ciotka kierowcą

kierowcaJak to się stało, że ja w ogóle zrobiłam prawo jazdy? Miałam już 24 lata, trasy MPK w moim mieście miałam opanowane do perfekcji i NIGDY wcześniej nie siedziałam za kierownicą. Jedyne co wiedziałam o samochodzie to to, że to kółko pod przednią szybą to kierownica a któryś z tych trzech pedałów dumnie wystających znad podłogi to hamulec 😛 NIE NADAWAŁAM SIĘ NA KIEROWCĘ 😛
Ale moja ciotka uznała, że chce zrobić „prawko” i ona sama nie pójdzie i jeśli ja z nią nie pójdę, to ona zaprzepaści swoją szansę.
Bożesz…
A ja  niewiele myśląc powiedziałam SPOKO. IDZIEMY.
I poszłyśmy.
Nie będę opisywać mojej walki o zdobycie tego cennego papierka, bo więcej było w tym absurdu, niż co warte, ale obie z ciotką w końcu prawko ZROBIŁYŚMY.
I tak jeździmy. Jeśli to, co ta kobieta robi za kierownicą można nazwać jeżdżeniem…

Naszą pierwszą przejażdżkę wspominam koszmarnie. Moja ciotka jest dość… „ciekawą” kobietą. Eleganckie ubranie, krótkie blond włosy zawsze w artystycznym nieładzie a w ustach dzierży nieodłączny element jej image- papierosa. Za kierownicą włącznie… Pamiętacie postaćcruella-de-vil-1 Cruelly DeMon ze 101 Dalmatyńczyków? WŁAŚNIE! Pamiętam, że nasza pierwsza przejażdżka jej samochodem nie była zbyt długa, ale utkwiła mi w pamięci do końca życia. Tak- taka TRAUMA 😛 Ciotka bardzo się stresowała przed wsiadaniem za kierownicę, więc jeszcze przed wyjściem z domu wzięła… tabletkę na uspokojenie.
-Ciociu, ty mi nie mów, że teraz będziemy jechać?- pytam dość nieśmiało, bo znam ją doskonale i boję się, że zaraz się na mnie wydrze.
-OCZYWIŚCIE! A co to takiego? Ja inaczej nie pojadę! Zresztą to nic takiego. A ty nie dyskutuj, tylko bierz kluczyki i idziemy. Idziemy, nie? Boisz się? Bo ja się boję.
Bożesz… przecież widzę, że się boi! Ręce jej się trzęsą i to nie od braku alkoholu! Inaczej tabletek by nie brała! Nie chcę z nią jechać, nie chcę… Jak nie wsiądę z nią do auta, to będzie na mnie wrzeszczeć i nie odezwie się do mnie przez najbliższy miesiąc. Bo przecież co ja wiem o życiu!
Wsiadamy.
Trzęsącymi się rękoma odpala papierosa. Oczywiście.
-Trzymaj pudełko i w ogóle trzymaj mi tego papierosa, bo ja muszę mieć ręce na kierownicy a ty będziesz mi podawać papierosa do ust.
Pięknie… awansowałam na podajnika fajek 😛
Nerwowo poprawia lusterka, zapina pasy i wkłada kluczyk do stacyjki. Odpala. Samochodem potrząsa i … NIC.
Na jej twarzy maluje się duże zdziwienie.
-Ciociu… a nacisnęłaś sprzęgło…?
I tu nastąpiła pierwsza wiązanka wulgaryzmów. W oczach ma szał. Ja się tulę sama w sobie i spinam tak samo, jak wtedy gdy miałam na studiach kolokwium z gry na pianinie a grać NIE UMIAŁAM i nie chciałam a na pewno nie przed całą grupą… Nieważne 😛
-Ciociu, to może jeszcze jedną tabletusię ci dam…?- pytam nieśmiało i zadziornie 😛 Bo ja już tej naszej jazdy nie widzę i nie czuję…
W końcu udaje nam się wyjechać na ulicę. Wrzeszczy na każdy samochód, który jest w zasięgu jej wzroku. Ciągle każe mi podawać sobie papierosa. Ruchy kierownicą wykonuje za kolkiemnerwowo. Hamuje w ostatniej chwili (cud, że w ogóle hamuje…). Żółte światło nie jest dla niej żadnym ostrzeżeniem. Pierwsze sekundy czerwonego również nie.  A ja? Ja się BOJĘ. Oczy mam szeroko otwarte a zmysły wyostrzone jak antylopa na sawannie.
Po jakiś 10 minutach jazdy, ciotka jakimś cudem omija rowerzystę.
-Cholerni rowerzyści! W domu z dupą siedzieć a nie po ulicach jeździć! Ja to bym ich wszystkich wystrzelała!
Uuuu… ciocia ma zapędy hitlerowskie. Nadawałaby się. Z tą posturą i szałem w oczach miałaby możliwość wykończyć nie jedną zlęknioną i zaszczutą istotę…
Rowerzysta na swoje nieszczęście dojechał do nas na czerwonym świetle. Jakoś równowaga mu się zachwiała i dotknął przez przypadek samochodu ciotki. DOTKNĄŁ. A w tamtą jakby piorun strzelił… Odpina pasy, ze wściekłością otwiera drzwi i wysiada z samochodu.
Czołg naciera…
Nie chcę na to patrzeć, bo obawiam się, że ona go pobije. Chcę ZNIKNĄĆ. Zsuwam się z fotela, ręką zakrywam twarz i udaję, że zniknęłam. Tak, jak w dzieciństwie chowałam się pod kołdrę i udawałam, że mnie nie ma… Drze się na niego. Po prostu drze. To umie robić najlepiej. Drzeć się. Na męża, na współpracowników, na dziadków i na siostrę swoją czyli moją matkę. Nie ma się co dziwić, że wszyscy ją omijają szerokim łukiem.
Jakimś cudem dojechałyśmy na miejsce…
-Dziecko, coś ty taka poważna i zestresowana?- pyta się mnie moja Rodzicielka po powrocie do domu- ciotunia cię wykończyła?- śmieje się.
-A tobie, matka dowcip się wyostrzył? Nie chcę o tym gadać, chcę o tym zapomnieć. Zresztą niedługo sama się z nią przejedziesz, to poczujesz prawdziwe EMOCJE- odpowiadam zaczepnie 😉
-Ty mnie, dziecko nie strasz!
Gdzieżbym śmiała 😛

I pojechały… Rodzicielka z drogi wysłała mi dwa smsy. Pierwszy z prośbą o modlitwę a drugi ze wskazówkami jaki utwór chciałaby, żeby był puszczony na jej pogrzebie 😛
-Uuuu, mamusia a co ty taka bladziutka? Ciotunia cię wykończyła?- pytam Rodzicielki po jej powrocie z wycieczki samochodowej.
-Jesteś złośliwa.
Gdzieżbym śmiała 😛
-Czy znów jechała na prochach?
-Oczywiście, że TAK! I to nie jednym!
Pięknie. Prochowiec.
-A próbowałaś coś jej przetłumaczyć?
-Wydarła się na mnie. I przecież ona nie hamuje na czerwonym świetle!
Nie hamuje. Czyli nic nowego.

Na pewno słyszeliście o kierowcy, który szalał po sopockim molo. Nie był pod wpływem alkoholu ani pod wpływem narkotyków. A co z LEKAMI???? Dlaczego nie bada się kierowców pod kątem obecności we krwi niedozwolonej ilości psychotropów???

Moja ciotka stylu jazdy przez te lata nie zmieniła. Czerwone światło to dla niej pikuś. Tabletki na uspokojenie i tabletki przeciwbólowe? To przecież nieodłączny zestaw kierowcy. A w wydychanym powietrzu ani śladu alkoholu.
Cudnie. Bajecznie wprost.

