o życzeniach świątecznych i noworocznych

źródło własne
źródło własne

Kto z nas nie wysłał lub nie otrzymał na Święta Bożego Narodzenia życzeń? Chyba nie ma takiej osoby 🙂 I pięknie 🙂 A kto z Was wysyłając życzenia tak naprawdę zastanowił się choć chwilę nad ich treścią…? Kto z Was wysłał szablonowe życzenia sms-em zaznaczając opcję „wyślij do wszystkich”…? No właśnie…
Szlag mnie trafia najjaśniejszy, kiedy otrzymuję banalne życzenia, które w najmniejszym stopniu nie odnoszą się do mojej osoby. Ludzie już nawet z lenistwa (bo z jakiego innego powodu?) nie potrafią na samym początku tych szablonowych życzeń wstawić choćby zwrotu bezpośredniego typu „Moniko”, „Michale”, „Chomiczku”… To dla kogo ja się pytam są te życzenia? Dla mnie? No jakoś tego nie czuję 😛 Na szczęście w tym roku na Święta Bożego Narodzenia otrzymałam tylko dwa takie szablonowe sms-y. Chyba ludzie wyczuli, że skoro na takie „coś” nie odpisuję, to znaczy, że nie warto 😉 Bo nie warto- jak masz mnie głęboko „gdzieś”, to nie wysyłaj mi życzeń! Śmieszne jest jeszcze to, że kiedy otrzymuję mms-a, który został wysłany nie tylko do mnie, to w okienku nadawcy pojawiają mi się wszystkie numery telefonów, do których ów mms został wysłany 😀 Nie wiem czy jest to jakiś błąd operatora, czy wszyscy posiadacze smartphonów mają taką opcję, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zostałam potraktowana jako ktoś bardzo nieistotny (pocieszające jest to, że w tym konkretnym mms-ie nie ja jedna 😉 )
Zdarzyło mi się też kilka razy, że otrzymałam tego typu życzenia od któregoś z poprzednich adoratorów. Jak wiecie z żadnym z nich nie utrzymuję kontaktów, więc taki szablonowo wysłany sms z „życzeniami” doprowadzał mnie do szału i tylko utwierdzał w przekonaniu, że dobrze się stało, że jest to „były” adorator/partner. Ha! Co więcej! Przez kilka lat z rzędu w/w sms-a otrzymywałam od jednego z nich IDENTYCZNE życzenia na Boże Narodzenie i to jeszcze z podpisem Piotr i Monika! Żenujące. Na żadnego nigdy nie odpisałam. Zorientowanie się, że nie odpisuję (lub że do mnie też te wiadomości dochodzą…) zajęło facetowi 3 sezony 😛
I właśnie kolejny element wyprowadzający mnie z równowagi, to podpis.
Zosię, Weronikę czy Piotrka znam od wielu, wielu lat. Na niejedno ognisko poszliśmy razem i uczestniczyliśmy w niejednym mało interesującym wykładzie razem. Raptem ta Zosia, Weronika, Piotrek czy ktokolwiek inny zaczyna się z kimś spotykać. Prawie nie znam tej nowej miłości lub nie znam w ogóle, ale życzenia otrzymuję podpisane Zosia i Marcin, Weronika i Paweł, Piotr i Asia. JAK TO??? Ja ich na oczy nie widziałam a oni też mi składają życzenia? Czy może ten Piotrek, Zosia itd. stracili już całkiem swoją indywidualność…? Rozumiem takie wspólne życzenia, kiedy doskonale znam obojga, kiedy przyjaźnię się od dłuższego czasu z obojgiem, ale w innym wypadku… No niekoniecznie… Znów jest to dla mnie przejaw olewactwa lub utraty swojej indywidualności.
Jakoś nigdy z nikim nie dzieliłam się swoją frustracją podczas otrzymywania jakichkolwiek życzeń, ale jakoś tym razem siedząc w kuchni z Rodzicielką i otrzymując co rusz nowego sms-a, za którymś razem w nerwach rzuciłam telefon na stół kuchenny, mamrocząc pod nosem „Wypchaj się”. Rodzicielka spojrzała na mnie czujnie i pyta się od kogo dostałam wiadomość, że aż tak mnie wkurzyła.
-Od Paulinki! Omijam ją szerokim łukiem od kilku ładnych lat a ta z uporem maniaka wysyła mi wierszyk z życzeniami i jeszcze podpisuje się „życzy Paulina i Tomek z Oleńką”.  Już pomijam, że tego jej Tomka widziałam raz w życiu na oczy, to jeszcze córeczkę pcha w te życzenia.
-Dziecko! Jak mnie do szału doprowadzają takie sms-y! Te wierszyki rymowane o choince i to podpisywanie się jak stare dobre małżeństwo! Ludzie to nienormalni są!
O rany… nie tylko mnie denerwują te życzenia… Jak dobrze wiedzieć… 🙂

Jeszcze nigdy nikomu nie wysłałam szablonowych życzeń. Zawsze staram się, aby odnosiły się do osoby, do której te życzenia wysyłam. Bo to są TYLKO dla niej/niego życzenia. Skoro już wysyłam życzenia, to wyrażam swój szacunek do tej osoby i sympatię… Poza tym jak miło jest dostać życzenia takie prawdziwe, tylko dla mnie. Zawsze szeroko się uśmiecham, kiedy dostaję kartkę z życzeniami lub nawet sms-a z życzeniami takimi skierowanymi tylko do mnie. A ile razy takie życzenia prawdziwie mnie wzruszały… 🙂
Za chwilę znów będziemy słać tysiące życzeń noworocznych. Może przemyślmy komu tak naprawdę chcemy je wysłać i czego tak naprawdę im życzymy oprócz Szczęśliwego Nowego Roku…

Ja Wam życzę w Nowym Roku przede wszystkim mnóstwo powodów do radochy 🙂 Niech Wam się buzia śmieje (nie tylko podczas czytania bloga Chomikowej 😉 ). I bądźcie dla siebie mili. Właśnie- nie zapominajcie o szacunku wobec innych, wobec najbliższych, nie okłamujcie ich i pamiętajcie o dobrym słowie… 🙂

Ściskam Was 🙂
Chomikowa
—————————————————-
Imiona oczywiście pozmyślane

na Święta dla Was :)

Nadszedł ten magiczny czas Świąt Bożego Narodzenia. Może i nie ma śniegu, może i jest prawie 10 stopni ciepła na dworze i od trzech dni napierdziela deszcz na przemian z ulewą a wichury zrywają linie energetyczne… Ale niech to będzie dla Was wszystkich czas spokoju, uśmiechu i pełen nadziei na kolejne miesiące. Niech nikt z Was nie będzie w te dni samotny.
I oby Święty Mikołaj wraz ze swoimi reniferami spokojnie doleciał z prezentami i nie daj Boże nie puknął się z jakimś statkiem powietrznym czy nie został strącony przez te szalejące wichury. Mam nadzieję, że dziadek nas nie rozczaruje 😉

Ściskam Was serdecznie 🙂
Chomikowa

I niech każdy z Was poczuje, że osiągnął w sobie godną pozazdroszczenia równowagę… emocjonalną 😉

 

