kobieto! bez sukcesu jesteś nikim

żródło: pixabay.com
żródło: pixabay.com

Otwieram którąś z kolei gazetę. Jakiś magazyn lifestylowy z masą pięknych zdjęć, portretów ludzi sukcesu, porad, felietonów i artykułów. Przede wszystkim motywujących. Do czego? Do rozpoczęcia ścieżki sukcesu rzecz jasna. „Mierz wysoko”, „Góry przenoś po kawałku”, „Otwórz drogę do sukcesu”, „Pokonaj strach przed niepowodzeniem” i inne pierdu, pierdu. Zamknęłam gazetę zużywając przy tym większej energii, niż było trzeba i rzuciłam nią w kąt sypialni.
Szlag by to! Nie dość, że mam być wysportowana i szczupła, z nieskazitelną cerą, modnym makijażem (koniecznie muszę oczywiście opanować sztukę konturowania), czerwoną szpilką na nodze, prowadzić zdrowy styl życia, to jeszcze mam odnieść zawodowy SUKCES. Gdybym do tego wszystkiego miała męża i dziecko, to byłabym kobietą IDEALNĄ- taką z którą przeprowadza się wywiady, robi profesjonalną sesję fotograficzną i wrzuca na okładkę. Jako wzór dla innych kobiet, które jeszcze tego wszystkiego nie osiągnęły.
Chomikowa będąca oazą spokoju się wkurzyła. Bo że niby nie ma rzeczy niemożliwych? Można WSZYSTKO? BZDURA! Nie wiem, co się musi dziać w głowach tych wszystkich matek, które próbują osiągnąć wszystko to, o czym od wielu sezonów trąbią magazyny i telewizja. Nie masz co zrobić z dzieckiem i to jest twoja wymówka przed pójściem na siłownię lub aerobik? Ależ możesz wziąć dziecko ze sobą! I spróbuj ćwiczyć z tymi drącymi się dzieciakami! Nie masz czasu na kosmetyczkę? Drogerie oferują domowe SPA- razem z dzieckiem możesz się mazać w tych kremikach i razem z nim nakładać sobie maseczki na twoją twarz. W międzyczasie zmienisz mu pieluchę. Można?- Można! Krzyczą magazyny.
A co, jeśli najzwyczajniej w świecie mi się NIE CHCE?! Szefowa doprowadziła mnie do szału, mąż wrócił z pracy bez humoru a dzieciakowi trzeci tydzień leci z nosa zielona maź. Może mi się NIE CHCIEĆ?! Nie mam do tego do cholery prawa???? Prasa i telewizja mówią, że NIE MAM. Do tego teraz doszedł obowiązkowy sukces zawodowy. I to nawet nie chodzi o to, żeby awansować. Trzeba otworzyć własną firmę i ciężką pracą doprowadzić do jej wielkiego rozwoju i wielkich pieniędzy.
Brawo.
Szkoda tylko, że żaden magazyn nie powie skąd wziąć na ten sukces PIENIĄDZE. A! Przepraszam- można dostać dofinansowanie ze środków UE. Pewnie, że można, ale tylko na innowacyjne podejście do sprawy. Cóż… Przedszkola, ani warsztatu samochodowego w takim razie nie otworzę. Chyba że będę samochody naprawiać nago a na zapleczu kierowcom wykonywać erotyczny masaż. To by dopiero była INNOWACJA. Już widzę te kolejki 😛 To może muszę na ten własny biznes zarobić? Tylko kto opłaci bieżące rachunki…? I kto mi ten cholerny dom wyremontuje? Bo jeszcze 10 lat i albo podczas wytężonych ćwiczeń fizycznych (przecież muszę mieć piękną figurę)  wyląduję razem z moją podłogą u Rodzicielki, albo dach spadnie na mój łeb. Nijak to moje życie nie idzie w parze z sukcesem zawodowym 🙁
Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest znalezienie sobie bogatego, naiwnego chłopa, który spełni moją zachciankę o sukcesie zawodowym. Albo chociaż wyremontuje mi dom 😛
Czarno to widzę. Obawiam się, że pozostanę odpadem społecznym. Nie dość, że bez pięknej figury, beż męża i dziecka, to jeszcze jako szary pracownik własnego szefa. Całe szczęście, że chociaż mój obecny szef jest cholernie przystojny 😛

wyszła za mąż

źródło: hexjam.com

Jakiś czas temu odwiedził nas taki powiedzmy… przyjaciel rodziny. Facet jest najspokojniejszym facetem, jakiego znam. Nigdy nie widziałam go zdenerwowanego, zniecierpliwionego, czy zabieganego. Taka chodząca oaza spokoju z życiowym mottem „take it easy”.
W związku z powyższym nazwijmy go Dynamit 😛
Dynamit ma siostrzenicę Polę*. Dziewczyna odkąd tylko pamiętam jeździ po świecie i z każdych nowych wakacji wraca zakochana na zabój. Ostatnio zarejestrowałam dwóch „najwspanialszych pod słońcem” Egipcjan, Turka i Greka 😀 I tak wysyła im oczywiście pieniądze, wspiera edukację, działalność gospodarczą, chorą mamę i takie tam inne oczywiste kwestie, które należy wesprzeć finansowo 😛 Ostatnio była znów w Egipcie. Trochę dłużej, niż zwykle, co oznaczało ni mniej ni więcej, że znów jest zakochana. Nic nowego. Za jakiś czas będzie kolejny. Może w końcu czas na Hiszpana…
-Mówiłem wam, że Pola wróciła już z tych wakacji z Egipcie?- pyta się mnie i Rodzicielki Dynamit.
-O! No w końcu!- odpowiadam- coś jej długo teraz zeszło, chyba z ponad miesiąc, prawda?
-No jakoś tak. Przyjechała razem z Mahmoudem- odpowiada ze stoickim spokojem.
-Jakim Mahmoudem?! Kto to jest Mahmoud?!-pytam nie powiem, ale będąc w lekkim szoku, bo dziewczyna może i się zakochiwała, ale z tego co kojarzę, to żadnego z tych swoich miłości nie przywiozła do Polski.
-Pytasz, Chomikowa kto to jest Mahmoud? A to jest jej mąż.
KTO?!-równocześnie wykrzykujemy z Rodzicielką- jaki mąż?!
-No mąż. Przyjechała z dwiema walizkami i z mężem. Wprowadziła go do mieszkania i przedstawiła rodzicom jako męża.
Różnych rzeczy bym się spodziewała po dziewczynie, ale nie tego…
-Dynamit! Ale to może jakiś fikcyjny ten ślub?! Kiedy oni się pobrali i GDZIE?- dopytuję, bo to mi się to kupy nie trzyma.
-Gdzie? Chyba w Kairze a kiedy? No jak się okazuje 7 lat temu.
Zamarłam.
Przecież ona w tym czasie była już… prawie wszędzie. Zakochiwała się, odkochiwała i tylko pieniądze z jej konta znikały.
Ciszę przerywa zszokowana Rodzicielka:
-Co ty opowiadasz?! Jak to wzięła ślub?! ŚLUB?! Jak to mogła wziąć ślub?
-Mamo, powtarzasz się.
-Bo zdenerwowana jestem i nie potrafię słów dobrać. DYNAMIT! No jak to ŚLUB?
-No po prostu. Wzięła ślub- i gestem iście teatralnym sięgnął po papierosa, czym zamknął dyskusję pozostawiając mnie i Rodzicielkę w osłupieniu.
Nic dodać, nic ująć.
Po kilku dniach udało nam się ustalić, że szczęśliwi małżonkowie mieszkają w 3-pokojowym mieszkaniu wraz z rodzicami Poli. Że też mnie nie było przy tym, kiedy Pola przedstawiała rodzinie swojego MĘŻA 😀

