jeden z ostatnich dni

obrz2Powrót do pracy po miesięcznym zwolnieniu nie był najłatwiejszy, ale wiedziałam czego się spodziewać, więc z w miarę wysoko podniesioną głową podreptałam do roboty. Trafiłam na czas urlopów i … zwolnień. Ciężki czas i mnóstwo pracy. I wcale mnie to nie przerażało. Mogę pracować i mogę mieć zawalone biurko dokumentami, byleby tylko nikt nade mną nie stał, nie poganiał i nie straszył zwolnieniem, jak to ma w swoim zwyczaju czynić Oślica.
Atmosfera w zakładzie prawie niczym się nie różniła od tej, jaka była przed wypadkiem, tylko Maczo miał więcej pracy. Zastępował kierowniczkę i bardzo dobrze mu to szło. Radził się mnie w pewnych kwestiach i opowiadał jakie bzdury się dzieją podczas zebrań zarządu. Naprawdę dobrze nam się pracowało. Sama byłam zaskoczona efektem moich spostrzeżeń. Odcięliśmy się od naszego działu i wspieraliśmy nawzajem. Byłam bardzo miło zaskoczona zmianą w zachowaniu Maczo i w jego stylu pracy.
Po całym intensywnym tygodniu dostałam wiadomość, że czeka mnie kara za to, że miesiąc byłam na zwolnieniu. Nic nowego. Spodziewałam się tego. Jeszcze nie trafił się u nas pracownik, który po dłuższym, niż tygodniowym zwolnieniu nie zostałby oddelegowany do innego działu lub zwolniony. Brałam to pod uwagę, więc nawet nie byłam tyle zaskoczona, co zła i cholernie rozgoryczona. Czy Maczo wiedział o tych planach wobec mnie? Od razu zauważył, że jest ze mną coś nie tak. Stałam zamyślona przy ksero i zbierałam myśli.
-Chomik, co się z tobą dzieje? Wszystko jest dobrze? Potrzebujesz czegoś?
To była taka prawdziwa troska. Nic z podtekstem (!)
-Nie, wszystko okej. Głowa mnie bardzo boli i to dlatego. Trochę źle się czuję, ale to przejdzie.
-Szkoda mi ciebie. Przytuliłbym cię, ale wiem, że ty nie będziesz chciała.
-No widzisz? Jak ty mnie już dobrze znasz.- uśmiecham się. Szczerze się uśmiecham.
Stoi bardzo blisko mnie. Rozmawiamy szeptem, żeby nikt z działu z pokoju obok nas nie usłyszał.
-Chomiczku, a powiedz mi tak szczerze dlaczego ty nie uległaś? Tyle razy cię namawiałem? Ile jest powodów dla których mnie odtrącasz? Czy to dlatego, że jestem te 2 cm niższy od ciebie?
Śmieję się. Czy on naprawdę uważa, że jego rodzina to nie problem?
-Nie, 2 cm to żadna różnica.
-To dlaczego? Ile jest tych powodów? Jeden? Powiedz, że jeden?
-Dwa największe powody- oba mają ręce i nogi. Jeszcze jakieś drobiazgi by się też znalazły.
-To już mnie trochę podbudowałaś. Gdybym nie miał rodziny, to inaczej by to wyglądało, prawda?
-Nie wiem. Nie myślałam o tym i nie ma sensu o tym myśleć.
Nie chcę wchodzić z nim w dyskusję, bo to najprawdopodobniej ostatni dzień naszej wspólnej pracy. Jest mi przykro. Jest mi cholernie przykro.
Maczo mnie obejmuje a mnie się chce płakać. Tak cholernie potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Potrzebuję odrobiny wsparcia. Taka jestem w sobie silna, że nie pamiętam jak to jest, kiedy mężczyzna zdejmuje z kobiety całą odpowiedzialność. ZAPOMNIAŁAM.
Biorę głęboki wdech i zdejmuję jego rękę z mojej talii. Siadam do biurka. Wszystko wraca do normy. Pracujemy szybko i dość efektywnie. Intensywnie piszemy pisma i przerzucamy wszystkie dokumenty. Mimo wszystko musimy jednak zostać w zakładzie chwilę dłużej. Cały czas się zastanawiam czy on wie, że to nasz ostatni dzień wspólnej pracy. Nie sądzę…
Kompletnie sami w całym budynku. Cisza. Czuję, że on na siłę przedłuża nasze wyjście z pracy. Dobrze nam się rozmawia. I o pracy i o wszystkim. Muszę podjąć decyzję o wyjściu, bo nie ma sensu przedłużać spraw nieuniknionych. Podaje mi torbę, otwiera mi drzwi, jak zwykle mówi jakiś komplement i wychodzimy na parking. W tym jest zawsze dobry. To właśnie to kręci kobiety- to jego traktowanie kobiety jak prawdziwą damę. Gdyby się czasem zamknął i nie gadał bzdur, mógłby mieć prawie każdą.
Na parkingu nie ma nikogo. Wszyscy już w drodze do domu. Jest jakaś dziwna atmosfera… Coś wisi w powietrzu a ja wiem, że muszę to zdmuchnąć.
-Pocałuj mnie. Chociaż pocałuj. Ile mam cię prosić?