 

któraś z kolei rozmowa kwalifikacyjna Chomikowej

źródło: www.infopraca.pl
źródło: www.infopraca.pl

Od czasu do czasu zdarzy mi się zaproszenie na jakże miłe i ciepłe spotkanie z potencjalnym pracodawcą zwane potocznie i może nawet profesjonalnie rozmową kwalifikacyjną. Mam już za sobą dwie rozmowy kwalifikacyjne, które dam sobie rękę uciąć, że odbyły się tylko po to, aby proces rekrutacji „odbębnić” i móc wpisać w dokumenty, że „nie odnaleziono pracownika z odpowiednimi kwalifikacjami”. Ale że pieniądze wpłynęły na konto pracodawcy to osobna sprawa. Szkoda tylko tych potencjalnych pracowników. Szkoda ich czasu, pieniędzy wydanych na dojazd i tej nadziei, że „a może teraz się uda”. Ale to przecież nic nowego, że drugiego człowieka ma się najczęściej głęboko w 4 literach (cisną mi się na opuszki palców bardziej niecenzuralne sformułowania, ale przecież tak publicznie to nie wypada 😉 ). Jakie to szczęście, że ja wysoka jestem, to się nie zawsze się mieszczę w tych rejonach 😛
I tak kilka dni temu zostałam zaproszona na kolejną rozmowę kwalifikacyjną. Bardzo się zdziwiłam, że już następnego dnia po wysłaniu dokumentów aplikacyjnych odebrałam telefon z zaproszeniem na spotkanie… za 20 h. Świetnie. Za dużo czasu na przygotowanie się, to nie dają…
Docieram moim Pędzidłem następnego dnia na umówione miejsce. Z podniecenia nie zauważam, że jadę drogą jednokierunkową i prawie powoduję kolejny wypadek w tym roku 😛 Matko kochana… chyba jednak coś mam w tym życiu jeszcze do zaliczenia, skoro ŻYJĘ cała i na dodatek zdrowa 😉
Punktualnie o umówionej godzinie do „pokoju zwierzeń” zaprasza mnie jakaś kobieta z facetem. Wiecie jak to jest z tym pierwszym wrażeniem, prawda? No właśnie- tak więc nie wiem jak ja, ale ONI nie zrobili na mnie najlepszego pierwszego wrażenia 😀 Ta dziewczyna jeszcze jak cię mogę, ale ten facet… Przyszło takie Toto nieszczęście. Nie kwapił się, aby podać mi rękę na powitanie. Stał na środku pokoju najbliżej mnie i się patrzył. Uśmiech trzymałam na twarzy jak długo się tylko dało, ale NO BŁAGAM! Jego towarzyszka w końcu chyba zrozumiała, że coś jest nie tak i przejęla inicjatywę. Przywitała się ze mną, przedstawiła, po czym rękę podał mi jej towarzysz. No i podał mi FLAKA. NIENAWIDZĘ, kiedy facet podaje mi flaka na dzień dobry. Facet wyższy i większy ode mnie a rączuchnę mi podaje jak… no jak cipa no. W tyłku ci się, Chomikowa poprzewracało. Zamiast się cieszyć, ze w ogóle ktoś myśli o zatrudnieniu twojej osoby, to ty się czepiasz rączuchny i całej tej budyniowej postaci.
Podczas rozmowy padają raczej pytania, których się spodziewałam. Mało co mnie zaskakuje. Podczas rozmowy Pan Toto na moim CV robi masę notatek. Rysuje chmurki, stawia kilka strzałek, wykrzykników… cóż za kreatywny człowiek 😛 Jeszcze brakuje obok mojego zdjęcia serduszek i kwiatuszków 😛
Nagle pada stricte specjalistyczne pytanie. Nie wymagają doświadczenia w tym zakresie, ale pytanie szczegółowe zadają. Dobra. Coś na ten temat wiem, ale na przygotowanie się nie miałam zbyt dużo czasu, więc nie jest to dla mnie najłatwiejsza sprawa. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że na tyle na ile zdążyłam się od wczoraj przygotować, to jest to wszystko, co mogę powiedzieć na powyższy temat. Rekruter a zarazem moja przyszła potencjalna kierowniczka   zaczyna się lekko podśmiewać. Nie robi to na mnie wrażenia, bo mnie tez się zdarza podśmiewać z różnych rzeczy i tak naprawdę ledwo się pohamowuję, żeby tutaj też nie palnąć czegoś, co mogłoby mnie rozbawić i pozbawić marzeń o pracy 😉 Pani jednak widzę, że się coraz bardziej rozkręca, co jednak nie przeszkadza jej zadać mi kolejnego pytania:
-Pani pierwszą pracą było szkolnictwo. Powiem szczerze, że pani druga praca nie miała w ogóle związku z nauczaniem. Dlaczego zdecydowała się pani zmienić zawód?
-W ogóle nie rozwijałam się w tej pracy. Nie chciałam dłużej robić czegoś, co nie pozwalało mi zdobywać nowego doświadczenia i rozwijać skrzydeł. Dlatego podjęłam kolejne studia i zdecydowałam się zmienić zawód. Jednak bardzo dużo mnie ta praca nauczyła. Nabyłam wiele umiejętności, które są niezbędne w pracy i w kontaktach z ludźmi.
I tutaj Panią Rekruter rozbawiłam już niemiłosiernie. Pokłada się prawie na biurku z radochy. No proszę, Chomikowa. Masz jednak talent do do rozbawiania ludzi. Nawet niechcący…
Generalnie mam ochotę się zwinąć i jechać do domku. Nie wiem czy jest sens jeszcze tam siedzieć i brać w tym wszystkim udział. Pan Toto mnie dobija swoim wyglądem i nijakością a Pani Rekruter i tak nie ma z nami kontaktu, bo się zaśmiewa. Chyba zaczynam być zła. Mam poczucie straconego czasu, a przecież dałam z siebie sporo. Nie wiem po co. Jak zwykle zresztą.
Pani Rekruter w końcu się jakoś ogarnia i zadaje mi pytanie:
-Z naszej strony to wszystko. Czy chciałaby pani się czegoś jeszcze dowiedzieć?
-Tak, chciałabym wiedzieć, czy jeśli zostanę zaproszona na kolejny etap rekrutacji, to czy również będę miała jeden dzień na przygotowanie się do spotkania? Bo powiem państwu szczerze, że nie dajecie państwo potencjalnemu pracownikowi zbyt dużo czasu na przygotowanie się do rozmowy.- zadaję pytanie naprawdę spokojnie i z nieukrywaną ciekawością. Dobrze wiem, że nie powinnam mówić takich rzeczy, ale zaczęłam tracić cierpliwość. Skoro potencjalna kierowniczka jest taką wesołą osobą, to może zrozumie, co chcę powiedzieć…?
No i widzę, że tym pytaniem dobiłam rozmówczynię, bo znów nie jest w stanie ze śmiechu powiedzieć ani jednego zdania.
No i git.
To ja już chyba pójdę. Może flaszkę kupię z tej radochy po drodze, bo co mi pozostaje? Skoro tak rozbawiam ludzi, to jest co celebrować 😛
Na koniec potencjalna pani kierownik już w miarę spokojnie informuje mnie, że bardzo ją zainteresowałam swoją osobą, i że wzorowo przeszłam jeden test.
Nie chciałam już pytać ile było tych testów po drodze, że zdałam tylko jeden 😛 Pożegnałam się z uśmiechem, znów uścisnęłam flaka panu budyniowemu i pognałam do Pędzidła.
No rumaku! To do domku! Jest szansa, że tam nikt nie będzie się z ciebie śmiał, Chomikowa 😛 Tym razem JA kogoś wyśmieję 🙂

