podejście do Warszawy nr 2 i niegościnność miejscowych

DSC_0375Kilka dni temu miałam znów wątpliwą przyjemność pofatygować się do stolicy. Tym razem na jak to nazwali w mailu „casting” 😀 A u mnie na wiosce nazywają to rozmową kwalifikacyjną…. 😛 Od razu przepraszam czytelników- warszawiaków, że nie poinformowałam nikogo o mojej obecności w stolicy, ale czas miałam jeszcze bardziej ograniczony na Warszawę, niż tydzień wcześniej. O 16.00 miałam swój kurs językowy a później musiałam być w pracy. Choćbym wsadziła sobie motorek w moje szanowne pupsko, to NIE DAŁABYM RADY …
Do wycieczki krajoznawczej byłam znów przygotowana bardzo dobrze (Phoenix(L)k-Twoja mapka rozczula mnie po dzień dzisiejszy 😉 ) Do wykonania miałam tylko dwa proste zadania- kupić bilet tramwajowy i dostać się do pojazdu szynowego. BANAŁ!
Ale nie dla Chomikowej…
Z Dworca Centralnego udało mi się wybiec nawet bez włączania GPS-a 😛 Rozejrzałam się po okolicy, doczłapałam do ulicy, która miała mnie bezpośrednio doprowadzić na przystanek i moim oczom ukazał się wspaniały kiosk ruchu. „Bilet Chomikowa, BILET KUP”– tłumaczyłam sobie w myślach, niczym mała, beztroska dziewczynka wybierająca się z koszyczkiem pełnym dobroci wszelakich do babuni 😛 Kiosk ruchu sprawił, że poczułam się jak u siebie, bo wyglądał IDENTYCZNIE jak te w moim mieście- trzeba otworzyć do nich drzwi, wejść i dojść do lady, aby zakupić bilety, papierowe przedmioty „niezbędne” podczas podróży lub jakiś szybki napój. Dopadam beztrosko do drzwi, szarpię za klamkę i pewnym krokiem pcham się do środka….
ZLEW?????
TOREBKA?????
Dlaczego jakieś dziewczę mnie atakuje i krzyczy do mnie, żebym wyszła….?
Boże… Chomikowa jak totalna wiejska baba… 🙁 Wpakowałam się dziewczynie do kiosku 😛 Zero ogłady. ZERO. Tylko ja tak potrafię…
-Ja przepraszam, niech pani tylko nie krzyczy i ochrony nie wzywa… Ja JUŻ idę do okienka. Wie pani, ja ze wsi najwidoczniej przyjechałam- zrezygnowana tłumaczę przerażonej ekspedientce, bo widzę, że wpadła w lekką panikę- Niech no ja je tylko znajdę. NIECH NO JA ZNAJDĘ TO OKIENKO, to się na nim wyżyję. Od razu będzie wiedziało jak witać przyjezdnych 😛

Swoją droga jacy ci warszawiacy niegościnni 😛
—————————————————
w aplikacji audio-blog do posłuchania nowe nagranie 🙂

kolejny przykład faceta-nieszczęścia

 

źródło: własne
źródło: własne

Jakiś czas temu pisałam, że na jednej z imprez poznałam całkiem sympatycznego chłopaka, który wzbudził we mnie wiele pozytywnych uczuć http://niecodzienne-notatki.blog.pl/2015/02/08/chomikowa-ze-wzrostem-na-swieta/  Z racji, że już na pierwszy rzut oka miał wadę, której niestety nie da się przeskoczyć (raczej on nie dałby rady przeskoczyć 😉 ) podsunęłam mu prawie, że pod nos moją koleżankę, która zdawała się pasować do niego IDEALNIE prawie pod każdym względem. Gołąbeczki radośnie przegadały przy stoliku ponad 5 godzin a ja tylko czekałam aż facet weźmie od znajomej numer telefonu i w roli świadka  będę na zdjęciach uwieczniać przed ołtarzem ich „i żyli długo i szczęśliwie” 😛 Nic bardziej mylnego…
Obserwując pana Prawie Idealnego, widziałam że wyciąganie numeru telefonu od dziewczyny, z którą spędza się całą noc przy stoliku, może być zadaniem wykraczającym poza standardy zachowań tegoż dżentelmena… Już zaczynałam się godzić w duchu z porażką Chomikowej- swatki, kiedy jednak zauważyłam, że Prawie Idealny wyciąga telefon i zapisuje numer telefonu Justyny*  Ha! I już oczami duszy swojej widzę ich pięknych przed ołtarzem i planuję zbiórkę pieniędzy na podróż poślubną 😛 Nad ranem decydujemy się z dziewczynami opuścić lokal i powędrować do SWOICH (podkreślam- SWOICH łóżek 😉 ) Prawie Idealny odprowadza nas do taksówki, po czym… PRZYTULA na pożegnanie Justynę. PRZYTULA?! To pies pogrzebany. Dobrze znam typ panów PRZYTULACZY porandkowych. To wyjątkowo ciężkie przypadki. Są nieśmiali, z reguły „z problemami”, nieszczęśliwi, nieporadni i w ogóle „przepraszam, że żyję”. Takie totalne przeciwieństwo faceta z prawdziwego zdarzenia 😕  Nie, ja wcale nie mówię, że on miał zaciągnąć znajomą do pierwszej lepszej bramy na „szybką zabawę” ani też nie musiał się na nią rzucać z ustami dokonując przeglądu migdałków 😛 ale… no błagam.
-Justyna, widziałam, że Prawie Idealny wziął od ciebie numer telefonu, tak? To chyba dobrze, tak?- zarzucam dziewczynę lawiną pytań, bo w sumie ciekawość mnie zżera jak ona to widzi…
-Niby wziął, ale Chomikowa… Widziałaś?! On mnie PRZYTULIŁ! Już chyba bym wolała, żeby w szale namiętności mnie pocałował, ale nie przytulał…
Ech… Chyba nie ja jedna mam taką a nie inną opinię o „przytulaczach”.
-Ale to źle?- robię z siebie niedomyślną, bo bardzo mnie ciekawi opinia innych o tym sposobie pożegnania.
-Wiesz… to od razu mi pokazuje, ze typ jest cholernie nieśmiały i może być ciężko… A ja za stara jestem na podchody- Justyna na chwilę milknie w zamyśleniu- Chomikowa! On ma 32 lata a nie 14, że mnie przytula…
WŁAŚNIE!
Dobra, ale nie stawiajmy jeszcze krzyżyka na nieśmiałych facetach. Może weźmie w tygodniu coś mocniejszego i zbierze się na odwagę, żeby do Justyny zadzwonić…

Nie zadzwonił.
Jakoś zaskoczona nie byłam… Justyna też nie 😛

Po tygodniu udałyśmy się kolejny raz do naszej ulubionej knajpy. Prawie Idealny też tam był… Nawet nabrał w sobie tyle śmiałości, żeby do nas podejść i przywitać się z Justyną. Tyle że Justyna była już tak rozczarowana brakiem kontaktu, że nie miała zbyt dużej ochoty na jakiekolwiek dialogi z Prawie Idealnym. Wcale się jej nie dziwię. Też bym nie miała 😛
Złoszczę się. Przez takich facetów ten damsko-męski świat wygląda jak wygląda  😡

