nocna historia z wieszakiem

IMG_20141020_133022W mojej drugiej pracy GRAM poważną, zdyscyplinowaną, pełną ciepła i zrozumienia panią psycholog i pedagog… Z naciskiem na „gram”, bo powagi aż tyle we mnie nie ma a i z tą dyscypliną różnie bywa… Bo może, gdybym potrafiła się zdyscyplinować i podporządkować bez reszty w robocie, to nie skończyłabym z wypowiedzeniem 😛 A że w rolę wchodzę dość dobrze, więc rodziny, z którymi pracuję mają o mnie hmm… dość nieskazitelne zdanie. Zresztą, nie oszukujmy się- do tej pory jakoś tak się uważa, że pedagog to osoba święta, pełna cierpliwości, czystości (ogólnie pojętej 😉 ) miłości i altruizmu. Taaak. No Chomikowa w całej postaci! 😛 😀

I tak pani pedagog wybrała się jakiś czas temu do klubu. Potańczyć, pośmiać się z dziewczynami i po prostu WYJŚĆ. A że każda z nas była po jakiś przejściach i w ciężkim stresie, tak więc… no tak 😉 Na to wszystko gdzieś w tłumie wypatrzyłam… rodziców, z którymi pracuję. Uwielbiam takie chwile. I te „napoje” na naszym stoliku… Poczułam się przez chwilę winna, ale przecież człowiekiem jestem jak każdy INNY… Uznałam, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie udawana obojętność i oddalenie się w najdalszy punkt klubu. Spięłam się na ile mi tylko późna godzina na to pozwalała 😉 I jak mi się wydawało… chyba sytuację ogarnęłam.

Wczoraj Rodzicielka pyta się mnie, jak tam moja praca. Mówię, że w sumie to bardzo fajnie, tylko z mamą jednego bachorka od tej pamiętnej imprezy mam kontakt utrudniony. Krótko mówiąc UNIKA mnie 😉
-A czy to była ta impreza, po której, kiedy wróciłaś przed 4 rano, to uwiesiłaś się wieszaka i mamrotałaś, że chyba nie dasz rady wejść do siebie na górę …?
Proszę jaka CZUJNA! Tak, to nie wie nawet, kto do mnie przychodzi o 23.00, ale jak córka raz na pół roku wróci nad ranem i coś tam szepcze do siebie pod nosem, to WSZYSTKO wie 😛
-No w sumie tak…

kim jesteśmy dzięki pieniądzom?

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Chodzimy codziennie do roboty, dwoimy się i troimy, żeby zarobić jak najwięcej pieniędzy. Idziemy na studia, na kursy, na szkolenia językowe, szukamy znajomości, szukamy nowych sposobów na zarobienie tych wartościowych papierków.  Zestresowani, zmęczeni, pełni obaw funkcjonujemy jak zmechanizowane roboty tylko dlatego, bo potrzebujemy kolejne 100, 500, 1000 zł na mniejsze, bądź większe COŚ.
I tak tocząc tą walkę, jak żuczek toczący jedno wielkie G***  albo tą kasę nam się udaje zarobić albo nie… Bo że każdy jakąś chce mieć przy sobie to sprawa bezdyskusyjna. Przecież musimy mieć za co jeść, musimy opłacić rachunki wszelkie, musimy mieć w co się ubrać, musimy mieć na samochód, musimy mieć na wakacje, na wakacje za granicą, na większy samochód, na markowe perfumy, na alkohole z początku XX wieku, na telewizory zajmujące połowę ściany, na najnowszy sprzęt audio i na brak miejsca na zdjęcia rodziny postawione gdzieś w okolicach tego telewizora Full HD czy jakieś tam inne litery z alfabetu wyznaczające najnowszy trend. I musimy mieć też pieniądze na… miłość, której się przecież nie da kupić…
Ale do czego zmierzam. Moje pytanie brzmi: PO CO TO WSZYSTKO? Czy pieniądze są wyznacznikiem CZŁOWIEKA? Uważam, że pokazują to, czy człowiek jest choć trochę zaradny (sama nie mogę zrozumieć ludzi, którzy siedzą miesiącami na bezrobociu i nie potrafią bądź też nie chcą w tym czasie zarobić choćby 700zł), ale czy coś więcej? Czy są lepsi? Czy chcą czuć się lepsi..? Ja sama nie chcę zarabiać dziesiątek tysięcy. Chciałabym móc opłacać rachunki, postawić malutki żółty domek i zdecydować się na dziecko. To wszystko. Wiem, ze w dzisiejszych czasach trzeba mieć sporo pieniędzy, żeby móc sobie właśnie na to pozwolić, ale to podstawowe plany prawie każdego Polaka, Polki. Na ten moment nie mogę sobie pozwolić na połowę tych „marzeń”. Nie mogę, ale przecież się staram. Do kur*** nędzy się staram. I wiem, że mi się uda. Te podstawowe „marzenia” spełnię. Reszty nie chcę. Czy to błąd? Czy jestem nikim nie marząc o nowych telewizorach, samochodach…? Dlaczego pytam…? Pytam, bo cholernie często słyszę, że jestem nikim bez pieniędzy. „Ciebie prawie na nic nie stać, to co ty masz za życie?!”, „Nie potrafisz zarobić prawdziwych pieniędzy, więc w ogóle się nie odzywaj!” lub też: „Jesteś sierotą żyjąc jak żyjesz” „Póki nie zaczniesz zarabiać, to jesteś niczym”. „Zacznij w końcu zarabiać jakieś normalne pieniądze a nie zajmujesz się jakimiś blogami, z których nic nie masz!”. I mnie się robi gorąco od tych wszystkich zdań. Świetna sprawa na rozgrzanie w zimowe wieczory, ale może bez upokarzania…?  Już pomijam fakt, że uważam, iż takie rzeczy to się słyszy od człowieka ubogiego emocjonalnie, dla którego pieniądze są tylko ważne, ale może się mylę? Może to JA jestem cholernym nieudacznikiem przywiązującym zbyt dużą wagę do spokoju psychicznego? Może to, że nie zarabiam 4-10 tysięcy złotych czyni mnie na tle polskiego społeczeństwa kobietą nieudolną…?
Kim jestem? Chomikowa, KIM JESTEŚ bez tych tysięcy na koncie…? Bez nowego samochodu, bez wakacji w Hiszpanii i bez najnowszego sprzętu audio…? Bo że emocjonalnie spokojna, to NIC nie znaczy, więc KIM…?

gdy w pracy chce się płakać…

źródło: www.kamudan.com
źródło: www.kamudan.com

Powoli odzyskuję swój psychiczny spokój. Minął tydzień od podpisania wypowiedzenia a ja się czuję , jakby z klatki piersiowej ktoś zdjął mi stukilogramowy ciężar. Przyszedł czas na podsumowanie mojej 3-latniej kariery w budżetówce i definitywne pożegnanie się z cyrkiem.
Kiedy zostałam przyjęta do pracy, na korytarzu popłakałam się ze szczęścia. „Chomikowa! To twoja szansa! Zdobędziesz doświadczenie, zmienisz swoje życie i powoli zaczniesz swoje życie zawodowe rozwijać”- naiwnie sobie myślało dziewczątko…