włamali się…

źródło: własne
źródło: własne

To miało być w miarę spokojne grudniowe popołudnie. Rodzicielka z Przyszywanym Ojcem w szpitalu na zabiegu a ja walcząca w kuchni z niesprawiedliwym podziałem obowiązków w kuchni 😛 Już miałam sięgać po kawał karczku, z którego miało powstać coś zjadliwego, gdy na ratunek zadzwonił mi Smarcik (telefon dla jasności 😉 ). Rodzicielka. Jakże by inaczej…
-Słuchaj, dziecko…
Bardzo nie lubię tego tonu głosu. Słyszałam go dwa razy w życiu. Raz, gdy mi powiedziała, że zmarła prababcia a drugi, gdy dziadek był bardzo ciężko chory i nikt nie dawał mu szansy na choćby 2 dni życia.
Troszkę sztywnieję, bo przecież są w szpitalu na poważnym zabiegu.
-No dawaj, matka….
-Włamali się do Pani Babci. I ja nic nie wiem więcej. Policji jeszcze nie ma, ale ona jest tam sama. Dziecko, zrób coś może z tym wszystkim, bo mnie łeb już nie pracuje…
Pani Babcia to mama Przyszywanego Ojca. Bardzo ją lubię. Pełna energii i ciekawa postać. Nie to, co moje „rodzone” babcie… Spinam się i jadę do kobieciny, bo akurat tego dnia NIKT nie był w stanie do niej podjechać i zająć się całą sytuacją. Po drodze myślę sobie, jakie to cholernie niesprawiedliwe, że okradają samotną starszą panią, która każdy grosz, który jej zostaje, to oddaje wnukom lub dzieciom, a sama żyje… nazwijmy to jak należy w miejscach publicznie dostępnych nazywać- „SKROMNIE.”
Na miejsce docieram błyskawicznie. Otwieram drzwi wejściowe i jestem załamana. Biorę głęboki wdech jak przed zanurzeniem się na głębokość co najmniej 15 metrów głębokiej krystalicznej wody. Tylko, że to nie moja magiczna Turcja, czy choćby Grecja… W przedpokój należałoby tylko rzucić granat. On by zrobił największy porządek. Pokój dzienny nie wygląda lepiej. Z szafek jest wyrzucone prawie wszystko. Kanapa stoi otwarta. Lampa przewrócona, krzesła jakby je pijany mąż w szale rzucał o podłogę. Sypialnia to jak miejsce zabaw 3-latka. Wszystkie drobiazgi ze skrzyni z materiałami do szycia leżą w artystycznym nieładzie. Z szafki nocnej powypadały wszystkie leki. Pościel gdzieś między szafką a łóżkiem. Telewizor… Jak to telewizor? Radio…????
-Pani Babciu- czy cokolwiek ukradli? Coś zginęło? Przecież jest telewizor, jest radio…
-No właśnie nie. Mam wszystko. Nawet pieniądze, które miałam odłożone na rachunki leżą w szafie nieruszone.
UFFF!!!
Lawiruję między tym cholernym nieładem i udaję się do kuchni. To jedyne miejsce, gdzie chyba nikt nie wszedł. Siadam odrobinę zrezygnowana na krzesełku i zbieram myśli. Najważniejsze, że nic nie zginęło, nikomu nic się nie stało. Teraz tylko muszę ogarnąć poddenerwowaną Panią Babcię i poczekać na Policję. Herbata. Zrobimy gorącą herbatę. Ona jest dobra na takie chwile.
Wysyłam smsa do znajomego policjanta i pytam, ile czasu możemy czekać na przyjazd Policji. Muszę mieć jakiś plan i pomyśleć jak ten wieczór wziąć w swoje ręce.
Chomikowa, zależy ile było dzisiaj włamań w tym rejonie. Ale na pewno ze 2 godziny będziesz czekać.” Co ja mam tu zrobić przez te 2 godziny? Chyba tylko rozpalić ognisko na środku pokoju, bo nie widzę innej możliwości. A na to wszystko Pani Babcia chodzi i krzyczy. Nie, nie- nie krzyczy na mnie czy na całą sytuację, ona po prostu bardzo głośno mówi. Tak ma 🙂 Generalnie mnie to bawi, ale nie tego wieczoru. Kobiecina wykonuje bardzo dużo nie zsynchronizowanych ruchów i próbuje za wszelką cenę wydedukować jak ci ludzie dostali się do jej mieszkania, bo drzwi są nienaruszone. Okna też. Tylko jedno z tyłu bloku jest otwarte. Tamtędy wyszłi, ale jak weszli…? I czemu NICZEGO nie zabrali??? Nie widzę żadnych śladów, niczego… Ja do tego nie dojdę. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie?
Po niecałych dwóch godzinach przyjeżdża Policja. Zaskoczyli mnie 😉 Spodziewałam się ich bardzo późnym wieczorem 😉
Pani Babcia to nie jest moja rodzina, więc ukrywam się w kuchni i udaję, że mnie nie ma 😉 Jednak kobieta tak energicznie zaczyna wszystko opowiadać, że dla Policji, która jej nie zna, staje się ona kobietą do co najmniej obowiązkowej pacyfikacji 😉 Wyłaniam się z mojego schronu 🙂
-Ja panów przepraszam, ale babcia tak po prostu ma. Ona po prostu głośno mówi i na pewno nie robi tego celowo a już na pewno, aby panów obrazić. – i strzelam na obronę Pani Babci i mojej uśmiech numer sześć. No, chłopaki… nie zawiedźcie mnie. Dajcie z siebie wszystko a ja będę najmilszą „poszkodowaną”, z jaką tylko mieliście do czynienia.
Panowie od razu jaśnieją i biorą się za robotę. W ciągu niecałych 5 minut łażenia po mieszkaniu i świeceniu latarką po oknach, pokazują mi niewidoczne dla mnie ślady włamania. Jestem naprawdę pod wrażeniem a poza tym chcę, aby zajęli się tą sprawą, bo nie chciałabym, aby Pani Babcia czuła się zagrożona i nie daj Boże nie chciała z nami zamieszkać ze strachu 😉 czas zrobić z siebie słodką idiotkę.
-Panowie, jesteście NIEPRAWDOPODOBNI. Jestem pod wrażeniem waszej pracy. No ale to przecież lata praktyki, prawda?- i znów szeroki uśmiech.
To niesamowite jak mężczyźni łapią komplementy, jak im się buzie rozjaśniają 🙂
-Wie pani, to przecież nasza praca. Robimy to codziennie. Najważniejsze, żeby to robić dobrze.
-Matko kochana! I to jeszcze panowie z powołaniem! Że też ja takich stróżów prawa nie widuję codziennie na ulicy. No ale co panowie z tym zrobią? Bo że tamci zostaną złapani, to na to nie liczę, ale niech tu chociaż jakiś radiowóz podjeżdża ze 3 razy dziennie, bo babcia sama i tyle tu ludzi na tym osiedlu mieszka…
Dorobiłam im tyle piórek, że jak nic pofruną do radiowozu.
-Oj, proszę pani- zgłosimy potrzebę i czterech dziennie patroli. A babcia niech pozakłada jakieś sygnały ostrzegawcze w mieszkaniu (ale to że jak? Żółte lampki bożonarodzeniowe wystarczą?). Bo tym razem włamywacze się wystraszyli, ale co by było, gdyby babcia nie wróciła z zakupów tak wcześnie? A tak chociaż jakiś dźwięk przy wejściu do mieszkania ich wystraszy.
-Kurczę, panowie naprawdę są niesamowici. Bardzo dziękuję za szybką interwencję i pomoc. – i znów uśmiech numer sześć. Matko, już szerzej się nie umiem uśmiechać. To wszystko, na co mnie stać.
Żegnamy się przyjaźnie. To chociaż mniej więcej wiem na czym stoję.
Spustoszenie po tornadzie ogarniam w 2 godziny. Dobrze, że to małe mieszkanie i niewiele mebli. W innym wypadku musiałabym się tam przeprowadzić 😉 Pani Babcia jest taką odważną kobietą, że ze spokojną głową zostaje na noc sama a mnie wygania do szpitala do Przyszywanego Ojca.
Niesamowita jest 🙂
A co do Policji, to muszę stanąć w ich obronie. To są normalni ludzie, jak my wszyscy. Każdy z nich popełnia jakiś błąd, jak każdy z nas w swojej pracy. Ale oni naprawdę wiedzą, co robią. Działają wedle określonych procedur ( czy my nie pracujemy wedle określonych zasad i reguł w swoich zakładach?) i starają się robić to dobrze. Przecież oni też chcą pracować. Jeśli będą ciągle partaczyć swoją pracę, to ktoś wejdzie na ich miejsce, bo wbrew temu, co słyszmy w mediach- chętnych do pracy w Policji nie brakuje.
Tak czy siak Chomikowa jest pod wrażeniem. Może nie ogromnym, ale jest 🙂