Z racji, że to ja poznałam dżentelmena, i że razem przegadaliśmy dłuższy czas, to uzurpuję sobie prawo do szczerego dialogu z Prawie Idealnym. Może zbawię świat od rozczarowań 😉
-Możesz mi powiedzieć, czemu nie zadzwoniłeś do Justyny, skoro wziąłeś do niej numer telefonu?
-A ona chciała, żebym zadzwonił?-patrzy mi w oczy szczerze zdziwiony i pytaniem i tym że ona czekała na telefon.
Wierzyć mi się nie chce!  Moja anielska cierpliwość właśnie znajduje swoje granice.
-I to właśnie dlatego dała ci telefon? Bo nie chciała, żebyś dzwonił, TAK?- zaczynam podnosić głos, ale jeszcze nad sobą panuję 😛
-Wiesz Chomikowa… to nie jest takie proste… A może dała, bo nie miała innego wyjścia? Może wcale nie jest zainteresowana…?
Nieszczęście. Kompletnie nieszczęście jak w mordę strzelił! Zagotowałam się i już przestałam nad sobą panować:
-I właśnie DLATEGO przesiedziała z tobą 5 godzin przy stoliku zaśmiewając się co 10 minut??? Człowieku, co ty mi w ogóle opowiadasz?! Ile ty masz lat?! Bądź FACETEM! FA-CE-TEM! Których nota bene coraz mniej na tym świecie…
-Bo ja nie byłem przekonany, że ona by chciała…
-To teraz ja ci nie dam gwarancji, że nadal by chciała.
Trzasnęłam tyłkiem i poszłam do baru.
Gołąbeczki przesiedziały kolejną noc przy stoliku. Przy pożegnaniu schemat się powtórzył a nam ręce opadły.
To typ niereformowalny. Postawiłam na nim krzyżyk. Justyna również.
Zadzwonił do niej po… 5 dniach. Znacie standard telefonu do kobiety? – maksymalnie 3 dni, chyba że żona rodzi 😛 ewentualnie tsunami zalewa Polskę. Wtedy wykonanie telefonu może się opóźnić o JEDEN dzień 😉
-Cześć Justyna- chwila krępującej ciszy…- pamiętasz mnie…?
-Tak, choć przyznaję, że jak przez mgłę- typowa złośliwość kobiety 😛
-Będziecie jutro w knajpie?
-Nie, ponieważ Chomikowa wyjeżdża na szkolenie do Warszawy.- prawdę powiedziała przecież!
-Acha. To przepraszam. Cześć.
Justyna jest naprawdę porządną dziewczyną. Następnego dnia przemyślała sprawę i uznała, że może była zbyt ostra (?!) w tej rozmowie i wysłała mu smsa z pytaniem jak mija dzień.
Nie odpisał.
URAŻONY? WYSTRASZONY?
LITOŚCI. Wiecie co? Taki typ osobowości jak dla mnie nadaje się na ciężką pracę z psychologiem. Jednak dobrze mi moja intuicja podpowiadała, że gość może mieć jednak inne wady oprócz tej „najmniejszej” 😉 Panowie… My- kobiety poszukujemy w mężczyźnie OPARCIA, zdecydowania. Chcemy czuć się przy Was bezpieczne (piękne, pożądane i kochane również 😉 ) Naprawdę nie chcemy kogoś, przy kim to my będziemy musiały bronić swojego gniazda przed innymi drapieżnikami… Takim zachowaniem dajecie nam do zrozumienia, że w razie niebezpieczeństwa zwiejecie szybciej, niż my pomyślimy o spakowaniu walizki 😛

Po dwóch tygodniach znów odwiedziłyśmy naszą ulubiona knajpę (pytając zawczasu Justynę, czy w razie spotkania z Panem Idealnym będzie w stanie to znieść). Nieszczęście siedziało samo przy stoliku. Od razu dopadło w zachwycie do Justyny i zaciągnęło do stolika. Przewracam w zrezygnowaniu oczami i nawet nie chcę na to patrzeć.
-I co, Chomikowa… znów nawaliłem, prawda?- zagaduje mnie późnym wieczorem.
-Jak się o to pytasz, to chyba wiesz, że tak.
-Bo wiesz… Justyna to naprawdę wartościowa dziewczyna. Nie chciałbym zrobić czegoś nie tak…
-Na ten moment robisz wszystko nie tak.
-Ale czemu mnie atakujesz?
No zagotowałam się.
-Ja CIEBIE?! Cholera jasna! Bądź facetem do cholery! Ja i tak się zastanawiam jakim cudem ta dziewczyna chce jeszcze z tobą gadać! Chyba dlatego, ze jak sam powiedziałeś, jest wartościowa i może próbuje w tobie odnaleźć coś, czego szuka od dłuższego czasu? NIE WIEM. Ale jeśli nie chcesz jej stracić, to idź do przodu! Bo w tym tempie to do emerytury będziecie się plątać!
A ja się roztyję i na pewno nie zmieszczę w sukienkę na wasz ślub 😛 Nie- tego na szczęście nie powiedziałam 😉
Kątem oka widziałam, jak Prawie Idealny porwał Justynę w namiętnym pocałunku.
Odwróciłam wzrok, jak onieśmielone dziewczę 😉 😀

Ale chyba i tak nic z tego nie będzie…
Za dużo nieszczęścia w tym nieszczęściu 😛

———————————————————
Zapraszam na fb 🙂
* Imię zmienione

Przypominam o tym, jak wygląda dodawanie komentarzy na blogu… Zanim spróbujesz mnie obrazić lub co gorsza moją rodzinę, to zerknij na wcześniejszy post. 