________________________________
*imię zmienione

zbliżają się Święta Bożego Narodzenia

image
źródło: Internet

Jest taki piękny czas… jeden z najpiękniejszych w roku. Pełen magii, cudów, nadziei, uśmiechów i oczekiwań… I ja tak właśnie też oczekuję. Jak co roku naiwnie na CUD. Biegam, sprzątam, kupuję prezenty, w uśmiechu ubieram najpiękniejszą choinkę, słucham kolęd, zakładam ozdoby na okno, zapalam najpiękniejsze świąteczne świece, z radością i zapałem opowiadam dzieciom o Świętym Mikołaju i po cichu liczę na CUD. Jak co roku…
Tak mało nam cudów…
Po północy wychodzę z jakiejś tzw. Wigilii. Mnóstwo ludzi, mnóstwo uśmiechów, litry alkoholu, kilogramy jedzenia i żadnego opłatka… Wychodzę na środek ulicy. Z nieba leci drobny deszcz. Nie mam parasola, zaraz spłynie mi cały makijaż, który kilka godzin temu robiłam z takim namaszczeniem. Nie wiem po co. I tak nie ukryję nim tego, czego nie powinno być widać. Na przystanku chłopak tuli swoją dziewczynę. Przez ulicę przebiega wychudzony bezpański pies. A mnie smutek paraliżuje. Staję nieruchomo na przejściu dla pieszych i nie mogę złapać oddechu… Prawdziwie boli każda próba.
Tak mało nam cudów przed Bożym Narodzeniem…
-Halo! Proszę pani! Niech pani nie stoi na środku przejścia! Halo!- krzyczy taksówkarz.
Siadam na najbliższym murku. Wraca mi oddech, lecą tysiące nikomu niepotrzebnych łez.

Odłożyć Dzień Narodzenia na inny czas. Lepszy czas.
Co roku na inny czas.

Niech każdy poczuje ciepło drugiego człowieka.
Żadne dziecko niech nie traci życia.
Niech w żadnym miejscu na świecie nie leje się krew. Niczyja.
Niech żadne zwierzę nie cierpi z powodu człowieka.
Niech nikt nie zna głodu.
Niech każda matka tuli swoje dziecko.
Ani jedna bomba niech nie niszczy domu.
Niech nikt nie opuszcza gabinetu lekarza z wyrokiem śmierci w ręku.
Niech każdy mąż usiądzie koło swojej kobiety.
Z żadnej broni niech nie wyleci ani jeden pocisk.
Niech każdy zbłąkany znajdzie swój dom.

Na tym najsmutniejszym świecie… Niech w końcu zdarzy się CUD.
Choćby na te kilka dni.

Tego życzę sobie i Wam, Kochani.

mam dziecko

źródło: Internet

Wybrałam się z Rodzicielką na zakupy.  Wiecie, prezenty i takie tam. Łazimy po centrum handlowym w poszukiwaniu natchnienia. To nie takie, tamto za drogie, tamto zbyt pospolite. Nie wiem kto wymyślił prezenty pod choinkę…

Nagle na środku centrum handlowego dostrzegamy uroczą świąteczną chatkę przygotowaną specjalnie dla dzieci- zabawkowe postacie z bajek „lepią” ciasteczka, „ubierają” choinkę, „wałkują” ciasto i „karmią” zwierzaki. Chatka była naprawdę śliczna i spełniała swoją rolę, bo dzieciaków w środku była cała masa.
-Dziecko! Jakie to cudne! I ten miś, co robi ciasto!- zachwycona krzyczy do mnie Rodzicielka.
Nie zdążyłam dobrze mu się przyjrzeć a Rodzicielka już była koło misia i pełna radości przyglądała mu się, jak „pracuje”. Westchnęłam głęboko i stanęłam obok kilkorga rodziców, którzy przyglądali się swoim uradowanym pociechom. Zaraz koło mnie stał troszkę starszy pan, który robił zdjęcia swojemu wnuczkowi. Chcąc nie chcąc przyglądałam się małemu dzieciakowi, który zajadając loda pozuje dziadkowi do zdjęcia. Uśmiechnęłam się do dziadka, na co ten zaczął szukać wzrokiem mojej „pociechy”. W chwili, gdy zauważył, że moja pociecha ma ponad 50 lat, popatrzył na mnie pytającym wzrokiem. Tylko znów się głupio uśmiechnęłam i wzruszyłam ramionami.
-Mamusiu, ja cię błagam, czy możemy już iść?- pytam 50-letniej kobiety, która pełna radości robi zdjęcia misiom.
Niestety nie otrzymuję odpowiedzi. Radość jest zbyt wielka, żeby usłyszeć jakiekolwiek pytanie…
-Widzi pani-zagaduje dziadek obok- coś mój wnuczek jest bardziej zainteresowany lodem, niż tą całą szopką. Nawet się nie uśmiechnie do zdjęcia.
-Widzi pan, a moja MAMUSIA ma zabawę na całego- odpowiadam i odciągam Rodzicielkę tym razem od zabawkowej choinki. Pan patrzy na mnie zdumiony jeszcze bardziej, niż na początku. Uśmiecham się do niego szeroko, jak tylko można udawać, że wszystko jest jak najbardziej w porządku 😛
-Życzę panu miłych zakupów i częściej uśmiechniętego wnuczka. Może za jakieś 50 lat będzie miał z tego więcej radości- mówię do dziadka i puszczam mu oko.