Jakim cudem ta kobieta się jeszcze nie zabiła? Albo kogoś…? Jak sobie pomyślę, że tacy ludzie wsiadają za kierownicę, to odechciewa mi się prowadzić samochód.
A zresztą jaki to paradoks, że ja trzeźwa i czyściuteńka jak poranna rosa spowodowałam wypadek, a ciotunia jedyne co uszkodziła w samochodzie podczas swojej kariery kierowcy, to lakier- ocierając się o inny samochód na parkingu…

jeden z ostatnich dni

obrz2Powrót do pracy po miesięcznym zwolnieniu nie był najłatwiejszy, ale wiedziałam czego się spodziewać, więc z w miarę wysoko podniesioną głową podreptałam do roboty. Trafiłam na czas urlopów i … zwolnień. Ciężki czas i mnóstwo pracy. I wcale mnie to nie przerażało. Mogę pracować i mogę mieć zawalone biurko dokumentami, byleby tylko nikt nade mną nie stał, nie poganiał i nie straszył zwolnieniem, jak to ma w swoim zwyczaju czynić Oślica.
Atmosfera w zakładzie prawie niczym się nie różniła od tej, jaka była przed wypadkiem, tylko Maczo miał więcej pracy. Zastępował kierowniczkę i bardzo dobrze mu to szło. Radził się mnie w pewnych kwestiach i opowiadał jakie bzdury się dzieją podczas zebrań zarządu. Naprawdę dobrze nam się pracowało. Sama byłam zaskoczona efektem moich spostrzeżeń. Odcięliśmy się od naszego działu i wspieraliśmy nawzajem. Byłam bardzo miło zaskoczona zmianą w zachowaniu Maczo i w jego stylu pracy.
Po całym intensywnym tygodniu dostałam wiadomość, że czeka mnie kara za to, że miesiąc byłam na zwolnieniu. Nic nowego. Spodziewałam się tego. Jeszcze nie trafił się u nas pracownik, który po dłuższym, niż tygodniowym zwolnieniu nie zostałby oddelegowany do innego działu lub zwolniony. Brałam to pod uwagę, więc nawet nie byłam tyle zaskoczona, co zła i cholernie rozgoryczona. Czy Maczo wiedział o tych planach wobec mnie? Od razu zauważył, że jest ze mną coś nie tak. Stałam zamyślona przy ksero i zbierałam myśli.
-Chomik, co się z tobą dzieje? Wszystko jest dobrze? Potrzebujesz czegoś?
To była taka prawdziwa troska. Nic z podtekstem (!)
-Nie, wszystko okej. Głowa mnie bardzo boli i to dlatego. Trochę źle się czuję, ale to przejdzie.
-Szkoda mi ciebie. Przytuliłbym cię, ale wiem, że ty nie będziesz chciała.
-No widzisz? Jak ty mnie już dobrze znasz.- uśmiecham się. Szczerze się uśmiecham.
Stoi bardzo blisko mnie. Rozmawiamy szeptem, żeby nikt z działu z pokoju obok nas nie usłyszał.
-Chomiczku, a powiedz mi tak szczerze dlaczego ty nie uległaś? Tyle razy cię namawiałem? Ile jest powodów dla których mnie odtrącasz? Czy to dlatego, że jestem te 2 cm niższy od ciebie?
Śmieję się. Czy on naprawdę uważa, że jego rodzina to nie problem?
-Nie, 2 cm to żadna różnica.
-To dlaczego? Ile jest tych powodów? Jeden? Powiedz, że jeden?
-Dwa największe powody- oba mają ręce i nogi. Jeszcze jakieś drobiazgi by się też znalazły.
-To już mnie trochę podbudowałaś. Gdybym nie miał rodziny, to inaczej by to wyglądało, prawda?
-Nie wiem. Nie myślałam o tym i nie ma sensu o tym myśleć.
Nie chcę wchodzić z nim w dyskusję, bo to najprawdopodobniej ostatni dzień naszej wspólnej pracy. Jest mi przykro. Jest mi cholernie przykro.
Maczo mnie obejmuje a mnie się chce płakać. Tak cholernie potrzebuję, żeby mnie ktoś przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Potrzebuję odrobiny wsparcia. Taka jestem w sobie silna, że nie pamiętam jak to jest, kiedy mężczyzna zdejmuje z kobiety całą odpowiedzialność. ZAPOMNIAŁAM.
Biorę głęboki wdech i zdejmuję jego rękę z mojej talii. Siadam do biurka. Wszystko wraca do normy. Pracujemy szybko i dość efektywnie. Intensywnie piszemy pisma i przerzucamy wszystkie dokumenty. Mimo wszystko musimy jednak zostać w zakładzie chwilę dłużej. Cały czas się zastanawiam czy on wie, że to nasz ostatni dzień wspólnej pracy. Nie sądzę…
Kompletnie sami w całym budynku. Cisza. Czuję, że on na siłę przedłuża nasze wyjście z pracy. Dobrze nam się rozmawia. I o pracy i o wszystkim. Muszę podjąć decyzję o wyjściu, bo nie ma sensu przedłużać spraw nieuniknionych. Podaje mi torbę, otwiera mi drzwi, jak zwykle mówi jakiś komplement i wychodzimy na parking. W tym jest zawsze dobry. To właśnie to kręci kobiety- to jego traktowanie kobiety jak prawdziwą damę. Gdyby się czasem zamknął i nie gadał bzdur, mógłby mieć prawie każdą.
Na parkingu nie ma nikogo. Wszyscy już w drodze do domu. Jest jakaś dziwna atmosfera… Coś wisi w powietrzu a ja wiem, że muszę to zdmuchnąć.
-Pocałuj mnie. Chociaż pocałuj. Ile mam cię prosić?

Chomikowa, co ci zależy? Zabaw się. To twój ostatni dzień z nim. Pierwszy raz w życiu się zabaw, zaszalej. Co ci zależy??? Schowaj swoje zasady, swoje zmartwienia dnia następnego i ŻYJ.

Wsiadam do samochodu. Jest mi z tego wszystkiego tak cholernie przykro. Jestem pełna rozgoryczenia. Ruszam  z piskiem opon. Macham mu na pożegnanie, jak gdyby nigdy nic. Chcę być już w domu. Moim domu…