Wynagrodzenie odrobinę niższe, niż w oświacie, ale to miało być na początek. Myślałam, że przemęczę się przez rok, gdzieś sobie będę dorabiać, pokażę na co mnie stać i może dostanę chociaż ze 150 zł podwyżki. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.
Myślałam, że zostałam przyjęta do pracy, bo dziewczyna z mojego miejsca odeszła lub została zwolniona. Otóż nie- została odsunięta od tego stanowiska, bo za dobrze dogadywała się ze swoim szefem i była solą w oku oślicy. Wprowadziła mnie do pracy poprzedniczka. Przez jeden dzień nie można dowiedzieć się wszystkiego, ale musiało mi to wystarczyć. Na szczęście na tym samym piętrze pracowała Pozytywna (pracownik działu oślicy), która dawała mi wiele rad i poprawiała, to co ewentualnie zrobiłam źle. Miałam też normalną kierowniczkę i nawet udawało mi się przełamać pierwszą niechęć szefa do mojej osoby.
Po miesiącu polecenia zaczęła mi wydawać kierowniczka innego działu- oślica.
-Masz tu do mnie przyjść i przygotować tabelki.-takie z reguły odbierałam telefony. Pytałam się mojej kierowniczki o co chodzi i że to chyba nie jest normalne, że polecenia wydaje mi ktoś z zupełnie innego działu. Poradziła mi, żebym lepiej zaczęła się do tego przyzwyczajać, jeśli nadal chcę pracować.
Ahaaaa……..
Do pracy przychodziłam najczęściej z dobrym nastawieniem. Starałam się jak mogłam, nie spóźniałam. Czasem zostawałam dłużej, bo chciałam mieć wszystko dobrze przygotowane na kolejny dzień. Dawałam z siebie ponad 100% a w zamian otrzymywałam uśmiech szefa i zawsze miłe słowo. Tak zdobywałam zaufanie innych pracowników, którzy coraz częściej zaczęli mnie ostrzegać przed oślicą i przed ogólnie panującym rygorem. Pamiętam jak szeroko otworzyłam oczy, kiedy koleżanka z działu poinformowała mnie, że właśnie pisała wyjaśnienia do Najwyższego z tłumaczeniem 10-minutowego spóźnienia do pracy (małe dziecko bardzo jej się rozchorowało przez co spóźniła się na autobus). Prawie codziennie dochodziły do mnie informacje  o tym, co się tak naprawdę w tej administracji dzieje. O tym, jak bardzo trzeba uważać na jakikolwiek błąd i na jakiekolwiek słowo. Zaczęłam się troszkę niepokoić, ale wszystko jak do tej pory odbywało się koło mnie. Aż do pewnego dnia…
Poszłam z papierami do Pozytywnej i tam zastałam oślicę.
-Czy możesz mi wyjaśnić dlaczego to pismo już wyszło na zewnątrz?!
Patrzę cała w nerwach na tą kartkę papieru i jestem ciężko zaskoczona, że pismo, na które pisałam odpowiedź zaledwie godzinę temu już wyszło na zewnątrz. Dokonuję absurdalnie szybkiej analizy i uzmysławiam sobie, że to szef musiał jakoś załatwić wysłanie tej odpowiedzi.
-To chyba szef musiał je puścić, bo ja je miałam przygotowane na jutro. Nie wiedziałam, że będzie sobie życzył natychmiastowego wysłania odpowiedzi- odpowiadam grzecznie i zgodnie z prawdą.
-Ty NIC nie chcesz wiedzieć! Nic do ciebie nie dociera co do ciebie mówię! Takie pisma muszą najpierw przejść przeze mnie a nie ty je sobie wysyłasz jak chcesz!- i tak mnie opieprza przy dziewczynach z jej działu. Próbuję w odmętach mojej świadomości przypomnieć sobie JAKĄKOLWIEK rozmowę z oślicą na JAKIKOLWIEK temat i za cholerę NIE MOGĘ SOBIE PRZYPOMNIEĆ. Zawsze wydawała mi tylko krótkie polecenia przez telefon. ŻADNEJ rozmowy nigdy wcześniej ze mną nie przeprowadziła.
-Proszę na mnie nie wrzeszczeć, bo ja nic nie zawiniłam i tak naprawdę nie wiem o czym pani do mnie mówi, bo nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy na temat wysyłanych pism.
Dziewczyny z jej działu sztywnieją. Mają kompletne przerażenie wypisane na twarzy .
-I jeszcze bezczelnie kłamiesz! To ci nie udzie płazem!
Trzasnęła tyłkiem i poszła na skargę do Najwyższego. Nihil novi.
A ja wyszłam do siebie z rykiem. Pierwszy raz w życiu ktoś się na mnie darł w pracy czy na studiach, czy w szkole. Pierwszy raz w życiu zostałam opieprzona za  coś, czego nie zrobiłam.
Nie minęły 2 minuty a już dzwoniła do mnie moja kierowniczka mówiąc, że właśnie otrzymała telefon od Najwyższego z informacją o mojej niesubordynacji.
Świetny czas! Mogliby wymyślić nową dyscyplinę na Olimpiadzie a tamci mieliby na bank przewagę nad pozostałymi zawodnikami…
Po pół roku pracy omówiłam z moją kierowniczką kwestię mojego urlopu. Uznałyśmy, że najlepiej będzie jeśli na urlop pójdę w tym samy czasie, co szef. Poszłam. Moja kierowniczka dostała naganę za udzielenie mi urlopu a moim przełożonym stała się oślica… Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Liczyłam po cichu, że to nigdy nie nastąpi, ale jednak… Każdy mnie ostrzegał. Inni mówili, że będą się za mnie modlić 😛 Oślica wezwała mnie do siebie i powiedziała, że przez takie rządy, które wprowadzam sobie poza jej plecami z moją kierowniczką, ona będzie teraz wydawać mi polecenia i szef oczywiście.
Miałam łzy w oczach.
-Przynieś mi no ten… no wiesz.- i waliła słuchawką od telefonu.
-Nie to! Czy ty w ogóle myślisz?!
-Ale to gdzie ja mam to podpisać? Jako kto?! Jak to nie wiesz?! Od czego ty tu jesteś?
Od stawiania tarota, co by mi wyjaśnił co ty masz w tej mózgownicy, bo racjonalne myślenie w tym wypadku odpada…
Biegałam pomiędzy jej pokojem a pokojem mojego szefa. Kondycję miałam świetną 😛 Po jakimś miesiącu pod pretekstem nauczenia się nowych rzeczy z nowego działuzostałam przeniesiona do pokoju, w którym pracowały dziewczyny już z mojego nowego działu. Co 2 tygodnie któraś z dziewczyn przechodziła pracować z moim szefem a ja się „uczyłam”. Byłyśmy przestraszone, bo tak naprawdę nie wiedziałyśmy o co chodzi. Nie wiedziałyśmy, czy któraś z nas ma być zwolniona, czy po prostu przeniesiona na inne stanowisko. Atmosfera była fatalna. Oślica przybiegała do naszego pokoju za każdym razem, gdy dzwonił telefon. Stała, przysłuchiwała się, po czym wyrywała telefon z ręki i dalej sama kontynuowała rozmowę. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałam z kierowniczką innego działu przez telefon. Próbowałam na spokojnie wyjaśnić jakąś sporną kwestię zebrania. Oczywiście wszystko usłyszała tamta. Wyrwała mi telefon z ręki i nie przedstawiając się zaczęła mówić:
-Czy pani w ogóle pamięta, co się do pani mówi? A może jak zwykle będzie pani udawać, że o niczym pani nie pamięta? Już ja o wszystkim powiem Najwyższemu! – i rzuciła słuchawką.
Na moje nieszczęście głos przez telefon miałyśmy podobny… W ciągu dwóch godzin przyszła od tej kierowniczki na mnie skarga, w której cytowano słowa oślicy. Tamta rzuciła mi skargę na kolana i powiedziała z kpiną w głosie:
-Skarga na ciebie. Brawo. Musisz odpowiedzieć.
Byłam taka załamana i przestraszona, że nie wiedziałam co mogę zrobić innego, więc na skargę odpisałam…
Po niecałych dwóch miesiącach tego zamieniania stanowiskami zafundowali nam przeprowadzkę do innych pomieszczeń. Po co? Tego do tej pory nie wiedziałyśmy. Na szczęście mogłam nadal zajmować się sprawami szefa, ale nie mieliśmy szansy zostać w jego pokoju choćby na chwilę sami, bo zawsze w tej samej chwili do jego gabinetu przybiegała oślica. I stała, udając, że chce się czegoś dowiedzieć. Oczywiście, że chciała się czegoś dowiedzieć. Czegoś, o czym mogłaby szybko poinformować Najwyższego.
Kiedy mojego szefa oddelegowano do pracy powiedzmy w innym „oddziale”, mnie postraszono zwolnieniem.
-Masz ostatnią szansę! Masz o wszystkim informować swoją kierowniczkę!- tak mi wrzeszczał Najwyższy i machał wypowiedzeniem jak szabelką.
-A jakie ma pan zastrzeżenia do mojej pracy?-zapytałam resztkami racjonalnego myślenia.
-Czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię?! Ostatnia szansa!- brzmiała odpowiedź na moje pytanie. I jaka furia! Skakał po tym gabinecie, darł się! A ja stałam jak ta sierota i nie wierzyłam własnym oczom.
No to wiedziałam, że muszę zacząć szukać innej pracy, bo donosiciela ze mnie nie ma i NIE BĘDZIE. Brzydzę się nieczystą grą. Pionkiem w takich gierkach nie będę. Choćbym miała zęby wbić w ścianę NIE BĘDĘ. NIGDY.
Chwilę później oślica zorganizowała nam zebranie, w którym na próbę zmylenia zawodnika udawała naszą największą przyjaciółkę. Bo jak to ona dba o nas, jak zawsze o nas walczy, jak nas broni, i że jesteśmy w tej robocie najważniejsze. A w ramach „wdzięczności” za to jak się dla nas poświęca mamy mieć, cytuję „uszy szeroko otwarte i o WSZYSTKIM natychmiast informować”. Czy ktoś zauważył podobieństwo do polityki prowadzonej przez takiego jednego rządnego władzy w Europie dżentelmena????
Komedia.
Później znów zostałam przeniesiona tym razem do pracy z Maczo.  Tyle było w tej mojej przeprowadzce dobrego, że nie widziałam oślicy, która znów poniża Pozytywną mówiąc jej, że nadaje się tylko do wycierania podłogi. Po raz nie wiem który uczyłam się czegoś nowego nie mając oczywiście zmniejszonych starych obowiązków. Raz jeden chciałam iść na szkolenie, za które sama sobie chciałam zapłacić. Napisałam podanie z prośbą o udzielenie 5-dniowego urlopu szkoleniowego.
-Ty sobie chyba żartujesz? Sama podejmujesz decyzje na jakie szkolenia chcesz iść?
-Chcę dobrze wykonywać moją pracę.
-Wiesz co? Jak ty coś powiesz, to mnie ręce opadają.
Odwróciłam się na pięcie i z gabineciku wyszłam. Znów płacz. Wściekłość, poczucie poniżenia.
2 tygodnie później miałam wypadek. Pamiętam, kiedy na wózku inwalidzkim, cała obolała, z trudnością w oddychaniu zerkałam przez okno i myślałam, że zdecydowanie wolę być tutaj- w szpitalu z tym bólem wszystkiego, niż siedzieć w pracy. Nikomu nie życzę takiej pracy. NIKOMU.
Wierzę, że kolejna rzecz, którą chcę się zająć zawodowo przyniesie mi w końcu satysfakcję. Ktoś mi tu napisał, że teraz wezmę się za siebie choćby po to, żeby zrobić innym na złość; żeby funkcjonować wedle idei „ja wam pokażę”. I coś w tym jest 🙂