o modnej seksualności

Jak niektórzy z Was mogli gdzieś „pokątnie” zauważyć, nie oglądam telewizji. Już nawet odpuściłam sobie mój ulubiony serial, jakim jest Prognoza Pogody. Wszystko, co chcę wiedzieć znajduję w Internecie lub gazetach. I w obserwacjach. Plączę się po tym kraju, czytam i obserwuję. I oczom własnym nie wierzę… Bo już kilka razy miałam dziwne wrażenie, że nie jestem na jednej z polskich ulic, ale gdzieś w jakimś buszu… Głową potrząsnęłam, ogarnęłam swoją osobę i znów zerknęłam na ulicę. I znów to samo. BUSZ. Ale gdzie drzewa? Gdzie siekiera? Gdzie chociażby jakiś nędzny kominek…? Tylu mężczyzn à la drwal a żadnego drewniaka w okolicy……..

źródło: pl.vichan.net
źródło: pl.vichan.net

Właśnie…
Przyszła moda na mężczyzn drwaloseksualnych. O tym, że ci brodaci panowie mają już swoją „seksualność” dowiedziałam się od Męża mojej N. Przyszło Toto takie obrodaczone z pracy a ja się pytam:
-Ej, a gdzie ja mam ci dać buzi na „dzień dobry”, kiedy nie wiem gdzie masz twarz?
-To ty nie wiesz, Chomikowa, że teraz modna jest drwaloseksualność?
No teraz już wiem… Zresztą i tak mi ładnie odpowiedział, a nie że w takim razie mogę go pocałować w… no wiadomo gdzie 😛
Moją N. szlag najjaśniejszy trafia, że ukochany zapuszcza sobie, to co zapuszcza. Na ten moment jeszcze nie jest najgorzej, bo broda Męża N. ma co najwyżej 0,5 cm. długości, ale ja się boję co będzie dalej. Tzn. nie boję się o Męża, tylko o N., bo widzę, że jest u kresu wytrzymałości i nie wiem czy to się rozwodem jakimś nie skończy…
Skąd się w ogóle ta moda wzięła, ja się pytam…???? Pamiętam, że jakoś ponad rok temu w jakiejś gazecie oglądałam reklamę Vistuli. I tam ubrania reklamował jakiś model. Z brodą właśnie. Nagłówki krzyczały, że jest to powrót do męskości; że w ogóle wszystko jest ach! och! I generalnie boskie… W sumie trudno się nie było z nimi zgodzić, bo po ostatniej modzie na hipsterów, czy coś tam (celowo piszę bezosobowo), to moja wiara w męskość opadła, niczym… Dobra, wybaczcie, ale skojarzenia na ten moment o opadaniu mam tylko takie, które na ten blog akurat się nie nadają 😛

źródło: tumblr.com
źródło: tumblr.com

Pamiętam, że kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałam z dziadkiem o aktualnej męskiej modzie, która niestety dominuje wśród młodych mężczyzn i nastolatków, to dziadek patrzył na zdjęcia i widziałam, jak szuka słów, którymi w sposób kulturalny i nieobraźliwy mógłby opisać, to co się w nim kotłuje 😉
-Nie najlepiej, prawda, dziadziuś? No niestety tak teraz się wygląda na ulicy.
-Wiesz, malutka (no wiadomo czemu jestem malutka 😛 ), nie chcę nikogo obrażać, ale…
-Ty dziadku nie chcesz nikogo obrażać? A to coś nowego widzę. Nie krępuj się, wśród swoich jesteś- zachęcam zgryźliwego tetryka do dyskusji.
-Ty już nie bądź taka rozwinięta. A ci panowie to wyglądają wiesz… Kiedyś się na takich mówiło ci*y…
-No dziadziuś! Teraz też się tak na nich mówi! 😛

Martwiłam się hipsterami a przecież myślałam, że po facetach metroseksualnych już gorzej być nie może.

źródło: pudelekx.pl
źródło: pudelekx.pl

Pamiętam, że kiedyś próbowałam się umawiać z takim jednym wypięknionym. Jakoś przełykałam to, że na randkę się spóźniał, bo mu suszarka do włosów padła, ale tego, że właśnie wybiegł od manicurzystki NIE. Popatrzyłam kątem oka na moje maźnięte kremowym lakierem paznokcie, które nie widziały manicurzystki od kilku miesięcy (manicure raz w tygodniu ogarniam samodzielnie) i aż mnie zniesmaczenie ogarnęło na tą całą sytuację. Poza tym stroje miał tak podobierane kolorystycznie i stylistycznie, że szlag mnie trafiał, że czasem wygląda lepiej ode mnie. A to przecież JA mam być ozdobą faceta a nie on moją 😛

No dobra… to co z tymi drwaloseksualnymi? Ma to być jakaś taka mała odskocznia od tego, co się działo na ulicach przez ostatnie lata? Spoko. Już chyba nawet wolę takiego z zarostem, niż metroseksualnego, czy NIE DAJ BOŻE hipstera. Tylko może trochę z umiarem? Bo jak byłam w knajpie w sobotę, napiłam się drinka i zobaczyłam młodego (przypuszczam, że młodego…) chłopaka z brodą Świętego Mikołaja, to ogarnęło mnie raptowne obrzydzenie. Bo co on tam w tej brodzie musiał skrywać? Wczorajszą zupę pomidorową? Niedzielne gołąbki u mamusi…?
Jak tu takiego POCAŁOWAĆ?
Z umiarem, Panowie… z umiarem…

wychowałam się bez ojca… i całe szczęście

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Standardowa rodzina składa się z matki, ojca i dziecka. Czy tam z dwóch matek lub dwóch ojców i dziecka. Nie, nie będzie o rodzinach homoseksualnych 😉 To znaczy na pewno nie dzisiaj, bo w tym temacie nie czuję się jeszcze wystarczająco mocna. Niestety lub -stety nie każdy ma możliwość wychowywać się w pełnej rodzinie. Już pomijam te wszelkie nieszczęścia, w których jedno z rodziców spogląda na swoją rodzinę „z góry”, ale te przypadki, kiedy rodzice dochodzą do wniosku, że nie potrafią ze sobą funkcjonować „na dobre i na złe”, i na litość boską. Decydują się na rozwód. Płacz, nerwy… i co z dzieckiem…? Przecież to dla dobra dziecka powinniśmy PRÓBOWAĆ. To dla niego powinniśmy być ze sobą, tworzyć wspólny dom, budować RODZINĘ. Dziecko potrzebuje obojga rodziców. Co z tego, że rodzice nie potrafią wytrzymać w swoim towarzystwie więcej, niż minutę? Co z tego, że tatusia więcej nie ma, niż jest, bo albo generalnie ma wszystko w głębokim poszanowaniu albo najzwyczajniej w świecie z precyzyjnie układanych od dłuższego czasu gałązek wije już sobie drugie gniazdko z inną gołąbeczką? Co z tego, że tatulek znęca się nad mamusią a w ich domu najczęstszym gościem jest Policja a nie przyjaciele? Przecież to jest RODZINA a dziecko powinno mieć i mamusię i tatusia. Nawet jeśli tatuś tymże dzieckiem szczególnie nie jest zainteresowany.