-MAMO! Czy ty mi zawsze musisz wstydu narobić?
-Ale o co ci chodzi? To już nie można misiowi zdjęcia porobić? Przecież jest boski! Poza tym cały czas się zastanawiam czy nie kupić sobie tej bluzy z Minionkami. Tylko pewnie na mnie rozmiaru nie będzie… A ty byś nie chciała?
-NIE, mamo.

A ja się zaczynałam martwić, że nie mam w wieku 30 lat jeszcze swojego własnego dziecka. A mam- mieszka piętro niżej i mówię do niego „mamo”.

nie mam partnera- mam spokojną głowę

źródło: Twój Styl
źródło: Twój Styl

Jestem sama (celowo nie używam nowoczesnego określenia „singielka”) już jakoś ponad rok. Dla niektórych to prawie że nieskończoność a dla innych mrugnięcie powieki. Przez pierwsze tygodnie mojej samotności oczywiście „leczyłam się” z nieudanego związku. Dałam sobie czas na wytchnienie, po czym nawet zaczęłam próbować znaleźć sobie jakiegoś idealnego partnera (niektórzy pamiętają moje przygody z randkami internetowymi 😛 ), co skończyło się tylko zszarganymi nerwami i ogólnym zniechęceniem do kontaktów wszelakich 😛
Moja N. od czasu do czasu próbowała mi przypominać, że związek dwojga ludzi jest bardzo ważny i że może „do cholery w końcu zaczęłabyś coś robić z tą swoją samotnością”, i że przecież „nie jest powiedziane że znów trafisz… na kogo trafiałaś”. Faktycznie… przecież nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej 😛 Przecież dopiero jeden facet próbował podnosić na mnie rękę, więc nie jest powiedziane, ze jakiś następny po prostu tego nie zrobi 😉 Swoją drogą aż dziw bierze, że ja po tym wszystkim wchodziłam w kolejne związki 😛
Przy okazji naszych spotkań, w których N. z nadzieją oczekiwała jakiś pozytywnych wieści z Chomikowego frontu, wymieniałyśmy się newsami z życia naszych znajomych i naszych osobistych również 😉 I tak w wielkim skrócie któraś z naszych koleżanek zwątpiła w swój związek po tym, jak jej mąż w prezencie urodzinowym zakupił jej żelazko; inny mąż od dwóch lat nie kupił swojej żonie choćby na Dzień Kobiet kwiatka; jeszcze inny od roku nie powiedział swojej żonie, że ładnie wygląda (a dziewczyna jest po dwóch porodach, wygląda pięknie i naprawdę potrzebuje miłego słowa…) i tak mogłabym wymieniać i wymieniać… Później N. mi mówi, że jej mąż wolał uśpić ich ukochane zwierzątko, niż je leczyć, bo generalnie szkoda na to czasu i pieniędzy (N. się uparła, że będą je leczyć i już miesiąc stworzonko chodzi zdrowe po mieszkaniu 🙂 ). Ja zamyślona i zesztywniała na myśl o tym jak ja bym się czuła w powyższych sytuacjach powiedziałam Mojej N, że m.in.właśnie dlatego wolę być sama. Nie chcę już żadnych ROZCZAROWAŃ w moim życiu. Pamiętam, że będąc z jakimkolwiek facetem w związku, po jakimś czasie przestawałam mieć jakikolwiek oczekiwania, tylko po to, żeby nie zwariować 😛 Bo jeśli na urodziny otrzymuję tulipana, który szklanki z wodą nie widział ponad 24 h oraz informację, że prezent niestety był tak nieporęczny, że muszę sobie sama po niego przyjechać, to chyba mogę być rozczarowana…? I chyba mogę być rozczarowana, kiedy proszę faceta, który akurat ma 2 tygodnie wolnego, żeby zrobił coś na obiad, kiedy wrócę do domu po 12 godzinach pracy a w czajniku nie ma nawet wody…? No i chyba mogę oczekiwać od faceta, z którym plączę się już rok, żeby mi powiedział w końcu czy cokolwiek do mnie czuje, PRAWDA? No i oczywiście mogę czuć rozczarowanie i złość, kiedy facet mi mówi, że zamiast dwóch wspólnych tygodni urlopu, on na jeden tydzień wyjedzie ze znajomymi nad jezioro, czyż nie? Ach! Nie wspominając o kompletnym zaskoczeniu i rozgoryczeniu, kiedy facet mi oznajmia, że idzie ze znajomymi do klubu GO GO…….. MAM PRAWO, tak?
Ja już nawet nie chcę myśleć o tych wszystkich przykrościach, które jeszcze mogą mnie spotkać. Nie chcę myśleć o tym, jakbym się czuła, gdyby mi mój ukochany zakomunikował 3 tygodnie po porodzie, że tak przytyłam, że właśnie zakupił mi w prezencie z okazji narodzin pierworodnego… BIEŻNIĘ (autentyk!) Ba! Ja nawet nie chcę myśleć o tym, jakbym się poczuła, gdyby nie daj Boże mój mąż powiedział mi, że przerasta go wychowanie chorującego dziecka i odchodzi.
Nie chcę czuć się niepewnie. Nie chcę być w związku czujna jak płochliwa sarna, która nadstawia uszy i tylko czeka aż wydarzy się coś złego 😛 Naprawdę nie chcę wydmuchiwać w chusteczki łez rozczarowania i złości. I nie chcę już zapijać winem kolejnego rozstania 😛 Moja wątroba może już tego nie wytrzymać. Nie chcę być w związku po prostu samotna. Bo w sumie zawsze byłam. I tak zawsze musiałam liczyć tylko na siebie lub na moich najbliższych. Miałam swoje problemy na głowie i jego. Miałam swoje mieszkania do sprzątania i jego. Miałam swoje marzenia na wspólny urlop i jego, który trzeba było zrealizować. Miałam nadzieję na jakąś pomoc i wsparcie a otrzymywałam radę w stylu „Ja ci radzę- rób jak uważasz” 😛

Wiecie dlaczego tak świetnie się czułam przy facecie „z innej bajki” o którym wspominałam tutaj: http://niecodzienne-notatki.blog.pl/2014/08/08/spotkanie-dwoch-swiatow  ? Już pomijam fakt, że potrafił sprawić, aby wieczór stał się wyjątkowy i gadkę również miał opanowaną do perfekcji 😉 ale ja podczas tych kilku godzin, które spędziliśmy na randce,  nie musiałam się o nic martwić. Nie bałam się, że stolik nie będzie zarezerwowany. Nie martwiłam się, że może mu zabraknąć raptem pieniędzy i nie myślałam o tym, że nie będzie wiedział za 2 godziny gdzie mnie zabrać. NIE MYŚLAŁAM O NICZYM. Chociaż od czasu do czasu nie musieć myśleć za dwoje… Szkoda, że facet miał inną wadę 😛
Tracę wiarę, że poznam człowieka, przy którym będę się czuć komfortowo, przy którym budowanie związku NIE będzie zależało tylko od takiej biednej Chomikowej. Moje myślenie zaczęło się ograniczać tylko do tego, że facet może się przydać tylko w łóżku (choć przy współczesnych wibratorach też niekoniecznie 😛 ) lub jego portfel (jeśli oczywiście ma pracę 😛 ). Czy ktoś mnie wyprowadzi z błędu?