moja ogródkowa twórczość ;)
moja ogródkowa twórczość 😉

Wiecie jaką miałam satysfakcję, kiedy kilka dni temu mijałam na ulicy oślicę i po prostu przeszłam obok? Pierwszy raz w życiu udałam, że kogoś nie znam. Z podniesioną głową 🙂

jeden dzień z Rodzicielką, czyli kupujemy meble kuchenne…

nie mam pojęcia skąd źródło...
nie mam pojęcia skąd źródło…

Kilka dni temu Rodzicielka ni stąd ni zowąd oznajmiła mi, że wymienia meble kuchenne oraz lodówkę. Mało co z krzesła nie spadłam. Bo JAK TO???? Ja te meble znam od urodzenia! One już się pięknie wkomponowały w wyremontowaną kilka lat temu kuchnię. Kuchnię! Ba! Ona wbiła mi się gdzieś bardzo głęboko w moją psyche! Po co to?! I tyle pieniędzy! I ta lodówka przecież była kupiona dopiero 7 lat temu! Nie czuję tego, nie czuję…
Ale jak Rodzicielka decyzję podjęła, to podjęła. Może nawet mnie troszkę zmotywowała mówiąc, że „starą” lodówkę dostanę w spadku, więc mojego radzieckiego rzęcha (co jak co, ale chodzi bez usterki już prawie 30 lat! ) będę mogła się w końcu pozbyć. Chociaż światło będzie stałym elementem wyposażenia lodówki 😉
Postanowiłyśmy, że nie będziemy wspierać tych ogromnych salonów meblowych typu agata, czy inne imiona żeńskie, tylko postawimy na małe przedsiębiorstwa produkcyjne działające w naszym mniejszym mieście (mieszkam na granicy dwóch miast- w mniejszym mam domek, pocztę i Urząd Miasta a w tym dużym całą resztę mojego życia). Wujek google pomógł mi znaleźć w mojej miejscowości 5 przedsiębiorstw, które wykonują meble pod wymiar. Adresy zapisałam, zdjęcia Rodzicielce pokazałam, dzień na poszukiwania zaplanowałam. Ruszyłyśmy a ja zapomniałam jak to jest robić z mamusią zakupy. JAKIEKOLWIEK.
-Mamo, ja w ogóle nie czuję tych mebli… ja nawet nie wiem czego my będziemy szukać. NIC.
-Wiem, dziecko, że nie czujesz, bo one mają 30 lat i wyryły się w twojej psychice. Ja też tego nie czuję, ale najwyższa pora je wymienić. – zdecydowanie i ostatecznie stwierdziła Rodzicielka.
Docieramy do pierwszego hmmm… sklepu (???) W całym pomieszczeniu wystawiona jest tylko jedna „kuchnia”. Za ogromnym biurkiem siedzi lalunia-cwaniara. Widzę, że Rodzicielce coś już nie odpowiada, ale stara się zachować twarz. Ja się plączę i szukam jakiś próbek płyt, z których mają powstać meble. Nie widzę… Rodzicielka pyta się o możliwość zamówienia mebli pod wymiar.
-No można.- odpowiada rezolutnie lalunia.
Już widzę, że w mamusię piorun strzelił.
-A może by mi pani powiedziała coś więcej? Gdzie znajdę jakieś przykłady państwa projektów? Bo tutaj widzę tylko jeden.
-Resztę może pani zobaczyć na stronie internetowej.
-Ale to jak? Wcześniej nie będę mogła tych materiałów zobaczyć „na żywo’? Dotknąć?
-No nie. Wszystko jest na stronie internetowej.
Ja jeszcze jakoś to przełykam, ale Rodzicielka jest oburzona.
-Wychodzimy, dziecko.
Oczywiście…
Jedziemy kilka kilometrów pod drugi adres, gdzie… stoi stary drewniak. Na pewno nie z meblami jakimikolwiek. Świetnie. Po drodze próbuję dowiedzieć się od Rodzicielki jaką ma wizję tej jej kuchni, bo nie wiemy czego szukamy a biorąc pod uwagę jej wrodzony talent do tworzenia nieosiągalnych wymagań wolę mieć swoje stanowisko w sprawie.
-Chomiczku, mają być takie szafki jakie były do tej pory, tylko niech to będzie nowe i bardziej eleganckie.
-Ale jak to takie same? Przecież ty masz w kuchni 15 szafek! I te 15 ma być w dalszym ciągu? A co z materiałem? Też takie coś przypominające drewno???
-Tak.
-No chyba żartujesz? Teraz takich mebli się nie robi! Teraz szafek ma być mniej a są szersze. Po głowie plącze mi się tego typu wizja:

źródło: www.kuchenne.net
źródło: www.kuchenne.net

ale ewidentnie widzę, że Rodzicielka ma zupełnie inne plany. – Wszystko w kuchni ma być jakby „spłaszczone” a ty chcesz sobie machnąć znów meble à la stary Gierek???? Powinno być MNIEJ szafek i jakieś szuflady.
-Nie chcę żadnych szuflad! Ma być jedna mała szuflada na sztućce.
Szlag mnie trafia.
-Kobieto! To po co ty chcesz w ogóle te szafki zmieniać? Chcesz wydać grube tysiące na coś, co będzie przypominać epokę Gierka?!
-Ale ciotka ma całkiem ładną kuchnię a nie jest z epoki Gierka. Taką mogłabym mieć.

tak mniej więcej wygląda kuchnia ciotki źródło: www.sprzedajemy.pl
tak mniej więcej wygląda kuchnia ciotki
źródło: www.sprzedajemy.pl

-Ciotka robiła remont kuchni prawie 20 lat temu! Kobieto! Idź ty wreszcie do przodu! Tobie nic nie pasuje z tego, co nas otacza w teraźniejszości! Zacznij żyć w tych czasach!
-Bo wszystko, co jest teraz modne, to było w tych czasach, kiedy NIC nie było! A ja nie chcę o tych czasach pamiętać! Nie chcę mebli z połyskiem, bo tylko takie rzeczy były 30 lat temu! Taka tandeta! NIE CHCĘ!
I się nadęła.
Dobra, rozumiem, że nie chce mebli z połyskiem. Okej. Ale niech to nie będzie znów 15 szafeczek! Niech będzie chociaż jedna szafka z szufladami. Niech zamykania tych szafek będą do góry a nie na boki. No trochę nowoczesności!
NIE.
Jedziemy do kolejnego sklepu, ale ja nie wiem jak to będzie, bo się tylko pokłócimy. Kolejny sklep jest… zamknięty.
Wisi kartka z numerem telefonu. Dzwonię. Nikt nie odbiera.
Noż cholera jasna! Ja się nie dziwię, że te wszystkie małe prywatne przedsiębiorstwa padają, skoro one sobie żyją jak chcą! Jak klient nie może niczego zobaczyć, to mają zamknięte! Jestem wściekła. Matka dalej nadęta.
Sklep nr 3. Domek jednorodzinny. Już to widzę….
Dzwonię do furtki.
-Przepraszam bardzo! Ja w sprawie mebli kuchennych. Dobrze trafiłam?
-Tak, oczywiście!- odpowiada mi z balkonu blondyna.
-A czy państwo mają jakąś ekspozycję?
-Nie, nie mamy, ale proszę poczekać 10 minut. Mąż zaraz przyjdzie.
-Mąż przyjedzie! To są jakieś KPINY- słyszę w tyle Rodzicielkę.
-A przepraszam panią bardzo! Mąż przyjedzie i co? POROZMAWIA ze mną o meblach????-pytam już z ironią, bo szlag mnie trafia najjaśniejszy.
-No tak- porozmawia z paniami.
Wierzyć mi się nie chce! I ludzie naprawdę tak kupują meble??? Oglądając zdjęcia i ROZMAWIAJĄC??? Gdzie ja do cholery mieszkam?! To już nawet nie jest małe miasto, tylko WIOCHA! Trzaskam dupą, trzaskam drzwiami od Pędzidła i ruszam z piskiem opon.