Chomikowa na rozmowie kwalifikacyjnej

rozmowaNareszcie po wielu żmudnych tygodniach rozsyłania CV i listów motywacyjnych zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną. Ogłoszenie o pracy było stworzone dla mnie, wręcz krzyczało „Chomikowa, Chomikowa! To ja dla ciebie tutaj zostałam stworzona, dla ciebie i pod ciebie, chodź do mnie i zaopiekuj się mną!”. Pędzę! Pędzę! Jestem stworzona do opieki nad nową pracą! Jestem w ogóle stworzona do ZMIANY tej cholernej pracy.
Nawet się specjalnie nie stresuję. Przecież nie zależy od tego moje życie. Przecież mniej więcej wiem, o co zostanę zapytana. A poza tym przeszłam w swoim życiu przez tyle randek, że już żadna rozmowa mnie nie zdziwi i nie zaskoczy 😛
Z pracy wyrywam się kilka minut wcześniej (akurat Maczo pełnił rolę kierownika, więc z czystym sumieniem mogłam wyjść o której chcę). W samochodzie zakładam elegancką białą spódniczkę, zmieniam stanik, aby był pod kolor bluzki (muszę przejrzeń zasoby Internetu, bo panowie, którzy akurat budowali blok naprzeciwko firmy, w której chciałabym pracować na BANK zrobili mi zdjęcia), bluzkę, biorę łyk wody i dostojnym krokiem prę do przodu 🙂
Zostaję zaproszona do przyjemnego pokoju i oczekuję na właściciela firmy. Po niecałych 10 minutach (z nudów już myślałam, żeby zacząć przeglądać blog w telefonie 😉 ) wita się ze mną uśmiechnięty mężczyzna. Witamy się, odstawiamy standardową szopkę przedwstępną, po czym pada pytanie numer 1:
– Pani Chomikowa (umarłabym, gdyby naprawdę tak się do mnie zwrócił 😀 ), aktualnie pani pracuje w… w… jaka długa nazwa…, więc nie jest pani bezrobotna. Czemu chce pani zmienić pracę?
Bo jeszcze dwa miesiące pracy z Oślicą i albo wyląduję w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, albo w zamkniętym zakładzie karnym za morderstwo. Każdy ma jakieś granice. Zaczynam być zdesperowana i już myślę o pracy na kasie z Biedronce, ale nie wiem czy z wykształceniem wyższym i podyplomowym to mnie przyjmą… Dlatego pozostajecie mi WY 😛 Jako OSTATNIA DESKA RATUNKU.
– Pracowała pani wcześniej w szkole. Czemu zmieniła pani zawód?
Bo bym gnoja, który sikał do kosza na śmieci zatłukła a jego matkę za sam wygląd wsadziła do więzienia i wykastrowała jak kocicę, bo tacy ludzie dzieci mieć nie powinni.
-Czy wie pani czym się zajmujemy?
Pewnie, że wiem. Każdy głupi wie. Niepokoi mnie jedynie to, że macie do czynienia z rodzicami dzieci. Nie wiem czy nie stanę się nieobliczalna. Ale pan wydaje się normalny. Najważniejsze, żeby pan był normalny! To mnie podnosi na duchu! Niech mnie pan przyjmie, pliiiiissss…
-Jakie ma pani zalety, które ułatwiłyby pani pracę na tym stanowisku?
O rety! Ja mogę mówić cały wieczór o moich zaletach! Ja mam same zalety! Jestem mądra, dowcipna, piękna, robię świetną jajecznicę i inne rzeczy świetnie robię 😉 , świetnie udaję zainteresowanie, umiem pisać bloga… tzn. wydaje mi się, że umiem. Ale to znaczy, że SKROMNA JESTEM a to na pewno jest bardzo ważne w pracy! Nie jest…? Hmmm… I zapomniałabym! Najważniejsze! Prawie ze wszystkimi się dogaduję, tylko z szefową nie za bardzo i tu wracamy do punktu wyjścia… Bo wie pan, PAN MNIE MUSI PRZYJĄĆ, BO JA JĄ ZATŁUKĘ.
Tak więc widzi pan… SAME ZALETY! To na pewno przez to jestem singielką 😛
-A jakie ma pani wady, które mogłyby pani utrudniać pracę na tym stanowisku?
Panie, jakie WADY? Toż to ja idealna jestem! Niech pan zapyta tych, co mojego bloga czytają! Bo kto mnie zna lepiej od nich! WAD NIE POSIADAM. Chodzący IDEAŁ. I dlatego jestem singielką 😛
To rozmowa kwalifikacyjna a nie rozmowa w sprawie ślubu…? Ojej… pomyliło mi się już wszystko…
-A ile chciałaby pani zarabiać?
Tyle, żeby mi na chleb i moje Pędzidło starczyło… O wakacjach już przestałam marzyć, bo samej na wakacje nie wyjadę a na pewno nie za granicę. A urlop w Polsce to się nie liczy, bo pada deszcz. Tak więc na pewno nie mniej, niż teraz. Nie mogę mniej. No chyba, że mi pan zagwarantuje, że Oślicy już więcej na oczy nie zobaczę, to przemyślę niższe wynagrodzenie, obiecuję. Ale za darmo to ja też nie chcę. Wiem… mam wymagania, prawda? Bardzo dużo wymagam- normalnej atmosfery i jako-takiego wynagrodzenia…
-A to czemu nie chciałaby pani więcej zarabiać?
Pewnie, żebym chciała, ale warunki mamy jakie mamy. Jak sobie znajdę bogatego męża (jest pan bogaty???), to nie będę myśleć o tym, że nie wyjadę na zagraniczny urlop, tylko wyjadę. Chcę, żeby mnie było stać na Pędzidło i na mnie. Z całą resztą będę sobie jakoś radzić.
-A jakie są pani warunki mieszkaniowe? Mieszka pani sama, z rodzicami?
Yyyyy????????
A jednak coś mnie zaskoczyło na tej rozmowie… Zawsze trafi się jakiś kwiatuszek, który swym zapachem i wyglądem powali kobietę na glebę. Czemu miało służyć to pytanie? Ktoś wie…?
To jednak nie jest pan bogaty, skoro  szuka pan swojego lokum…? A może dla swoich dzieci? Czy dla współpracowników? Będziemy pracować u mnie w domu? Ale z kim? Z panem? U MNIE???? Ale ja nie gotuję, tzn. kiepsko. Ale chleb już potrafię upiec! A poza tym skoro rodziców mam na dole, to w nocy wszystko słychać. Więc ja w nocy PRACOWAĆ nie mogę. A w ogóle o jakiej my pracy mówimy…? Bo miała być związana z tym, co robię teraz w pracy a nie z tym, co mam na myśli…
-Czy ma pani jakieś pytania?
Pytań może niekoniecznie, ale niech mnie pan przyjmie. Proszę, błagam. Tak, ja wiem, że się uczepiłam pana nogi, ale mnie BARDZO zależy. Jestem w patowej sytuacji. Za chwilę mnie zwolnią. kolega z pracy zaczął się zachowywać podejrzanie uroczo, to nic dobrego nie wróży. Poza tym ciągle kogoś zwalniają. Ja już nie mogę… Ale niech mi pan da dokończyć a nie strąca mnie pan ze swojej nogi. No błagam pana… Dobrze, już wychodzę, niech mnie pan tak nie popycha… Ale ja będę grzeczna, ja rodziców z domu wyrzucę, więc w nocy też będę mogła pracować, ale pod warunkiem, że jest pan bogaty i nie ma pan żony i dzieci. Zęby pan ma, potrafi pan zdania składać, więc SPOKO.
To JAK? MAM TĘ ROBOTĘ????????

o niemowlaku i kolejnym swataniu

motorMoja N. jakiś czas temu poprosiła mnie, żebym zajęła się jej synkiem podczas wesela jej brata. Cała rodzina na zabawie, więc tylko ja jedna zostałam jako kamikadze 😉 Musiała być przekonana, że odmówię, bo próbowała mnie „przekupić” wizją samych przystojniaków na ślubie i na poprawinach, w których miałam uczestniczyć 😉 Głupiutka ta moja N. 😉 I tak maluchem bym się zajęła i tak- nawet jakby roztaczała się przede mną wizja spędzenia poprawin z samymi babciami lub męskimi „nieszczęściami”.

Wesele odbyło się w ten weekend. W ten upał. Maluszek dość dzielnie znosił południowe temperatury i moją ciągłą obecność 😉 N. na ślubie entuzjastycznie wskazuje mi kilku przystojniaków, z którymi najchętniej połączyłaby mnie węzłem małżeńskim  😛 Musiałam zaraz jej zapał ostudzić wskazując stojące nieopodal nich ich partnerki.
-Kurczę, no faktycznie… Pozajmowani- rozczarowanie ma na twarzy wypisane większe od mojego!- Ale Chomikowa! Popatrz na tego- jest sam! Mówię ci, że on jest sam!
Jakoś nie widzi mi się, żeby taki facet był sam. W naszym wieku mało kto jest SAM. Singielką mam wrażenie, że jestem już na tym świecie tylko ja 😛  Wzdycham sobie ciężko i już się nie odzywam, bo mi N. jak zwykle zaraz powie, że zbyt pesymistycznie do życia podchodzę.
Ślub oczywiście piękny. Gdzieś z boku stoi dziewczyna, która rewelacyjnie śpiewa Ave Maria. Nie wiem czemu rozczulają mnie te imprezy… Te przysięgi… Nawet ksiądz, który brzmi jak młodsza wersja Hitlera nie jest w stanie popsuć tego całego nastroju. Maluszek zaczyna płakać (jakby go przeraziła wizja „i nie opuszczę cię aż do śmierci” 😛 ), więc N. z mężem udała się na zewnątrz kościoła. Jakie było moje zdziwienie, kiedy kilka minut później N. dowiedziała się od kogoś całej biografii mojego „przyszłego męża”, który „jest po rozwodzie i jest SAM i on jest dla ciebie, Chomiczku stworzony!”. Ten jej wieczny optymizm! Bawi mnie, jak zwykle mnie bawi 🙂
Do mojego „przyszłego męża” podchodzi dziewczyna, która śpiewała Ave Maria. Uwiesza się na nim. Charakterystycznie. Tak kobieta daje znać, że „ON JEST MÓJ! NIE RUSZAĆ! NAWET NIE OBWĄCHIWAĆ!”.
Nic nowego.
-I popatrz N. Mówiłam, że to niemożliwe, żeby on był sam.
-NIEMOŻLIWE! Przecież on jest po rozwodzie, a ta dziewczyna jest szkaradna! Co on w niej widzi???- N. zawsze dziwi się jak mała dziewczynka 🙂
-Ale ma śliczny głos, więc nadrabia brak urody. Daj spokój.
-Ale tyko głos! Ona w butach na obcasie chodzić nie potrafi! I ma posturę jak facet a ty jesteś śliczna!
I wielka 😛

