Po moim ostatnim osobistym wpisie http://niecodzienne-notatki.blog.pl/2016/03/13/taki-idealny-w-sam-raz-dla-chomikowej/ zaczęłam się bardzo mocno zastanawiać nad tym, z kim najczęściej tworzymy związek a potem decydujemy się na dalszy krok, jakim jest założenie rodziny. To znaczy, nie chciałabym zostać źle zrozumiana… Chodzi mi o to, co bierzemy pod uwagę w wyborze partnera/partnerki i dlaczego akurat TA a nie inna osoba staje się naszą „drugą połową” czegoś tam 😉
Ten mętlik w głowie pojawił się po licznych komentarzach pod ww. wpisie. Bo przez 30 lat mojego istnienia tym świecie byłam głęboko przekonana, że jak się z kimś wiązać, to tylko z miłości. Mówiąc o miłości, mam na myśli prawdziwe uczucie, którym darzymy drugą osobę, przywiązanie do niego (nie tylko materialne 😛 )i poczucie, że bez tej osoby, nasze życie byłoby… niepełne.
Znów naiwna? 🙁
Zawsze uważałam, że aby doczołgać się w końcu do miłości, muszę przejść przez pierwszy etap, jakim jest zakochanie/zauroczenie tą drugą osobą. Myślałam, że czasy, kiedy miłość jest traktowana za czysty wytwór społeczny prowadzący do małżeństwa a to do umocnienia pozycji społecznej rodziny i połączeniu wspólnego majątku (tzw.małżeństwo z rozsądku) jest już jakoś za nami, ale czytając komentarze bardzo mocno się zdziwiłam…
Dobra, dobra… Nie jestem księżniczką zamkniętą w wielkiej wieży, która za lektury ma tylko bajki i baśnie opowiadające tylko o pięknych uczuciach, waleniu grzmotów miłości i innych takich 😛 więc zdaję sobie sprawę, że spora część z nas kieruje się nie tylko miłością przy wyborze swojego partnera, ale bierze pod uwagę inne aspekty, takie jak status materialny (oczywiście 😛 ), wygląd czy inne mniej lub bardziej absurdalne czynniki. Jednak wierzyć mi się nie chce, że większość z nas nie przeszła przez jakąś fascynację tą drugą osobą…
Czy ktoś tutaj związał się z drugą osobą licząc na to, że jakieś uczucie pojawi się później…? Czy ktoś wziął ślub z rozsądku???? A jeśli tak, to czy było warto? Czy nie macie poczucia, że coś pięknego przeszło obok nosa?
Podzielcie się z Chomikową swoją historią 🙂 Gorąco namawiam 🙂
P.S. Niedawno skończyłam czytać książkę o Teheranie (recenzja za jakiś czas). Kilka razy były w niej przywoływane historie zaaranżowanych małżeństw (normalka w Islamie), które zostały zawarte mimo tego, że partnerzy przed ceremonią zaślubin znali się bardzo powierzchownie i niczego do siebie nie czuli. Każde małżeństwo opierało się na kłamstwach, zniewadze, smutku i rozczarowaniu…
Ale to tylko reportaż.
Może ma się nijak do rzeczywistości…?
Chomikowa, ja tylko dość dobrze znam historię i były w niej przykłady świetnych aranżowanych małżeństw. Ba, chyba kiedyś innych, niż aranżowane małżeństw nie było…
Wiem, że innych nie było. No to skoro były takie super, to czemu najczęściej ludzie się teraz pobierają z miłości????
Nie napisałem, że było super, tylko tak się działo. I było sporo małżeństw, które się dobrze, a nawet wspaniale dogadywało. I było wiele nieszczęśliwych. Jakie były proporcje? Nie wiem.
Małżeństwa się zmieniły. W Polsce rozpada się jedna trzecia, a i tak jeszcze daleko nam do krajów europejskich, gdzie ten współczynnik przekracza 50%. Po prostu nasz krąg kulturowy gwałtownie zmienił się. I czy ludzie naprawdę głównie pobierają się z miłości? W deklaracjach, pewnie tak, ale jak jest naprawdę? Za ile małżeństw odpowiada ciąża, przyzwyczajenie, bo trzeba mieć męża/żonę?