Parodia.

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam jakoś 6-7 lat. Pamiętam, że fakt, iż tatuś się wyprowadził nie robił na mnie większego wrażenia. Nigdy nie poświęcał mi czasu. Może ze dwa razy zabrał mnie na spacer. Nigdy nie zagrał ze mną w piłkę, nigdy nie uczył mnie pływać, nie był ze mną na rowerze i nigdy nie przeczytał mi choćby jednej bajki na dobranoc. Dla niego istnieli tylko koledzy, muzyka i alkohol. To przez niego mam wstręt do dźwięków gitary. Bo gitarę słyszałam ciągle. I smooth jazz. Taki niespełniony muzyk. I widziałam też ciągle nieszczęśliwą Rodzicielkę, która harowała jak wół w domu, w ogrodzie, w pracy i przy mnie. Awanturom, wrzaskom nie było końca. Pamiętam, jak pewnego dnia poszłam z Rodzicielką na zakupy do osiedlowego Supersamu. Jedna ze sprzedawczyń powiedziała do Rodzicieli: „Nie szkoda pani życia swojego i tego Chomiczka? Przecież to wstyd jest na całe osiedle.” Nie wiedziałam do końca o co chodziło, ale wiedziałam, że skoro Rodzicielka znów posmutniała, to na pewno dzieje się coś BARDZO ZŁEGO. Bo to był wstyd. Osiedle niewielkie, więc wszyscy widzieli tatuśka wracającego po nocnych libacjach z kolegami.
Rozwiedli się. Na CAŁE SZCZĘSCIE. Z całych sił próbuję znaleźć jakikolwiek pożytek z tego, że tatuś jest moim tatusiem. Próbuję, próbuję, próbuję……….. Dobra MAM! Odziedziczyłam po nim gęste, kręcone włosy 😀 Więcej zalet nie pamiętam 😉
Wychowała mnie Rodzicielka z pomocą dziadków i małym wkładem ciotki (tak- Tej ciotki 😀 I to by wiele tłumaczyło 😉 ). Nie mówię, że było łatwo, ale na pewno zdecydowanie łatwiej, niż miałabym dorastać obok człowieka, dla którego nie istniało nic, oprócz jego samego i ewentualnie kolegów.
Nawet nie chcę myśleć jak wyglądałoby życie Rodzicielki i moje, gdyby byli ze sobą do dnia dzisiejszego. To znaczy wiem jak wyglądałoby moje. Na bank wyniosłabym się z domu w dniu 18-stych urodzin, jeśli nie wcześniej… Tak,  jak uczyniła Rodzicielka z ciotką. One są kolejnym przykładem tego, że rodzice swoim nieszczęśliwym związkiem potrafią zatruć życie swoim dzieciom. Dziadziuś nie potrafił wychowywać córek inaczej, niż pasem i zakazami. Do tego ta ich ciągła wzajemna małżeńska walka…  Wyzwiskom, krzykom i płaczom nie było końca. Zresztą tak jest do tej pory. Dziadkowie miłość przelali tylko na mnie. Tego, czego nie dali swoim córkom, dawali mnie. Nie wiem, czy sprawę przemyśleli, czy po prostu na ten czas się ogarniali, ale fakt faktem ja od nich niczego złego nie zaznałam. Dzisiaj ciotka i Rodzicielka co rusz powtarzają, że lepiej by było, gdyby ich rodzice się rozwiedli. Zresztą ja też tak uważam. Jak patrzę na Dziadków, jaką nienawiścią do siebie pałają, jakiego słownictwa używają we wzajemnej komunikacji, to odechciewa mi się siedzieć z nimi przy stole.
I przyszedł czas na Przyszywanego Ojca. Wkroczył w nasze życie, kiedy byłam już uformowaną psychicznie istotą. Miałam ukształtowaną drabinę wartości, swoje priorytety i cele. Wiedziałam kim jestem i kim chcę zostać. Nie tylko zawodowo. W sumie byłam już dorosła. Co nie jest powiedziane, że  nie wpływały na mnie opinie innych na mój temat, że byłam i jestem obojętna na to, co się do mnie mówi.  Przez te wszystkie lata nie usłyszałam od Przyszywanego Ojca, że cokolwiek zrobiłam dobrze lub że cokolwiek co robię ma sens. Jego dzieci też tego nigdy nie usłyszały. Zawsze wszystko było źle. Czegokolwiek by się człowiek nie dotknął, to było źle. Jakikolwiek sukces nie zostałby osiągnięty, to dopóki nie przyniósł kilku tysięcy na konto bankowe, nie był żadnym sukcesem. Zastanawiam się, czy jego syn, który jest nieprawdopodobnie utalentowanym człowiekiem, pisze świetną muzykę i jest rozpoznawany w co prawda niewielkim gronie odbiorców, ale odbiorców muzyki w wielu krajach, usłyszał od swojego ojca kiedykolwiek, że jest świetny w tym co robi. Obawiam się, że nie. Chłopak musiał być nieprawdopodobnie upartym człowiekiem, żeby mimo braku wsparcia ze strony ojca tak kurczowo trzymać się swoich marzeń.
A kim byłabym ja, gdybym dorastała u boku taty, który nigdy mnie nie pochwalił i był zajęty, tylko zarabianiem pieniędzy…? Jak bardzo krucha bym była i niepewna siebie? Czy znałabym swoją wartość? Jak bardzo szukałabym u innych akceptacji i miłości…?
Jakie to szczęście, że moi rodzice się rozwiedli! Jakie to szczęście, że wyrastałam co prawda w biedzie, ale w spokoju i miłości. Dziękuję, ci mamo że oszczędziłaś mi tych wszystkich awantur, wyzwisk i niespokojnych nocy. Dziękuję, że jestem, kim jestem.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że przez to, że wychowałam się w niepełnej rodzinie nie wiem jak wygląda prawdziwy związek. Może odrobinę w tym prawdy jest, ale na swoją obronę powiem, że na pewno wiem jak związek wyglądać NIE POWINIEN.

Kilka lat temu załamana otępiającą rozmową telefoniczną w moim ojcem, zadałam Rodzicielce pytanie:
Mamo, coś ty widziała w tym facecie, kiedy brałaś z nim ślub?! OŚWIEĆ mnie! Bo ja nie widzę w nim NICZEGO, co mogłoby sprawić, że którakolwiek kobieta mogłaby się w nim zakochać! On nawet przystojny nie jest!
-Nie wiem, dziecko… Nie wiem… Chyba ładnie grał na gitarze… I raz kupił ładny i użyteczny kosz na śmieci.
Dziękuję.
Znokautowała mnie 😀

Chomikowa leci samolotem…

źródło własne
źródło własne

Jakiś czas temu wspominała z moją N. nasze wspólne wakacje w Turcji. Jest co wspominać, oj jest 😀 To był mój pierwszy zagraniczny urlop i od tego czasu pokochałam podróże  daleko  od deszczowej Polski. I wszystko może byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że na ten urlop trzeba jakoś DOTRZEĆ. Najszybciej i najtaniej dla jednej osoby jest niestety podróż SAMOLOTEM… Tu zaczynają się dla mnie schody. I to wcale nie chodzi mi o schody prowadzące na pokład samolotu…
Pierwszy raz, kiedy wybierałam się na zagraniczny urlop i pierwszy lot samolotem, nie za bardzo myślałam o tym, że może być to dla mnie jedno z największych przeżyć w moim jeszcze nie za długim życiu. Oczywiście pamiętałam o moim lęku wysokości, który mi doskwiera z racji mojego wzrostu już w butach na obcasie 😉 ale obiecałam sobie, że przez okno wyglądać nie będę i DAM RADĘ.