Moja N. mi ostatnio powiedziała, że zaczęła mnie rozumieć. Bo jak pojawiają się prawdziwe problemy, to kobieta i tak zostaje z nimi sama.
Zmotywowała mnie do szukania męża. Zadzieram kiecę i lecę.
Tylko… że ja naprawdę chciałabym mieć rodzinę…
Szlag by to.

spokojny Chomiczek … :)

źródło: pixabay.com
źródło: pixabay.com

Dziwnie wkroczyłam w ten Nowy 2015 Rok. Jak na rozentuzjazmowaną, spanikowaną, roztańczoną, zabieganą, tudzież przerażoną (jaką zwykła być w Sylwestra) Chomikową, przywitałam ten rok nad wyraz spokojnie. Jeśli nie rzec OLEWCZO 😛
W gronie najbliższych znajomych i ich dzieciarni zorientowałam się, że „godzinę zero” przedyskutowałam z moją bardzo dobrą znajomą, o której pisałam już tutaj: „cudnie, że nie tylko ja trafiam w pudło „. Pan Domu w panice pobiegł po szampana a druga znajoma do toalety. Dzieciarnia też się rozpierzchła i tak jakoś… Przegadałam to… Rozejrzałam się po pokoju, spojrzałam na wybuchowe niebo, pomyślałam o Ruskich, którzy takie klimaty fundują Ukraińcom od kilku eleganckich miesięcy i… odetchnęłam z nieskrywaną ULGĄ dziękując Temu Tam na górze, że jestem, gdzie jestem i z kim jestem.

Szybko zerknęłam na miniony rok i niezaprzeczalnie stwierdziłam, że 2014 rok kompletnie przeorganizował moje dość nudne i przewidywalne życie. Już styczeń, w którym za pracowniczym biurkiem szeptem przez telefon kończyłam znajomość, która w sumie nie powinna się nigdy zacząć a już na pewno nie kończyć, wskazywał na to, że sporo może się wydarzyć. Później wypadek samochodowy, który udowodnił mi, że chomiki mają na bank więcej żyć, niż jedno (i wolałabym nie odkrywać, ile tak naprawdę 😛 ). Koniec lata to bardzo nieeleganckie wypowiedzenie w pracy, która doprowadzała mnie do szału i próbowała oduczyć używania resztek szarych komórek. Koniec lata to również jakieś randki internetowe, które nie wprowadziły w moje życie niczego oprócz załamania i utraty wiary w ród męski 😛 Ale przekonały mnie też, że bycie samej ze sobą może przynosić wiele korzyści emocjonalnych oraz wbrew pozorom materialnych 🙂 Grudzień natomiast to miesiąc, który utwierdził mnie w przekonaniu, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach (albo nawet i nie, bo niestety zdarza się, że podły charakter idzie w parze z podłym wyglądem)- publiczne insynuacje pisane pod pseudonimem a dotyczące moich rzekomych romansów i hipokryzji są najzwyczajniej w świecie żenujące i proste. Bloga NIE ZAMKNĘ i będę z całą premedytacją pisać nadal. To mnie tylko motywuje do zamieszczania kolejnych wpisów 🙂 A sobie nie mam nic do zarzucenia. Ze słów na literę „P” tylko przeklinam. Nie palę, nie piję i nie PUSZCZAM SIĘ. I pewnie sama nie wiem ile przy tym wszystkim tracę 😉
Gdzieś między tym wszystkim osiągnęłam maksymalną równowagę emocjonalną. Ze spokojem odrzucam oferty pracy za 1600 zł na rękę (wbrew pozorom oferty pracy otrzymywałam) i ze spokojem wstaję rano z łóżka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam i nie pamiętam, kiedy ostatnio z prawdziwą złością rzucałam w przestrzeń słowa powszechnie uważane za wulgarne 😉 Obudziłam w sobie głęboko skrywane pokłady dobroci (po wymianie korespondencji z niepełnosprawnym Marcinem, o którym wspominałam tutaj: „coś się ze mną dzieje”  moja N. zaczęła się o mnie martwić mówiąc, że jest przerażona tym, że przez tą swoją dobroć mogę wyjść za niego za mąż 😛 ). Na szczęście ani zdrowego rozsądku nie straciłam, ani wiary w MIŁOŚĆ 😉 I rozwijam moją drugą życiową pasję, jaką jest prowadzenie bloga… 🙂

W Nowy Rok wkroczyłam z poczuciem wolności i wiary w Życie. Nic mnie nie blokuje, nic mnie nie doprowadza do szału. Mogę sobie pozwolić prawie na wszystko. Mogę w każdej chwili się spakować i polecieć do Pekinu czy Anchorage i mogę wrócić z niczym, bo MOGĘ. Mogę wyjechać na długie wakacje. Mogę z obłędem szukać miłości swojego życia, ale mogę też czerpać przyjemność z bycia samą. Mogę wszystko. Jestem po prostu WOLNA.

I szczęśliwa 🙂 i będę. Choćbym miała to szczęście wydrapywać świeżo pomalowanymi paznokciami ze ścian.
Ha.

———————————————
Postanowienia? Tylko realne 😉
Jedno- usunąć cholerną ósemkę, którą boję się ruszyć od ponad 6 lat 😛

