Przyjechała do mnie koleżanka, którą poznałam w Bułgarii. Nie widziałyśmy się 2 lata, więc wiedziałam, że spędzimy w moim mieście cały jeden miły i wesoły dzień. rozplanowałam gdzie ją zabiorę, gdzie zjemy i co jej pokażę. Cały jeden dzień na nogach w mieście. Ha!
Koleżanka jak zawsze przyjechała ślicznie ubrana w krótką sukienkę, eleganckim makijażu i szerokim uśmiechem na twarzy. Cała ona. Uśmiechnięta, miła, dobrze ubrana. Mogę mieć przy niej kompleksy, bo moja szafa wymaga totalnego odświeżenia. Szafka z butami również. (Swoją drogą- przez całe wakacje szukałam czerwonych lub różowych butów z odkrytym palcem i nie na niebotycznym obcasie. I wiecie co? NIE ZNALAZŁAM. A byłam gotowa wydać na te cholerne buty nawet 700zł, byleby tylko BYŁY. Jeszcze takich dla Chomikowej nie stworzyli :/ )
w podróży MPK…
Już kilka ładnych lat nie podróżowałam naszym nieszczęsnym MPK. Prawie zapomniałam jakie przyjemności mogą spotkać pasażera w tramwaju czy autobusie miejskim.
Jeszcze zanim zdobyłam prawo jazdy (nie mogę użyć słowa „zrobiłam” czy „zdałam”, gdyż cały proces przypominał nierówną walkę udomowionego szczeniaka z dzikim niedźwiedziem polarnym 😛 ), podróżując tramwajami czy autobusami przechodziłam prawdziwą szkołę przetrwania. Nie wiem czy był to efekt tego, że w oczy się rzucam, czy tego, że ja po prostu mam w sobie to magiczne „coś”, co przyciąga do siebie ludzi. Nie, nie takich jakbym sobie życzyła… Przynajmniej połowa moich doświadczeń tramwajowych była związana z nagabywaniem mnie przez bezdomnych, będących pod wpływem (czasem absurdy moich „spotkań” doprowadzały do tego, że się zastanawiałam, czy aby na pewno tylko pod wpływem alkoholu), czy wesołych i „szalonych” młodych ludzi prezentujących brak powszechnie obowiązujących zasad kultury. Żeby choć raz trafił się przyzwoity człowiek, który umiliłby pokonywanie trasy praca <-> dom… nie trafił się. Przynajmniej nie do tej pory…
Tak czy inaczej już wiem po kim odziedziczyłam tę magię przyciągania osobliwych postaci w MPK…
Kilka dni temu podróżowałam tramwajem pierwszy raz od kilku lat z Rodzicielką. Nasza szynowa limuzyna nie była zatłoczona. Rodzicielka znalazła miejsce siedzące a ja stanęłam przy niej. Z torby wyjęła książkę a ja gazetę. Nie zwróciłyśmy uwagi na „gentlemena” zajmującego miejsce przed Rodzicielką. Pogrążyłyśmy się w lekturach.
W pewnym momencie pan siedzący przed mamą odwrócił się do niej bokiem. Jakby wyczekiwał… Zerkam na szanownego pana i włącza mi się żółta lampka. Nie chcę oceniać ludzi po wyglądzie, ale czasem inaczej się nie da…
I doczekałam się…
-Teee! – taką formę „podrywu” mojej własnej rodzonej Rodzicielki prezentuje gentleman.
Mama nie reaguje. Ja zerkam na pana znad gazety. Bardzo jestem ciekawa rozwoju sytuacji.-Teee! Mówię do ciebie! Słyszysz?
-Słucham pana- nadzwyczaj spokojnie odpowiada mu na pytanie.
-Co czytasz?
-Książkę.
-Taka oczytana jest niby. Cholera jasna!