Chomikowa, co ci zależy? Zabaw się. To twój ostatni dzień z nim. Pierwszy raz w życiu się zabaw, zaszalej. Co ci zależy??? Schowaj swoje zasady, swoje zmartwienia dnia następnego i ŻYJ.

Wsiadam do samochodu. Jest mi z tego wszystkiego tak cholernie przykro. Jestem pełna rozgoryczenia. Ruszam  z piskiem opon. Macham mu na pożegnanie, jak gdyby nigdy nic. Chcę być już w domu. Moim domu…

Chomikowa na rozmowie kwalifikacyjnej

rozmowaNareszcie po wielu żmudnych tygodniach rozsyłania CV i listów motywacyjnych zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Ogłoszenie o pracy było stworzone dla mnie, wręcz krzyczało „Chomikowa, Chomikowa! To ja dla ciebie tutaj zostałam stworzona, dla ciebie i pod ciebie, chodź do mnie i zaopiekuj się mną!”. Pędzę! Pędzę! Jestem stworzona do opieki nad nową pracą! Jestem w ogóle stworzona do ZMIANY tej cholernej pracy.
Nawet się specjalnie nie stresuję. Przecież nie zależy od tego moje życie. Przecież mniej więcej wiem, o co zostanę zapytana. A poza tym przeszłam w swoim życiu przez tyle randek, że już żadna rozmowa mnie nie zdziwi i nie zaskoczy 😛
Z pracy wyrywam się kilka minut wcześniej (akurat Maczo pełnił rolę kierownika, więc z czystym sumieniem mogłam wyjść o której chcę). W samochodzie zakładam elegancką białą spódniczkę, zmieniam stanik, aby był pod kolor bluzki (muszę przejrzeń zasoby Internetu, bo panowie, którzy akurat budowali blok naprzeciwko firmy, w której chciałabym pracować na BANK zrobili mi zdjęcia), bluzkę, biorę łyk wody i dostojnym krokiem prę do przodu 🙂
Zostaję zaproszona do przyjemnego pokoju i oczekuję na właściciela firmy. Po niecałych 10 minutach (z nudów już myślałam, żeby zacząć przeglądać blog w telefonie 😉 ) wita się ze mną uśmiechnięty mężczyzna. Witamy się, odstawiamy standardową szopkę przedwstępną, po czym pada pytanie numer 1:
– Pani Chomikowa (umarłabym, gdyby naprawdę tak się do mnie zwrócił 😀 ), aktualnie pani pracuje w… w… jaka długa nazwa…, więc nie jest pani bezrobotna. Czemu chce pani zmienić pracę?
Bo jeszcze dwa miesiące pracy z Oślicą i albo wyląduję w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, albo w zamkniętym zakładzie karnym za morderstwo. Każdy ma jakieś granice. Zaczynam być zdesperowana i już myślę o pracy na kasie z Biedronce, ale nie wiem czy z wykształceniem wyższym i podyplomowym to mnie przyjmą… Dlatego pozostajecie mi WY 😛 Jako OSTATNIA DESKA RATUNKU.
– Pracowała pani wcześniej w szkole. Czemu zmieniła pani zawód?
Bo bym gnoja, który sikał do kosza na śmieci zatłukła a jego matkę za sam wygląd wsadziła do więzienia i wykastrowała jak kocicę, bo tacy ludzie dzieci mieć nie powinni.
-Czy wie pani czym się zajmujemy?
Pewnie, że wiem. Każdy głupi wie. Niepokoi mnie jedynie to, że macie do czynienia z rodzicami dzieci. Nie wiem czy nie stanę się nieobliczalna. Ale pan wydaje się normalny. Najważniejsze, żeby pan był normalny! To mnie podnosi na duchu! Niech mnie pan przyjmie, pliiiiissss…
-Jakie ma pani zalety, które ułatwiłyby pani pracę na tym stanowisku?