włamali się…

źródło: własne
źródło: własne

To miało być w miarę spokojne grudniowe popołudnie. Rodzicielka z Przyszywanym Ojcem w szpitalu na zabiegu a ja walcząca w kuchni z niesprawiedliwym podziałem obowiązków w kuchni 😛 Już miałam sięgać po kawał karczku, z którego miało powstać coś zjadliwego, gdy na ratunek zadzwonił mi Smarcik (telefon dla jasności 😉 ). Rodzicielka. Jakże by inaczej…
-Słuchaj, dziecko…
Bardzo nie lubię tego tonu głosu. Słyszałam go dwa razy w życiu. Raz, gdy mi powiedziała, że zmarła prababcia a drugi, gdy dziadek był bardzo ciężko chory i nikt nie dawał mu szansy na choćby 2 dni życia.
Troszkę sztywnieję, bo przecież są w szpitalu na poważnym zabiegu.
-No dawaj, matka….
-Włamali się do Pani Babci. I ja nic nie wiem więcej. Policji jeszcze nie ma, ale ona jest tam sama. Dziecko, zrób coś może z tym wszystkim, bo mnie łeb już nie pracuje…
Pani Babcia to mama Przyszywanego Ojca. Bardzo ją lubię. Pełna energii i ciekawa postać. Nie to, co moje „rodzone” babcie… Spinam się i jadę do kobieciny, bo akurat tego dnia NIKT nie był w stanie do niej podjechać i zająć się całą sytuacją. Po drodze myślę sobie, jakie to cholernie niesprawiedliwe, że okradają samotną starszą panią, która każdy grosz, który jej zostaje, to oddaje wnukom lub dzieciom, a sama żyje… nazwijmy to jak należy w miejscach publicznie dostępnych nazywać- „SKROMNIE.”
Na miejsce docieram błyskawicznie. Otwieram drzwi wejściowe i jestem załamana. Biorę głęboki wdech jak przed zanurzeniem się na głębokość co najmniej 15 metrów głębokiej krystalicznej wody. Tylko, że to nie moja magiczna Turcja, czy choćby Grecja… W przedpokój należałoby tylko rzucić granat. On by zrobił największy porządek. Pokój dzienny nie wygląda lepiej. Z szafek jest wyrzucone prawie wszystko. Kanapa stoi otwarta. Lampa przewrócona, krzesła jakby je pijany mąż w szale rzucał o podłogę. Sypialnia to jak miejsce zabaw 3-latka. Wszystkie drobiazgi ze skrzyni z materiałami do szycia leżą w artystycznym nieładzie. Z szafki nocnej powypadały wszystkie leki. Pościel gdzieś między szafką a łóżkiem. Telewizor… Jak to telewizor? Radio…????
-Pani Babciu- czy cokolwiek ukradli? Coś zginęło? Przecież jest telewizor, jest radio…
-No właśnie nie. Mam wszystko. Nawet pieniądze, które miałam odłożone na rachunki leżą w szafie nieruszone.
UFFF!!!
Lawiruję między tym cholernym nieładem i udaję się do kuchni. To jedyne miejsce, gdzie chyba nikt nie wszedł. Siadam odrobinę zrezygnowana na krzesełku i zbieram myśli. Najważniejsze, że nic nie zginęło, nikomu nic się nie stało. Teraz tylko muszę ogarnąć poddenerwowaną Panią Babcię i poczekać na Policję. Herbata. Zrobimy gorącą herbatę. Ona jest dobra na takie chwile.
Wysyłam smsa do znajomego policjanta i pytam, ile czasu możemy czekać na przyjazd Policji. Muszę mieć jakiś plan i pomyśleć jak ten wieczór wziąć w swoje ręce.
Chomikowa, zależy ile było dzisiaj włamań w tym rejonie. Ale na pewno ze 2 godziny będziesz czekać.” Co ja mam tu zrobić przez te 2 godziny? Chyba tylko rozpalić ognisko na środku pokoju, bo nie widzę innej możliwości. A na to wszystko Pani Babcia chodzi i krzyczy. Nie, nie- nie krzyczy na mnie czy na całą sytuację, ona po prostu bardzo głośno mówi. Tak ma 🙂 Generalnie mnie to bawi, ale nie tego wieczoru. Kobiecina wykonuje bardzo dużo nie zsynchronizowanych ruchów i próbuje za wszelką cenę wydedukować jak ci ludzie dostali się do jej mieszkania, bo drzwi są nienaruszone. Okna też. Tylko jedno z tyłu bloku jest otwarte. Tamtędy wyszłi, ale jak weszli…? I czemu NICZEGO nie zabrali??? Nie widzę żadnych śladów, niczego… Ja do tego nie dojdę. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie?
Po niecałych dwóch godzinach przyjeżdża Policja. Zaskoczyli mnie 😉 Spodziewałam się ich bardzo późnym wieczorem 😉
Pani Babcia to nie jest moja rodzina, więc ukrywam się w kuchni i udaję, że mnie nie ma 😉 Jednak kobieta tak energicznie zaczyna wszystko opowiadać, że dla Policji, która jej nie zna, staje się ona kobietą do co najmniej obowiązkowej pacyfikacji 😉 Wyłaniam się z mojego schronu 🙂
-Ja panów przepraszam, ale babcia tak po prostu ma. Ona po prostu głośno mówi i na pewno nie robi tego celowo a już na pewno, aby panów obrazić. – i strzelam na obronę Pani Babci i mojej uśmiech numer sześć. No, chłopaki… nie zawiedźcie mnie. Dajcie z siebie wszystko a ja będę najmilszą „poszkodowaną”, z jaką tylko mieliście do czynienia.
Panowie od razu jaśnieją i biorą się za robotę. W ciągu niecałych 5 minut łażenia po mieszkaniu i świeceniu latarką po oknach, pokazują mi niewidoczne dla mnie ślady włamania. Jestem naprawdę pod wrażeniem a poza tym chcę, aby zajęli się tą sprawą, bo nie chciałabym, aby Pani Babcia czuła się zagrożona i nie daj Boże nie chciała z nami zamieszkać ze strachu 😉 czas zrobić z siebie słodką idiotkę.
-Panowie, jesteście NIEPRAWDOPODOBNI. Jestem pod wrażeniem waszej pracy. No ale to przecież lata praktyki, prawda?- i znów szeroki uśmiech.
To niesamowite jak mężczyźni łapią komplementy, jak im się buzie rozjaśniają 🙂
-Wie pani, to przecież nasza praca. Robimy to codziennie. Najważniejsze, żeby to robić dobrze.
-Matko kochana! I to jeszcze panowie z powołaniem! Że też ja takich stróżów prawa nie widuję codziennie na ulicy. No ale co panowie z tym zrobią? Bo że tamci zostaną złapani, to na to nie liczę, ale niech tu chociaż jakiś radiowóz podjeżdża ze 3 razy dziennie, bo babcia sama i tyle tu ludzi na tym osiedlu mieszka…
Dorobiłam im tyle piórek, że jak nic pofruną do radiowozu.
-Oj, proszę pani- zgłosimy potrzebę i czterech dziennie patroli. A babcia niech pozakłada jakieś sygnały ostrzegawcze w mieszkaniu (ale to że jak? Żółte lampki bożonarodzeniowe wystarczą?). Bo tym razem włamywacze się wystraszyli, ale co by było, gdyby babcia nie wróciła z zakupów tak wcześnie? A tak chociaż jakiś dźwięk przy wejściu do mieszkania ich wystraszy.
-Kurczę, panowie naprawdę są niesamowici. Bardzo dziękuję za szybką interwencję i pomoc. – i znów uśmiech numer sześć. Matko, już szerzej się nie umiem uśmiechać. To wszystko, na co mnie stać.
Żegnamy się przyjaźnie. To chociaż mniej więcej wiem na czym stoję.
Spustoszenie po tornadzie ogarniam w 2 godziny. Dobrze, że to małe mieszkanie i niewiele mebli. W innym wypadku musiałabym się tam przeprowadzić 😉 Pani Babcia jest taką odważną kobietą, że ze spokojną głową zostaje na noc sama a mnie wygania do szpitala do Przyszywanego Ojca.
Niesamowita jest 🙂
A co do Policji, to muszę stanąć w ich obronie. To są normalni ludzie, jak my wszyscy. Każdy z nich popełnia jakiś błąd, jak każdy z nas w swojej pracy. Ale oni naprawdę wiedzą, co robią. Działają wedle określonych procedur ( czy my nie pracujemy wedle określonych zasad i reguł w swoich zakładach?) i starają się robić to dobrze. Przecież oni też chcą pracować. Jeśli będą ciągle partaczyć swoją pracę, to ktoś wejdzie na ich miejsce, bo wbrew temu, co słyszmy w mediach- chętnych do pracy w Policji nie brakuje.
Tak czy siak Chomikowa jest pod wrażeniem. Może nie ogromnym, ale jest 🙂