Ponawiam pytanie Rodzicielce odnośnie jej wizji mebli. Przekonuję, że nie chcę, żeby wydała tysiące złotych na coś, co będzie parodią nowych mebli.
-Zrozum, że ja nie potrzebuję więcej szuflad! Ja muszę mieć więcej szafek, żeby mi się wszystko pomieściło!
-Przecież powierzchnia szafek będzie taka sama! Tylko zrób te szafki szersze i niech będą z czegoś gładkiego!
-Nie chcę szerszych! Chcę taką samą liczbę szafek!
-To Ty chcesz mieć meble à la nowoczesna 70-tka! A tobie do 70-tki brakuje jeszcze 20 lat! Młoda jesteś, więc żyj jak młoda! Rodzice M. tak pięknie sobie wyremontowali kuchnię a to ludzie, którym słoma z butów wystaje! Zacofani! A ty co?! Taka „nowoczesna” z nowoczesnymi poglądami walniesz sobie kuchnię à la 70-tka! ZLITUJ SIĘ! Wstyd mi!
Oczywiście milczy.
Muszę jeszcze podjechać do PZU. Jadę tymi małymi uliczkami i nerwowo zmieniam biegi. Nawet wycieraczki wyczuły napięta atmosferę i poruszają się zbyt ekspresyjnie.
Leje. W prognozie pogody wspominali coś o lekkich opadach a lekkie to ja mam na razie nerwy.
Matkę zostawiam w Pędzidle i dobiegam do PZU… Zamknięte. Przez oszklone drzwi widzę tylko panią na mopie. Patrzę na godziny otwarcia 8-16.00.
No i wpadłam w furię.
Widzę z daleka Rodzicielkę z papierosem oczywiście w ustach, która jest mocno zaskoczona tak szybkim „załatwienem sprawy” w PZU.
-Kur***mać! Gdzie ja mieszkam?! Żeby PZU było otwarte do godziny 16?! Takie rzeczy tylko w tej pieprzonej wsi! Tu jest wszystko pozamykane! Ja się nie dziwię, że to miasto przestało się rozwijać 30 lat temu, skoro tu sobie ludzie pracują jak chcą! Ja pierd***!
-Dziecko, pan na ciebie patrzy a ty tak krzyczysz.
-A ja pierd*** czy pan patrzy czy NIE! Tu NIC nie można załatwić! PZU do 16??? Gdzie PZU jest otwarte do 16?!!! Gdzie jakakolwiek firma ubezpieczeniowa czy bankowa ma otwarte w dzień powszedni do 16?!
-Chomiczku, taka elegancka dzisiaj jesteś a tak krzyczysz i ten pan na ciebie z przerażeniem patrzy.
Doskonale zdaj sobie sprawę z tego jak wyglądam- włos rozwiany, furia w oczach, nerwowy krok w obcasach i powiewający w wirze powietrza rozpięty żakiet. Gdyby nie ubranie to pacjentka oddziału psychiatrycznego 😛
-Jestem elegancka, bo na pogrzebie dzisiaj byłam! A pan niech sobie patrzy! Tutaj nawet ludzi na ulicach nie ma, to niech patrzy! Dziura pieprzona! Dawaj kolejny adres!
-Sieradzka, ale może się uspokój…
-Nie! Nie uspokoję się!
Po 15 minutach docieramy do sklepu nr 4.
Na wystawie widać ładne mebelki nawet z dużą ilością szafek, ale z połyskiem… Wszystko ładnie się komponuje. Dostrzegam próbki płyt. Podoba mi się, tylko Rodzicielka coś się podejrzanie miota. Widzę, że szlag ją trafia na te błyszczące płyty.
-Mamo, przestań szaleć! To są bardzo ładne meble i nie są takie szerokie. Może pan będzie coś miał w macie i się uda coś kupić.
-Chcę, żeby były podobne do tych, co mam TERAZ.
Nie wierzę.
Zaczynam podnosić na nią głos w tym cholernym sklepie, bo jak nie zrobię jej obciachu przy ludziach, to się nie ogarnie.
-Nie będziesz miała mebli jak 70-latka! To są BARDZO ŁADNE meble! W sam raz na nasz KOMPROMIS! Zmień myślenie!
-Dziecko… przychyl się odrobinę do mnie (mam obcasy, więc mamusia sięga mi w tej sytuacji do ramiom 😛 ) i coś ci powiem.
Nachylam się i słyszę moją słodką Rodzicielkę:
-Jak nie przestaniesz na mnie krzyczeć, to ci przypier***
Wiem, że to możliwe, więc się odsuwam 😛 Co prawda ostatni raz dostałam od niej w tyłek jak miałam 5 lat i rzuciłam się w nerwach na podłogę, bo bardzo chciałam wyjść o godzinie 22.00 na dwór, ale tenisówka w kwiatki z gracją lądującego na moim tyłku pamiętam po dzień dzisiejszy 😛
Rodzicielka w nerwach wyjmuje papierosa i zapala razem z właścicielem. Pan coś jej tłumaczy, coś pokazuje, ja pokazuję jej próbki płyt, które ona sama chce, po czym Rodzicielka… wybiera gładkie meble z POŁYSKIEM!
Boże Mój…

W drodze do domku chwalę mamę za mądry wybór i cieszę się, że kuchnia będzie nowoczesna, ale też odrobinę taka, jak sobie życzyła Rodzicielka. Wspaniały kompromis. Szkoda tylko, że okupiony takimi nerwami 😛
-Dziecko, po co te nerwy… Przecież ja bym nigdy nie kupiła mebli à la 70-tka…

oszukane uczucia w Internecie

źródło :www.kobietawielepiej.pl
źródło :www.kobietawielepiej.pl

Coraz częściej słyszymy o małżeństwach ludzi, którzy poznali się w sieci. Świadczy to tylko o tym, że Internet pozwala nam nie tylko znaleźć potrzebne informacje, przelać pieniądze w banku, czy znaleźć ulicę w mieście, którego KOMPLETNIE nie znamy a mapa papierowa czy GPS jakoś nam w tym wcale nie pomaga 😉 (taaak… Nieważne 😛 ), ale pomaga nam ułożyć sobie życie osobiste.
Spragnieni uczucia, miłości i spotkania kogoś, kto nas w końcu w pełni pokocha, zrozumie, przytuli itd. czasem przesłania nam racjonalne myślenie… Bo przecież w tym całym Internecie można spotkać ludzi, którzy nas oszukają, wykorzystają i emocjonalnie potrzepią jak 220 V w gniazdku 😛
Kilka dni temu napisała do mnie maila (przypominam, że jest taka możliwość) pewna młoda kobieta. Czasem czyta mojego bloga i z racji, że jestem singielką (niedługo uleje mi się od tego słowa 😛 ) ostrzega mnie przed innym blogiem, który jest prowadzony w celu znalezienia miłości życia (tudzież żony 😉 ) pewnemu bogatemu dżentelmenowi. Otóż wedle relacji dziewczyny z maila, była z nim  w związku od października zeszłego roku do lipca tego roku. I to nie takie „pitu, pitu”, tylko najprawdziwszy związek dwojga dorosłych ludzi ze wspólnym mieszkaniem, planami, wycieczkami, urlopami itd. W marcu tego roku Zakochany Bogaty postanowił założyć bloga, w którym poszuka sobie żony…
Hurrraaaaaa!
Oczywiście ani ówczesna ukochana, ani kobiety z którymi Zakochany Bogaty umawiał się na randki nie wiedziały o tym, że są oszukiwane i na pewno będą oszukiwane w przyszłości. Na szczęście ówczesna narzeczona „znajomość” zakończyła z zupełnie innych powodów a wiadomość o blogu, jaki prowadził Zakochany Bogaty była tylko „gwoździem do trumny”. Jeśli wszystko wygląda tak, jak zostało mi to przedstawione w wielu mailach, które otrzymuję od kilku dni, to tylko współczuję dziewczynom, które naprawdę w tym dżentelmenie szukają prawdziwej miłości, zaufania i tego wszystkiego czego szukamy w prawdziwych pełnych miłości związkach… Fail. Oczywiście.

Ale to nie wszystko. Kto z Was ogląda show „Catfish” na bodajże MTV? Tak się składa, że często trafiam na ten program, kiedy jestem na siłowni i szukam czegoś znośnego, co mi pomoże przebiec 5-6 km na bieżni 😛 Z racji, że funkcjonuję w Internecie, zdarzyło mi się kiedyś mieć konto na portalu randkowym, to decyzja zerknięcia na coś znośnego pada akurat na ten program. Słówko „Catfish” oznacza udawanie w sieci kogoś, kim się w rzeczywistości nie jest – najczęściej aby rozkochać w sobie osobę z drugiej trony monitora.  Serial powstał na podstawie filmu Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana, który przedstawiał fenomen tworzenia właśnie takiej relacji. W każdym odcinku prowadzący „Catfish” oraz jego kolega z planu,  pomagają jednej z osób odkryć prawdę na temat wirtualnego partnera lub partnerki. Najczęściej są to „wirtualne związki”, które trwają LATAMI (!!!) Już pal sześć te osoby, które tak bardzo pragną znaleźć miłość, że wplątują się latami w „związek” z kimś, kto ciągle „nie ma czasu” na spotkanie „w realu”, ale pytam się JAKĄ SIECZKĘ TRZEBA MIEC Z MÓZGU, żeby tak wykorzystywać ludzi, którzy przecież nic im nigdy w życiu złego nie zrobili?! Postacie catfish najczęściej okazują się zakompleksionymi otyłymi ludźmi. Podczas ujawnienia całego sekretu przed kamerami, przejawiają skruchę, mówią o prawdziwych uczuciach i lęku przed pokazaniem prawdziwego „ja”. Czasem nawet są łzy.
Dobra, z ciężkim sercem, ale jakoś jeszcze to ogarniam. Bo kompleksy, bo lęk i takie tam. Ale w ostatnim odcinku dziewczyna „catfish” przyznała, że podszywając się pod śliczną koleżankę i rozkochując w sobie niczemu winnego faceta (wirtualny związek trwał 4 lata!!!!) miała UWAGA! świetną zabawę.
Kurtyna opada.