Sądzę, że znajdziesz dobre małżeństwa zawarte z rozsądku i dobre małżeństwa zawarte z miłości. Niestety, tych złych, niezależnie od przyczyn zawarcia, znajdziesz znacznie więcej…
Wiesz, że z tymi rozwodami to wcale nie jest tak, jak trąbią media? Mówi się, ze rozstaje się 1/3 małżeństw, ale tylko tych zawartych w roku, w którym dokonywano pomiarów. Tak naprawdę odsetek małżeństw, które się rozwodzi nie jest tak dużo większa o tego (ale jest), który był 30, czy 40 lat temu.
Szczerze mówiąc hegemonie, nie znam małżeństw zawartych z rozsądku… No dobrze, może moi rodzice. Ale decyzja o rozwodzie padła strasznie szybko 😛
Podobno odsetek rozwodów w małżeństwach aranżowanych jest niższy niż w tych z miłości, a kredyt łączy lepiej niż miłość no ale nie o tym chciałem.
Jakiś czas temu po kilku nie udanych związkach byłem przez pewien czas w związku który ja traktowałem jako wybór z rozsądku bo jakoś nie wierzyłem że dane jest mi się zakochać. Przez pewien okres czasu nie było źle ale po pewnym czasie nie czułem oddania i lojalności do tej dziewczyny, pojawiały mi się różne głupie pomysły. Związek nie przetrwał bo przez przypadek poznałem dziewczynę z którą chciałem spędzać jak najwięcej czasu po czasie relacja rozwinęła się w poważny związek a potem w narzeczeństwo i mam nadzieje ślub. Po poznaniu obecnej narzeczonej mój światopogląd uległ znacznej zmianie a „głupie pomysły” jakoś wyparowały. Dlatego uważam że jeśli małżeństwo ma być czymś więcej niż tylko kontraktem czysto ekonomicznym ewentualnie politycznym to jakaś chemia w związku musi być.
Niższy…? Może dlatego że jest ich mniej? 😉 Może skoro ludzie zdecydowali się na taką formę „zapoznania”, to gdzieś z tyłu siedzi im jakiś głos, który mówi „rozwód to zło TOTALNE, musisz to wszystko teraz znieść” 😉
Podziwiam ludzi, którzy decydują się na „związek” z rozsądku. Rafiki, tak czy siak BARDZO się cieszę, że głupie myśli wyparowały i wszystko jest na dobrej drodze do normalnego życia 🙂
Jak to nie, jak tak! Najpierw musi być fascynacja i poryw serca! Nie da się na zimno przekalkulować, że ktoś się dla nas nada. A wygląd to sprawa drugorzędna, bo to przemija. Wiem, że to brzmi banalnie, ale tak jest. 🙂
Ale jak ja lubię te banały! 🙂
Jak dla mnie miłość jest podstawą udanego małżeństwa, a podstawą prawdziwej miłości jest przyjaźń.
Oczywiście zaaranżowane małżeństwa czy te z rozsądku mogą być udane bo pojawi się w nich uczucie, ale moim zdaniem to ruletka.
Rafiki napisał, że częściej rozwodzą się małżeństwa z miłości, nie wiem czy to prawda, ale jeśli tak jest to przyczyna jest prosta. Ludzie często nie mają pojęcia z czym się wiąże małżeństwo. Myślą, że po ślubie pojawi się napis żyli długo i szczęśliwie. Nic z tego. O miłość trzeba dbać i ją rozwijać każdego dnia.
Ludzie z zaaranżowanych małżeństw wiedzą, że muszą się jakoś dogadać by jakoś to się udało.
Dlatego przy zawieraniu każdego małżeństwa do głosu powinien dochodzić zdrowy rozsądek 🙂
też nie wiem jak to jest z tym, co napisał Rafiki. Może to dlatego, że tacy ludzie mają inny system wartości, albo jest ich po prostu mniej? 😉
no, ale to jak? Musi być to uczucie, czy nie?
Nie wyobrażam sobie by nie mogło być uczucia.