wychowałam się bez ojca… i całe szczęście

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Standardowa rodzina składa się z matki, ojca i dziecka. Czy tam z dwóch matek lub dwóch ojców i dziecka. Nie, nie będzie o rodzinach homoseksualnych 😉 To znaczy na pewno nie dzisiaj, bo w tym temacie nie czuję się jeszcze wystarczająco mocna. Niestety lub -stety nie każdy ma możliwość wychowywać się w pełnej rodzinie. Już pomijam te wszelkie nieszczęścia, w których jedno z rodziców spogląda na swoją rodzinę „z góry”, ale te przypadki, kiedy rodzice dochodzą do wniosku, że nie potrafią ze sobą funkcjonować „na dobre i na złe”, i na litość boską. Decydują się na rozwód. Płacz, nerwy… i co z dzieckiem…? Przecież to dla dobra dziecka powinniśmy PRÓBOWAĆ. To dla niego powinniśmy być ze sobą, tworzyć wspólny dom, budować RODZINĘ. Dziecko potrzebuje obojga rodziców. Co z tego, że rodzice nie potrafią wytrzymać w swoim towarzystwie więcej, niż minutę? Co z tego, że tatusia więcej nie ma, niż jest, bo albo generalnie ma wszystko w głębokim poszanowaniu albo najzwyczajniej w świecie z precyzyjnie układanych od dłuższego czasu gałązek wije już sobie drugie gniazdko z inną gołąbeczką? Co z tego, że tatulek znęca się nad mamusią a w ich domu najczęstszym gościem jest Policja a nie przyjaciele? Przecież to jest RODZINA a dziecko powinno mieć i mamusię i tatusia. Nawet jeśli tatuś tymże dzieckiem szczególnie nie jest zainteresowany.

Parodia.

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam jakoś 6-7 lat. Pamiętam, że fakt, iż tatuś się wyprowadził nie robił na mnie większego wrażenia. Nigdy nie poświęcał mi czasu. Może ze dwa razy zabrał mnie na spacer. Nigdy nie zagrał ze mną w piłkę, nigdy nie uczył mnie pływać, nie był ze mną na rowerze i nigdy nie przeczytał mi choćby jednej bajki na dobranoc. Dla niego istnieli tylko koledzy, muzyka i alkohol. To przez niego mam wstręt do dźwięków gitary. Bo gitarę słyszałam ciągle. I smooth jazz. Taki niespełniony muzyk. I widziałam też ciągle nieszczęśliwą Rodzicielkę, która harowała jak wół w domu, w ogrodzie, w pracy i przy mnie. Awanturom, wrzaskom nie było końca. Pamiętam, jak pewnego dnia poszłam z Rodzicielką na zakupy do osiedlowego Supersamu. Jedna ze sprzedawczyń powiedziała do Rodzicieli: „Nie szkoda pani życia swojego i tego Chomiczka? Przecież to wstyd jest na całe osiedle.” Nie wiedziałam do końca o co chodziło, ale wiedziałam, że skoro Rodzicielka znów posmutniała, to na pewno dzieje się coś BARDZO ZŁEGO. Bo to był wstyd. Osiedle niewielkie, więc wszyscy widzieli tatuśka wracającego po nocnych libacjach z kolegami.
Rozwiedli się. Na CAŁE SZCZĘSCIE. Z całych sił próbuję znaleźć jakikolwiek pożytek z tego, że tatuś jest moim tatusiem. Próbuję, próbuję, próbuję……….. Dobra MAM! Odziedziczyłam po nim gęste, kręcone włosy 😀 Więcej zalet nie pamiętam 😉
Wychowała mnie Rodzicielka z pomocą dziadków i małym wkładem ciotki (tak- Tej ciotki 😀 I to by wiele tłumaczyło 😉 ). Nie mówię, że było łatwo, ale na pewno zdecydowanie łatwiej, niż miałabym dorastać obok człowieka, dla którego nie istniało nic, oprócz jego samego i ewentualnie kolegów.
Nawet nie chcę myśleć jak wyglądałoby życie Rodzicielki i moje, gdyby byli ze sobą do dnia dzisiejszego. To znaczy wiem jak wyglądałoby moje. Na bank wyniosłabym się z domu w dniu 18-stych urodzin, jeśli nie wcześniej… Tak,  jak uczyniła Rodzicielka z ciotką. One są kolejnym przykładem tego, że rodzice swoim nieszczęśliwym związkiem potrafią zatruć życie swoim dzieciom. Dziadziuś nie potrafił wychowywać córek inaczej, niż pasem i zakazami. Do tego ta ich ciągła wzajemna małżeńska walka…  Wyzwiskom, krzykom i płaczom nie było końca. Zresztą tak jest do tej pory. Dziadkowie miłość przelali tylko na mnie. Tego, czego nie dali swoim córkom, dawali mnie. Nie wiem, czy sprawę przemyśleli, czy po prostu na ten czas się ogarniali, ale fakt faktem ja od nich niczego złego nie zaznałam. Dzisiaj ciotka i Rodzicielka co rusz powtarzają, że lepiej by było, gdyby ich rodzice się rozwiedli. Zresztą ja też tak uważam. Jak patrzę na Dziadków, jaką nienawiścią do siebie pałają, jakiego słownictwa używają we wzajemnej komunikacji, to odechciewa mi się siedzieć z nimi przy stole.
I przyszedł czas na Przyszywanego Ojca. Wkroczył w nasze życie, kiedy byłam już uformowaną psychicznie istotą. Miałam ukształtowaną drabinę wartości, swoje priorytety i cele. Wiedziałam kim jestem i kim chcę zostać. Nie tylko zawodowo. W sumie byłam już dorosła. Co nie jest powiedziane, że  nie wpływały na mnie opinie innych na mój temat, że byłam i jestem obojętna na to, co się do mnie mówi.  Przez te wszystkie lata nie usłyszałam od Przyszywanego Ojca, że cokolwiek zrobiłam dobrze lub że cokolwiek co robię ma sens. Jego dzieci też tego nigdy nie usłyszały. Zawsze wszystko było źle. Czegokolwiek by się człowiek nie dotknął, to było źle. Jakikolwiek sukces nie zostałby osiągnięty, to dopóki nie przyniósł kilku tysięcy na konto bankowe, nie był żadnym sukcesem. Zastanawiam się, czy jego syn, który jest nieprawdopodobnie utalentowanym człowiekiem, pisze świetną muzykę i jest rozpoznawany w co prawda niewielkim gronie odbiorców, ale odbiorców muzyki w wielu krajach, usłyszał od swojego ojca kiedykolwiek, że jest świetny w tym co robi. Obawiam się, że nie. Chłopak musiał być nieprawdopodobnie upartym człowiekiem, żeby mimo braku wsparcia ze strony ojca tak kurczowo trzymać się swoich marzeń.
A kim byłabym ja, gdybym dorastała u boku taty, który nigdy mnie nie pochwalił i był zajęty, tylko zarabianiem pieniędzy…? Jak bardzo krucha bym była i niepewna siebie? Czy znałabym swoją wartość? Jak bardzo szukałabym u innych akceptacji i miłości…?
Jakie to szczęście, że moi rodzice się rozwiedli! Jakie to szczęście, że wyrastałam co prawda w biedzie, ale w spokoju i miłości. Dziękuję, ci mamo że oszczędziłaś mi tych wszystkich awantur, wyzwisk i niespokojnych nocy. Dziękuję, że jestem, kim jestem.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że przez to, że wychowałam się w niepełnej rodzinie nie wiem jak wygląda prawdziwy związek. Może odrobinę w tym prawdy jest, ale na swoją obronę powiem, że na pewno wiem jak związek wyglądać NIE POWINIEN.