ze stolicą się nie zaprzyjaźniłam

Na weekend wybrałam się do Warszawy. Na kurs szkoleniowy, który miał się odbyć w Centrum Szkoleniowym na ulicy Pankiewicza, czyli jakieś 200 metrów od Dworca Centralnego. Pierwszy raz od ponad 10 lat (nie licząc oczywiście wizyt na Lotnisku Szopena) byłam w Warszawie i pierwszy raz od ponad 10 lat wsiadłam w pociąg… Ależ to się tyłek Chomikowej zrobił wygodny, od kiedy posiada swe ukochane Pędzidło 😛 W pociąg wsiadałam bardzo przygotowana do podróży- mapka, która miała mi pomóc dotrzeć do miejsca docelowego, zarezerwowany hotel, wypisane linie autobusowe, którymi dotrę do hotelu oraz niepoliczalne pokłady nadziei na zdobycie wymarzonej pracy po tymże 2-dniowym kursie. JA NIE DAM RADY? Byłam sama na wakacjach w obcej mi Grecji, więc czemu nie miałabym sobie poradzić w stolicy mojego kraju???IMG_20150222_203304
Sam pociąg bardzo pozytywnie mnie zaskoczył 🙂 Czysto, schludnie i PRZESTRONNIE, co jest przy moim wzroście niezmiernie ważne 😛 W moim wagonie jedynymi pasażerami przez dłuższy czas była para Ukraińców. Jakże by inaczej. Pytali się mnie o setki różnych rzeczy… Do tej pory nie wiem jakim cudem się zrozumieliśmy 😛
Elegancko dotarłam do stolicy wczesnym rankiem. I tu się zaczęło robić pod górkę. Wydostanie się spod ziemi na powierzchnię zajęło mi chyba z 10 minut 😛 Błądziłam po tych podziemiach jak kompletna idiotka 😛 Co nie wyszłam na górę, to na pewno nie na tą stronę ulicy, na którą chciałam 😛 Czas zaczął mi zaciskać pętlę na szyi. Kiedy w końcu szczęśliwie się wydostałam na drugą stronę Alei Jerozolimskich, problemem stały się KIERUNKI… Wydrukowana mapa nie mówiła mi w którą mańkę mam się kierować… To znaczy- ja nie potrafiłam swojej pozycji na tej cholernej mapie odnaleźć 😛
-Przepraszam panią bardzo- zaczepiam przechodnia jak ostatnia żebraczka- którędy mam się kierować, żeby dojść do ulicy Pankiewicza?
-Pankiewicza? Nie mam pojęcia!
Okej. Następny.
-Przepraszam, jak dojść…?
-Oj, ja nie stąd! Nie wiem!
Nie poddaję się.
-Przepraszam pana, gdzie jest Pankiewicza?
-Pankiewicza? A to gdzieś tutaj?
-Jakieś 150-200 metrów stąd, proszę pana.
-Niemożliwe-odpowiada mi.
NIE WIERZĘ.
Zaczepiłam 7 osób. Aż dziw bierze, że mnie policja nie zgarnęła za zakłócanie porządku 😛 Nikt nie był w stanie mi powiedzieć gdzie jest ulica obok której praktycznie każda z tych osób przechodziła. Krokiem ostatecznym było włączenie GPSa w telefonie. Jakbym miała pokonać odległość 100 km 😛 Dotarłam na miejsce w ciągu 4 minut.
Sobotnie zajęcia skończyły się wieczorem. 10 godzin zajęć i tylko 3 godziny snu mocno zaczęły mi się odbijać czkawką. Przede mną wyzwanie numer 2- przedostać się autobusem na Mangalię do hotelu. W pobliżu Dworca Centralnego jest chyba z 1000 przystanków autobusowych. Jestem naprawdę zmęczona i zastanawiam się, czy nie wziąć taksówki. Ale ja lubię wyzwania 😛 DAM RADĘ.
-Przepraszam cię bardzo- zaczepiam jakiegoś chłopaka- Na który przystanek mam się udać, żeby dojechać na Mangalię?
-Gdzie? A co to jest Mangalia?
Nie wierzę…
Atakuję inną panią stojąca na przystanku autobusowym.
-Proszę pani, chciałabym dotrzeć na Mangalię. Wiem, ze dojadę tam autobusem linii…
-Mangalia? A gdzie to jest?
-Jakieś 15 minut drogi stąd-odpowiadam z rezygnacją, bo czuję, ze to w ogóle nie ma sensu…
-A to ja pierwsze słyszę.
Cholerna Warszawa! Chcę do łóżka! Byle jakiego, ale ŁÓŻKA!
W końcu sama odnajduję autobus, w który muszę wsiąść. Jak zwykle „Umiesz liczyć? -licz na siebie”.
Ostatnią kłodą rzuconą pod nogi był zakup biletu autobusowego. Akurat biletomat a moim autobusie bilonów nie obsługiwał. Szlag by to wszystko!
Zagaduję do pasażerki, która na pewno nie jest emerytką i nie ma darmowych przejazdów:
-Proszę pani, jak inaczej kupię bilet, skoro tutaj..
-Oj, proszę pani! Ja to nie wiem!
Aaaaa!!!! Chomikowa, oddychaj spokojnie. Ogarniesz to wszystko.
Druga pasażerka to samo… radzi mi pytać kierowcy.
Atakuję.
-Proszę pana, chciałabym kupić normalny bilet u pana.
Szaleństwo! Mam bilet! Tylko jak to skasować! To jakiś absurd! Przecież poruszam się autobusami i tramwajami! Umiem kupić bilet i umiem go kasować! Ale nie tutaj…
-Proszę pani… czy może mi pani powiedzieć co ja mam z tym kawałkiem kartki teraz zrobić? Ja przepraszam… Czuję się, jakbym z jakiejś najgłębszej wiochy wsiadła pierwszy raz w autobus a ja przecież z dużego miasta, ale to mnie PRZEROSŁO.
Dziewczyna się zaśmiewa i pomaga mi skasować bilet.
-Proszę pani, w każdym mieście jest zupełnie inaczej, więc ja rozumiem, że może pani nie wiedzieć.
CHWAŁA!
Do hotelu docieram o 20.00. Nie- ja nie docieram. Ja się tam doczołguję jak żołnierz z najcięższej bitwy. Otwieram upragnione drzwi do hotelu i… przed recepcją widzę stado Ukraińców. Dzieci, młodzież, starsi, rodziny, samotni… chyba z 70 osób. Jednak wojna???
Z rozpaczą rzucam torbę i kucam przy wejściu. Twarz chowam w dłoniach. Obraz nędzy i rozpaczy. Cała Chomikowa 😛 Przecież ja się nie dostanę do pokoju do godziny 1 w nocy! Chce mi się płakać. Chcę wziąć prysznic. Chcę wejść pod kołdrę. Po minucie się ogarniam i nacieram przez tłum na recepcję. Zlinczują mnie i ukamienują, jak NIC. Kto wie czy po drodze jeszcze nie zgwałcą 😛
-Proszę pani! Mam opłaconą rezerwację na nazwisko Chomikowa!- krzyczę w tym tłumie do recepcjonistki.
-Widzi pani, co się tutaj dzieje, zaraz panią obsłużę.
-Widzę właśnie i to mnie przeraża, ale jeśli w ciągu 10 minut nie będę w pokoju, to przysięgam pani, że się popłaczę- straszę dziewczynę.
Strach jednak największą siłą perswazji 😛 Jestem w pokoju w ciągu 5 minut 🙂

Następnego dnia mam chwilę, żeby troszkę poplątać się po stolicy. Jestem oszołomiona ilością młodych ludzi. Ba! Jestem oszołomiona ilością przystojnych facetów! Głowa odwraca mi się we wszystkie kierunki! 😀 Jednak to nie jest to, że ja jestem niezmiernie wybredna. U mnie w mieście po prostu nie ma na czym oka zawiesić… Może powinnam w tej Warszawie zamieszkać? Może jednak jakoś uda nam się dojść do porozumienia? 😉

Warszawę żegnam mało przyjemnym dialogiem z kasjerką na Dworcu Centralnym. Z racji, że kurs skończył mi się 20 minut wcześniej, zdążyłam na wcześniejszy pociąg do domu.
-Proszę pani, chciałabym ten bilet zamienić na wcześniejszy pociąg na godzinę 17.00, da radę?- pytam uprzejmie.
Pani w nerwach bierze bilet i bez słowa coś tam mi kreśli.
-Na przyszłość niech pani się 10 razy zastanowi, czy kupować bilet z wyprzedzeniem, bo to tylko jest więcej bezsensownej roboty. Ci młodzi to teraz w ogóle już nie szanują pracy innych- mówi do mnie kasjerka…
Już mam ochotę przepraszać za to, że w ogóle żyję i oddycham, ale jednak uznaję, że tym razem nie dam zrobić z siebie sieroty.
-Z tego, co ja wiem, to jest to pani zakres obowiązków, więc nie rozumiem tych nerwów. Jak ja bym tak traktowała klientów, to 5 razy by mnie zwolnili z roboty. „Ci starsi to jednak w ogóle nie szanują swojej pracy”.
Nadęła się.
Ja również.
Pognałam do pociągu.
Z kim siedziałam w przedziale? – z Ukrainką rzecz jasna…
——————————————————————–
1. Przypominam o polubieniu bloga na fb 🙂
2. W zakładce „zrecenzowane przez Chomikową” znajduje się kolejna recenzja. 'Nie dla Ciebie’.

(nie)pedagogiczne dialogi mięsne ;)

źródło: Internet

 