Myliłam się.

Pierwszy niepokój poczułam, kiedy usiadłam w fotelu. Koło okna oczywiście. Przeraziła mnie ilość ludzi w samolocie i brak normalnych drzwi. Przed oczami zaczynałam mieć też widok, który będzie się rozpościerał przez okno- czyli wszystko z cholernie dużej wysokości. Kazałam N. zamienić się miejscami. Ta się ucieszyła, bo latać uwielbia, ale ja mniej, bo jak będzie katastrofa samolotu (przecież te samoloty CIĄGLE spadają prawda? 😛 ), to jak zidentyfikują moje zwłoki, jeśli nie będzie mnie na swoim miejscu? Po obrączce, której przecież NIE MAM? Czy ewentualnie po krzywym zgryzie? 😛 Niedobrze… oj, niedobrze. Zaczynam się pocić i nerwowo rozglądać po pokładzie samolotu. Moja N. widzi, że chyba jestem zdenerwowana i próbuje mnie zagadywać. Staram się jak mogę udawać, że jestem zainteresowana tym, co mi opowiada, ale tak naprawdę najchętniej wróciłabym na ląd i kombinuję jak to wykonać, kiedy wejście został już zamknięte na amen. Narobiłabym tylko hałasu i wszyscy pstrykaliby mi foty. Nie chciałam oglądać siebie na demotywatorach, czy kwejku…
Prawdziwy koszmar jednak miał się dopiero rozpocząć.
Pasy do startu zapięłam. Sprawdziłam tysiąc razy, czy na pewno dam radę w razie ewakuacji szybko je odpiąć i skupiłam się na stewardessie, która instruowała pasażerów, co robić w razie alarmu niebezpieczeństwa. Boże Mój… Ja już to widzę… Widzę, jak samolot niekontrolowanie spada na ziemię, jak pasażerowie drą się w niebogłosy a maski tlenowe spadają wprost na moje kolana…  Optymistycznie.
Chomikowa, tylko nie panikuj. NIE PANIKUJ. Jak zginiesz, to w miarę szybko. Byleby tylko uderzenie był na tyle mocne, że nie poczuję jak się palę 😛

Start samolotu to już dla mnie za wiele. Serce mi wali 5 tysięcy razy mocniej, niż na widok faceta, w którym jestem zakochana (słabo kochasz Chomikowa, SŁABO 😛 ), dłonie mam tak spocone, że krótkie spodenki od wycierania w nie moich dłoni są już wilgotne. Czuję, jak mi tyłek wbija w fotel i wiem, że to wszystko jest tak cholernie nienaturalne, że nie ma prawa się dziać! No jakim cudem tyle ton wznosi się do góry i nie spada?! No JAKIM?! Już nie raz niektórzy próbowali mi wyjaśnić ten fenomen, ale ja i tak wiem swoje 😛 Nie dam się wkręcić w jakieś chore prawa fizyki i matematyki. NIE ZE MNĄ TAKIE NUMERY!
Jako-taki spokój odzyskuję dopiero wtedy, kiedy samolot uzyskuje swoją wysokość i leci swoim miarowym, spokojnym torem. Na tyle jestem w stanie się opanować, że decyduję się na wyciągnięcie książki. Godzina upływa miło i spokojnie. Jestem już na tyle odważna, że decyduję się skorzystać z toalety 😛 A CO! Jak szaleć, to szaleć! Do odważnych świat należy!
A tam zaczyna trząść. Słyszę piknięcie oznajmiające obowiązek zapięcia pasów bezpieczeństwa. Zaczynam wpadać w taką panikę, że nawet nie zapinam wszystkich guzików w spodenkach. Dopadam do swojego fotela i nerwowo zapinam pasy. Samolot raptownie opuszcza się w dół, po czym szybko podnosi się w górę. Trzęsie przy tym cholernie. Turbulencje. Wtedy były one dla mnie ogromne i nie do wytrzymania. Jednak jak mi pokazały kolejne moje loty samolotami, mogą być zdecydowanie gorsze…
-Chomiczku, nie denerwuj się tak. Przecież to tak, jak w samochodzie byś jechała po naszych polskich dziurach.- N. próbuje mnie uspokoić.
Niby ma rację, ale …
-Ale tu nie ma ASFALTU! Pod nami NIC nie ma! To o jakich ty mi tu dziurach mówisz?!
-A opowiadałam ci, jak moja mam poszła na rynek po warzywa i zapomniała portfela?
-Mała, ja wiem, że ty mnie teraz próbujesz zagadać tylko po to, żebym się uspokoiła i ja ci bardzo dziękuję, ale DAJ, PROSZĘ SPOKÓJ.
Daje.
Nie wrzeszczę, nie wpadam w kompletny ryk i nie błagam stewardess o jak najszybsze lądowanie GDZIEKOLWIEK tylko dlatego, bo wiem jak bardzo N. by się na mnie wściekła i jak wielkiego obciachu bym jej narobiła. Tylko i wyłącznie strach przed zrobieniem sobie i N. kompletnego wstydu sprawił, że nie pokazywali mnie w ogólnopolskich wiadomościach. I tureckich oczywiście 😛
Podczas lądowania zacisnęłam bardzo mocno oczy, włączyłam mp3 na full audio i wbiłam paznokcie w kolana. Od czasu do czasu starałam się tylko słuchać faceta koło mnie, który mi mówił, że to jest jego 15-sty lot i wszystko, co się aktualnie dzieje jest NORMALNE, nie wskazuje na żadną katastrofę i naprawdę nie mam się czego obawiać. To on mnie trochę uspokoił.

Jak myślicie, kto klaskał najgłośniej po wylądowaniu????? 😀
Dobra odpowiedź, Bystrzaki 😀

Tylko niech mi nikt nie mówi, żebym podczas latania się czegoś napiła. Próbowałam. Łeb mi trzeźwiał natychmiast. To normalne przy bardzo dużym lęku. Jedynie, co mnie ratuje to tabletki na uspokojenie. Metoda wypróbowana przy samotnym locie do Grecji 🙂 Podwójna dawka OCZYWIŚCIE. Uwierzcie mi, że wtedy było mi obojętne, czy spadnę, czy nie spadnę i w jaki sposób ewentualnie mieliby identyfikować moje zwłoki 😉