Kilka lat temu załamana otępiającą rozmową telefoniczną w moim ojcem, zadałam Rodzicielce pytanie:
Mamo, coś ty widziała w tym facecie, kiedy brałaś z nim ślub?! OŚWIEĆ mnie! Bo ja nie widzę w nim NICZEGO, co mogłoby sprawić, że którakolwiek kobieta mogłaby się w nim zakochać! On nawet przystojny nie jest!
-Nie wiem, dziecko… Nie wiem… Chyba ładnie grał na gitarze… I raz kupił ładny i użyteczny kosz na śmieci.
Dziękuję.
Znokautowała mnie 😀

speed dating

źródło: www.tumblr.com
źródło: www.tumblr.com

Kiedyś już tu wspominałam, że moja N. jak tylko trafi się okazja, to będzie mnie próbowała wypchnąć na speed dating. Trochę się tego obawiałam, ale też liczyłam na odrobinę jej rozsądku… NIESTETY.
-To co? Idziesz, prawda?- pyta się mnie w pełni podekscytowana N. Widzę tę jej entuzjazm i pełnie nadziei w oczach. Już to widziałam u niej nie raz… Oj, widziałam. Niepoprawna marzycielka i optymistka 😛
-A pójdziesz ze mną?- zadaję głupie pytanie, bo liczę na to, że się zapowietrzy i nie będzie wiedziała jak dalej pchnąć mnie w tą czarną otchłań randek w ciemno.
-Przecież wiesz, że ja nie mogę…
Autentycznie się zmartwiła! 😀
-No więc znasz odpowiedź.
-Chomik, no!
Na szczęście ma małego dzieciaka, więc to on jej absorbuje masę czasu. Inaczej jeszcze by na szukanie mi męża poświęciła każdą wolną chwilę…

Rodzicielka podchwyciła temat. Pyta się mnie, co to w ogóle są te „szybkie randki” i na czym to polega. Tłumaczę dość zdawkowo, bo i tak się nie wybieram, więc po co głowę jej zaprzątać sprawami śmieciowymi.
-A czemu nie chcesz iść? Może byś się zabawiła?
-Zabawiła?! Przecież ja się tylko na tych randkach WKURZAM! I co? Ja stamtąd wyjdę i nawet nie będę miała komu pobluźnić, tylko znów sama do siebie pod nosem! Nie chcę się denerwować, naprawdę NIE CHCĘ.
-Ale to gdzie się te randki odbywają?- pyta nadal nie zniechęcona.
Muszę popracować nad zniechęcaniem ludzi do wielu spraw, bo jak widać mam z tym problem…
-W pubie, mamo.
-Ale to ŚWIETNIE!- odpowiada kompletnie nie zrażona i pełna radości- Bo jak już te randki się skończą, to będziesz mogła od razu na ukojenie nerwów się upić.