O rety! Ja mogę mówić cały wieczór o moich zaletach! Ja mam same zalety! Jestem mądra, dowcipna, piękna, robię świetną jajecznicę i inne rzeczy świetnie robię 😉 , świetnie udaję zainteresowanie, umiem pisać bloga… tzn. wydaje mi się, że umiem. Ale to znaczy, że SKROMNA JESTEM a to na pewno jest bardzo ważne w pracy! Nie jest…? Hmmm… I zapomniałabym! Najważniejsze! Prawie ze wszystkimi się dogaduję, tylko z szefową nie za bardzo i tu wracamy do punktu wyjścia… Bo wie pan, PAN MNIE MUSI PRZYJĄĆ, BO JA JĄ ZATŁUKĘ.
Tak więc widzi pan… SAME ZALETY! To na pewno przez to jestem singielką 😛
-A jakie ma pani wady, które mogłyby pani utrudniać pracę na tym stanowisku?
Panie, jakie WADY? Toż to ja idealna jestem! Niech pan zapyta tych, co mojego bloga czytają! Bo kto mnie zna lepiej od nich! WAD NIE POSIADAM. Chodzący IDEAŁ. I dlatego jestem singielką 😛
To rozmowa kwalifikacyjna a nie rozmowa w sprawie ślubu…? Ojej… pomyliło mi się już wszystko…
-A ile chciałaby pani zarabiać?
Tyle, żeby mi na chleb i moje Pędzidło starczyło… O wakacjach już przestałam marzyć, bo samej na wakacje nie wyjadę a na pewno nie za granicę. A urlop w Polsce to się nie liczy, bo pada deszcz. Tak więc na pewno nie mniej, niż teraz. Nie mogę mniej. No chyba, że mi pan zagwarantuje, że Oślicy już więcej na oczy nie zobaczę, to przemyślę niższe wynagrodzenie, obiecuję. Ale za darmo to ja też nie chcę. Wiem… mam wymagania, prawda? Bardzo dużo wymagam- normalnej atmosfery i jako-takiego wynagrodzenia…
-A to czemu nie chciałaby pani więcej zarabiać?
Pewnie, żebym chciała, ale warunki mamy jakie mamy. Jak sobie znajdę bogatego męża (jest pan bogaty???), to nie będę myśleć o tym, że nie wyjadę na zagraniczny urlop, tylko wyjadę. Chcę, żeby mnie było stać na Pędzidło i na mnie. Z całą resztą będę sobie jakoś radzić.
-A jakie są pani warunki mieszkaniowe? Mieszka pani sama, z rodzicami?
Yyyyy????????
A jednak coś mnie zaskoczyło na tej rozmowie… Zawsze trafi się jakiś kwiatuszek, który swym zapachem i wyglądem powali kobietę na glebę. Czemu miało służyć to pytanie? Ktoś wie…?
To jednak nie jest pan bogaty, skoro  szuka pan swojego lokum…? A może dla swoich dzieci? Czy dla współpracowników? Będziemy pracować u mnie w domu? Ale z kim? Z panem? U MNIE???? Ale ja nie gotuję, tzn. kiepsko. Ale chleb już potrafię upiec! A poza tym skoro rodziców mam na dole, to w nocy wszystko słychać. Więc ja w nocy PRACOWAĆ nie mogę. A w ogóle o jakiej my pracy mówimy…? Bo miała być związana z tym, co robię teraz w pracy a nie z tym, co mam na myśli…
-Czy ma pani jakieś pytania?
Pytań może niekoniecznie, ale niech mnie pan przyjmie. Proszę, błagam. Tak, ja wiem, że się uczepiłam pana nogi, ale mnie BARDZO zależy. Jestem w patowej sytuacji. Za chwilę mnie zwolnią. kolega z pracy zaczął się zachowywać podejrzanie uroczo, to nic dobrego nie wróży. Poza tym ciągle kogoś zwalniają. Ja już nie mogę… Ale niech mi pan da dokończyć a nie strąca mnie pan ze swojej nogi. No błagam pana… Dobrze, już wychodzę, niech mnie pan tak nie popycha… Ale ja będę grzeczna, ja rodziców z domu wyrzucę, więc w nocy też będę mogła pracować, ale pod warunkiem, że jest pan bogaty i nie ma pan żony i dzieci. Zęby pan ma, potrafi pan zdania składać, więc SPOKO.
To JAK? MAM TĘ ROBOTĘ????????