sweet focie… zakochanych

źródło: internetowo-własne
źródło: internetowo-własne

Pojęcie „sweet foci” zna na pewno każdy z Was. Jest to… jakby to ująć… pewnego rodzaju dziedzina (???) fotografii, która obejmuje zdjęcia robione z różnych perspektyw (dziwnych, śmiesznych, niecodziennych). Dla jasności należy  wspomnieć, że z prawdziwą  sztuką te zdjęcia NIE MAJĄ NIC WSPÓLNEGO. Najczęściej w/w zdjęcia są wykonywane aparatem fotograficznym zainstalowanym w telefonie komórkowym/ smartphonie i OBOWIĄZKOWO poddane obróbce mało profesjonalnym programem graficznym powstałym właśnie do w/w celów.
Można wyróżnić kilka kategorii „sweet foci”
najpopularniejsza:
a) z „dzióbkiem”- dotyczy dziewcząt i kobiet a także niestety chłopców polegająca na ułożeniu warg jakby „do buziaczka”. Postać fotografowana wygląda jak infantylna laleczka.
oraz:
b) z „rąsi”- dotyczy WSZYSTKICH- bez względu na płeć czy wiek. Postać fotografowana charakteryzuje się sporym exhibicjonizmem. Ma w sobie coś z celebryty. Niestety te najgorsze cechy.
c) z „rąsi” w lustrze- dotyczy niestety również wszystkich- bez względu na płeć, czy wiek. Postać fotografowana najczęściej chce przedstawić swoją nową figurę (po operacjach plastycznych/ odsysaniu tłuszczu itp. tudzież po ciężkich ćwiczeniach fizycznych opartych najczęściej na różnego rodzaju odżywkach), fryzurę (prosto od fryzjera lub jeszcze u fryzjera), makijaż (mocne czerwone wydęte usta, wyregulowane brwi lub namalowana kreska w miejscu brwi oraz sztuczne rzęsy doklejane metodą 1:4) lub nowy ciuch (najczęściej obcisła mini).
d) po seksie-dotyczy najczęściej par (aż się boję, że zacznie dotyczyć singli…z wiadomych racji 😉 ) i na szczęście jeszcze nie jest popularne w Polsce (choć jak zaraz się przekonacie u nas również istnieje…), ale charakteryzuje się focią wykonaną oczywiście z ręki po seksie przez jedną z osób uczestniczących w akcie miłosnym oraz z informacją umieszczoną pod zdjęciem „to my zaraz po <3 <3 <3”. Tylko czekać, jak na fotach będą widoczne narządy płciowe.
e) zakochanych par- dotyczą najczęściej par, które od niedawna tworzą związek i charakteryzują się tysiącem zdjęć wykonanych metodami opisanymi w punktach a-d…

Chciałabym dzisiaj przyjrzeć się z bliska sweet fociami zakochanych par. Na pewno każdy z Was, kto kiedykolwiek miał styczność z którymś z serwisów społecznościowych (Instagram zaliczamy do nich???) spotkał się ze słodkim zdjęciem którejś z par. Zdjęcia z reguły mają na celu publiczne przyznanie się do bycia związku. Ba! Pochwalenia się! „Już nie jestem sam/sama! Mam kogoś! MAM!!! Uprawiam masę seksu i jestem cholernie szczęśliwy/ szczęśliwa” .  Też kiedyś nawet takie jedno zdjęcie na portalu społecznościowym posiadałam. Głupiutka troszkę byłam, zakochana 😛 A wiadomo, że zakochanym rozum odbiera 😛 Dobra- żeby nie było- jedno takie zdjęcie zakochanych  nawet jestem w stanie zrozumieć, czy piękne zdjęcia ze ślubu. Kochamy się, chcemy żeby znajomi wiedzieli, że w końcu jesteśmy szczęśliwi. Dobrze. No ALE! Wszystko w granicach rozsądku…
Mam koleżankę. Jeszcze z podstawówki. Wydawałoby się, że w miarę normalna dziewczyna, choć rozwód w wieku 24 lat to chyba jednak nie świadczy o największej mądrości… Ale ja nie o tym. Spotkałam ją kilka lat temu pod marketem. Nawet sympatycznie zamieniłyśmy kilka zdań. Była w związku, ale coś tam nie grało… Na fejsie nie krępowała się opisywać jakie błędy popełnia jej narzeczony i generalnie narzekać na swój związek. Trochę z niesmakiem na to patrzyłam, bo skoro aż tak jest jej źle, że musi się tym dzielić na fejsie, to niech to SKOŃCZY. Czekałam, czekałam i się doczekałam. Ufff. Dziewczyna ewidentnie od razu zaczęła szukać sobie kogoś nowego. I niestety znalazła. Adasia. Faceta, którego też znam, bo chodził z nami do podstawówki właśnie. No i zaczęło się… Pierwsze wspólne zdjęcie kilka miesięcy temu na karuzeli. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Pięknie. Niech im będzie. Życzę im wszystkiego „naj”. Kilka dni później była wspólna focia ze spaceru, później z kawiarni. Na tym nie koniec. Doczekałam się również pięknych, splecionych, zakochanych dłoni w samochodzie… Nie mogło również zabraknąć splecionych ciał w łóżku. Chwała Bogu choć trochę byli ubrani. Następnie na jej profilu zaczęła się pojawiać seria zdjęć jej ukochanego Adasia. I tak widziałam już Adasia: w kuchni, w dresie, w samochodzie, w pracy, w nowej bluzie, w ciapciach domowych… Jeszcze na kiblu go nie widziałam. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Ciekawe co na to Adaś… Gdzie rozum zgubili? A niby oboje takie sukcesy zawodowe odnoszą. Jak widać nie idzie to w parze z rozsądkiem.

I zaczynam mieć mdłości od tej ich miłości.
Jeszcze jedna seria ich „pięknego, nieskazitelnego związku” i mi się ULEJE.

speed dating

źródło: www.tumblr.com
źródło: www.tumblr.com

Kiedyś już tu wspominałam, że moja N. jak tylko trafi się okazja, to będzie mnie próbowała wypchnąć na speed dating. Trochę się tego obawiałam, ale też liczyłam na odrobinę jej rozsądku… NIESTETY.
-To co? Idziesz, prawda?- pyta się mnie w pełni podekscytowana N. Widzę tę jej entuzjazm i pełnie nadziei w oczach. Już to widziałam u niej nie raz… Oj, widziałam. Niepoprawna marzycielka i optymistka 😛
-A pójdziesz ze mną?- zadaję głupie pytanie, bo liczę na to, że się zapowietrzy i nie będzie wiedziała jak dalej pchnąć mnie w tą czarną otchłań randek w ciemno.
-Przecież wiesz, że ja nie mogę…
Autentycznie się zmartwiła! 😀
-No więc znasz odpowiedź.
-Chomik, no!
Na szczęście ma małego dzieciaka, więc to on jej absorbuje masę czasu. Inaczej jeszcze by na szukanie mi męża poświęciła każdą wolną chwilę…

Rodzicielka podchwyciła temat. Pyta się mnie, co to w ogóle są te „szybkie randki” i na czym to polega. Tłumaczę dość zdawkowo, bo i tak się nie wybieram, więc po co głowę jej zaprzątać sprawami śmieciowymi.
-A czemu nie chcesz iść? Może byś się zabawiła?
-Zabawiła?! Przecież ja się tylko na tych randkach WKURZAM! I co? Ja stamtąd wyjdę i nawet nie będę miała komu pobluźnić, tylko znów sama do siebie pod nosem! Nie chcę się denerwować, naprawdę NIE CHCĘ.
-Ale to gdzie się te randki odbywają?- pyta nadal nie zniechęcona.
Muszę popracować nad zniechęcaniem ludzi do wielu spraw, bo jak widać mam z tym problem…
-W pubie, mamo.
-Ale to ŚWIETNIE!- odpowiada kompletnie nie zrażona i pełna radości- Bo jak już te randki się skończą, to będziesz mogła od razu na ukojenie nerwów się upić.