Jednym z powodów, dla których zdecydowałam rozstać się z pracą w szkole było to, że musiałam tam grać kogoś, kim nie jestem. Dzieciaki bardzo często są zabawne. Nie wiedzą, co można mówić na forum publicznym a czego nie. A rodzice często wcale nie są lepsi 😉 A znacie mnie już troszkę, więc wiecie, że do poważnych osób nie należę 😉 Uwielbiam się śmieć, uwielbiam ironizować i wyśmiewać ludzkie przywary. W szkole nie mogłam tego robić. Musiałam się powstrzymywać przed atakami śmiechu i przed typowym dla mnie ironizowaniem. Nie chcę dzisiaj tłumaczyć dlaczego i w ogóle jak to. Kto posiada dzieci lub miał z nimi kiedykolwiek do czynienia, to wie dlaczego 😉
Popołudniami, kilka razy w tygodniu pracuję z 10-letnią dziewczynką. Z reguły jest wtedy pod opieką dziadka, o którym już wspominałam tutaj: http://niecodzienne-notatki.blog.pl/2014/10/01/efekty-treningu/ lub starszawej sąsiadki (ciocia Jadzia). Dziadka generalnie UWIELBIAM 😀 Facet jest emerytowanym wojskowym, więc na pewno jest dość specyficzny. Wszystko wie najlepiej, do tego jest uroczo złośliwy i mimo swoich 60 lat gra faceta w najlepszej formie 😉 Poza tym dokarmia Chomiczka różnymi pysznościami, bo mówi, że jestem za chuda jak na mój wzrost 😛 Tak więc zawsze mogę liczyć na schabowego ze smażoną kapustką i ciasto na deser… I dupsko rośnie. A nie ma, że „nie”. Wojskowy od razu po swojemu podnosi głos i mówi, że z nim się w dyskusje nie wchodzi i mam JEŚĆ.
TAK JEST!
Kilka dni temu w trakcie pracy z dziewczynką, Mała przerywa ćwiczenie i mówi:
-Pani Chomiczku! Ja zupełnie zapomniałam pani opowiedzieć!- mówi jak zwykle zaaferowana w typowy dla 10-letniego dziecka sposób- pani wie, jak dziadek nieładnie ostatnio powiedział na ciocię Jadzię? Tak bardzo nieładnie!
-Oj, Mała… jak tak bardzo nieładnie, to może mi lepiej nie powtarzaj, dobrze?-wchodzę w rolę najlepszego pedagoga pod słońcem, choć ciekawość zżera mnie od środka prawie jak wódka 😛
-Ale dziadek nie powiedział brzydkiego słowa, tylko tak ciocię Jadzię nazwał od mięsa.
OD MIĘSA? Cholera, jednak zaczyna być ciekawie. Bo ciocia Jadzia do szczuplaczków nie należy a dziadek jest miłośnikiem zdrowego stylu życia, więc już oczami wyobraźni widzę tego faceta jak w swoim wojskowym, szturmowym stylu mówi o Pani Jadzi „pasztecik” lub „klopsik”.
-To jak? Powiedział pewnie, że wygląda jak „klops” lub „kotlecik”?- wnikam jak totalna idiotka. No własnie dlatego ja się na nauczyciela NIE NADAJĘ. Temat powinnam zamknąć a nie go drążyć. I wiem, że to nie skończy się dobrze.
-Nie! Powiedział na nią….-tu się pojawia konspiracyjny szept- BALERON.

WIEDZIAŁAM! Wybucham takim niekontrolowanym śmiechem, że zastanawiam się tylko, czy ktoś zaraz nie wpadnie do nas do pokoju. Zalewam się łzami i nie mogę się uspokoić. Dziecko spogląda na mnie ze zdziwieniem. Bo przecież „dziadek tak nieładnie powiedział na ciocię a Pani Chomiczkowa się zaśmiewa do łez”.

Jesteś do du*** pedagogiem, Chomikowa.
Cóż 😛 Nie potnę się z tego powodu.
Kiedy już powycierałam łzy i jakoś byłam w stanie poprowadzić resztę zajęć, bardzo pedagogicznie odpowiadam Małej:
-Faktycznie. Dziadek nieładnie powiedział na ciocię. Lepiej jej tego nie powtarzać, bo może być jej przykro.

Swoją drogą dziadek musi uwielbiać ciocię Jadzię 😀

——————————————————————————–
Na Audioblog jest dostępne kolejne nagranie Chomikowej. Tym razem o kolejnej niezbyt udanej randce. Natomiast w zakładce „zrecenzowane przez Chomikową” można już przeczytać całą recenzję książki „Wyspa Łza”.

dzisiaj wylewam swoje żale

Ogarnęła mnie dzisiaj lekka frustracja. Może nawet nie tyle frustracja, co zwątpienie i zgłupienie. Ludzkie skąpstwo i brak współczucia dla znajomego człowieka czasem przybiera jakieś monstrualne rozmiary… 🙁
Rodzicielka przyjaźni się od jakiś 20 lat ze znajomą z pierwszej pracy. Obie były laborantkami stomatologicznymi. Rodzicielka zmieniła pracę, ale kontakt się utrzymał. Może nie była to nigdy jakaś niezmiernie głęboka przyjaźń, ale dbają o to, żeby kontakt ze sobą utrzymać.
Jakieś 3 lata temu w życie mojej 45- letniej Przyszywanej Ciotki wtargnął porządny tajfun. Kobitka właśnie wzięła ślub, za kilka miesięcy miała się pojawić na świecie wnuczka a sielankę zakłócił wylew krwi do mózgu. Zamknięta nowoczesnym zamkiem, którego nie otworzy się od zewnątrz, prawie 7 godzin zablokowana przez własne ciało, czekała aż ślusarz otworzy magiczny sezam i wpuści do komnaty lekarzy z pogotowia ratunkowego. Nie wszyscy się orientują, że przy wylewie najważniejsze są pierwsze minuty. Jeśli w ciągu bodajże 45 minut pacjentowi zostaną podane odpowiednie leki, są bardzo duże szanse, że wróci do zdrowia. 45 minut…. 45 minut. Tik, tak, tik, tak…. Tik, tak… Po tym czasie dopiero zapukała do jej drzwi koleżanka, z którą Przyszywana Ciotka miała omówić  szczegóły imprezy z okazji nadchodzących narodzin wnuczki.
Kobitka ma sparaliżowaną połowę ciała. Mówi, nawet kojarzy sporo informacji, ale nie chodzi. Jej nogami jest wózek inwalidzki a całym światem 2-pokojowe mieszkanie. Jeszcze przez pierwsze pół roku miała wolę walki, ale już jej nie ma. Gdzieś kiedyś wyszeptała Rodzicielce, że gdyby miała w pełni sprawną choć jedną rękę, to użyłaby jej do odebrania sobie życia. Wiem, rozumiem. Ja też nie chciałabym drugiej połowy mojego życia spędzić na wózku inwalidzkim. Wylew odebrał jej całą kobiecość i jakąkolwiek rolę w społeczeństwie.
-Wiesz, Chomiczku Mój-zagadnęła do mnie niedawno- ja już nie jestem ani kobietą, ani matką, ani babcią, ani żoną. Jestem już tylko rośliną.
-Wiesz, Ciotka… Pierd*** bzdury! Tyle ci powiem.
Bo co miałam powiedzieć? Że ma rację? Zapłakać nad nią? Odebrać resztki człowieczeństwa?
Jedyne, co mogłam dla niej zrobić, to załatwić najlepszą rehabilitację w województwie. 6 tygodni leczenia i pomocy psychologicznej, które nie przyniosły najlepszych rezultatów. Później inna rehabilitacja i coraz większe załamanie.
Kilka miesięcy temu pojawił się jakiś prywatny rehabilitant. Podobno po ćwiczeniach z tym człowiekiem zaczyna się coś dziać z jej ciałem. Jakby próbował odzyskiwać nadzieję. A w Przyszywaną Ciotkę tchnął odrobinę życia.
Tylko że jedna wizyta rehabilitanta to koszt 100 zł.
Przecież to nieosiągalne.
W moją Rodzicielkę jakby coś strzeliło. Kobieta nie należy do kobiet energicznych, pełnych życia a już na pewno nie jest z tych kobiet, które litują się nad innymi. Jej życiową dewizą jest zaciskanie pośladków i robienie, co w jej mocy, aby ukochana i jedyna córka miała w życiu lepiej, niż ona sama. Tak, tak-o mnie mowa 😛 Moje zdziwienie było więc niemałe, kiedy Rodzicielka oznajmiła mi, że najbliższe dni po pracy będzie jeździła po wszystkich gabinetach stomatologicznych w mieście, z którymi miała kiedykolwiek do czynienia i będzie żebrać pieniądze od lekarzy, którzy pracowali z Przyszywaną Ciotką na jej leczenie.
I jeździła. Dzień w dzień po pracy wsiadała w tramwaj i jechała do kolejnej przychodni stomatologicznej żebrać pieniądze dla znajomej, z którą przecież większość tych ludzi pracowała. Dawno nie widziałam jej takiej zawziętej. Wiedziałam, że nie ustąpi, póki nie zrealizuje celu. Tę cechę charakteru mam właśnie po mamusi 😉
I wiecie co…? To wcale nie jest taka prosta sprawa. Na szczęście wiary w ludzkość jeszcze z Rodzicielką nie straciłyśmy 🙂 bo większa część lekarzy nie zawiodła. Jest kasa na jakiś miesiąc leczenia. Jednak prawie połowa z tych lekarzy, którzy jeżdżą na wakacje do Tajlandii a ferie zimowe spędzają we włoskich Alpach tudzież na Kubie, nie była w stanie wysupłać ze swojego wypchanego portfela choćby 100 zł. Złota rada jednej z lekarek, która brzmiała „Jak tak chcesz jej pomóc, to załóż fundację” doprowadziła Rodzicielkę do furii a mnie osłabiła…
Coś tu jest chyba NIE TAK?
Taki głupiutki Chomiczek jeszcze jest w stanie zrozumieć tą nagłą „biedę”, gdyby Rodzicielka zbierała pieniądze dla kogoś obcego. Ale oni wszyscy znają Przyszywaną Ciotkę. Pracowali z nią krócej lub dłużej. Byli na niejednej imprezie i niejeden wspólny posiłek spożywali między rwaniem zęba a leczeniem kanałowym 😛 O co więc chodzi? Czy tak się boją o własną kieszeń w obliczu nadchodzących Ruskich? Czy może boją się, że zabraknie im tych 100 zł do 3.500 polskich złotych na miesięczną ratę za nowy samochód…? Może ktoś tu jest mądrzejszy ode mnie i jakoś oświeci mnie złotą myślą. Hm?