Wieczorem maluch nie chce usnąć. Jest mu za ciepło i jest za głośno. Światła pogaszone, okna pozamykane. Jest za duszno. N. z mężem są zdenerwowani. Pierwszy raz od kiedy mają dziecko chcą iść się pobawić. Atmosfera jest napięta. Proponuję im, żeby poszli się pobawić a ja małego uśpię. Nie zgadzają się. Mama N. lituje się nade mną i przynosi mi jedzenie. Tylko w łazience mogę zapalić światło, więc tam spożywam ziemniaczki, kotleciki i surówkę 😀 Przychodzi do mnie N. z mężem. Wszyscy zjadamy ciepłe danie w toalecie. Nic tak nie łączy jak wspólny posiłek w warunkach ekstremalnych 😀
Robi się już późno a mały ciągle popłakuje. Robi mi się bardzo szkoda N. Proszę ją, żeby poszła chociaż na kilka minut na parkiet, ale ona uparcie siedzi koło łóżeczka. Nie wiem jak mam ją zmotywować…
-Ty idź i mi MĘŻA znajdź!
O! Rozpogadza się!
-No, ale gdzie?
-No na sali weselnej albo wśród miejscowych!- robię co mogę.
-No coś ty! Takiego ze świnkami i kurami miejscowego mam ci znaleźć???
-Przecież wszyscy mi mówią, że mam za duże wymagania, więc niech i będzie taki ze świnkami i kurami! Tylko niech nie będzie dużo niższy! Warunki znasz!
-Zapomnij, nigdzie nie idę. A już na pewno takiego chłopa ci nie przyprowadzę. Na to nie licz.
No co za matka uparta 😛
Maluszek przebrany z zapoconego body w końcu zasypia. Rodzice idą na zabawę. Jestem zmęczona i boli mnie głowa. W końcu przestaję być czujna jak wypłoszona sarenka w lesie i nie reagują na każde westchnięcie dzieciaszka. Zasypiam mimo dudniącej muzyki Maryli Rodowicz, Zbigniewa Wodeckiego i męczących słów przeboju wszechczasów „Ona tańczy dla mnie”.

Rankiem pytam się zaczepnie N. czy znalazła w końcu dla mnie tego męża 😛
-Wiesz co Chomikowa, no wśród gości to niestety wolny był tylko taki malutki chłopak, który wzbudzał tylko odczucia matczyne nawet we mnie. Uroczy był, ale uwierz mi, że to on tobie siadałby na kolanach. ODPADA.
Wybucham śmiechem. Nic nowego.
-Ty! Chomik!-wtrąca się mąż N.- ty idź na dół do kawiarni, kup sobie kawę, bo tam siedzi taki zarąbisty motorzysta! Fajny motor i fajny chłopak!
Śmiać mi się chce. Już nawet Pan Mąż chce mnie mieć z głowy 😛
-Serio?! Chomik! Idziemy! Ja z tobą też się chętnie tej kawy napiję!- już widzę te iskierki działania w oczach N. 😛
Schodzimy do kawiarni i szukam wzrokiem tego zarąbistego MOTORZYSTY 😀
Siedzi przy stoliku takie Toto, co ledwo główką znad stołu wystaje. Przychylam się mało dyskretnie, bo jak na moje oko, to chyba nóżkami nawet podłogi nie dotyka 😛
-Boże! Jak mój mąż coś powie, to mnie ręce opadają… Nie dość, że malutki, to jeszcze jaki chudy!
No faktycznie. Jego tyłek to jak mój jeden pośladek. Tragedia.
N. rozpaczliwie rozgląda się po kawiarni. Widzę, że jej celem na ten dzień było znalezienie mi MĘŹA albo chociaż KOCHANKA 😀
-Patrz! Tam jest taki fajny! WYSOKI!- trąca mi rękę z kawą tak, że prawie oblewam moją nowiusieńką śliczną bluzeczkę.
-Mała! On nie jest wart oblewania mojej bluzeczki! Co w nim takiego zajebistego??? Jego twarz nie wyraża ani grama inteligencji!
-Nie wiem! Wysoki jest! i… i…- i widzę, że jej argumentów brakuje 😛 – i KOSZULĘ MA!
Leżę… 😀

Posiadanie koszuli jako argument nie do odparcia 😀 Normalnie BIORĘ 😀

po tylu latach?

Wierzyć mi się nie chce! Po 6 latach facetowi się przypomniało! Nastąpił raptem jakiś przypływ uczuć i mu się PRZYPOMNIAŁO! I jak on mnie bardzo przeprasza i jak on żałuje.
Czego?
Tego, że mnie w jajko wielkanocne zrobił.
Ile ja miałam lat 6 lat temu…???
Ojej! Niewiele 😛
O czym ja wtedy myślałam? Jakie miałam marzenia?
Pstro w głowie miałam. A teraz niewiele lepiej 😛 Jednak dwa dni po nim przepłakałam w poduszkę… a raczej w chusteczki, bo poduszek nie używam. Co na pewno… to troszkę mi się priorytety pozmieniały. Ech.

Tak więc ŻAŁUJE.
Rozkosznie.
-Ja wiem, co wtedy zrobiłem. Ja cię przepraszam, ale ja przez te lata myślałem o tobie.
-Przeprosin to ja od ciebie wcale nie oczekuję. Ja w ogóle niczego nie oczekuję. A poza tym ty się przeprowadziłeś bardzo daleko stąd.
-Ja do ciebie przyjadę. Podaj mi tylko adres i ja u ciebie będę.
-Przejedziesz 300 km, żeby ze mną POROZMAWIAĆ? Absurd.
-Nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko jest możliwe. Przyjadę, tylko podaj mi adres.
-Oczywiście, że wszystko jest możliwe. Nawet niemożliwy kontakt z tobą stał się możliwy. A mieszkam tam, gdzie mieszkałam. Adres bez zmian.
-Ale ja przecież nigdy nie byłem u ciebie. Nie znam twojego adresu. Musisz mi podać adres i będę.
Uuuuu… FATALNIE. Nie zna adresu.
-Użyj wyobraźni 😛

P.S. Jakby ktoś nie zauważył, to Chomikowa, aby nie odstawać od reszty, pojawiła się na fejsie… 😛
Tak delikatnie daję coś do zrozumienia 😉

https://www.facebook.com/pages/Niecodzienne-notatki-blog/670020469743849

że ja niby mam wymagania???