Miłość i zaufanie to podstawa – chyba, że pod pojęciem „rodzina” rozumiesz tylko wspólne mieszkanie pod jednym dachem…
Ha! I do tego FR 😀
Fakt – FR to podstawa;D
Wiesz ja do końca nie wiem jak to jest z tą miłością. Wydaje mi się, że na początku musi być ten bum ale trochę się już pogubiłam jaki on powinien być. Czasami to pierdzielnięcie dziwne bywa. No ale moim zdaniem powinno jakieś być bo wiadomo z czasem zachwyt opada i zostaje cała reszta. No i właśnie. Myślę, że każde uczucie można zajebać niestety jeśli nawet drobnymi ale stałymi zachowaniami rani się partnera.
Chomikowa ja jednak chyba też jestem naiwna bo wierzę w ten czar. Fajnie jak przy okazji jest przyjaźń i ludzie nadają na tych samych falach ale to coś musi być… Inaczej się traci coś i później szuka tego w innym miejscu.
Kurde… no wiem, że to całe pierdzielnięcie później opada 😉 ale jednak za coś daliśmy się pierdzielnąć? 😉 Za coś pokochaliśmy, więc chyba te cechy charakteru powinny nas utwierdzać w słuszności decyzji o małżeństwie…?
Wiesz w sumie nie wiem bo jeszcze mi się nie zdarzyło. W sumie zwykle jak dochodziło do rozmów o małżeństwie to przekonywałam się, że to jednak nie jest to. Ale też wierzę, że w odpowiednim momencie i układzie to się czuje… Tylko, że najczęściej okazuje się jednak, że pierdzielnięcie było tylko pierdzielnięciem. Czasami można z góry przewidzieć, że pierdolnięcie minie a czasami nie wiadomo i trzeba spróbować co z tego wyjdzie.
Moje małżeństwo (w tym roku bedzie 33 rocznica) powstało w jakimś sensie z rozsądku, ale tak naprawdę … w ciemno. Poryw serca, motylki w brzuchu i te tam sprawy jak najbardziej. Poznaliśmy sie w lutym, pojechaliśmy na wspólne wakacje w lipcu, a w październiku już bylismy małżeństwem :D, a w marcu następnego roku (jutro 32-ga rocznica :D) urodziła się nam córka. Naprawdę niewiele o sobie wiedzieliśmy i dlatego „w ciemno”. Z rozsądku, bo dziecko w drodze. Byliśmy bardzo młodzi (20 i 22 lata) i nie mieliśmy zielonego pojęcia w co wchodzimy. Gdyby to było współcześnie pewnie byśmy ślubu tak od razu, szybko, na wariata nie brali, tylko poczekali, popróbowali być ze swoją córką i sobą. Wtedy presja rodziny, ale i nasze przekonanie, że nie ma innego wyjścia jak ślub, bo dziecko, były na tyle silne, że nie rozważaliśmy innej opcji. Jak bardzo nasz związek był „w ciemno” przekonywałam się mnóstwo lat. Po latach wielu wiem, że to na początku to było zakochanie, nie miłość. To co jest teraz pewnie jest przyjaźnią, przywiązaniem, odpowiedzialnością za drugiego człowieka.
Stąd wcześniej mówiłam, że związki „wymuszone” albo zdroworozsądkowe albo „miłość przyjdzie z czasem” często są trwałe, ale nie znaczy to, że je polecam. To nawet nie chodzi o to, że w moim wypadku to, bywało, boleśnie „w ciemno”. Ale po latach mam poczucie, że coś ważnego w życiu mnie ominęło. Myślę, że mojego męża też.
Oj, Zante- ja myślałam, że Ty tak naprawdę z rozsądku ten ślub wzięłaś, że nic a nic do męża nie czułaś, tylko nie wiem… dobrze gotował i miał 3 prywatne kamienice 😉 Ale zakochana byłaś. Ja wiem, że po tylu latach małżeństwo wygląda całkiem inaczej, niż związek na początku, ale na jakimś uczuciu był oparty 🙂
„Jakimś uczuciu” jest trafne 😀
A poważniej to gdybym nie zaszła w ciążę nie bylibyśmy małżeństwem na pewno.
To naprawdę podziwiam, że tyle lat wytrwałaś w tym małżeństwie. Coś mi się zdaje, ze sporo w to pracy musiałaś włożyć.
Pracy? Raczej nie. Przez lata powodował mną strach, że sobie sama nie poradzę z dzieckiem, a potem dwójką. Że kiedyś dzieci mi zarzucą, że rozwaliłam Im dom i zabrałam dostatek. A dzieci zawsze były dla mniej najważniejsze.