Chomikowa na diecie

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Jak już wspominałam dzięki braku asertywności jestem na kolejnej diecie. Nie wiem już której w moim życiu. Przestałam liczyć chyba w wieku 18 lat, kiedy po raz 5-ty w moim życiu podjęłam decyzję o zrzuceniu kilku kilogramów. Piąty raz… Od tego czasu postanowiłam nie liczyć tych wszystkich diet, ćwiczeń, nowych wspaniałych produktów dzięki którym moja talia będzie jeszcze doskonalsza, niż jest 😛 Zamiłowanie do dobrego jedzonka odziedziczyłam po Rodzicielce i ciotce. W sumie można rzec, że też we krwi mam zamiłowanie do próbowania różnych diet. Z zamiłowaniem czytałam o nowej diecie i z zamiłowaniem łamałam jej zasady. Bo JAK TO? Znów mam sobie czegoś odmawiać? Życie jest wystarczająco smutne, żeby jeszcze pozbawiać się takich przyjemności jak choćby kawałek mlecznej czekolady, czy ziemniaczek z sadzonym jajkiem… MNIAM 🙂
Przed kolejnym treningiem z SS-manem otrzymałam od niego tabelkę z rozpiską mojej n-tej diety.
– 7 posiłków  co 2,5 h w ciągu doby (szczerze mówiąc nie wyrabiam aż 7, tylko 6). Okej- do tej pory też jadłam jakoś co 3 godzinki, więc tutaj nie wyrażam sprzeciwu.
– na śniadanie i kolację ciemne pieczywo. Oczywiście, że się zgadzam- chlebek już piekę sobie sama, więc wiem co jest najlepsze.
– owoce z naturalnym jogurtem lub koktajl. Tu muszę się dobrze zorganizować, bo nienawidzę rozstawiać sprzętów kuchennych zbyt często (zbyt często, czyli więcej, niż raz w tygodniu 😛 )
-warzywa wszelkie, tylko NIE GOTOWANE. I tutaj nagle zaczynają się schody. Okej- marchewkę zjem na surowo, pomidora też, ale taki np. mój ukochany KALAFIOREK..????
-Słuchaj, jak a mam jeść te warzywa, skoro zabraniasz mi je gotować? Mogę jeść kalafiora i brokuły, tak?- zadaję na wszelki wypadek pytanie SS-manowi, bo chyba coś mu się w głowie pomieszało a wygląda mi trochę na zakręconego, WYGLĄDA 😉
-No normalnie! Zalewasz je wrzątkiem i jesz prawie na surowo.
A jednak świadomie mi to wpisał w tą cholerną tabelkę…….
-Ty! Jak to na surowo??? Kalafior??? Czy ty chcesz zrobić ze mnie KOZĘ?!- Oburzona jestem i to nie na żarty.
-Ja tak jem! Sparzam wrzątkiem i JEM.
-I skutki są jakie są…- Mruczę pod nosem. Za głośno.
-Chomik! Czy ty zawsze tyle dyskutujesz?
-Gdzieżbym śmiała!
Tylko wtedy, kiedy ktoś mnie chce pozbawić aktualnie jedynej przyjemności w życiu, jaką jest jedzenie i zrobić ze mnie meczące zwierzę.
-A może chłopa ci trzeba, co?
-Sugerujesz coś? Czy tylko przekraczasz granice przyzwoitości?
-Gdzieżbym śmiał!

Tośmy sobie PODYSKUTOWALI. W ramach chyba zemsty trener zafundował mi znów ostrą jazdę po materacu 😛 Starałam się skupić, bo wiedziałam, że kolejnym razem będę ćwiczenia już wykonywać sama albo na siłowni, albo w domu.
No starałam się, ale mi nie szło… 🙁
-Chomik! Ty się skup!
-No przecież się staram… To nie jest mój dzień, nie jest ewidentnie…
-Ustaw się w pionie i złap równowagę!
-Nie mogę! Zawsze miałam na początku problemy z równowagą! Muszę to wyćwiczyć…- Mówię już prawie z płaczem- Czy ktoś już ci się popłakał na zajęciach?
-Pewnie, że tak! I jedna osoba nawet pawia rzuciła.- Mówię Wam z jaką dumą mi to oznajmił! Ten człowiek to ŚWIR!- Jak możesz mieć problemy z równowagą i koordynacją? Przecież samochód prowadzisz. Co prawda z różnym skutkiem jak do tej pory, ale prowadzisz.

I dziękuję. Leżę ze śmiechu. Łzy mi ciekną i nie mogę się pozbierać 😛 Scena wyglądała chyba bardzo drastycznie, bo przybiegł do nas jeszcze jeden trener. Niby z troską dlaczego ja płaczę i czy aby wszystko jest w porządku 😛
SS-man chyba zaczął się powoli poddawać, bo spojrzał na mnie wzrokiem pełnym litości i wdał się z kolegą w rozmowę. Oczywiście o mnie.
-Ale ja WSZYSTKO słyszę! To, że się pozbierać nie mogę, to nie znaczy, że nie CZUWAM! Chłopaki, wystarczy pogaduszek! Ja panu za troskę dziękuję, ale jak się mocno skupię, to ćwiczenia wykonam i jeszcze nie płaczę z bólu. „JESZCZE” podkreślam! Może pan się zająć swoim podopiecznym- wydaję rozkazy, bo widzę, że sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli.
Zajęcia mnie wykończyły. I znów wcale nie czułam żadnych endorfin. To wszystko jest zdecydowanie PRZEREKLAMOWANE. Wychodząc z siłowni muszę wyglądać jak półtora nieszczęścia, bo podbiega do mnie trenerka.
-Dziewczyno, to były ciężkie godziny, prawda?
Co oni się tak uparli? Mało tu ludzi na tej siłowni? Niektórzy wyglądają gorzej ode mnie a jakoś nikt się tak bardzo  nimi nie interesuje…
-Niestety ciężkie, ale podobno na tym mają polegać takie ćwiczenia… Prawda?- gadam już z uśmiechem, bo widzę, że kobitka ma wypisaną troskę na twarzy.
-Ale czy ty naprawdę potrzebujesz aż tyle ćwiczeń? Przecież nie masz ani grama nadwagi, to może nie wyznaczyłaś sobie zbyt odległej granicy?
-Ale ja miałam mieć zajęcia na wzmocnienie kręgosłupa a schudnąć to ja chcę tylko 3 kg… Ja nie wiem czemu to poszło w takim kierunku.
-No i piękne cele! Jak przyjdziesz następnym razem, to zrobię ci badanie masy ciała i zobaczmy czy ty w ogóle musisz te 3 kg chudnąć. Ale co na pewno, to kondycję masz kiepską i o to warto powalczyć.
Ojejku, jejkuuuuuuuu…………

W domu czeka niecierpliwie Rodzicielka.
-I jak tam? Jak tam? Co z tą twoją dietą?- jakaś niewytłumaczalna ciekawość ją ogarnęła.
-Generalnie mogę jeść wszystko, tylko warzywa mają być surowe i mięso byle nie smażone.
-Nie smażone? To znaczy jakie?????
-NIE WIEM. Ja już w ogóle NIC nie wiem!
-To idź dziecko do swojej kuchni. Tam czeka na ciebie zasłużona nagroda.- Powiedziała z niepokojącym błyskiem w oku.

TABLICZKA CZEKOLADY.
FUCK! Własna rodzona matka!

A dzisiaj ledwo chodzę. Już miałam problem ze zwleczeniem się z łóżka. Dobre określenie- „zwlekłam się”, bo na pewno nie wstałam. I przeczołgałam się do łazienki. Nogi bolą mnie po treningu niemiłosiernie. Dobrze, że mam poręcz przy schodach prowadzących do mojego mieszkanka, to chociaż z jej pomocą mogę się jakoś przetransportować z góry na dół. I złapałam kilka bardzo ciekawych figur. Muszę je komuś opchnąć 😛 Medal w jeździe figurowej na łyżwach murowany.