Koleżanki nadal martwią o tę moją samotność… Moja N. się nawet mnie nie zapytała, czy skoro mam tyyyyle wolnego czasu (tyle, to znaczy ile? Czy ja się skarżę na NUDĘ? 😉 ), to nie mogłabym sobie spróbować poszukać jakiegoś księcia i zalogować się na jakimś portalu.
-Książąt w dzisiejszych czasach nie ma. Tak samo jak rycerzy. Wszyscy wyginęli razem ze smokami. Ja już to nawet ostatnio omówiłam z kilkoma osobami- oświecam nieoświeconą.
-No dobrze, dobrze. Ja cię nie namawiam.
Widzę, że jest rozczarowana. Cóż, ja też już wiele razy byłam rozczarowana i stąd jestem w punkcie, w którym jestem.
Temat elegancko zamknęłyśmy.
W mniej więcej tym samym czasie spotkałam się z moją drugą koleżanką (ta od kulturalnego kierowcy). Dziewczyna jest zalogowana na jakimś portalu i tam próbuje znaleźć mężczyznę swojego życia.
-Chomiczku, a może ty byś się zalogowała, hm? Ja wiem jak to brzmi, ale może chociaż tobie się uda…?
-Ja ci bardzo dziękuję za troskę, ale chyba jednak na razie nie.
-Ale słuchaj, tu jest wielu facetów. I wysocy, i niscy i niektórzy mają nawet poczucie humoru i PRACĘ!
Oooo, ta „praca” mnie urzekła 😛
-Ja wiem jak to jest na tych portalach, miałam w swoim życiu epizod związany z portalem randkowym, więc doskonale wiem czym to pachnie i wiem, że ja na dzień dzisiejszy mam na to straszne uczulenie i brakuje mi cierpliwości a poza tym nie ręczę za siebie w momencie, gdyby się mnie facet zapytał czy mam tatuaż albo ile zarabiam 😛
-Ale ty uparta jesteś…
-Jestem, owszem.
-Chodź, ja ci chociaż kilku pokażę, takich wysokich specjalnie dla ciebie znajdziemy. Ja się nawet z jednym takim wysokim widziałam, to pomyślałam od razu o tobie!
-O mnie?! Kobieto, to TY masz sobie faceta znaleźć, to ty szukasz miłości a o mnie myślisz jak idziesz na randki????
-No tak wyszło. Nie zmieniaj tematu.
Otwiera komputer a ja głęboko wzdycham.
-Ty Chomikowa przestań wzdychać! Nie dyskutuj!
-Ja? Gdzieżbym śmiała! Ja w ogóle daleka jestem od dyskusji, ale wzdychać mi nie zabraniaj!
Wklepuje kryteria. Nie może być o głowę niższy! A resztę jakoś się dopasuje 😛
Wyświetla się kilkadziesiąt facetów. Przeglądamy, przeglądamy a mnie się coraz bardziej NIE CHCE.

Aż tu NAGLE!
Wyświetla mi się profil całkiem ciekawego człowieka. Wierny, czuły, sarkastyczny! Inteligencja bije z jego twarzy, DOWCIP SIĘ go trzyma! Nie wiem co prawda czy zna podstawowe zasady kultury i czy przypadkiem nie jest wielbicielem Coli 😛 Ale magnetyzuje mnie ta wymarzona partnerka! Już się odnajduję w jego wszystkich wymaganiach! Toż to on mnie opisuje! Ten jego ideał to JA! Już normalnie widzę nas przed ołtarzem 😛 Już wybieram suknię ślubną. Już szykuję listę gości weselnych. Już słyszę marsz weselny. Już wybieram imiona dla naszych pięknych i idealnych dzieci… gdy doczytuję na samym dole (tak jak w umowach- drobnym druczkiem) „Moja wymarzona musi kochać psy”.
?!
Zarąbiście.
A co, jeśli wymarzona ma alergie na wszystkie czworonogi???? No kocha psy, kocha, ale ma ALERGIĘ!
Prycham z niedowierzania.
No żeby dyskwalifikować człowieka z powodu ALERGII?! Niewiarygodne.
😛

wypadek, popęd seksualny i szczęście żony

kajdankiOd czasu do czasu odbieram telefony od znajomych z pracy. Wiedzą, że raczej niechętna jestem telefonom z pracy, więc starają się je ograniczyć do minimum. Inaczej jest z moim kolegą Maczo- gdzież tam jakiekolwiek konwenanse, zapytania o zdrowie i inne banalne sprawy. Przecież facet pod każdym względem jest niebanalny 😛
Kilka dni temu wykonał do mnie któryś z kolei telefon. Już wiem, że nudno nie będzie NA PEWNO 😛 Kilka kurtuazyjnych pytań, zorientowanie się na jakim poziomie jest moje poczucie humoru i jakakolwiek chęć prowadzenia rozmów, po czym zagaja:
-Chomiczkuuu- Oho! Jak już zwraca się do mnie tak pieszczotliwie i przeciąga me imię, to wiem, że pierdyknie we mnie jakąś złotą myślą…- Ale ja myślę, że ty po tym wszystkim będziesz miała większy popęd seksualny, prawda?
😀 Dobrze, że akurat leżałam sobie w moim wyrku, to oszczędziłam tyłek przed obtłuczeniem po upadku na glebę.
Z tego co ja wiem, to z moim libido było i jest wszystko super, ale cóż… to moje subiektywne odczucia 😛
-Facet, a jaki wpływ może mieć to wszystko na mój popęd? Niektórzy po szpitalach to nawet nie myślą o seksie a ty liczysz na to, że u mnie będzie jeszcze lepiej, niż było???
-Ależ oczywiście! To ty nie słyszałaś o wpływie szpitali na libido? A ja oczywiście jestem do usług! Może w końcu coś z tego będzie! Bo ile można cię nagabywać… zniechęcam się powoli.
Aktorem może nie jest Oskarowym, ale rozwija się facet, ROZWIJA. Kto wie jaki poziom osiągnie na stare lata 😛
– Jakie ty masz szczęście, że mnie to wszystko już po tych wszystkich miesiącach naszej wspólnej pracy po prostu BAWI.
-Ja w ogóle mam w życiu bardzo dużo szczęścia.- taką mnie informacją poczęstował.

Jaka szkoda, że jego żona nie ma tyle samo szczęścia…

wspomnienia o stalkingu

Twilight_StalkersJakiś czas temu w jedym z kobiecych pism czytałam artykuł o stalkingu.
Def: Stalking – termin pochodzący z języka angielskiego, który oznacza „podchody” lub „skradanie się”. (…) Obecnie stalking jest definiowany jako „złośliwe i powtarzające się nagabywanie, naprzykrzanie się czy prześladowanie, zagrażające czyjemuś bezpieczeństwu”. Stalking jest często powiązany z czynami karalnymi, tj. obrazą i zniewagą, zniszczeniem mienia, przemocą domową. Przykładowe zachowania definiowane jako stalking to śledzenie ofiary, osaczanie jej (np. poprzez ciągłe wizyty, telefony, smsy, pocztę elektroniczną, podarunki) i ciągłe, powtarzające się nagabywanie. Działania te są szczególnie niebezpieczne, gdy mogą przybrać formę przemocy fizycznej, zagrażającej życiu ofiary.W polskim kodeksie karnym stalking (zdefiniowany jako uporczywe, złośliwe nękanie mogące wywołać poczucie zagrożenia) stanowi przestępstwo, zagrożone karą pozbawienia wolności do 3 lat lub – w przypadku doprowadzenia ofiary do próby samobójczej – do 10 lat (źródło- Wikipedia).

W artykule swoje doświadczenia z prześladowcą opisuje Pani Agata- inteligentna młoda kobieta pracują w jednej z najlepszych drogerii w Polsce i ubiegająca się o stanowisko kierownicze, na które pracowała kilka lat i włożyła w nie niemało wysiłku. Pewnego dnia otrzymała mmsa ze zdjęciem przedstawiającym ją w pracy. Od tej chwili jej życie zaczynało przypominać piekło- codzienne smsy proponujące spotkanie, wyznania miłości przeplatane groźbami zabójstwa lub trwałego okaleczenia. Zdenerwowanie i strach kobiety pogłębił się, kiedy w skrzynce pocztowej znalazła martwego ptaka. Prześladowca znał jej adres zamieszkania, jej plan dnia, ulubione posiłki, ulubione knajpy, imiona rodziców… Kiedy w końcu za namową siostry udała się na Policję, funkcjonariuszka ją wyśmiała i powiedziała, że sama chciałaby mieć takiego adoratora (sic!).
Nie trzeba się domyślać, że dziewczyna się załamała, zrezygnowała z pracy, nie wychodziła z domu. Jej życie generalnie runęło w gruzach. Bajka, po prostu bajka. Wszystko przez chorego psychicznie człowieka, który powinien życie spędzić w odosobnieniu.
Czytając ten artykuł, przed oczami zaczęły mi się pojawiać wszystkie sceny z życia, w których niestety główną bohaterką byłam ja i pewien jegomość. Poznała nas nasza ówczesna wspólna koleżanka. Po niedługim okresie naszej znajomości, zaczęłam dostrzegać w nim zachowania, których nie mogłam akceptować i które nie były powszechnie uznawane za NORMALNE.  Miał w swoim zwyczaju przepytywać mnie z tego, z kim się spotkałam, ile czasu z nim spędziłam, o czym rozmawiałam… i wiele innych.  Taki malutki wywiadzik z lampką świecącą prosto w oczy.
Kontakt w końcu urwałam a raczej myślałam, że urwałam.