Ulało mi się. Musiałam złość i żal wylać  tutaj. Aż się ciśnie na klawiaturę, żeby napisać, że wszystko, co dzisiaj we mnie tkwi, wylałam niestety Moi Kochani na Was…. Mam nadzieję, ze zostanie mi to wybaczone 😉 Obiecuję, że bałagan rodem ze speluny na Dzikim Zachodzie niebawem posprzątam 😉

Chomikowa ma sny

źródło: www.demotywatory.pl

Miewacie sny? Podobno ten, który ma wszystko dobrze poukładane w głowie ma kolorowe sny prawie co noc. Mój dziadek ma sny tylko czarno-białe… To by w sumie wiele tłumaczyło…
A moje sny są zawsze… hmmm… jakby to ująć… Niezmiernie oryginalne. Nie, nie jestem w nich wróżką, elfem, ani superhero 😛 Oprócz tych standardowych pięknych snów, z których człowiek nie chce się budzić, miewam sny, w których walczę. I to wcale nie z nadwagą, czy Oślicą 😛 Walczę o przetrwanie. Snów, w których nadchodzi huragan a ja się ukrywam w piwnicy już nawet nie chcę liczyć. Tak samo, jak snów, w których ktoś strzela do mnie i do mojej rodziny z helikopterów 😛 Ach! Nie mogłabym zapomnieć o snach, w których wykolejają się pociągi i spadają samoloty a ja próbuję uratować tych, którzy przeżyli 😛
Matko kochana… tak czytam to wszystko i sama się sobie dziwię, że dziadka, który ma czarno-białe sny uważam za psychopatę… Tak, czy siak jakoś już te moje mary senne ogarnęłam umysłem i udało mi się pokojarzyć, że koszmary miewam wtedy, kiedy w moim realnym życiu towarzyszy mi jakiś stres lub lęk. Trochę stresu i już wiem, że we śnie albo będę lecieć samolotem, który spada albo będę zbierać ludzi z torów kolejowych 😛 Ale jak wytłumaczyć sny, w których wszystko miesza się w taką abstrakcję, że nawet taki nieogarnięty Chomik nie może tego ogarnąć? Kilka tygodni temu śniliście mi się Wy, Moi Kochani 😉 Tak- dokładnie 😉 Śniło mi się, że leżałam pod kołdrą w jakimś bardzo eleganckim starym budownictwie. Wydaje mi się, że był to budynek mojej uczelni, w której studiowałam- piękne stare drewniane zdobienia na ścianach i suficie oraz dywany na drewnianych, klimatycznych podłogach. Leżałam pod tą kołdrą, było zimno i nie mogłam się ruszyć. Ktoś, kogo nie widziałam, bardzo mocno mnie do tej ziemi przyciskał. Miałam jako-taką świadomość kto to jest- to byliście Wy- zwracałam się do niektórych z Was po nickach i błagałam o litość 😀

To już mam iść na leczenie, czy jeszcze macie dla mnie tę litość? 😀

Wielu z nas snom nadaje pewne znaczenie. Mówi się, że sny coś nam wskazują a nawet przepowiadają przyszłość. Wiecie jakie ma na ten temat zdanie Chomikowa?- dokładnie- Pierdu, pierdu. Już tyle razy śniły mi się różne numery totolotka i nigdy to nie były te właściwe numerki. Żeby to jeszcze chociaż były numerki z jakimiś przystojniakami vel ciachami, ale też NIE. A ile to już razy opluwałam Oślicę w moich snach! Nawet francy już spotkać na ulicy nie mogę… Szlag by to 😉 Człowiek już się nawet specjalnie rozgląda po tych marketach, czy francy gdzieś nie ma a co rusz wchodzi na któregoś swojego „byłego”. Życie, no samo życie 😛
Jeszcze jako nastolatka wierzyłam, że mogą się spełnić sny, które przyśnią się pierwszej nocy w nowym miejscu. Zawsze chciałam, żeby przyśniło mi się coś pozytywnego, albo chociaż coś SENSOWNEGO. Ale gdzie tam! Sny ograniczały się do nauki do klasówki ewentualnie bezcelowego plątania się po okolicach bliżej nieokreślonych. Nigdy jakoś nie mogłam w tych snach zakochać się ze wzajemnością w jakimś księciu z bajki lub chociaż znaleźć kilku tysięcy PLN na ulicy. Chociaż znając swoją cholerną uczciwość i tak bym pieniądze ze łzami w oczach zaniosła na najbliższy Komisariat Policji… Lepiej, żebym ich nie znajdowała. Przynajmniej rozterek wewnętrznych nie mam 😛
Od jakiś 2-3 lat męczą mnie 2 nowe sny. W jednym z nich biorę ślub (o dziwo…), ale jakoś wcale nie jestem tym faktem zachwycona. Brak mi jakiegoś entuzjazmu przed tą całą ceremonią. Wysiadam pod kościołem z samochodu i kieruję się w stronę gości. Cały czas gdzieś mi chodzi po głowie myśl, że ja wcale nie mam ochoty tego robić. Że ja to robię tylko dlatego, bo inni tego chcą. Efekt jest taki, że wchodzę do kościoła ze łzami w oczach i to nie są łzy wzruszenia 😛 Pana Młodego nigdy nie jestem w stanie zobaczyć 😀 Ale może to wszystko wiąże się ze snem numer 2. We śnie numer 2 rodzę dziecko. Również nie jestem zachwycona tym faktem. Ale to może dlatego, że mam świadomość tego, że dziecko wychowam samotnie.
Super.
Dobra, dobra. To są tylko sny. Ruchome obrazy naszych obaw itd. Kiedy byłam teraz w Krakowie, Jola przypomniała mi, żebym koniecznie zapamiętała sen, który mi się przyśni w nowym miejscu. Mówię do niej, że znam ten zabobon, ale te sny są tak banalne, że nawet nie warto o nich wspominać. Jola z powagą sięga do szafki kuchennej i wyciąga magiczną puszeczkę z jakimiś ziołami. Przesypuje mi je do torebki foliowej i uroczyście mówi, żebym schowała to sobie pod poduszkę, kiedy będę szła spać.
-Jolu, ja wiem, że jestem po drinku, ale chyba nie jestem aż tak pijana, żeby jakieś zielska chować sobie pod poduszkę…
-Chomiczku, ja ci mówię, żebyś to schowała pod poduszkę i zobaczysz co się stanie- mówi tajemniczym tonem.
Chyba jednak byłam pijana, bo włożyłam te zioła pod poduszkę.
Najpierw przyśnił mi się mój samotny poród a jak ogarnęłam po przebudzeniu skołatane serce, to przyśnił mi się ślub, którym wcale nie byłam zachwycona.
Bajka.
Dzwoni do mnie do Krakowa Moja N.:
-Co ci się, Chomiczku śniło pierwszej nocy w nowym miejscu? Pamiętasz?- pyta jak zwykle podekscytowana.
-Ty też?!
-Co ja też? Milsza byś była.
-Śniły mi się moje ulubione dwa sny-odpowiadam na odczepnego, ale jednak jestem ciekawa, co mi ta moja wrodzona optymistka odpowie.
-Eeee tam! Wiesz jak to jest z tymi snami! Spełniają się na odwrót! Sama mi zresztą tak mówiłaś!
Z ziołami pod głową też??????
Czyli że jak? Zaliczę klasyczną wpadkę i z przymusu wezmę ślub?
Jak nastolatka?
A może te zioła są do palenia……?