Wybaczcie, ale SŁÓW MI BRAK. Takich ludzi powinno się zamykać w domach bez klamek! I LECZYĆ. Przecież Internet to też ŻYCIE. Może bardziej anonimowe, ale ŻYCIE i można je komuś bez trudu spierniczyć mając przy tym świetną zabawę (sic!).

Osobiście jak do tej pory na szczęście udało mi się omijać wszelkich oszustów w Internecie. Nigdy nie okazało się, że ktoś kogo poznałam przez Internet podszywałby się pod kogoś innego. Oczywiście miałam okazję trafiać na tzw.”małych kłamczuszków”, którzy omijali szerokim łukiem prawdę na swój temat, ale nigdy żadna z tych osób w żaden sposób nie sponiewierała mojego spokoju emocjonalnego. I mam cichą nadzieję, że tak pozostanie. Wszak bardzo nie lubię, kiedy muszę sprzątać jakikolwiek bałagan (emocjonalny również 😛 )

jedziemy na grzyby!

DSC_0182Nareszcie! Cały rok czekałam na ten czas, kiedy będę mogła wpakować się w moje Pędzidło, zabrać ze sobą koszyk, kalosze (o Rodzicielce i innych plątających się członkach mej rodziny nie wspominając…) oraz scyzoryk i z szaleństwem w oczach popędzić w LAS na grzybki 🙂 Nie sama tym razem. Do lasu sama się jakoś nie wybieram. Zawsze towarzyszy mi stara grzybiara pod postacią Rodzicielki i/lub ciotka (tak-TA ciotka…). Zawsze na tych wyprawach coś się dzieje, ZAWSZE. I nieustannie mam wrażenie, że na wycieczkę wybieram się z dwójką dzieci- jedno jest permanentnie zagubione, ale ogromnie szczęśliwe (Rodzicielka) a drugie rozkapryszone i aroganckie (ciotunia).
pierwszym tematem do dyskusji jest wybór samochodu, którym jedziemy a co za tym idzie kierowcy. Ciotka oczywiście zdecydowanie i tonem głosu nie znoszącym sprzeciwu oznajmia, że ONA prowadzi.
-Nie, nie, ciociu. Ja biorę swój samochód i jedziemy moim.
-A to niby DLACZEGO?- już słyszę w jej tonie niezadowolenie.
-Ty sobie odpocznij po pracy. Ja jestem wypoczęta, to ja prowadzę.
Przecież nie powiem jej, że tak będzie BEZPIECZNIEJ…
Ruszamy.
Ciocia oczywiście jest nadęta z powodu naszego 10-minutowego spóźnienia. Co ja na to poradzę, że Rodzicielka NIGDY nie jest w stanie wyjść z domu ogarnięta i zawsze po coś się wraca np. po zapalniczkę oczywiście? Rozmowa w aucie niespecjalnie się klei. Ciocia jest niezadowolona, że ma mało miejsca z tyłu (jedno miejsce jest zajęte przez koło zapasowe i kołpak, który w nerwach zdjęłam z koła, bo mi HAŁASUJE 😛 ). Robię dobrą minę do złej gry, ale generalnie mam ochotę wysadzić ją na pierwszych światłach. Rodzicielka wyjmuje w nerwach papierosa.
-Miałaś mi nie fajczyć w samochodzie!
-To se wysiądź- odpowiada rezolutnie Rodzicielka.
-Ty uważaj, żebym to ja ciebie nie wysadziła. Co jak co, ale jesteś na mnie skazana, więc bądź grzeczna.
-Przecież chyba własnej matki nie wyrzucisz z samochodu, prawda?
-Chcesz się przekonać?
-I miałabym iść taki kawał na pieszo? Nic ci matki własnej, rodzonej nie szkoda.- przemawia do mnie takim słodkim dziecinnym głosem biednej, nieszczęśliwej dziewczynki.
-To NIE PAL!
-Spadaj.

Po 45 minutach drogi ciotka nagle krzyczy:
-Boże! Zapomniałam kaloszy!
-A co ty masz na nogach?- pytam i nie chcę znać odpowiedzi…
-Klapki… Przepraszam.
No tak. Głośno wzdycham. I zawracam.

Po dwóch godzinach udaje nam się szczęśliwie dotrzeć pod ośrodek wypoczynkowy, w którym wszystkie spędzałyśmy swoje dzieciństwo. Tam jeździła Rodzicielka z ciotką jako małe dziewczynki i tam później zabierały mnie one, kiedy ja byłam dzieckiem. Ośrodek kilka lat temu został sprzedany jakiemuś prywatnemu właścicielowi, który cały ten teren zrujnował. Serce się łamie, ale przecież nic nie możemy zrobić… I tak się cieszę, że mogłam tam być, że tam poznałam moją N. i innych znajomych, z którymi do dzisiaj mam bliski kontakt. Trzeba się pogodzić… Ciotka pogodzić się nie może. Dostrzega gdzieś nowego właściciela ośrodka i krzyczy:
-Ty mendo! Tak zrujnować takie miejsce! To się na prokuraturę nadaje!

Sztywnieję. Rodzicielka zamiera.

-Ciotka! Ty się ogarnij! Jak ty się zachowujesz?!
-A co ty mi tu będziesz?! Jak można było mi tak wspomnienia zrujnować?!
-Przecież to nie jego wina, że to kupił! Ile ty masz lat! Nie drzyj się!
-Ja to mu tyłek tylko mogę pokazać!
I drze się w tym lesie. Pani kierownik. Rany boskie… Zachowuje się jak dres na meczu. Tylko petardy dać jej do ręki i będzie dym.
Rodzicielka schowała się w samochodzie i udaje, że jej nie ma. Przecież to moja rola. Ona powinna iść i walczyć, ale generalnie widzę, że jej mowę odjęło.
-Ciotka! Przebieraj się i nie rób cyrku! Czasu ci nie szkoda?
Czerwona z nerwów i furią w oczach, ale jakoś się ogarnia… W końcu wydaje dyspozycję:
-Idziemy prosto a potem w prawo aż dojdziemy do lasu.
-A to nie jesteśmy w lesie?- rzucam pytanie w przestrzeń…
Poszła. Prosto a potem w LEWO.
Po drodze zadzwoniła do nas z awanturą, że NIE SŁUCHAMY, CO SIĘ DO NAS MÓWI, i że NIGDY WIĘCEJ DO LASU Z NAMI NIE POJEDZIE.
Ufffffff!

Las był piękny! W powietrzu aż unosił się zapach grzybów! Podgrzybki z mokrymi od IMG_20140830_195225deszczu kapeluszami pięknie lśniły w słońcu i aż się prosiły o zabranie do koszyczka. Kurki ukrywały się pod ściółką, ale i tak zostały dostrzeżone przez moje wspomagane okularami oczy 😉 Koźlarki dumnie prężyły nóżki, jakby chciały powiedzieć „Jestem piękny, dostojny i rosnę tu Chomikowa IMG_20140830_195309specjalnie dla ciebie!”. BIORĘ! 🙂 Prawdziwki, krawce, zajączki, maślaki i kanie. Bajka 🙂
Byłam taka spokojna i zadowolona, że machałam sobie koszyczkiem jak beztroski Czerwony Kapturek 😉 Zdążyłam pomyśleć o tym, że bardzo jestem zaskoczona tym, że chodzę na grzyby już prawie 30 lat i jeszcze nigdy nie weszłam na jakieś dzikie zwierzę (czego już wiele lat temu doświadczyła Rodzicielka spotykając na polance dzika…). I tak mrucząc sobie pod nosem jeden z letnich przebojów, nagle jakieś 3 metry ode mnie zarośla poruszyły się bardzo charakterystycznie, coś zaszeleściło i tylko zdążyłam usłyszeć tętent kopyt…
Umarłam.
„Dzik jest dziki, dzik jest zły(…) Kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo prędko zmyka”.
Jakie kur*** DRZEWO?! Dookoła mnie same krzaki! Zresztą ja wspinaczki nigdy nie uskuteczniałam! Pożre mnie zwierzę i umrę w męczarniach… Zresztą, żeby to był tylko dzik… Po odgłosie tych kopyt, to ja oczami duszy swojej widzę co najmniej słonia! Gdzieś w resztkach świadomości świta mi, że przecież te zwierzaki boją się hałasu i LUDZI…
-MAMOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!MAMUUUUSIUUUUUUUUUU!!!!!!!!! usiuuuu… usiuuu… usiuuuu. Ptaki się zerwały, pszczoły przestały brzęczeć a jaszczurki pochowały się w swoje norki… Lawina zejdzie jak NIC.
Przez kolejne 20 minut z pełnymi porami szukałam mojej Rodzicielki. Grzyba jak się nietrudno domyślić już nie znalazłam żadnego.
-Dziecko, co się stało? Co się tak drzesz?
-Chyba na niedźwiedzia weszłam, albo wilka co najmniej.
-???
-No dobrze! Może to był dzik lub sarna!
-Jakby to był dzik, to pewnie ruszyłby swoją kuloską, chrumknął beztrosko i poszedł w swoją stronę a nie uciekał.
Uciekać, to ja bym wtedy uciekała…
Grzybobranie już się dla mnie skończyło. Udałam się w stronę Pędzidła i rozpoczęłam pełną relaksację w pobliżu bezpiecznego samochodu 😉