Pamiętam jak dziś smsy z przeróżnych numerów telefonów m.in.  o treści „Znów ufarbowałaś włosy. Chcesz się podobać facetom? Nie będziesz miała żadnego, bo zginiesz”, „Jestem o krok za tobą i zawsze będę, dopóki będziesz, suko chodzić po tym świecie” lub „A jednak znów się z nim umówiłaś. Naprawdę lubisz takich żenujących typów? On tego też pożałuje”. Akurat wtedy ten „on” pomógł mi rozwiązać sprawę. Zgłosił sprawę na Policję o nękaniu. Nas obojga. Bo jego numer telefonu i adres też zdobył.
Głuche telefony odbierali moi dziadkowie, Rodzicielka w pracy i oczywiście ja- z komórki i ze stacjonarnego.
Na poczcie e-mailowej wykupiłam usługę, która pozwalała mi śledzić ilość wejść na moją skrzynkę wraz z podanym numerem IP komputera. Byłam oszołomiona… Codziennie po 4-5 razy logował się na mojej poczcie. Czytał moje prywatne wiadomości. Hasło zmieniałam 2 razy. Miał facet zacięcie, cierpliwość i… znajomości. Sam kiedyś mi się przyznał, że w tym wszystkim pomagał mu kolega- policjant, który dostarczał mu danych telefonicznych do mojej rodziny oraz adresowych. Trafił mi się facet…  Taki nieskazitelny student Prawa i Administracji…
Ryczałam, nie spałam, łykałam leki uspokajające (mam usprawiedliwienie na skrzywienia psychiczne 😀 ) a na ulicę wychodziłam tylko ze znajomymi. Takie pełne życia 3 lata…
Pamiętam, że nękanie ograniczyło się, gdy zmieniłam numer telefonu. Abonament został wykupiony na ciotkę, żeby NIKT nie mógł dotrzeć do numeru telefonu. Nowy numer otrzymała tylko najbliższa rodzina i najbliżsi przyjaciele. Ulga jaka mi towarzyszyła przez pierwsze dni ciszy była nie do opisania… Zmieniłam adres poczty e-mail. Na portalach społecznościowych zablokowałam wszelkie informacje dla nieznajomych. Niestety nie mogłam zmusić rodziny do zmian numerów telefonów i do zmiany miejsca zamieszkania. Nawet, kiedy człowiek zaczął spotykać się z nową dziewczyną (wzięli ślub…), to mnie śledził.
W końcu sprawę zgłoszono na Policję. Nie miałam niestety zachowanych wszystkich smsów, w których grożono mi śmiercią a pocztę e-mailową przecież usunęłam. Na szczęście znajomy miał wszystkie smsy, które on otrzymał i wszystkie numery z telefonów, z których otrzymywał głuche telefony. Mój prześladowca chyba wtedy po raz pierwszy się przestraszył. Złożył oficjalne przeprosiny. Bał się, ze wyrzucą go z wymarzonych studiów… Bo przecież jak to?-najpierw jego rodzina pogodziła się z tym, że księdzem jednak nie zostanie a potem mieliby go wyrzucić z takich prestiżowych studiów… A ja po dzień dzisiejszy boję się go spotkać na ulicy.
To były czasy, kiedy rozpoczynano dopiero walkę ze stalkingiem. Dopiero zaczynało się w Polsce robić głośno o takim procederze. Prześladowcy tak naprawdę nic nie groziło… Od 2011 roku stalking jest już przestępstwem. Każdemu, kto nęka jakąś osobę oraz jej bliskich, wzbudza poprzez swoje działanie poczucie zagrożenia życia lub istotnie narusza jej prywatność grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności. Tylko, że trzeba mieć mnóstwo dowodów…

Moje 3-letnie doświadczenie związane ze stalkingiem sporo mnie nauczyło. Jestem wyczulona na różne ostrzegawcze typy zachowań. Nie daję się „przepytywać” ze spotkań z kimkolwiek (spokojnie- jestem w stanie rozróżnić zwykłe kulturalne zainteresowanie od podejrzanej dociekliwości 😉 ). Na częstszy krzyk reaguję ucieczką. I atakuję, kiedy ktoś mi próbuje zaglądać do telefonu lub próbuje naruszać moją prywatną korespondencję 😉
Tak, odrobinę jestem spaczona 😉 Jeszcze jeden taki miły człowiek w moim życiu i jest szansa, że zrezygnuję z jakiegokolwiek życia- nie tylko towarzyskiego, ale też zawodowego.

zaskoczył mnie…

 