Zante, przepraszam, że pytam. Jeśli uznasz, że nie chcesz odpowiadać, to nie odpowiadaj. Ile razy w tym swoim życiu pomyślałaś o sobie..?
Ostatnio, coraz częsciej mi się to zdarza, ale … zostałam babcią póltora roku temu. I w jakims sensie czas zakręcił koło. Stanęły naprzeciw siebie potrzeby córki i moje. Ona potrzebuje pracować („Muszę, bo się uduszę”), a ja potrzebuję przestać opiekować się innymi. Calutkie życie, zawsze za kogoś, czyjeś dobro, czyjeś samopoczucie albo zwyczajne bezpieczeństwo jestem odpowiedzialna. Niedawno, by trochę zmniejszyć poczucie winy, że się „buntuję” przyjrzałam się temu dokładnie. Najpierw dzieci – wiadomo. Gdy dzieci miały 7 i 2 lata rochorował się mój tata i nie był samodzielny, wiec codziennie z dziećmi jeździłam wymieniać mamę w opiece, bo Ona pracowała. Potem, przez 17 lat T. pił, a potem się rozchorował (był 13 razy w szpitalu, dwie operacje), a w międzyczasie zmarł mój młodszy brat i zostałam jedynym opiekunem mojej matki, która już nie chciała po śmierci syna żyć. Zmarła w 2012. A teraz … a teraz znów niezbęda jest moja pomoc.
Niektórzy powiedzą: taka karma. Inni: idiotka, która sama to sobie robi. A ja? A ja jestem zmęczona.
Myślę, że drogę do nieba wydreptałaś już sobie dobre kilka lat temu 😉 teraz możesz już pomyśleć o sobie. Świat się wbrew pozorom nikomu nie zawali…
Mówisz trochę jak jak T., mąż znaczy 😀 Stwierdził „Są tylko dwa wyjścia. Albo zaspokoisz potrzeby Córci albo swoje. Tu nie ma trzeciego wyjścia”. Po czm dodał, że determinacja Córci, by pracować jest tak duża, że znajdzie rozwiązanie.
Pewnie, że znajdzie, ale nie wiem co z moimi wyrzutami sumienia.
A nie da się dojść do jakiegoś kompromisu w kwestii pomocy przy wnuku,? Np.niania na pół etatu a drugie pół Ty?
Czyli opiekować się i być odpowiedzialną za życie i samopoczucie innych nadal.
Młodzi odrzucają obcą osobę do opieki kategorycznie. Pomysł od września to żłobek, na 3-4 godziny. Reszta ja: odbieranie wnuczki ze żłobka samochodem i opieka do powrotu któregoś z rodziców. W razie choroby dziecka – ja. Czyli ten kompromis w praktyce będzie jeszcze większą odpowiedzialnością (samochód) oraz całkowitym podporządkowaniem życia wnuczce. Bo zdaje się dzieci nie zawiadamiają, że za trzy dni będę chora:D Z godziny na godzinę dowiem się, że tydzień, często dwa (jak to u małych dzieci) moje plany, moja codzienność wywala się do góry nogami. Jak już mówiłam wiem już jak to jest i wiem, że opieka nad kimś zabiera własne życie. Nie śpi ktoś, żeby spać mógł ktoś. Chyba nie muszę dodawać, że ja już nie mam tyle sił, co 30 lat temu.