Rodzicielka zachowuje jeszcze spokój, ale ja chowam gazetę i wolę być czujna. Dłuższa cisza. Pan jakby analizował sytuację. Już nawet podejmuję decyzję o wyjęciu z powrotem gazety, kiedy…
Nagle! Trąca jej książkę!
-Panie, no co pan?! Zajmij się pan sobą a nie ludzi zaczepiasz- wtrącam się, bo sytuacja zaczyna być nerwowa.
Rodzicielka jeszcze się nie odzywa. To wcale nie oznacza niczego dobrego. To oznacza tyle, że buzują w niej emocje i to te złe. Niedobrze. Niedobrze… Oj, NIEDOBRZE.
Znów chwila ciszy i spokoju…
Znów to robi! Trąca Rodzicielce tak książkę, że wypada jej z rąk. Podnoszę jej zgubę. Jestem zrezygnowana. Nie mam dobrych przeczuć, oj nie mam…
-Mamo, chodź, wysiądziemy, bo to nie ma sensu. Proszę cię.
-Nigdzie nie będę wysiadać. Chcę dojechać do domu i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
Cała Rodzicielka. Znów mnie nie zaskoczyła.
Tramwaj milczy. Wszyscy udają, że nic nie widzą, że nic się nie dzieje. Nic nowego…
Mama znów otwiera książkę. I znów to samo.
Spogląda na człowieka wzrokiem pełnym złości. Znam ją i wiem, że jest o u kresu wytrzymałości.
-Mamo, ja cię tylko bardzo proszę, mamo… Chodź wysiądziemy, bo to się źle skończy.
– Ostrzegam pana- odpowiada najspokojniej w świecie Rodzicielka.
-Ostrzega mnie!- „uprzejmy” pan wybucha śmiechem.
Teraz to już i ja się zagotowałam.
-Jeszcze jak mu cholera jasna wesoło! Taki radosny człowiek nam się trafił! A państwu nie jest do śmiechu?- zwracam się w otchłań tramwaju- Nie bawi państwa taka scenka? Bo tego pana bawi niezmiernie!- Oczywiście odpowiada mi cisza. NIKT nie odezwie się choćby słowem. A po co? Jeszcze oberwą nożem pomiędzy żebra. Boją się. To normalne. Pewnie też bym się bała.
Na szczęście dojeżdżamy już na miejsce. Rodzicielka podnosi się z miejsca. Za nią podnosi się nasz współpasażer.
Matko kochana, tylko nie to… Widzę, że mama robi się czerwona na twarzy. Chyba drugi raz w życiu widzę ją tak wściekłą.
-Mamusia, ja cię błagam, spokojnie.
Biorę ją pod rękę i ciągnę do drzwi jak szczeniaka, który uczy się chodzić na smyczy. W tej samej chwili „uprzejmy” pan zaczepnie trąca jej torebkę. No i to był jego błąd…
Rodzicielka wyrywa mi się spod mojego ramienia. Zgina rękę, bierze zamach i uderza łokciem zdębiałego człowieka w twarz.
Umarłam.
Już drugi raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni… FATALNIE. Ciekawe ile mam żyć… Nie sądzę, aby mi podarowano aż siedem, jak kotom 😛
Otwierają się drzwi tramwaju. To nasz przystanek. Szybko wysiadamy. Aż tulę się w ramionach na myśl tego, co się zaraz wydarzy jeśli on wysiada za nami.
Nie wysiada. Drzwi się zamykają a on zdębiały stoi na środku wagonu.
Piękna akcja!
-Mamo! Rany boskie!
Patrzę na tą kobietę szeroko otwartymi oczami i czekam na wyjaśnienia jak matka czekająca na wyjaśnienia syna, który właśnie pobił kolegę 😛
-Dziecko, przecież wiesz co się ze mną dzieje jak się mnie doprowadza do ostateczności. Ani krzty kultury! Co za czasy!
No teraz już wiem 😛
Muszę sobie szybko sprawić samochód, bo jeszcze jedna taka akcja i znów będę w szpitalu, ale tym razem już na kardiologii 😛