gentJuż trochę siedziałam w domu na zwolnieniu. Najwyższy czas ruszyć tyłek z domu i poczuć ile ma się lat 😉 Posłuchać nowinek z życia wziętych, utyskiwań na męski naród i wyśmiać świat 😉 Z koleżanką umówiłam się do miasta. Z nóg już prawie zniknęły mi siniaki, więc nareszcie mogłam założyć ulubioną spódniczkę i idealną bluzkę. Istne szaleństwo 😛
W moim mieście otwarto kilka nowych knajp i wyremontowanych ulic. Coś w tym mieście zaczęło być znów modne. Miasto jakby zaczęło być modne. Młodzi ludzie zaczęli pojawiać się w knajpkach. Jak dla mnie- coś bardzo nowego. Dziwnie mi odnaleźć się na ulicach mojego miasta pełnych młodych ludzi. Moja koleżanka również jest zaskoczona. Pozytywnie. Uznałyśmy, że jest to w takim razie doskonały wieczór na to, aby ODŻYĆ 🙂
Wybieramy się do jednej z najpopularniejszych knajpek. Siadamy przy stoliku na powietrzu. Wyjmuję aparat fotograficzny przyciągając tym samym turystów (!!!), którzy proszą nas o zrobienie kilku pamiątkowych zdjęć (na szczęście nie ze mną jak z misiem z Zakopanego 😉 ). Śmiejemy się, zamieniamy kilka słów. Wieczór mija w bardzo dobrych nastrojach, póki nie zadaję koleżance PYTANIA. O etap poszukiwań miłości swojego życia.  Koleżanka już się nie śmieje tak uroczo, jak jeszcze minutę temu. Masz Chomikowa nauczkę- nie psuj ludziom nastroju takimi pytaniami 😛
-Chomikowa, ja nie wiem… Może coś jest ze mną nie tak… Może ja mam wymagana zbyt duże i dlatego to mi nie idzie…
-Ty masz duże?!- wybucham śmiechem- Myślę, że nie większe od moich, ale to przecież normalne. Nie wymagasz przecież Bóg wie czego. Co ci nie idzie? Zaraz przeanalizujemy sprawy i zobaczymy na jakim poziomie są te twoje WYMAGANIA. Dajesz kochana, dajesz! 🙂
-Właśnie, ty masz większe doświadczenie, to może mi coś poradzisz. Wierzę w ciebie, Chomiczku.
Oho! To większe doświadczenie, to jakoś mnie trochę spoliczkowało… Zebrałam doświadczenie, ale wcale nie na własną prośbę. Może odrobinkę 😛  Życie, no życie… Nieistotne.
-Słuchaj Chomiczku, spotykam się z takim jednym. Całkiem fajny facet. Byliśmy już chyba na 6-ciu czy 7-miu randkach- rozpoczyna opowieść a ja zamieniam się w słuch. W końcu mam DORADZIĆ, więc muszę być CZUJNA.
-I wiesz, on jest taki chyba nieśmiały jak ja.
Ojejkuuu… z nieśmiałymi to jest problem. Wzdycham głęboko. Koleżanka patrzy na mnie pytająco z błaganiem w oczach.
-Rozumiem, że w takim razie nawet nie spróbował cię pocałować…?
-Coś ty!
FATALNIE… To znaczy tylko myślę 😛 Na szczęście udało mi się nie powiedzieć tego na głos 😛
-No dobrze, ale czujesz, ze coś może z tego być? Nie wiem, jakieś gesty? Dotyk? Coś? Bo wiesz… ja bym nie wytrzymała aż tylu randek z niewiedzą i plątaniem się naokoło siebie.
-No właśnie! Ja też nie wiem czy tak długo dam radę. Jak dla mnie to jest zainteresowany… dzwoni itp…
-Tak, tak, ale pocałować to cię nie chce, nie wspominając o czymś więcej. Sierota.
Fuck! Moje myli poszły w eter. Na szczęście koleżanka wybucha śmichem. Ufff.
-Mała, to może weź go pocałuj ty…????- walnęłam, bo wiem, że tego nie zrobi. Zbyt nieśmiałe toto.
-Zwariowałaś?!
Odrobinę 😛
-Matko, to może mu powiedz, żeby cię pocałował?! No wóz albo przewóz! Czasu nie marnuj na chłopa nieśmiałego tudzież niezdecydowanego! Ja bym tyle czasu nie wytrzymała, nie ma takiej opcji. Życie jest jedno!
-Ale ty byłaś w takiej sytuacji?
-Byłam. Oj, BYŁAM!
-I co, i co????
-Mówię, że ja bym długo nie wytrzymała!
-Pocałowałaś go? Do łóżka zaciągnęłaś?
-Zgwałciłaś od razu! 😀 Ty mi tutaj nie imputuj moja kochana!
Wybuchamy śmiechem. Nie wiem, czy to efekt drugiego piwa… Czy po prostu życie nas bawi.
-Ja ci mówię, że jak sprawy nie weźmiesz w swoje ręce, to będziecie tak łazić i łazić koło siebie a z tego co ja wiem to ty chodzić za dużo nie lubisz. Idziesz gdzieś, jak MUSISZ 😉
-Ojejku, ty to Chomiczku odważniejsza jesteś… ja chyba nie umiem, nie wiem. Martwi mnie to…
A mnie martwi jej zamartwianie się…
-Laska, ja nie jestem odważniejsza, mnie życia na bzdury szkoda i na łażenie. Ja leżeć wolę 😛 😉 Dobra, ty sytuację przemyśl i powiedz mi czy jeszcze z kimś się umówiłaś ostatnio. Mów, mów 😀 Bo czuję, że może być wesoło 😀
-Tak, ale to była porażka. Wytrzymałam 5 minut.
-Ile?!
-No 5… Może i mało, ale to nie miało sensu.
Wybucham niepohamowanym śmiechem. Ludzie na mnie patrzą a ja się pokładam na stoliku.
-Kochana! Jesteś moim mistrzem! I ty niby taka nieśmiała! Trzeba mieć to 'coś’, żeby zakończyć spotkanie po 5 minutach! Moją najkrótsza randka trwała 45 minut i naprawdę nie dałam rady ani minuty dłużej. Zresztą uważam, że każdy zasługuje chociaż na godzinę, chyba że jest kompletnym niewypałem! 😀 Co się stało?
-Usiedliśmy a on się mnie zapytał czy mam jakiś tatuaż.
-???? Tak prosto z mostu? A jakie to ma znaczenie? Nie jesteś wydziarana na całym ciele, więc chyba to nie ma znaczenia…?
-No dla niego chyba ma. Oj, jak mi się ciśnienie podniosło a ja się denerwować nie mogę. Mówię mu, że nie mam, ale moim największym marzeniem jest mieć jeden duży tatuaż, który sobie zrobię.
-MOJA MISTRZYNI! I co???
-I zapadła niezręczna cisza, więc co ja będę w ciszy siedzieć. Podziękowałam za Colę, której jeszcze mi kelnerka nie przyniosła i poszłam.
Kiedy pohamowuję wybuch śmiechu (ktoś mi ostatnio powiedział, ze to chyba niemożliwe, żeby tak wybuchać śmiechem i czy aby na pewno nie robię z siebie w takich sytuacjach „słodkiej idiotki”, więc wzięłam sobie tę „uwagę” do serca i wybuch śmiechu zdusiłam w zarodku 😉 ), zadaję jej pytanie: JAK TO MOŻLIWE, ŻE 30-STOPARO-LATEK KUPIŁ JEJ COLĘ?
-No normalnie. Ja tam nie naciągam nikogo. Zresztą mogę za siebie zapłacić. On zamówił dla siebie Colę, to co ja miałam wziąć?
-Wiesz, no ja też mogę za siebie zapłacić, ale COLA? Może chociaż kawa…???? Rany boskie. Całe szczęście, że cię do Mc Donalda nie wziął… Ma facet GEST… Wybacz, ale Cola mi się kojarzy z randką dla 13-latków. Odpadam. Następny!
-Właśnie, NASTĘPNY! I nawet w drzwiach mnie nie przepuścił, pchał się pierwszy jak jakieś nieokrzesane dziecko.
-Widzisz… Ja już chyba nie mam cierpliwości na to wszystko. Może za krótko jestem sama. Te rozczarowania. Wiem, nie jestem idealna i zapewne nie jeden mówił kumplowi jak bardzo go rozczarowałam, ale kurczę… no jakieś elementarne zasady kultury, nie wiem…
Za kilka minut próbowałam się wydostać z knajpy. Nie byłam w stanie, bo wpadło do knajpy stado bydła. Nawet nie byli specjalnie pijani. Stałam na środku niezauważona (nie da się mnie nie zauważyć, NIE DA ), tylko dwóch z nich mnie potrąciło i pobiegło w bliżej nieokreśloną stronę knajpy.
Bajka panowie. Ech…

W mieście spędziłam z koleżanką więcej czasu, niż planowałam. Wypiłyśmy też więcej, niż planowałyśmy. Wieczór był boski, ciepły, gwarny. Nie chciało się wracać do domu. Brat koleżanki zaoferował odwiezienie dwóch wesołych, lekko już zagubionych dziewczyn do domu. Czekałyśmy na niego na parkingu. Gdy się pojawił jego srebrny pojazd, powoli szłyśmy w jego stronę. Chłopak szybko zaparkował i wysiadł z samochodu. Ruszył w naszym kierunku.
-Po cholerę ten facet do nas idzie? Przecież nie mamy żadnych zakupów, które miałby od nas odebrać… Wnosić nas do samochodu też nie musi, bo jeszcze jesteśmy w stanie wykonać ten manewr samodzielnie, więc PO CO?- takie zdania mi się plątały w myślach.
A on do mnie podszedł i się PRZEDSTAWIŁ, po czym otworzył drzwi do samochodu i ZAPROSIŁ do środka.
Opadła mi szczęka…….. Przez chwilę nie mogłam się pozbierać.