Żłobek to pomyłka. Małe będzie ciągle chore a Ty będziesz ciągle uwiązana na dziecku…… A co z tą nianią? Może niania…? Wiesz, tak kombinuję, bo rozumiem, że masz wyrzuty sumienia, bo to w końcu RODZINA. Doskonale Cię rozumiem. Dlatego staram się znaleźć jakieś rozwiązanie, żebyś nie miała wyrzutów, jak „stąd na Księżyc” 😉
Chyba że będziesz BARDZO asertywna i powiesz, że w ogóle z tej pomocy odpadasz. Wtedy będę Cię podziwiać 😉
Rozsądek podpowiada, że powinnam zasłużyć na Twój podziw 😀
Córka teraz pracuje na pół etatu. Pomysł na żłobek bierze się po pierwsze z tego, że zgodnie z najnowszymi trendami dziecko trzeba jak najszybciej socjalizować (co mnie nie przekonuje, bo dzieci przestają bawić się obok siebie, a zaczynają z sobą ok. 3 roku życia, a obowiązujący trend, w mojej ocenie, ma być w rzeczywistości rozwiązaniem , by matki mogły wrócić do pracy – jedne z konieczności, drugie z potrzeby). A po drugie córka jak najprędzej chce rozszerzyć działalność, a więc będzie potrzebowała opieki dla dziecka przez 8-9 godzin dziennie. Stąd pomysł na żłobek, a resztę dnia ja, w wymiarze jak dotąd. Myślę, że córka doskonale zdaje sobie sprawę jak będzie to wyglądało w praktyce: wnuczka zacznie chorować i w końcu ja sama nie będę mogła na to patrzeć i sama zaproponuję, by Ją ze żłobka zabrać. A potem będzie przedszkole, a potem, trudne organizacyjnie pierwsze lata nauki szkolnej. A potem… a potem ja będę już miała ponad 60 lat (w tym roku kończę 54).
Jak teraz się zgodzę, a córka weźmie na siebie więcej obowiązków, to już wycofanie moje będzie zwyczajnie niemożliwe. I nieprzyzwoite. Po prostu wiem, że teraz jest jedyny moment (do końca kwietnia mniej więcej) na podjęcie przeze mnie decyzji. Decyzji na lata. Czy godzę się resztę życia oddać wnuczce (a precyzując córce), czy, jak to nazwałaś na początku tej naszej dyskusji, pomyśleć o sobie.
Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że nie jestem okazem zdrowia, ale moimi dolegliwościami to już na pewno nie będę Cię zamęczać 😀 😀
Pytałaś jeszcze o nianię. Jak się godziłam na opiekę 5 godzin dziennie ( w marcu ubiegłego roku) byłam 2 miesiące po operacji i raczej słaba. Wówczas powiedziałam „spróbujmy”, a jak się okaże, że nie daję rady to poszukacie niani i tak długo jak będzie to potrzebne będę ją nadzorować, pilnować, aż jej zaufacie.
Trzy tygodnie temu córka zaczęła przebąkiwać o chęci rozszerzania swojej pracy, a tydzień później po prostu stwierdziła, że „odrzuciliśmy powierzenie opieki nad dzieckiem obcej osobie” i mamy pomysł żłobka na kilka godzin oraz pytanie czy można liczyć na to, że będziesz Ją ze żlobka odbierać itd jak już pisałam wcześniej. Przyznam, że byłam zaskoczona. Głównie stanowczością tonu o odrzuceniu pomysłu na nianię. Powiedziałam, że wrócimy do tematu po świętach (miałam przed sobą ważne badania lekarskie).
Doceniam, że opisami dolegliwości nie chcesz „mnie zamęczać” 😉 ale i tak domyślam się, że podchodząc pod 60-tkę nie jest łatwo zająć się małym dzieckiem w ciągu tylu godzin. Rodzicielka jest w Twoim wieku i wiem, że nie dałaby rady na całe dnie z maluchem. Zante… to może Ty też stanowczym tonem powiedz, że najlepszym rozwiązaniem jest niania na spółkę z Tobą i innego rozwiązania nie widzisz? 😉 To już będzie „coś”, bo z tym „stanowczym tonem” nawet zasłużysz u mnie na szacun 😉
Myślę, że niania na spółkę ze mną to też nie jest dobre rozwiązanie, bo w praktyce ja będę za tę nianię odpowiedzialna.
Chomiczku, nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś. Porozmawianie z kimś, kto stoi z boku, ma dystans okazało się bardzo cenne. Jesteś w wieku mojej córki, wiesz czego chcesz od życia, czego Ci trzeba, a jednocześnie nie patrzysz na to wszystko przez pryzmat swoich doświadczeń, a więc i emocji. Jeszcze sobie to wszystko pozbieram, jeszcze raz pogadam z samą sobą, ale po rozmowie z Tobą jestem zdecydowanie bliżej decyzji, by powiedzieć córce … to wszystko co Tobie. Chętnie i zawsze pomogę awaryjnie albo, gdy Młodzi będą chcieli gdzieś pójść, pobawić się czy odpocząć, ale na stałą, obowiązkową opiekę nad wnuczką nie mam siły. I tej fizycznej i tej emocjonalnej.