Rodzicielka z ciotką całą wycieczką były zachwycone. Uzbierałyśmy całą masę grzybów na wszelkie możliwe dania. Zmęczone, ale usatysfakcjonowane. Ciotka w tej całej swojej euforii na koniec oznajmiła:
-Ja to bym mogła tylko z wami mieszkać! Byłoby nam cudownie!
Cisza…

To ja już wolę do tego niedźwiedzia… czy tam sarny 😛 Chociaż wiesz czego się możesz po takim zwierzaku  spodziewać 😛

„a ty czemu jesteś sama”?

divorce-partyUmówiłam się z moim dawnym znajomym. Nazwijmy go Czarny jak Lis (z wiadomych racji 😉 ) Znam chłopaka od… uuu od bardzo dawna 😛 Jedno z moich pierwszych wspomnień dotyczy naszej zabawy w saloniku w drewnianym domku na wakacjach. Ja się bawię ludzikami a on mnie wali samochodzikiem po głowie. Potem było coraz gorzej, ale na szczęście się nie pozabijaliśmy 😉 Zabawy w „podchody”, gra w ping-ponga, pierwszy wypady alkoholowe itp. Każde wakacje w podobnym gronie. Później dorośliśmy, życie zaczęło przybierać innych barw i kontakt troszkę się urwał. 3 lata temu spotkałam go w mieście. Przedstawił mi kobietę, która stała obok niego i pokazał zdjęcia usg ich maleństwa. Ślub, dzieci… Taka kolej życia. „Tak, gratuluję, oczywiście. Niech maleństwo zdrowo rośnie”. A wy obyście się nie rozwiedli…
Czarny jak Lis przypomniał sobie o mojej osobie z racji właśnie… rozwodu. Bo papiery są już w sądzie.
-Wiesz co Chomiczku? Jak mi napisałaś wiadomość, żebym się nie zamartwiał tym rozwodem, że jeszcze życie przede mną, to zauważyłem, że jako jedyna nie głaskałaś mnie po głowie, tylko rzeczowo podeszłaś do tematu.
-Czarny, bo nie ty pierwszy i nie ostatni niestety… Nie wiem, co tam się u was zadziało i nie chcę wiedzieć, ale skoro została podjęta decyzja o rozwodzie, to musiał być konkretny powód.
-Nie mogła znieść tego, że piszę sobie e-maile z innymi kobietami…
Mówiłam, że NIE CHCĘ WIEDZIEĆ! Nie chcę, nie chcę…
-Słuchaj… nie wiem jak wyglądały te twoje e-maile… Ale jeśli poświęcałeś wieczory na pisanie wiadomości z innymi dziewczynami, to mogę twoją żonę zrozumieć. Żadna z nas nie lubi konkurencji. A wy macie coś takiego, że lubicie się po ślubie dowartościowywać. Jeśli twoja żona miała do tego kompleksy, to jestem w stanie ją zrozumieć. Ale jak już powiedziałam, nie było mnie przy tym, nie ma i nie będzie.
Co ja będę dorosłemu facetowi tłumaczyć zawiłości kobiecej logiki. Mam jednak nieodparte wrażenie, że każde nieodpowiednie męskie zachowanie jest przez nich odbierane za „przecież nic się nie stało”.
Czarny wzdycha. Ja wzdycham. Widzę, ze szuka w moich oczach zrozumienia. A ja NIE ROZUMIEM.
-Dobra Czarny- z ręką na sercu-czy każda z tych wiadomości wysyłanych do koleżanek  była czysta jak łza…?- już w ogóle pomijam fakt zaglądania komukolwiek w e-maile czy telefony, ale może skoro to robiła, to może miała ku temu mocne podejrzenia…?
-No nie była…-jakiż smutek w jego oczętach!
Dziękuję. Więcej pytań nie mam. Dajce mi w końcu tę sałatkę.

Znajomy popadł jednak w jakąś melancholię i ciągnie depresyjny nastrój. Na nic moje próby zmiany tematu, obrócenia wszystkiego w żart…
-Wiesz Chomiczku… jak się ludziom z naszego dzieciństwa życie pogmatwało… Pamiętasz Magdę i Adama?
-Pewnie, że pamiętam! Jacy piękni, jacy radośni! Sprawiali wrażenie bardzo dobranej pary. Może ciut za wcześnie wzięli się za zakładanie rodziny, ale ich wybór. Ich miłość. Z tego, co słyszałam, to mają bliźniaki?
-No mają, albo raczej teraz już tylko Magda ma…
Nie wierzę…
-Adam zakochał się w koleżance z pracy-kontynuuje tę niezwykle barwną opowieść Czarny- ona też zostawiła swojego męża dla niego. Czy muszę ci mówić w jakim stanie psychicznym jest Magda?
-Domyślam się… Oj, domyślam…
Jak bardzo się cieszę, że nie jestem na jej miejscu. Za nic w świecie nie chciałabym zostać sama z bliźniakami… Ja rozumiem, że ludzie się rozstają, że nie potrafią dłużej ze sobą żyć. Naprawdę jestem w stanie to zrozumieć. Ale już po 3 latach od przysięgi przed ołtarzem?! Czy oni byli pod wpływem jakiś środków odurzających??? Czy ktoś ich do czegokolwiek zmuszał??? Gdzie szacunek do drugiej osoby…?
-I wiesz- ich rodzice jeszcze nie zdążyli spłacić kredytu z wesela.
Trzeba było nie robić wesela. Mogli wyjechać w podróż poślubną za tę kasę lub odłożyć na bliźniaki.
-A pamiętasz brata Magdy? Przemka?
Pamiętam, choć w tej chwili nie wiem czy chcę pamiętać i czy chcę cokolwiek o nim wiedzieć… chcę moją SAŁATKĘ.
-No pamiętam… też się rozwiódł?- pytam, ale wcale nie jestem zainteresowana, bo już czuję jaka będzie odpowiedź.
-A nie! Ten to nie miał żony, ale ma dziecko, którego nie widuje… Przytrafiło się, kiedy próbował się pogodzić z byłą narzeczoną.
Coś nowego…
-Skoro dziecka nie widuje, to rozumiem, że się NIE POGODZILI? Może powinni jeszcze raz spróbować i „na zgodę” machnąć sobie jeszcze jedno niczemu winne dziecko?- ironizuję. Bo szlag mnie już trafił.
Jeszcze jedna opowieść z życia wzięta i nasze spotkanie skończę nie nad sałatką, ale nad mieszanką alkoholową.
-Dobra Chomiczku, wystarczy już o mnie i o znajomych. Powiedz mi lepiej… CZEMU TY JESTEŚ SAMA?

Bystry nigdy nie był 😛

*imiona pozmieniałam

ciotka kierowcą

kierowcaJak to się stało, że ja w ogóle zrobiłam prawo jazdy? Miałam już 24 lata, trasy MPK w moim mieście miałam opanowane do perfekcji i NIGDY wcześniej nie siedziałam za kierownicą. Jedyne co wiedziałam o samochodzie to to, że to kółko pod przednią szybą to kierownica a któryś z tych trzech pedałów dumnie wystających znad podłogi to hamulec 😛 NIE NADAWAŁAM SIĘ NA KIEROWCĘ 😛
Ale moja ciotka uznała, że chce zrobić „prawko” i ona sama nie pójdzie i jeśli ja z nią nie pójdę, to ona zaprzepaści swoją szansę.
Bożesz…
A ja  niewiele myśląc powiedziałam SPOKO. IDZIEMY.
I poszłyśmy.
Nie będę opisywać mojej walki o zdobycie tego cennego papierka, bo więcej było w tym absurdu, niż co warte, ale obie z ciotką w końcu prawko ZROBIŁYŚMY.
I tak jeździmy. Jeśli to, co ta kobieta robi za kierownicą można nazwać jeżdżeniem…