Muszę się upewnić 😛

Ha! A jakie ja dopiero po tym mogę mieć SNY! Może w końcu polatam na tym smoku!

znów o mobbingu

źródło: własne
źródło: własne

Jeszcze w starym 2014 roku, kiedy przeglądałam gazetę „Angora”, natknęłam się na artykuł opisujący pracę pewnej kobiety w firmie Postęp. Przyznaję, ze przyciągnął mnie tytuł, który brzmiał mniej więcej tak: „Za karę kazali mi nosić żółty fartuszek”. Rzuciłam pobieżnie wzrokiem na artykuł, będąc przekonana, że to na pewno dotyczy jakiejś dziewczynki z przedszkola, ale nie… Kobieta zatrudniła się w firmie produkującej jakieś zatyczki, czy zawleczki (nie, nie do granatów 😛 ) do gniazdek samochodowych. Nieistotne. Ja się na tym nie znam i nie o to zresztą chodzi. Po miesiącu pracy (domyślam się, że to była praca na potocznie zwanej „taśmie”) kobieta popełniła błąd i włożyła tą zatyczkę nie tam, gdzie powinna. Kiedy jej szef odkrył błąd natychmiast wezwał ją do siebie. Podobno wrzaskom nie było końca. Krzyczał coś o milionowych stratach (serio milionowych??? ) i groził naganą. Kobieta z pokorą przyznała się do winy i przyjęła „karę”. Okazało się jednak, że to nie było wszystko- za karę również kazali jej przez 2 tygodnie nosić UWAGA! ŻÓŁTY FARTUSZEK, który nosił każdy pracownik popełniwszy wcześniej jakiś błąd w pracy. Kobieta odmówiła, bo nie chciała robić z siebie pośmiewiska. Jak nietrudno się domyślić została natychmiast zwolniona.

Tutaj musiałam zrobić chwilę przerwy dla samej siebie, bo aż się nadęłam z nerwów i poczułam jak mi rośnie ciśnienie. A nie powinno, bo jeszcze taka stara nie jestem i specjalnych problemów ze zdrowiem na szczęście nie mam (odpukać! ) Od razu przypomniała mi się moja ostatnia praca w szpitalu. Znów poczułam tą całą atmosferę nerwówki i lęku. Despotyczny, arogancki dyrektor i jego prawa ręka Oślica. Żadnych chorób, spóźnień, zamian, zwolnień i innego kombinowania. Zastraszonych pracowników zwalniali za byle drobiazg a najczęściej za zwolnienie chorobowe.  Dodam jeszcze, że nikt nie został zwolniony „z klasą”. Niedawno widziałam się z koleżanką, która dostała wypowiedzenie z rąk Oślicy. Dziewczyna nie pracowała długo na swoim stanowisku (może z rok). Dostała do napisania pismo, które absolutnie nie dotyczyło zakresu jej obowiązków. Nigdy wcześniej nie robiła czegoś podobnego a z racji, że w szpitalu był cichy zakaz udzielania sobie wzajemnej pomocy, nie miała nikogo, kto mógłby jej chociaż naświetlić całą sprawę. Z reguły w takich sprawach dzwoniła do mnie, ale ja leżałam akurat w szpitalu…
Oślica wparowała do jej pokoju jak w jakimś amoku. Krzyczała do niej, że jeszcze nigdy nikt tak się nie ośmieszył jak ona tym pismem; że się do niczego nie nadaje; że jest żałosna i śmieszna itd. Znajoma mi powiedziała, że jak na te swoje niecałe 30 lat życia na tym świecie, to jeszcze nikt nigdy tak jej nie upokorzył. Tak traktowany był prawie każdy pracownik, który otrzymywał wypowiedzenie. Nie dość, że karą samą w sobie było otrzymanie wypowiedzenia, to trzeba było jeszcze upodlić człowieka.
Oślica sama z siebie nie stała się takim tyranem. Wcześniej przez 20 lat pracowała jako zwykła sekretareczka. Cicha, spokojna. Współpraca z nowym dyrektorem nauczyła ją wielu zachowań. Od niego nauczyła się upodlania ludzi.
Nie zapomnę kilku tygodni, kiedy pracowałam jako główna sekretarka dyrektora. Zawsze spokojna, skupiona do granic możliwości, próbująca ogarnąć tysiące telefonów, maili, gości i… zlęknionych kierowników. Odbierałam od nich codziennie dziesiątki telefonów z pytaniem „jaki szef ma dzisiaj humor?” Już pominę fakt, że dezorganizowało mi to pracę, ale było mi tych ludzi autentycznie szkoda. Prawie każdy wchodził do jego gabinetu przerażony. Przed ich wejściem do jego pokoju przesłuchań, prawie zawsze słyszałam od nich „Chomiczku, trzymaj za mnie kciuki”. Pomimo wygłuszonych ścian i drzwi, najczęściej słyszałam rozlegający się po sekretariacie stłumiony wrzask i masę przekleństw wychodzących oczywiście z ust dyrektora. Połowa z tych ludzi wychodziła stamtąd z płaczem…

W trakcie tych kilku tygodni pracy na elektrycznym krześle (jak zwykłam myśleć o głównym sekretariacie) dostałam polecenie wezwania do gabinetu dyrektora jego zastępczynię. Uwielbiałam i do tej pory uwielbiam tą kobietę. Reprezentowała prawdziwą klasę, inteligencję a poza tym nigdy nie schodził jej z ust uśmiech. Zjednywała sobie ludzi spokojem, opanowaniem i chęcią WSPÓŁPRACY, która w tym zakładzie pracy była zabroniona.
-No, Chomikowa! To trzymaj kciuki! Wchodzę w paszczę lwa- mawiała przed wejściem do gabinetu.
-Pani Dyrektor, zawsze za panią trzymam kciuki! Mam za biurkiem opatrunki i leki na uspokojenie, więc jesteśmy przygotowane na wszystko- zwykłam  żartować.
Z pokoju przesłuchań nie dochodziły wtedy tylko wrzaski furiata. On walił krzesełkami o podłogę. Trwało to dobre 15 minut. Ani razu nie usłyszałam głosu jego zastępczyni. Przez myśl mi nawet przeszło, że może coś jej się stało. Ja wiem, że jesteśmy na terenie szpitala, ale często tylko natychmiastowa pomoc lekarska może uratować życie 😛 Niespodziewanie uchyliły się drzwi i wyszedł z gabinetu cień człowieka.
Ale głowę miała zawsze podniesioną… Mówiła mi, że już trochę się do tego przyzwyczaiła i płacze  tylko w wyjątkowych sytuacjach…
A to nie była do cholery wyjątkowa sytuacja?!
Chwała wszystkiemu ja już tam nie pracuję. Ale pracują jeszcze setki wystraszonych i pełnych lęku ludzi. Naprawdę dobrych pracowników. Podporządkowanych, zdyscyplinowanych i… zgaszonych.