Przecież on nie zrobił niczego tak bardzo nadzwyczajnego. On tylko zrobił, to co powinno się zrobić. A ja musiałam szybko zbierać szczękę z chodnika, bo chyba drugi raz w ciągu całego mojego dorosłego życia, facet wyszedł z samochodu, żeby się przedstawić i ze mną przywitać.
Zaskoczył mnie! A mnie trudno jest zaskoczyć.
Kulturą osobistą mnie zaskoczył. Znajomością pewnych zasad.
Może jest jeszcze szansa dla ludzkości…
😛

wnuczka z wizytą u dziadków

babciaKorzystając z faktu, że mam bardzo dużo czasu wolnego a dziadkowie po mojej ostatniej wizycie wypoczynkowej w szpitalu bardzo się o mnie martwili, podjęłam decyzję o odwiedzinach najstarszych członków mojej rodziny.
Zakupiłam godzinny bilet tramwajowy, wzięłam ze sobą prowiant, książkę, telefon z dostępem do blogów i RUSZYŁAM w świat 😛

Upocona, wytrzęsiona i odrobinę obolała (jeszcze wtedy niektóre narządy wewnętrzne przypominały mi o tym, że niedawno wyciągnięto mnie z rowu 😛 ) dotarłam do ukochanych dziadków. Babcia ze łzami w oczach wycałowuje mnie i ściska. Dziadek częstuje czereśniami (jest to jeden ze sposobów pokazania jak kocha swoją wnuczkę). Taki piękny wstęp, jak w książkach dla dzieci z bajkami.
Oznajmiam dziadkom, że muszę wejść do kilku sklepów (na mojej wsi mam tylko jeden sklepik) i kupić do lodówki kilka rzeczy. Pytam również czy czegoś nie potrzebują, co mogłabym im ze sklepu przynieść.
-Tylko nie kupuj nic ciężkiego! Nie możesz dźwigać! I wiesz, Wnusiu, to ja z tobą pójdę, bo też coś muszę kupić a sama to jakoś się boję.
Babcia ponad miesiąc temu miała zabieg laserowego usuwania zaćmy. Od czasu tej jak to nazywa „operacji” mówi, że boli ją głowa, że bolą ją oczy, że jej słabo, że „czego ona tam nie przeżyła na tym stole OPERACYJNYM” itp. Wzdycham sobie cichuteńko, bo to dla mnie nic nowego. Babcia swój stan zdrowia przeżywa od … jak wiem z innych rodzinnych źródeł- dobrych 45-ciu lat.
Ruszamy na zakupy. Babcia trzyma mnie pod rękę, bo jak to określiła boi się chodzić przez tą OPERACJĘ. Dobrze…
-Chomiczku, tylko nie kupuj sobie ciężkich rzeczy! Bo cię wszystko boli a ty dźwigać nie możesz! Chodź tutaj do spożywczego, to kupię kilogram truskawek, to sobie zjemy.
Pakuję do torebki truskawki, chleb, musztardę i jakąś tam pierdołę.
-To chodź jeszcze wejdziemy do piekarni i kupię mąkę. A Ty Wnusiu nic nie chcesz? Może coś ci kupię? Tylko, żebyś nie dźwigała!
-Możesz mi wziąć rogala i drożdże, to porządzę trochę w kuchni.
Po drodze kupujemy jeszcze jakieś drobiazgi, po czym babcia mnie informuje, że musi jeszcze kupić mleko w drugim końcu osiedla a 3 kg ziemniaków weźmiemy na samym końcu u Pana Marka, żebym co?- Tak, nie dźwigała 😛
W końcu udaje nam się dotrzeć do Pana Marka.
-O! Pani Chomikowa! Matko kochana! Jak się pani czuje? Bo to straszne było, co panią spotkało! Pani wie co babcia przeżywała?
Patrzę mu prosto w oczy i nawet nie mrugnę. Milczę i zastanawiam się jak to możliwe, aby ta starsza kobieta, która wisi mi na ręku była spokrewniona z moją Rodzicielką i ze mną oczywiście. W kolejce stoi jakaś kobieta i zagaduje babcię:
-Ooo! To ta pani wnuczka co taki ciężki wypadek miała?! Widzi pani jak to dobrze, że nic więcej jej się nie stało? Ale jak chodzi, to nie było tak źle.
??????!!!
Boję się odwrócić w którąkolwiek ze stron, bo dopadnie do mnie znów jakiś obcy człowiek i będzie się mnie pytać jak ja się czuję po wypadku. Ściągam wzrokiem Pana Marka i patrzę mu pytająco w oczy. Pan Marek porozumiewawczo kiwa głową.
Całe osiedle wie.
Całe osiedle myśli, że cudem uszłam z życiem.
Całe osiedle współczuje mojej babci CIĘZKIEJ OPERACJI OCZU, PO KTÓREJ JUŻ NIC NIE WIDZI (!)
Wstyd mi przed całym osiedlem.
Babcia pakuje mi do torby 3 kg ziemniaków, trochę marchwi, trochę ogórków i kilka jabłek. Jestem obładowana jak wielbłąd na pustyni.
-Ojej! Wnusiu! Co cię boli?! Widzisz, ty nie powinnaś jeszcze chodzić. Taki ciężki wypadek!

Docieramy do mieszkania. Rozładowuję zakupy i siadam do herbaty. Dziadek zagaduje Wnusię:
-To co ty teraz zrobisz bez samochodu? Jak będziesz jeździła z pracy do pracy?
-Dziadku, będę musiała coś kupić, ale dopiero jak sprzedam tego grata. Przecież będę musiała.
-A ciebie będzie na to stać? Może będziesz od cioci pożyczać samochód? (pragnę zauważyć, że ciocia porusza się samochodem non stop)
-Pożyczyć? To chyba musiałaby mi DAĆ ten samochód, żebym codziennie nim jeździła.
-A da ci? Może ci da?
Litości…………
-Dziadek! Czyś ty oszalał? To nie jest fundacja charytatywna, żeby mi dała SAMOCHÓD. SAMOCHÓD, dziadku. Nie krem do rąk, nie 100zł w prezencie na urodziny, tylko SAMOCHÓD.
-To może Przyszywany Ojciec odda ci swój?- zadaje typowe dla niego pytanie.
Robi mi się gorąco. Zastanawiam się co to za jakiś absurdalny dialog… Kiedy próbuję jakoś ogarnąć myśli i dociec przyczynę złośliwości dziadka, babcia dołącza się do rozmowy:
-Ja wiem Chomiczku, że nie masz samochodu, ale ja będę musiała jechać na cmentarz. Ja sama nie pojadę, bo się boję przez tą OPERACJĘ- mówi głosem umierającej kobiety.
-Babciu, to mam po ciebie przyjechać? Zabrać cię na ten cmentarz, odwieźć i wrócić do siebie? I to wszystko naszym MPK w 1 dzień?
-No tak, dziecko, bo ja się boję. Ja sama ledwo chodzę a już tam nie byłam kilka miesięcy.
-Babciu! Ale to jest dla mnie do pokonania prawie 80km! Ja przypominam, że NIE MAM SAMOCHODU.
-Ale masz czas, przecież jesteś na zwolnieniu.

Rozbolała mnie głowa. Cholernie. Muszę wziąć tabletkę. Nie, ja już dostałam temperatury. Ta sama reakcja, co na telefon z pracy.

Wracam do dziadka do kuchni. Próbuję jakoś ogarnąć bałagan, swoje myśli i złość. Dziadek jak gdyby nigdy nic, najspokojniej w świecie spożywa jabłko. Nagle czuję, że obrywam jakimś drobiazgiem w stopę. To pestka od jabłka.
-Dziadek! Co ty wyprawiasz? Dlaczego plujesz pestkami?
-A nie wolno mi?
-Wszystko ci wolno, ale podłoga to chyba nie jest miejsce na pestki?
-A gdzie?
-Z tego, co wiem to takie rzeczy wyrzuca się do śmietnika, ale młoda jestem, więc mogę się mylić…
Poddałam się. Ewidentnie się poddałam.

W domu pytam się Rodzicielki co oznaczał pierwszy dialog z dziadkiem. W końcu to jej ociec. Lepiej go zna.
-Przecież wiesz, że on całe życie był złośliwy. Na starość jest jeszcze gorszy.
-A może to nie złośliwość, tylko on po postu nie kojarzy? Może on pewnych rzeczy nie rozumie? Ma swoje lata przecież- próbuję dziadka usprawiedliwić. Przecież to DZIADEK. MÓJ.
-I dlatego, dziecko ty się na sędziego nie nadajesz. Ty byś tylko dobro chciała wśród ludzi widzieć a tu taki zonk.

Ha! Ja się w ogóle NIE NADAJĘ. Ja się nawet na wizyty u dziadków NIE NADAJĘ. Ukrzyżujcie mnie. Proszę bardzo.