Asertywność? -ZERO

(autor: Jan Poniecki)Asertywność- doskonale znamy to słowo. Tyle w ostatnich latach się o niej mówi (prawie tyle samo co o Natalii Siwiec 😛 ).  Tyle osób się szkoli, aby potrafiło nie tylko znać definicję tego słowa, ale też stosować tę umiejętność na co dzień…

W dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo każdy pnie się do przodu, „walczy” o bycie najważniejszym, bierze udział w tej cichej „agresji”, niezmiernie ważne jest bycie ASERTYWNYM…

Właśnie…

Odkąd pamiętam, to miałam problem z mówieniem „nie”. Tak, JA miałam i …mam problem z mówieniem „NIE”. Pamiętam w mojej pierwszej pracy, kiedy koleżanka mnie poprosiła, żebym ją zastąpiła jednego dnia. Oznaczało to dla mnie pracę z rozwścieczonymi dzieciakami przez 9 godzin prawie nonstop. Koszmar. Wiedziałam, że nic z tego kompletnie mieć nie będę- nic oprócz bólu głowy, zszarganych nerwów i… wdzięczności starszej koleżanki (???) Oczywiście, że NIE ODMÓWIŁAM. Ha! Mało tego! Następnego dnia z uśmiechem na ustach powiedziałam jej, że „było super!”. Pewnie, że super- najbardziej wtedy, gdy jeden jej uczeń wybiegł z klasy i zaginął w akcji. Woźna szukała dzieciaka przez dobre 45 minut a ja już oczami wyobraźni wiedziałam obraz rzeczywistości oglądany zza więziennych krat… Bajka. Tak więc „było super”.