Naszą pierwszą przejażdżkę wspominam koszmarnie. Moja ciotka jest dość… „ciekawą” kobietą. Eleganckie ubranie, krótkie blond włosy zawsze w artystycznym nieładzie a w ustach dzierży nieodłączny element jej image- papierosa. Za kierownicą włącznie… Pamiętacie postaćcruella-de-vil-1 Cruelly DeMon ze 101 Dalmatyńczyków? WŁAŚNIE! Pamiętam, że nasza pierwsza przejażdżka jej samochodem nie była zbyt długa, ale utkwiła mi w pamięci do końca życia. Tak- taka TRAUMA 😛 Ciotka bardzo się stresowała przed wsiadaniem za kierownicę, więc jeszcze przed wyjściem z domu wzięła… tabletkę na uspokojenie.
-Ciociu, ty mi nie mów, że teraz będziemy jechać?- pytam dość nieśmiało, bo znam ją doskonale i boję się, że zaraz się na mnie wydrze.
-OCZYWIŚCIE! A co to takiego? Ja inaczej nie pojadę! Zresztą to nic takiego. A ty nie dyskutuj, tylko bierz kluczyki i idziemy. Idziemy, nie? Boisz się? Bo ja się boję.
Bożesz… przecież widzę, że się boi! Ręce jej się trzęsą i to nie od braku alkoholu! Inaczej tabletek by nie brała! Nie chcę z nią jechać, nie chcę… Jak nie wsiądę z nią do auta, to będzie na mnie wrzeszczeć i nie odezwie się do mnie przez najbliższy miesiąc. Bo przecież co ja wiem o życiu!
Wsiadamy.
Trzęsącymi się rękoma odpala papierosa. Oczywiście.
-Trzymaj pudełko i w ogóle trzymaj mi tego papierosa, bo ja muszę mieć ręce na kierownicy a ty będziesz mi podawać papierosa do ust.
Pięknie… awansowałam na podajnika fajek 😛
Nerwowo poprawia lusterka, zapina pasy i wkłada kluczyk do stacyjki. Odpala. Samochodem potrząsa i … NIC.
Na jej twarzy maluje się duże zdziwienie.
-Ciociu… a nacisnęłaś sprzęgło…?
I tu nastąpiła pierwsza wiązanka wulgaryzmów. W oczach ma szał. Ja się tulę sama w sobie i spinam tak samo, jak wtedy gdy miałam na studiach kolokwium z gry na pianinie a grać NIE UMIAŁAM i nie chciałam a na pewno nie przed całą grupą… Nieważne 😛
-Ciociu, to może jeszcze jedną tabletusię ci dam…?- pytam nieśmiało i zadziornie 😛 Bo ja już tej naszej jazdy nie widzę i nie czuję…
W końcu udaje nam się wyjechać na ulicę. Wrzeszczy na każdy samochód, który jest w zasięgu jej wzroku. Ciągle każe mi podawać sobie papierosa. Ruchy kierownicą wykonuje za kolkiemnerwowo. Hamuje w ostatniej chwili (cud, że w ogóle hamuje…). Żółte światło nie jest dla niej żadnym ostrzeżeniem. Pierwsze sekundy czerwonego również nie.  A ja? Ja się BOJĘ. Oczy mam szeroko otwarte a zmysły wyostrzone jak antylopa na sawannie.
Po jakiś 10 minutach jazdy, ciotka jakimś cudem omija rowerzystę.
-Cholerni rowerzyści! W domu z dupą siedzieć a nie po ulicach jeździć! Ja to bym ich wszystkich wystrzelała!
Uuuu… ciocia ma zapędy hitlerowskie. Nadawałaby się. Z tą posturą i szałem w oczach miałaby możliwość wykończyć nie jedną zlęknioną i zaszczutą istotę…
Rowerzysta na swoje nieszczęście dojechał do nas na czerwonym świetle. Jakoś równowaga mu się zachwiała i dotknął przez przypadek samochodu ciotki. DOTKNĄŁ. A w tamtą jakby piorun strzelił… Odpina pasy, ze wściekłością otwiera drzwi i wysiada z samochodu.
Czołg naciera…
Nie chcę na to patrzeć, bo obawiam się, że ona go pobije. Chcę ZNIKNĄĆ. Zsuwam się z fotela, ręką zakrywam twarz i udaję, że zniknęłam. Tak, jak w dzieciństwie chowałam się pod kołdrę i udawałam, że mnie nie ma… Drze się na niego. Po prostu drze. To umie robić najlepiej. Drzeć się. Na męża, na współpracowników, na dziadków i na siostrę swoją czyli moją matkę. Nie ma się co dziwić, że wszyscy ją omijają szerokim łukiem.
Jakimś cudem dojechałyśmy na miejsce…
-Dziecko, coś ty taka poważna i zestresowana?- pyta się mnie moja Rodzicielka po powrocie do domu- ciotunia cię wykończyła?- śmieje się.
-A tobie, matka dowcip się wyostrzył? Nie chcę o tym gadać, chcę o tym zapomnieć. Zresztą niedługo sama się z nią przejedziesz, to poczujesz prawdziwe EMOCJE- odpowiadam zaczepnie 😉
-Ty mnie, dziecko nie strasz!
Gdzieżbym śmiała 😛

I pojechały… Rodzicielka z drogi wysłała mi dwa smsy. Pierwszy z prośbą o modlitwę a drugi ze wskazówkami jaki utwór chciałaby, żeby był puszczony na jej pogrzebie 😛
-Uuuu, mamusia a co ty taka bladziutka? Ciotunia cię wykończyła?- pytam Rodzicielki po jej powrocie z wycieczki samochodowej.
-Jesteś złośliwa.
Gdzieżbym śmiała 😛
-Czy znów jechała na prochach?
-Oczywiście, że TAK! I to nie jednym!
Pięknie. Prochowiec.
-A próbowałaś coś jej przetłumaczyć?
-Wydarła się na mnie. I przecież ona nie hamuje na czerwonym świetle!
Nie hamuje. Czyli nic nowego.

Na pewno słyszeliście o kierowcy, który szalał po sopockim molo. Nie był pod wpływem alkoholu ani pod wpływem narkotyków. A co z LEKAMI???? Dlaczego nie bada się kierowców pod kątem obecności we krwi niedozwolonej ilości psychotropów???

Moja ciotka stylu jazdy przez te lata nie zmieniła. Czerwone światło to dla niej pikuś. Tabletki na uspokojenie i tabletki przeciwbólowe? To przecież nieodłączny zestaw kierowcy. A w wydychanym powietrzu ani śladu alkoholu.
Cudnie. Bajecznie wprost.

Jakim cudem ta kobieta się jeszcze nie zabiła? Albo kogoś…? Jak sobie pomyślę, że tacy ludzie wsiadają za kierownicę, to odechciewa mi się prowadzić samochód.
A zresztą jaki to paradoks, że ja trzeźwa i czyściuteńka jak poranna rosa spowodowałam wypadek, a ciotunia jedyne co uszkodziła w samochodzie podczas swojej kariery kierowcy, to lakier- ocierając się o inny samochód na parkingu…

jeden z ostatnich dni

obrz2Powrót do pracy po miesięcznym zwolnieniu nie był najłatwiejszy, ale wiedziałam czego się spodziewać, więc z w miarę wysoko podniesioną głową podreptałam do roboty. Trafiłam na czas urlopów i … zwolnień. Ciężki czas i mnóstwo pracy. I wcale mnie to nie przerażało. Mogę pracować i mogę mieć zawalone biurko dokumentami, byleby tylko nikt nade mną nie stał, nie poganiał i nie straszył zwolnieniem, jak to ma w swoim zwyczaju czynić Oślica.
Atmosfera w zakładzie prawie niczym się nie różniła od tej, jaka była przed wypadkiem, tylko Maczo miał więcej pracy. Zastępował kierowniczkę i bardzo dobrze mu to szło. Radził się mnie w pewnych kwestiach i opowiadał jakie bzdury się dzieją podczas zebrań zarządu. Naprawdę dobrze nam się pracowało. Sama byłam zaskoczona efektem moich spostrzeżeń. Odcięliśmy się od naszego działu i wspieraliśmy nawzajem. Byłam bardzo miło zaskoczona zmianą w zachowaniu Maczo i w jego stylu pracy.
Po całym intensywnym tygodniu dostałam wiadomość, że czeka mnie kara za to, że miesiąc byłam na zwolnieniu. Nic nowego. Spodziewałam się tego. Jeszcze nie trafił się u nas pracownik, który po dłuższym, niż tygodniowym zwolnieniu nie zostałby oddelegowany do innego działu lub zwolniony. Brałam to pod uwagę, więc nawet nie byłam tyle zaskoczona, co zła i cholernie rozgoryczona. Czy Maczo wiedział o tych planach wobec mnie? Od razu zauważył, że jest ze mną coś nie tak. Stałam zamyślona przy ksero i zbierałam myśli.
-Chomik, co się z tobą dzieje? Wszystko jest dobrze? Potrzebujesz czegoś?
To była taka prawdziwa troska. Nic z podtekstem (!)
-Nie, wszystko okej. Głowa mnie bardzo boli i to dlatego. Trochę źle się czuję, ale to przejdzie.
-Szkoda mi ciebie. Przytuliłbym cię, ale wiem, że ty nie będziesz chciała.
-No widzisz? Jak ty mnie już dobrze znasz.- uśmiecham się. Szczerze się uśmiecham.
Stoi bardzo blisko mnie. Rozmawiamy szeptem, żeby nikt z działu z pokoju obok nas nie usłyszał.
-Chomiczku, a powiedz mi tak szczerze dlaczego ty nie uległaś? Tyle razy cię namawiałem? Ile jest powodów dla których mnie odtrącasz? Czy to dlatego, że jestem te 2 cm niższy od ciebie?
Śmieję się. Czy on naprawdę uważa, że jego rodzina to nie problem?
-Nie, 2 cm to żadna różnica.
-To dlaczego? Ile jest tych powodów? Jeden? Powiedz, że jeden?
-Dwa największe powody- oba mają ręce i nogi. Jeszcze jakieś drobiazgi by się też znalazły.
-To już mnie trochę podbudowałaś. Gdybym nie miał rodziny, to inaczej by to wyglądało, prawda?
-Nie wiem. Nie myślałam o tym i nie ma sensu o tym myśleć.
Nie chcę wchodzić z nim w dyskusję, bo to najprawdopodobniej ostatni dzień naszej wspólnej pracy. Jest mi przykro. Jest mi cholernie przykro.
Maczo mnie obejmuje a mnie się chce płakać. Tak cholernie potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Potrzebuję odrobiny wsparcia. Taka jestem w sobie silna, że nie pamiętam jak to jest, kiedy mężczyzna zdejmuje z kobiety całą odpowiedzialność. ZAPOMNIAŁAM.
Biorę głęboki wdech i zdejmuję jego rękę z mojej talii. Siadam do biurka. Wszystko wraca do normy. Pracujemy szybko i dość efektywnie. Intensywnie piszemy pisma i przerzucamy wszystkie dokumenty. Mimo wszystko musimy jednak zostać w zakładzie chwilę dłużej. Cały czas się zastanawiam czy on wie, że to nasz ostatni dzień wspólnej pracy. Nie sądzę…
Kompletnie sami w całym budynku. Cisza. Czuję, że on na siłę przedłuża nasze wyjście z pracy. Dobrze nam się rozmawia. I o pracy i o wszystkim. Muszę podjąć decyzję o wyjściu, bo nie ma sensu przedłużać spraw nieuniknionych. Podaje mi torbę, otwiera mi drzwi, jak zwykle mówi jakiś komplement i wychodzimy na parking. W tym jest zawsze dobry. To właśnie to kręci kobiety- to jego traktowanie kobiety jak prawdziwą damę. Gdyby się czasem zamknął i nie gadał bzdur, mógłby mieć prawie każdą.
Na parkingu nie ma nikogo. Wszyscy już w drodze do domu. Jest jakaś dziwna atmosfera… Coś wisi w powietrzu a ja wiem, że muszę to zdmuchnąć.
-Pocałuj mnie. Chociaż pocałuj. Ile mam cię prosić?