Rozmawiam ze znajomymi, czytam gazety i ciągle gdzieś słyszę, że mobbing jest w dzisiejszych czasach bardzo częstym zjawiskiem. Na litość boską! Mamy XXI wiek! Niewolnictwo zniósł  bardzo wiele lat temu niejaki Abraham Lincoln i chyba nic się pod tym względem nie zmieniło, prawda? Chyba że coś mi umknęło na lekcjach historii (bądź co bądź znienawidzonej 😛 ). W niektórych zakładach pracy brakuje jeszcze tylko kar publicznej chłosty za spóźnienie lub wbicie na pal za niesubordynację. W całym cywilizowanym świecie jest zakaz podnoszenia ręki na dzieci. W szkołach nauczycielowi nie wolno krzyczeć na swoich podopiecznych. Uczniów nie wolno straszyć. Uczeń oraz nauczyciel ma nakaz zwracania się do innych z szacunkiem. Nauczycielowi za społecznie nieakceptowany sposób zwrócenia się do ucznia grozi nagana lub dyscyplinarne zwolnienie z pracy. To ja się w takim razie pytam CZYM RÓŻNI SIĘ SZKOŁA OD ZAKŁADU PRACY? Domagamy się kultury i szacunku od nauczyciela a nie możemy się tego samego domagać od pracodawcy?! Nie wiem… może zanim człowiek zechce zostać pracodawcą, należałoby wprowadzić jakiś test osobowości ukazujący ewentualne predyspozycje do bycia katem?

Boli mnie to… Boli mnie to, że tyle ludzi chodzi nieszczęśliwych i zlęknionych tylko z powodu swojego przełożonego… A ile rodzin rozpada się właśnie z powodu stresów w pracy? Ile dzieci patrzy na sfrustrowanego tatę/ sfrustrowaną mamę? Ile ludzi przepłaca taką pracę zdrowiem lub nawet i życiem…? Nie każdy ma w sobie tyle siły, aby temu sprostać.

Nieprawdopodobnie przykre, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”.

Chomikowa pruje do Krakowa,czyli nagrania w audioexpress

Audioblog.plZa kilka dni wybieram się do Krakowa na kolejną porcję nagrań wpisów z mojego bloga. Do tej pory w aplikacji Audioblog mogliście posłuchać Chomikowej w siedmiu odsłonach 😉 Teraz będą na Was czekać kolejne 🙂
Wiem, że nie wszyscy macie sprzęty z systemem Android, dlatego specjalnie dla Was dzisiaj załączam link do mojego nagrania dostępnego w YouTube 🙂 Niech duch mojej łaskawości na Was spłynie 😉

Jola- właścicielka aplikacji Audioblog- prosi, abyście w komentarzach pod tymże postem zamieścili pytania, które zada mi podczas wywiadu przeprowadzonego w Krakowie. I tu się odrobinę zestresowałam, bo gdzie taka Chomikowa na wywiad, o co w ogóle chodzi…. tam bez dłuższego zastanowienia trzeba odpowiadać na rzucane pod nogi pytania…Nie dość, że z rzucanymi pod nogi kłodami muszę sobie radzić na co dzień, to teraz jeszcze z jakimiś pytaniami…  I co to będą za PYTANIA!? 😛 Ale liczę na Wasz zdrowy rozsądek 😉 Zresztą zawsze mogę jak na gwiazdę przystało 😀 😀 😀 PRZERWAĆ wywiad 😀 i od razu +100 do szacunku 😀
Oczywiście całe nagranie z wywiadu będzie dostępne w aplikacji Audioblog.

Ach! A jak zainstalować apkę, w której możecie posłuchać nie tylko moich wpisów, ale także innych blogów oraz recenzji książek? Tutaj macie instrukcję 🙂 Taka jestem dzisiaj skora do pomocy 😉    ———————>

 

P.S. Dla tych, którzy ściągną apkę czeka ode mnie i od Joli drobny upominek 🙂

można kochać na wiele sposobów, czyli Chomikowa w seks-shopie

źródło: własne
źródło: własne

Nowy Rok to nowe wyzwania, prawda? 😉 A że ja wyzwania i nowości uwielbiam (życiowe tym bardziej 😉 ) więc postanowiłam odwiedzić „sklep z z seksem” (jak to mawia pewien znajomy 😉 ). Wszystko dla ludzi, prawda?
Zmuszona zakupić (już naprawdę nieistotne po co i na co) gadżet erotyczny, zaczęłam szukać sklepu przez internet. I klikając za pierwszym razem ENTER byłam w lekkim szoku. Dlaczego? Bo tego jest OD CHOLERY i ciut ciut. Szybciej kupię przez internet sztuczną waginę lub wibrator, niż ulubiony błyszczyk 😛 Wszyscy oferują dyskretną przesyłkę, wabią rabatami i promocjami na kolejne zakupy (KOLEJNE???) oraz dołączają do produktów filmiki z instrukcjami.
Z rozdziawioną buzią przesuwałam kursorem po liście linków coraz niżej i po upływie mniej więcej  45 minut najzwyczajniej w świecie się znudziłam i rozczarowałam. Bo to wszystko to trochę, jak lizanie lizaka w papierku 😛 Ja chcę tego wszystkiego DOTKNĄĆ, posmakować, SKOSZTOWAĆ!
CHCĘ!
JADĘ! 😀
Podobno wizyta w takim sklepie jest bardzo krępująca. Bo przecież jak to o moim prywatnym świecie i o tym, co robię w łóżku mam rozmawiać z kimś OBCYM? Przecież to takie krępujące… Bo ja mam przecież takie fantazje nieprzyzwoite, że NA PEWNO nikt inny takich nie ma i może to jest CHORE…? A co, jeśli sprzedawca sobie o mnie pomyśli, że jestem zboczony/zboczona i ojejku… jaki to w ogóle WSTYD. Otóż nie jest to wstyd. Wstydem byłoby, gdybyśmy chcieli zakupić film ze zwierzątkami lub nie daj Boże… no właśnie. Takiego człowieka za ladą w sex-shopie trzeba potraktować jak znudzonego swoją pracą ginekologa lub urologa- już się tyle naoglądał, że mało co ją/ jego zaskoczy i „ruszy”.
Żwawo podchodzę do drzwi wejściowych. Otwieram i… Rzuca się na mnie tona pudełek z… matko… ze WSZYSTKIM. Dostaję oczopląsu od kolorów i od rodzaju asortymentu. Staję na środku troszkę jak wryta i nie mogę przestać się rozglądać. Po lewej kostiumy: Pani Mikołajowej (to pewno na topie), Pokojówki, Policjantki, Kelnerki i… no chyba Pani Lekkich Obyczajów 😉 Bo jeden skórzany pasek na piersiach i coś co miało być koronką na biodrach, ale mniemam że materiału u krawcowej zabrakło 😉 to chyba miała być spódniczka z tejże koronki 😉 Troszkę bardziej na prawo: cały segment FILMÓW. Tylko zerkam, bo chyba jednak jestem troszkę zawstydzona 😉 Wybaczcie, to mój pierwszy raz, więc cała ta nagość jednak troszkę mnie peszyła. Dalej na prawo widziałam setki pudełeczek z „czymś”. Siatki na ciało z dziurkami w odpowiednim miejscu, afrodyzjaki, żele, kajdanki, paski (dokładnie jak te skórzane od spodni!!!)- do podduszania(????), pejcze (nooo- jeden z moich byłych i na szczęście niedoszłych na pewno ma taki zestaw u siebie w sypialni. Pamiętacie? 😀 ), kaftany (jak Bozię kocham- takie, co to na filmach kręconych w psychiatrykach pokazują!), obroże (!!!), smycze i już zaczynam się zastanawiać czy ja na pewno jestem w sex shopie czy może w zoologicznym… Staram się wyglądać inteligentnie i nie dawać po sobie poznać, że jestem tu pierwszy raz, ale chyba mi nie wyszło…
-W czym mogę pani pomóc?- z kompletnego zamyślenia wyrywa mnie męski głos.
Zerkam na człowieka, który wstał zza lady i aż mi dech zapiera. CIACHO. Ciacho w sklepie z seksem. Nie wyjdę stąd. Będę tu siedzieć całe popołudnie, póki nie wypróbuję choćby połowy z tego, co tutaj wisi/stoi/leży właśnie z nim. Bo przecież jak mam wydać tyle kasy, to nie w ciemno, nieprawdaż? 😀
Dobra, ogarnęłam się 😛
-Nie, dziękuję panu uprzejmie. Najpierw się rozejrzę.
I rozglądam się. Stoi masa sprzętów, o których nigdy w życiu nie słyszałam i nie wiem do czego służą. To wszystko ma dziwne kształty i naprawdę nie wiem jak można to wykorzystać. I chyba nie chcę wiedzieć 😛 Aż nagle mój wzrok pada na całą gablotę z wibratorami. Dziesiątki wibratorów. SETKI. W kolorach… wszelakich… Różowe?- PROSZĘ. Czarne?- Ależ nie ma problemu. Czerwony- oczywiście, proszę pani. Biały?-doskonały wybór na noc poślubną 😛 Kremowy? Niebieski?- KAŻDY. Typu króliczek, prosty,  zakrzywiony, z wypustkami, bez wypustek, z silikonu, z gumy, na baterię, na ładowarkę, wodoodporny, wstrząsoodporny (a gdzie ognioodporny? 😛 ), ogromnych rozmiarów, malutki, średni, z dziurkami, z jedną dziurką, dla par, dla homoseksualistów, z przyssawką i bez.
Taaaaa….
Patrzę na to wszystko, jak wiewiórka na piwnicę wypełnioną orzechami 😛 Oglądam, dotykam i oczom własnym nie wierzę. Muszę wyglądać na bardzo zainteresowaną zakupem, bo Ciacho przynosi mi chyba z 10 pudełek z jeszcze innymi wibratorami. Zrobiło mi się gorąco i zdejmuję szalik.
-Wie pan co? Bo ja się troszkę czuję jak w sklepie z torebkami- tyle cudów a tyle pieniędzy! Jeden mnie zachwyca. Gładki, biały, elegancki…. Dyskretny. Z 9-cioma różnymi wibracjami (że też mój telefon nie ma tylu opcji). PIĘKNY.
Za 700 zł.
Rzucam pudełkiem jak oparzona. Proszę- i od razu Chomikowej rozum zwróciło 😛
-Proszę pana, ja tutaj w sumie po coś zupełnie innego… Ale! Obiecuję, że jeszcze pana odwiedzę 🙂 Cieszy się pan, prawda?
-Jestem pewien, że coś dla pani znajdziemy- i szelmowsko się uśmiecha.
Ja też jestem pewna 😉