Mam nadzieję, że córka to zrozumie i nie będzie mieć do mnie żalu. Choć ta nadzieja płonna.
Wiesz Zante,tak sobie myślę że tylko szczera rozmowa z córką może „załatwić” sprawę.Powiedz to co czujesz,powiedz o swoich obawach i pragnieniach.Przez jakiś czas będzie się dąsać ale jako córka,która z pewnością Cię kocha,a teraz matka – powinna Cię zrozumieć.Najgorsze są niedomówienia i robienie czegoś wbrew sobie.To nie będzie dobre ani dla Ciebie,ani dla córki a tym bardziej dla wnuczki.Powodzenia 🙂
@ Tati – masz całkowitą rację, bo niedomówienia, odkładanie na później powoduje, że atmosfera się napina coraz bardziej. Coraz trudniejsze są te kontakty z córką. Ona także czuje, że cos jest nie tak i też się napina. A w tym wszystkim ważne jest przecież dobro każdego. Wnuczki – co oczywiste. Ale też córki, bo choć nie do końca córkę w tym wszystkim rozumiem (bo ja byłam matką-kwoką), to przyjmuję do wiadomości, że są kobiety, dla których praca zawodowa jest super istotnym elementem życia. Tak więc Ona też musi wiedzieć na czym stoi, z wyprzedzeniem wiedzieć, by swoje życie poustawiać. Jednocześnie Chomiczek, a teraz i Ty, uświadomiłyście mi, że w tej sytuacji (w przeciwieństwie do wszystkich poprzednich w moim życiu) istnieje rozwiązanie, które pozwala zachować także moje dobro i ono też jest ważne.
Dziękuję.
Miłość musi być 🙂 Ale takiej od pierwszego wejrzenia totalnie nie ufam, bo to po prostu płytkie zauroczenie. Natomiast w moim przypadku było tak, ze mój Szanowny podobał mi się, był miły, sympatyczny, wiec dałam jemu i sobie szanse na lepsze poznanie siebie nawzajem. Zaprzyjaźniliśmy się, pokochaliśmy… I chajtnęliśmy się :))))
Victoria dla MIŁOŚCI! 😀
Witaj 🙂
Jestem w związku od 8,5 roku, mieszkamy razem od 3lat, nie jesteśmy małżeństwem. Na początku było zauroczenie, motylki w brzuchu. Teraz jest przyjaźń, przywiązanie i miłość. Nie łączy nas dziecko, kredyt ani papier, co najwyżej pies. Jednak jesteśmy razem, wiele się między nami rzeczy wydarzyło, tych dobrych i tych złych rzeczy. I wiem, że tylko dzięki tej przyjaźni i miłości jesteśmy nadal razem. Bo staramy się tylko dla siebie, nie obliguje nas do tego ani dziecko, ani kwestie finansowe, ani presja rodziny. Pozdrawiam, Catalina
Ps. Mam 23 lata, mój partner 27.
Ale na początku były motylki! 🙂 Zakochanie i uczucie, że z nim a nikim chcę być! Ha!
Ja się związałam raz bez miłości. To było gdy stwierdziłam właśnie że chyba tej miłości to nie ma na świecie i trzeba rozsądkiem sie kierować.
To też wraz z jednym człowiekiem kierowani rozsądkiem się związaliśmy ze sobą.
I wiesz dobrze nam było. Mieliśmy wspólne zainteresowania, żyliśmy na podobnym poziomie, wspólni znajomi. Widać było że nasza przyszłość była by naprawdę godna pozazdroszczenia. Mieszkanie, dom, samochody, łódź. Oboje wykształceni, kariera itp.
I wiesz co?
Oboje po pewnym czasie zrozumieliśmy że się nie da.
My nawet nie mieliśmy ochoty się całować. Żyliśmy trochę jak partnerzy biznesowi. Dla zabicia samotności.
Na szczęście nasze otrząśnięcie z tego było szybsze niż pomyślenie o małżeństwie.
A później sporo później jakoś ze 2 lata później poznałam mojego obecnego partnera. Poznałam w momencie gdy byłam utwierdzona w przekonaniu że samej mi jest lepiej. Że miłość nie istnieje przynajmniej dla mnie. Byłam pogodzona z tym że będę pewnie sama i tyle. I było mi z tym dobrze.