Chomikowa, co ci zależy? Zabaw się. To twój ostatni dzień z nim. Pierwszy raz w życiu się zabaw, zaszalej. Co ci zależy??? Schowaj swoje zasady, swoje zmartwienia dnia następnego i ŻYJ.

Wsiadam do samochodu. Jest mi z tego wszystkiego tak cholernie przykro. Jestem pełna rozgoryczenia. Ruszam  z piskiem opon. Macham mu na pożegnanie, jak gdyby nigdy nic. Chcę być już w domu. Moim domu…

Chomikowa na rozmowie kwalifikacyjnej

rozmowaNareszcie po wielu żmudnych tygodniach rozsyłania CV i listów motywacyjnych zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Ogłoszenie o pracy było stworzone dla mnie, wręcz krzyczało „Chomikowa, Chomikowa! To ja dla ciebie tutaj zostałam stworzona, dla ciebie i pod ciebie, chodź do mnie i zaopiekuj się mną!”. Pędzę! Pędzę! Jestem stworzona do opieki nad nową pracą! Jestem w ogóle stworzona do ZMIANY tej cholernej pracy.
Nawet się specjalnie nie stresuję. Przecież nie zależy od tego moje życie. Przecież mniej więcej wiem, o co zostanę zapytana. A poza tym przeszłam w swoim życiu przez tyle randek, że już żadna rozmowa mnie nie zdziwi i nie zaskoczy 😛
Z pracy wyrywam się kilka minut wcześniej (akurat Maczo pełnił rolę kierownika, więc z czystym sumieniem mogłam wyjść o której chcę). W samochodzie zakładam elegancką białą spódniczkę, zmieniam stanik, aby był pod kolor bluzki (muszę przejrzeń zasoby Internetu, bo panowie, którzy akurat budowali blok naprzeciwko firmy, w której chciałabym pracować na BANK zrobili mi zdjęcia), bluzkę, biorę łyk wody i dostojnym krokiem prę do przodu 🙂
Zostaję zaproszona do przyjemnego pokoju i oczekuję na właściciela firmy. Po niecałych 10 minutach (z nudów już myślałam, żeby zacząć przeglądać blog w telefonie 😉 ) wita się ze mną uśmiechnięty mężczyzna. Witamy się, odstawiamy standardową szopkę przedwstępną, po czym pada pytanie numer 1:
– Pani Chomikowa (umarłabym, gdyby naprawdę tak się do mnie zwrócił 😀 ), aktualnie pani pracuje w… w… jaka długa nazwa…, więc nie jest pani bezrobotna. Czemu chce pani zmienić pracę?
Bo jeszcze dwa miesiące pracy z Oślicą i albo wyląduję w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, albo w zamkniętym zakładzie karnym za morderstwo. Każdy ma jakieś granice. Zaczynam być zdesperowana i już myślę o pracy na kasie z Biedronce, ale nie wiem czy z wykształceniem wyższym i podyplomowym to mnie przyjmą… Dlatego pozostajecie mi WY 😛 Jako OSTATNIA DESKA RATUNKU.
– Pracowała pani wcześniej w szkole. Czemu zmieniła pani zawód?
Bo bym gnoja, który sikał do kosza na śmieci zatłukła a jego matkę za sam wygląd wsadziła do więzienia i wykastrowała jak kocicę, bo tacy ludzie dzieci mieć nie powinni.
-Czy wie pani czym się zajmujemy?
Pewnie, że wiem. Każdy głupi wie. Niepokoi mnie jedynie to, że macie do czynienia z rodzicami dzieci. Nie wiem czy nie stanę się nieobliczalna. Ale pan wydaje się normalny. Najważniejsze, żeby pan był normalny! To mnie podnosi na duchu! Niech mnie pan przyjmie, pliiiiissss…
-Jakie ma pani zalety, które ułatwiłyby pani pracę na tym stanowisku?
O rety! Ja mogę mówić cały wieczór o moich zaletach! Ja mam same zalety! Jestem mądra, dowcipna, piękna, robię świetną jajecznicę i inne rzeczy świetnie robię 😉 , świetnie udaję zainteresowanie, umiem pisać bloga… tzn. wydaje mi się, że umiem. Ale to znaczy, że SKROMNA JESTEM a to na pewno jest bardzo ważne w pracy! Nie jest…? Hmmm… I zapomniałabym! Najważniejsze! Prawie ze wszystkimi się dogaduję, tylko z szefową nie za bardzo i tu wracamy do punktu wyjścia… Bo wie pan, PAN MNIE MUSI PRZYJĄĆ, BO JA JĄ ZATŁUKĘ.
Tak więc widzi pan… SAME ZALETY! To na pewno przez to jestem singielką 😛
-A jakie ma pani wady, które mogłyby pani utrudniać pracę na tym stanowisku?
Panie, jakie WADY? Toż to ja idealna jestem! Niech pan zapyta tych, co mojego bloga czytają! Bo kto mnie zna lepiej od nich! WAD NIE POSIADAM. Chodzący IDEAŁ. I dlatego jestem singielką 😛
To rozmowa kwalifikacyjna a nie rozmowa w sprawie ślubu…? Ojej… pomyliło mi się już wszystko…
-A ile chciałaby pani zarabiać?
Tyle, żeby mi na chleb i moje Pędzidło starczyło… O wakacjach już przestałam marzyć, bo samej na wakacje nie wyjadę a na pewno nie za granicę. A urlop w Polsce to się nie liczy, bo pada deszcz. Tak więc na pewno nie mniej, niż teraz. Nie mogę mniej. No chyba, że mi pan zagwarantuje, że Oślicy już więcej na oczy nie zobaczę, to przemyślę niższe wynagrodzenie, obiecuję. Ale za darmo to ja też nie chcę. Wiem… mam wymagania, prawda? Bardzo dużo wymagam- normalnej atmosfery i jako-takiego wynagrodzenia…
-A to czemu nie chciałaby pani więcej zarabiać?
Pewnie, żebym chciała, ale warunki mamy jakie mamy. Jak sobie znajdę bogatego męża (jest pan bogaty???), to nie będę myśleć o tym, że nie wyjadę na zagraniczny urlop, tylko wyjadę. Chcę, żeby mnie było stać na Pędzidło i na mnie. Z całą resztą będę sobie jakoś radzić.
-A jakie są pani warunki mieszkaniowe? Mieszka pani sama, z rodzicami?
Yyyyy????????
A jednak coś mnie zaskoczyło na tej rozmowie… Zawsze trafi się jakiś kwiatuszek, który swym zapachem i wyglądem powali kobietę na glebę. Czemu miało służyć to pytanie? Ktoś wie…?
To jednak nie jest pan bogaty, skoro  szuka pan swojego lokum…? A może dla swoich dzieci? Czy dla współpracowników? Będziemy pracować u mnie w domu? Ale z kim? Z panem? U MNIE???? Ale ja nie gotuję, tzn. kiepsko. Ale chleb już potrafię upiec! A poza tym skoro rodziców mam na dole, to w nocy wszystko słychać. Więc ja w nocy PRACOWAĆ nie mogę. A w ogóle o jakiej my pracy mówimy…? Bo miała być związana z tym, co robię teraz w pracy a nie z tym, co mam na myśli…
-Czy ma pani jakieś pytania?
Pytań może niekoniecznie, ale niech mnie pan przyjmie. Proszę, błagam. Tak, ja wiem, że się uczepiłam pana nogi, ale mnie BARDZO zależy. Jestem w patowej sytuacji. Za chwilę mnie zwolnią. kolega z pracy zaczął się zachowywać podejrzanie uroczo, to nic dobrego nie wróży. Poza tym ciągle kogoś zwalniają. Ja już nie mogę… Ale niech mi pan da dokończyć a nie strąca mnie pan ze swojej nogi. No błagam pana… Dobrze, już wychodzę, niech mnie pan tak nie popycha… Ale ja będę grzeczna, ja rodziców z domu wyrzucę, więc w nocy też będę mogła pracować, ale pod warunkiem, że jest pan bogaty i nie ma pan żony i dzieci. Zęby pan ma, potrafi pan zdania składać, więc SPOKO.
To JAK? MAM TĘ ROBOTĘ????????