Troszkę jestem zaskoczona, że te sklepy w dobie internetu jeszcze istnieją, ale chyba całkiem nieźle się trzymają, bo u mnie w mieście na każdym osiedlu widzę reklamę sex shopu. Przecież kochać trzeba na wiele sposobów, prawda…? 😉

——————————————–

Przypominam o blogu niecodzienne-notatki na fejsie! 🙂 tam będziecie na bieżąco 🙂

spokojny Chomiczek … :)

źródło: pixabay.com
źródło: pixabay.com

Dziwnie wkroczyłam w ten Nowy 2015 Rok. Jak na rozentuzjazmowaną, spanikowaną, roztańczoną, zabieganą, tudzież przerażoną (jaką zwykła być w Sylwestra) Chomikową, przywitałam ten rok nad wyraz spokojnie. Jeśli nie rzec OLEWCZO 😛
W gronie najbliższych znajomych i ich dzieciarni zorientowałam się, że „godzinę zero” przedyskutowałam z moją bardzo dobrą znajomą, o której pisałam już tutaj: „cudnie, że nie tylko ja trafiam w pudło „. Pan Domu w panice pobiegł po szampana a druga znajoma do toalety. Dzieciarnia też się rozpierzchła i tak jakoś… Przegadałam to… Rozejrzałam się po pokoju, spojrzałam na wybuchowe niebo, pomyślałam o Ruskich, którzy takie klimaty fundują Ukraińcom od kilku eleganckich miesięcy i… odetchnęłam z nieskrywaną ULGĄ dziękując Temu Tam na górze, że jestem, gdzie jestem i z kim jestem.

Szybko zerknęłam na miniony rok i niezaprzeczalnie stwierdziłam, że 2014 rok kompletnie przeorganizował moje dość nudne i przewidywalne życie. Już styczeń, w którym za pracowniczym biurkiem szeptem przez telefon kończyłam znajomość, która w sumie nie powinna się nigdy zacząć a już na pewno nie kończyć, wskazywał na to, że sporo może się wydarzyć. Później wypadek samochodowy, który udowodnił mi, że chomiki mają na bank więcej żyć, niż jedno (i wolałabym nie odkrywać, ile tak naprawdę 😛 ). Koniec lata to bardzo nieeleganckie wypowiedzenie w pracy, która doprowadzała mnie do szału i próbowała oduczyć używania resztek szarych komórek. Koniec lata to również jakieś randki internetowe, które nie wprowadziły w moje życie niczego oprócz załamania i utraty wiary w ród męski 😛 Ale przekonały mnie też, że bycie samej ze sobą może przynosić wiele korzyści emocjonalnych oraz wbrew pozorom materialnych 🙂 Grudzień natomiast to miesiąc, który utwierdził mnie w przekonaniu, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach (albo nawet i nie, bo niestety zdarza się, że podły charakter idzie w parze z podłym wyglądem)- publiczne insynuacje pisane pod pseudonimem a dotyczące moich rzekomych romansów i hipokryzji są najzwyczajniej w świecie żenujące i proste. Bloga NIE ZAMKNĘ i będę z całą premedytacją pisać nadal. To mnie tylko motywuje do zamieszczania kolejnych wpisów 🙂 A sobie nie mam nic do zarzucenia. Ze słów na literę „P” tylko przeklinam. Nie palę, nie piję i nie PUSZCZAM SIĘ. I pewnie sama nie wiem ile przy tym wszystkim tracę 😉
Gdzieś między tym wszystkim osiągnęłam maksymalną równowagę emocjonalną. Ze spokojem odrzucam oferty pracy za 1600 zł na rękę (wbrew pozorom oferty pracy otrzymywałam) i ze spokojem wstaję rano z łóżka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam i nie pamiętam, kiedy ostatnio z prawdziwą złością rzucałam w przestrzeń słowa powszechnie uważane za wulgarne 😉 Obudziłam w sobie głęboko skrywane pokłady dobroci (po wymianie korespondencji z niepełnosprawnym Marcinem, o którym wspominałam tutaj: „coś się ze mną dzieje”  moja N. zaczęła się o mnie martwić mówiąc, że jest przerażona tym, że przez tą swoją dobroć mogę wyjść za niego za mąż 😛 ). Na szczęście ani zdrowego rozsądku nie straciłam, ani wiary w MIŁOŚĆ 😉 I rozwijam moją drugą życiową pasję, jaką jest prowadzenie bloga… 🙂

W Nowy Rok wkroczyłam z poczuciem wolności i wiary w Życie. Nic mnie nie blokuje, nic mnie nie doprowadza do szału. Mogę sobie pozwolić prawie na wszystko. Mogę w każdej chwili się spakować i polecieć do Pekinu czy Anchorage i mogę wrócić z niczym, bo MOGĘ. Mogę wyjechać na długie wakacje. Mogę z obłędem szukać miłości swojego życia, ale mogę też czerpać przyjemność z bycia samą. Mogę wszystko. Jestem po prostu WOLNA.

I szczęśliwa 🙂 i będę. Choćbym miała to szczęście wydrapywać świeżo pomalowanymi paznokciami ze ścian.
Ha.

———————————————
Postanowienia? Tylko realne 😉
Jedno- usunąć cholerną ósemkę, którą boję się ruszyć od ponad 6 lat 😛