W obecnej pracy jest podobnie. Koleżanka nie jeden raz mnie prosiła, żebym jej pomogła. Bardzo ją lubię. Jest cudowną kobietą i chyba dlatego jeszcze ani razu jej nie odmówiłam, mimo że oznacza to dla mnie brak przerwy i ewentualnie pozostanie dłużej w pracy. Jakoś nie mam nigdy serca jej odmówić. Raz próbowałam jakoś jej tłumaczyć, że chyba nie dam rady… I to jej rozczarowanie wypisane jakby fluoroscencyjnym mazakiem na twarzy… „Tak, pewnie- już ci wpisuję te papiery”.
Pamiętam kilka lat temu, kiedy przyjechał do mnie kompletnie niezapowiedziany znajomy. Zapraszam go, bo wiem, że to ten typ, który lubi zaskakiwać i nie zapowiadać rzeczy, które ma zaplanowane.  Totalne zaskoczenie zafundował mi po godzinie kolejny raz. Wyszłam do kuchni zrobić coś do picia. Wracam do pokoju i oczom moim ukazuje się taki oto obrazek: całkiem nagi mężczyzna zalega na moim łóżku. NAGI! Na łóżku! MOIM ŁÓŻKU!
Stoję z filiżankami na środku pokoju i zastanawiam się gdzie jest ekipa od programów TV z ukrytą kamerą.
I jaki dialog prowadzi „mistrzyni asertywności”?
-Pogięło cię, prawda?
-Nie mów, że nie masz ochoty?
-Zwariowałeś? Ja cię bardzo proszę, ty się ubierz. Nie tak miało wyglądać to spotkanie… bla bla bla- tłumaczę mu i tłumaczę. I niech mi ktoś wyjaśni, czemu najzwyczajniej w świecie nie walnęłam go w pysk, nie powiedziałam stanowczo i ASERTYWNIE: „NIE!” i coś w stylu „Proszę, WYJDŹ”? No, czemu? Ech…
Facet się ubrał a ja jeszcze z nim wypiłam kawę. Muszę chyba robić doskonałą kawę 😛

Ile razy po nieudanej kompletnie randce zgadzałam się na kolejną? Wszystko mi krzyczy gdzieś w środku „Nie, nie, nie! Daj spokój! To nie ma najmniejszego sensu. Tylko sobie dziewczyno czas marnujesz” i pali się mnóstwo awaryjnych światełek w głowie.
-To zobaczymy się jeszcze, prawda?
Patrzę na tą zbolałą minę, tysiące próśb wypisanych w oczach…
-Tak, pewnie. Pa!
„Mistrzyni asertywności” siedzi właśnie przy biurku i klepie w klawiaturę. Brawo dziewczyno, brawo- możesz być z siebie DUMNA 😛

Kilka dni temu spotkałam na siłowni znajomego jeszcze z czasów licealnych. Troszkę rozmawiamy, wspominamy. Wiele słów o niczym. Nieopatrznie mówię, że brakuje mi gry w squasha.
-Naprawdę? To świetnie się składa! Zagramy razem jakoś za tydzień?
Nie, nie zagramy. Boże, ja nie chcę! Nie czuję tego. Przecież to jest FACET z górą mięśni! Jak mi przepierdzieli tą sprężystą piłką, to będę kaleką do końca życia! 😛
-Spoko, to się zgadamy.
Ponowne gratulacje dla samej siebie. Sierota. Już zamawiam pogotowie ratunkowe.

Odmawiam chyba tylko ludziom, którzy są mi bardzo bliscy.  I to też nie zawsze, bo potem mam straszne wyrzuty sumienia.
Ale! Jaka ja byłam z siebie dumna, kiedy przyczołgał się do mnie kierownik z innego działu mówiąc, żebym wykonała za niego jeden projekt, bo kończyłam studia w tym zakresie i na pewno świetnie sobie poradzę a ja widząc siebie wieczorami piszącą ankiety i ewaluacje, zachowałam resztki świadomości i mu ODMÓWIŁAM. Jest! Jest progres! Jeszcze jakieś 10 lat pracy nad sobą, medytacji i wizyt u psychologa, to może zacznę z odwagą mówić „A może jednak nie…?” 😛