacjenta to regularne masowanie miejsc z wbitymi igiełkami specjalnym magnesem, otrzymanym w zestawie zawsze w chwili napadu głodu nikotynowego.
Pan doktor prosił by nosić igiełki do 3 tygodni, uważać przy myciu głowy by ich nie wypłukać, nie żałować masaży nawet kilka razy dziennie. Kazał się także zameldować po 3 tygodniach do kontroli i uprzedził, że czasem potrzebna jest druga iniekcja antynikotynowych igieł , bo nałóg jest silniejszy.
Po tygodniu spotkałam znajomą i widziałam, że przechodzi wyraźny kryzys. Na pytanie o skuteczność zabiegu odpowiedziała wymijająco. Przyciśnięta do muru wyznała, że z dziennej dawki 8 papierosów pozostał jej 1 .Ale traktuje go jak ostatnią deskę ratunku i czeka by zapalić jak na przysłowiowe zbawienie.
Po kolejnych 2 tygodniach zwróciła mi pożyczone jej pieniądze i w zasadzie w tym momencie domyśliłam się, że kuracja okazała się nietrafiona. Miało być przecież inaczej!
Na pytanie, czy podwieźć ją na kolejny zabieg wszczepienia igiełek antynikotynowych odpowiedziała rozbrajająco: Gdybym miała człowieka, któremu naprawdę zależałoby na moim zdrowiu, może prędzej zmotywowałabym się do osiągnięcia sukcesu? Boję się zmarnować kolejnych pieniędzy – przyznała. Bo płacić i nie móc zapalić to prawdziwa katorga…
Chomiczku, Twoja Rodzicielka musi tkwić w głębokim nałogu nikotynowym. To właśnie on szepce jej codziennie do ucha: ” To bez sensu, i tak nie zmobilizujesz się”.
Dla wielu palaczy palenie to odprężający rytuał i rozwiązanie krępującej sytuacji co zrobić z rękami w szerszym gronie mniej znanych ludzi.
Tak już jesteśmy skonstruowani, że lubimy nasze niektóre nałogi i są one silniejsze od każdej motywacji. Pójście na skróty wymagałoby opuszczenia odwiecznej strefy komfortu, co rodzi często niepokój i niezadowolenie. Tak sobie myślę, Chomiczku, że Twoja rodzicielka nie przeanalizowała do końca twojej sytuacji w związku z przyjściem na oddział gdy jej na nim nie było. Myślę, że na pewno nie chciała cię narażać na słowa krytyki.
Co pomaga niektórym palaczom rzucić nałóg? Czasem nie warto wspierać palących i prosto z mostu powiedzieć im: „Śmierdzisz bo…palisz”.
Niektórzy jednak poczuliby się dotknięci taką bezpośredniością i relacje z nimi wymagają dużego taktu i empatii. Dlatego trzeba wypośrodkować wtrącanie się w nie swoje sprawy.
Czy wkurzyłabym się na matkę gdyby zapaliła dzień po operacji? Tak, zdecydowanie tak więc rozumiem intencję tego wpisu:) Chomiczku, a może tu potrzeba tatrzańskiej lawiny cierpliwości?
Każdemu z was, który przekonuje bliskich do dobrych zmian życzę mnóstwa konsekwencji, a może sami zechcecie być dla nich przykładem lub inspiracją?
Zapraszam abyście zerknęli pod adres mojego bloga: http://poziomkowe-wzgorze.blog.pl oraz na Instagram .Może znajdziecie tam historie przypominające wam w pewnych detalach wasze własne problemy, wpadki, radości, niepowodzenia i inspiracje ?
Chomiczku, raz jeszcze życzę POTROJENIA liczby fanów 🙂
Ps. Ratunkuuuu, ja chcę WIOOOOOOOOOOSNY 🙁
Lunka 1969
http://poziomkowe-wzgorze.blog.pl
Na moim blogu przeczytacie najnowszy, gościnny post Chomikowej.
Niecodzienne notatki zagoszczą na Poziomkowym Wzgórzu. Zapraszam!
———————————————————–
Lunce bardzo dziękuję za odwiedziny 🙂 A was uspokajam, że jutro pojawi się u mnie nowy wpis, typowo Chomikowy 😉
Ściskam gorąco! 🙂