Przypadkiem, największym na świecie przypadkiem spotkałam się z D. Nawet nie miałam zamiaru się z nim spotkać. Strzelił piorun w pierwszej minucie spotkania i bach zakochanie/zauroczenie
I minęło kolejne 1.5 roku a ja go kocham. Kurcze kocham go naprawdę tą dojrzałą miłością. Są wzloty i upadki. Mój Misiek nie jest bogaty, nie ma świetnej pracy. Jest zwykłym człowiekiem z krwi i kości, ma dziecko i na karku matkę tego dziecka. Ale dajemy radę. Wiem ze jeszcze wiele wyzwań przed nami. Nie łatwych wyzwań. Nie będzie łatwo, ale jak damy rade to jestem pewna że nic nas nie rozdzieli.
Mam nadzieję, że jednak ja na taki związek z rozsądku nigdy się nie zdecyduję. NIe wiem jak bardzo samotna musiałabym się czuć 😉
Dobrze, że Wam ten pomysł na życie szybko się znudził 😉
Hmmmm Ja to się skłaniam do słów Dr House,że małżeństwo trwa tyle ile mistyfikacja…A potem to już chyba taka codzienna wegetacja.
ale zanim małżeństwo, to…?
A to już zależy od scenariusza jakie przygotowało życie.Najczęściej miłość 😉
Hmm…
W obecnych czasach, kiedy nie ma wielkiej presji na ożenek – nie widzę sensu pakowania się w małżeństwo z rozsądku.
Znaczy – jasne, ma to swoje plusy – choćby podatkowe, ale taki układ ciężko mi nazwać małżeństwem w ogóle 🙂
Więc ogólnie rzecz biorąc – żeby wziąć ślub – miłość moim zdaniem być musi.
Natomiast co przed ślubem… no to już kwestia dyskusyjna.
Najpopularniejszy jest wariant „motyle, zauroczenie, zakochanie”.
Przeszedłem to i odchorowałem… złamane serce boli… boli jak cholera.
Od tamtej pory to rozum gra pierwsze skrzypce. To on ocenia w co pakować się nie ma sensu, a gdzie można ewentualnie spróbować.
Takie podejście oczywiście szkodzi motylom itp.
Chroni natomiast przed wpakowaniem się w związek, który nie ma sensu.
No i tak słuchając rozumu i obserwując swoje życie uczuciowe stwierdzam, że brak poważnego uczucia względem drugiej osoby na początku związku to nie jest problem. Ono może się pojawić z czasem. I będzie zbudowane na solidnych fundamentach.
50 czy 100 lat temu pewnie byłoby trudniej o takie „wypróbowanie” związku. Musiałbym się zdecydować – albo małżeństwo z rozsądku albo z miłości.
Teraz na szczęście ma się kilka prób 🙂
Dlatego: małżeństwo z miłości, związek z rozsądku.
Plusy podatkowe 🙂 Mam nadzieję, ze z tych powodu tych plusów nie będę musiała brać ślubu 😉
A ten rozum… doświadczenie mi mówi, że nawet jakbyśmy się kierowali tylko nim,to nie uchroni nas to od złamanego serca. Brzmi niewiarygodnie, ale jednak.
W jednym z filmów puszczanych w TV na walentynki usłyszałam tekst, który moim zdaniem oddaje istotę udanego związku/małżeństwa, otóż na pytanie, jak to się, dzieje, że jeden z bohaterów może się pochwalić udanym małżeństwem, ten odpowiada – ożeniłem się z przyjacielem. Proste jak sikanie.
A dla mnie ślub z przyjacielem jednak nie byłby taki prosty, choć nie powiem, że nie przeszło mi to przez myśl 😛
Miłość, małżeństwo – temat rzeka
Szybkie, wolne – wielkie, małostkowe
Burzliwe,spokojne – fascynujące, nudne
Zawsze koniec ten sam
Rozwód lub śmierć
😀
Rozwodu jakoś można uniknąć a śmierci, czy ze ślubem czy bez, no niestety…
A tak w ogóle beznadziejna ze mnie gospodyni, bo wcześniej nie przywitałam…
🙂
Ok.
Witam wszystkich