coś się ze mną dzieje…

twórczość własna
twórczość własna

Tak, przyznaję… coś się ze mną dzieje… Aż kusi, żeby powiedzieć, że niedobrego, ale…  Ale w czym rzecz? Otóż od czasu wypowiedzenia mam w sobie jakieś niepoliczalne pokłady spokoju, cierpliwości i… DOBROCI (???) Aż sama zaczęłam się o siebie martwić. Bo już pomijam takie sytuacje, kiedy ktoś leży na ulicy i pomóc po prostu TRZEBA lub kiedy wieloletni znajomi proszą o odrobinę pomocy. To są sytuacje, kiedy bez zastanowienia Chomikowa pakuje torbę, ciuchy i na pomoc biegnie, ale… Wczoraj byłam umówiona z moją Bambaryłką. Pędzę po pracy jak szalona, bo może tym razem facetowi przez jakiś przypadek uda się przyjechać punktualnie (naiwna Chomikowa). Dojeżdżam na ogromny parking centrum handlowego, skręcam, żeby zaparkować i widzę jak biegnie do mnie jakiś człowiek. Matko kochana, potrąciłam kogoś i nawet nie zauważyłam? Boczna listwa mi odpadła w Pędzidle…? Coś się stało na bank. Otwieram drzwi odrobinę zlękniona.
-Pani kochana! Pani poratuje złotóweczką!
No oczywiście. Biegł do mnie 50 metrów, żeby poprosić o kasę. Wzdycham sobie po cichutku.
-A na co pan potrzebuje tą złotóweczkę?- pytam i liczę na jakąś sensowną odpowiedź, bo jak mi powie, że na bułkę lub piwo, to szlag mnie trafi.
-Pani, co ja będę panię okłamywał. Ukochaną mi w pierdlu zamknęli i muszę jej przecież jakąś paczkę wysłać, bo jak już ją stamtąd wypuszczą, to mi dupę skopie, że nic jej nie wysłałem.
Wybucham śmiechem. Facet rozłożył mnie na łopatki. Jak mu nie pomóc? 😀
-A za co ona poszła siedzieć, co?- wnikam, bo jak kogoś mocno skrzywdziła, to ja faceta pogonię tak, że już nikogo nie będzie prosił o pieniądze, ale pomoc psychologiczną i to nie u mnie.
-A no wie pani, oszukiwała na pieniądze. Ja tego nie pochwalam, ale wie pani jak to jest z miłością.
Wiem niestety, wiem i dalej się zaśmiewam. Wyjmuję 2 zł i niech dalej zbiera dla ukochanej na prezent.
Takiej miłości przecież trzeba pomóc 😛
W drodze do kawiarenki dzwoni do mnie Bambaryłka, że bardzo mnie przeprasza, ale z mamusią pojechał do lekarza, więc na pewno z godzinę się spóźni. Jakie on ma szczęście, że znam go tyle lat i traktuję ja brata… Mam więc godzinę na zakupy. Drepczę do marketu i nagle gdzieś w okolicach moich nóg słyszę jakiś głos:
-Dzień dobry, przepraszam panią bardzo…
Szukam w panice źródła tego głosu, rozglądam się po moim poziomie (przypominam, że reprezentuję WYSOKI poziom 😛 ) i mój wzrok spada gdzieś w dół…
No świetnie.
-Przepraszam panią bardzo, czy z kimś takim, jak ja umówiłaby się pani na kawę?
Zapowietrzam się.
Chłopak jak na moje oko około 30-letni. Już pomijam ten wózek inwalidzki, ale ewidentnie z porażeniem mózgowym.
Normalnie pewnie szukałabym wymówki, żeby gdzieś pobiec dalej, ale… Dlaczego nie miałabym mu sprawić choć odrobiny przyjemności? Co ten facet ma z życia? A ja mam akurat godzinę wolnego.
-A masz teraz czas? Bo ja mam akurat godzinę wolnego i chętnie gdzieś z tobą usiądę i pogadam.
Na początku, jak zawsze podczas rozmowy z obcym człowiekiem czuję się odrobinę spięta, ale z czasem wdaję się z Marcinem* w rozmowę i luźną dyskusję. Mówi mi, że od jakiegoś czasu postanowił łamać tabu i wychodzić do ludzi. Nie zawsze ludzie chcą i mają czas na rozmowę z nim, ale czasem się udaje. Pyta się mnie czym się zajmuję, czy mam męża i jakie mam plany na najbliższe lata. W rozmowie daje się wyczuć sposób prowadzenia dialogu typowego dla starszego społeczeństwa. Wynika to stąd, że mieszka tylko z mamą (jakże by inaczej…) i najczęściej to z nią rozmawia. Troszkę zaskakuje mnie pytaniem czego tak najbardziej bym mu życzyła, aby mógł stać się szczęśliwym. Niełatwe pytanie. Nie chcę go przecież urazić… Po chwili namysłu uświadamiam sobie, że przecież, gdyby był zdrowy, to wcale nie jest powiedziane, że nie byłby samotny. Nie jest powiedziane, że byłby szczęśliwy.
-Wiesz co, Marcin? Życzyłabym ci normalnej pracy, która zagwarantowałaby ci godne wynagrodzenie i kontakt z ludźmi.
-Oj! Ale ja nie potrzebuję pracy. Ja mam rentę i mamy pensję.
Nie podoba mi się to podejście do sprawy… Trochę zaczynam siebie karcić za to, że to mi się nie podoba, bo to przecież jego życie i jego potrzeby, ale jednak… Wdaję się w nim  prawdziwą dyskusję.
-A wiesz, że twoja mama nie będzie żyła wiecznie? Nie chciałbyś być samodzielny? Czuć że twoje życie zależy tylko od ciebie? Nie chciałbyś codziennie wychodzić z domu, żeby spotkać ludzi z pracy a potem dostawać godne wynagrodzenie za swoją pracę? Ale „godne” podkreślam.
-Nie, Chomikowa. Ja tylko bym chciał kontaktu z normalnymi, zdrowymi ludźmi.
Próbuję z nim jeszcze na ten temat dyskutować, ale widzę że ja go w 100% nie zrozumiem. Poza tym to jego życie. Tylko jego.
Żegnamy się po godzinie. Nie zmarnowałam tej godziny. Nie zmieniam też jego życia i nie zmienię, ale zrobiłam coś pożytecznego…

Weszłam w odwiedziny do koleżanki, która pracuje w markecie. Rozmawiałyśmy z jej klientem o odwadze współczesnych mężczyzn. Opowiadam o spotkaniu z Marcinem, który nie powinien mieć ani grama odwagi, a zaprosił mnie na kawę.
-A! Taki z porażeniem mózgowym? Zdarza się, że go tutaj widuję. Faktycznie od czasu do czasu zaczepia kogoś, żeby z nim porozmawiał, ale powiem ci, że kobiety to zaczepia tylko ładne.
-Myślisz, że mnie to dowartościuje?
-Myślę, Chomiczku, że ciebie nie, ale zrobiłaś chociaż dobry uczynek. Na górze masz to zaznaczone.

Skąd we mnie ostatnio tyle miłości do bliźniego? Aż zaczynam się o siebie martwić 😛  Na ten moment jeszcze nie jest ze mną tak źle, ale jeśli stan obecny będzie ulegał pogłębieniu, to skończę gdzieś w głębokiej Afryce a tam przecież grasuje EBOLA. A do eboli to ja może niekoniecznie… Ale co, jeśli pognie mnie konkretnie…? Przyodzieję tą białą chustkę i białe prześcieradło, rozdam oszczędności i będę żyć w ascezie pomagając bliźnim?
Chociaż nie będę mieć codziennego problemu „w co ja mam się jutro ubrać?” 😛

Zapytam sąsiadki, czy okien jej nie trzeba umyć.
😛

——————————–
*imię zmienione