w końcu to się dzieje

Latami oczekiwałam na ten moment

To się w końcu stało .Tyle czasu na to czekałam i się doczekałam. Całe lata słuchałam i czytałam o tym jak należy dbać o swoje związki i małżeństwa; jak należy naprawiać to co się zepsuło a nie kupować nowe; jak należy robić wszystko, aby małżeństwo lub dłuższa relacja jednak przetrwała.

Nieważne jak bardzo toksyczny był związek najważniejsze było żeby jednak trwać w byciu razem (a raczej osobno) bez względu na to co się tam dzieje. Ba! A już najgorzej jeśli w związku są dzieci. Wtedy to już „niech się dzieje wola nieba ale w związku/małżeństwie przetrwać trzeba”. A wcale nie trzeba. Powiem więcej- nie powinno się. Dla swojego zdrowia psychicznego i dla właśnie zdrowia psychicznego tychże dzieci. Bo dzieci wyczuwają emocje i najmniejszą niestabilność swoich rodziców dużo bardziej, niż przypuszczamy. Sama pamiętam siebie, kiedy miałam jakieś 4-5 lat i widząc swoją mamę bez uśmiechu, cała się napiłam, bo wiedziałam, że wydarzyło się coś złego. Ona zawsze się przy mnie uśmiechała, zawsze widziałam jej radość a tylko kilka razy widziałam jej smutniejszy wyraz twarzy. Od razu wiedziałam, że się pokłóciła z moim ojcem, choć byłam świadkiem ich awantury tylko kilka razy.
Do dzisiaj bardzo szanuję ją za to, że z alkoholikiem była tylko kilka lat. Mimo, że skazała siebie na biedę i walkę finansową, to zadbała o to, abym nie wychowywała się z alkoholikiem. To dzięki jej szybkiej decyzji nie jestem DDA. Co prawda jest gdzieś we mnie lęk o pieniądze, który zakorzenił się we mnie właśnie z tamtego okresu, ale myślę, że lepsze to, niż DDA.

Patrzę na małżeństwa moich znajomych i jestem załamana. Prawie wszyscy są „niedobrani”. Z deficytami, brakiem umiejętności prowadzenia rozmowy, lękami utrudniającymi zdrowe funkcjonowanie w związku tworzą coś na kształt rodziny. Wcale się nie dziwię, że to nie wychodzi. Jakiś czas temu dietetyczka mi powiedziała, że każdy z nas powinien pójść na terapię i ja się z nią zgadzam. Myślę, że jakieś 95% z nas ma nieprzepracowane lęki, problemy, które utrudniają mu funkcjonowanie w któryś z aspektów życia. Tylko szkoda, że nawet nie połowa z nas na taką terapię się decyduje…
Od wielu lat słucham koleżanek, które narzekają na swoje małżeństwa/ związki, których na pewno nie można nazwać partnerskimi. Dziewczyny coraz głębiej wchodzą w lęki, depresję, coraz rzadziej się uśmiechają i jakby nie widziały powodu… Powodem jest ich „rodzina”. Każda z nas niedługo przekroczy 40-stkę lub już ją przekroczyła i nadal nie łapie podstawowych „czerwonych flag”, które każą uciekać…

-manipulacja seksem

-szantaż emocjonalny

-karanie ciszą

-brak komunikacji

-wzbudzanie poczucia winy

-brak zaufania

-brak wsparcia

-ciągłe kłótnie

-poczucie samotności

-przemoc finansowa lub przemoc fizyczna ale to drugie już jest w ogóle tragedia… A wiem, że kobiety czy nawet mężczyźni mimo przemocy w związku w tej relacji TKWIĄ. Najważniejszy jest wewnętrzny spokój, który nie podlega negocjacjom. W związku liczy się JAKOŚĆ a nie jego stałość, która idzie często w parze z samotnością i poczuciem nieszczęścia.

A co, jeśli nic z tym nie zrobię…

Jeśli nie będziemy dbać o siebie, to szybkim krokiem dojdziemy do emerytury z poczuciem straconego życia a po drodze dzieci, które wychowujemy w tych nieszczęśliwych relacjach będą nałogowo chodzić na terapię i brać leki od psychiatrów. To wszystko będzie tylko nasza zasługa.

3 odpowiedzi na “w końcu to się dzieje”

  1. Temat bardzo aktualny. Trudny do ogarnięcia, ponieważ co raz więcej osób brnie nieświadomie w niezdrowe związki. A z drugiej strony, owładnięci „matriksem” nie potrafimy rozwijać przyjaźni z naszymi partnerami no i jak słusznie zauważyłaś, czasem brak odwagi na odejście. Problemy przy chęci zmiany są natury przyziemnej: finanse, brak mieszkania, rodziny lub przyjaciela. Łamiesz sobie głowę nad planem wyjścia i dopadają Cię wtedy wszystkie demony. Nawet jeśli znajdziesz w sobie odwagę i wyruszysz w nieznane, to zacznie się etap „przepracowania” dotychczasowego życia, co utrudnia kolejne kroki na nowej drodze. Jeśli robisz to mając 40, 50 lat, skreślasz dotychczasowe życie. Trzeba mieć dużo odwagi i siły. Do tego nasze społeczeństwo nie dorosło nawet do rozmów o swoich problemach, a ich rozwiązywanie, to już wyższy poziom.

    1. Dziękuję Ci bardzo za mądry i esencjonalny komentarz. Masz rację, że decydując się na rozstanie w wieku 40-50 lat, to skreślasz dotychczasowe życie, ale skoro jednak myślisz o jego skreśleniu, to nie było to najlepsze życie…
      Pozdrawiam serdecznie!

  2. To ciekawy temat i nawet czasem delikatnie podejmowany w różnych dyskusjach. Jak to jest że uniesienie mija i dopada nas codzienność. A codzienność to schematy, brak czasu, stresująca praca, kredyty i korki.
    Kiedyś usłyszałem że wychowanie dzieci i budowa domu to dwie najbardziej stresogenne rzeczy powodujące rozwody.
    Z drugiej strony nikt tak cię nie potrafi zdenerwować jak najbliższa osoba czy dzieci 🙂 Bo znają twoje słabości…
    Jak na to nałożymy czasy ogromnego natłoku informacji, wykreowanych „medialnych wzorców” gdzie wszyscy są piękni bogaci i szczęśliwi to zaczyna nam się wydawać że coś jest nie tak bo ja tak nie mam. Muszę zapierd… w pracy i domu, nie mam czasu na zadbanie o siebie i rozrywki na mieście. Wiec gdzie szukamy winnych … najłatwiej najbliżej – albo w sobie albo w rodzinie. A siebie niestety ciężej zmienić.
    To tylko mój punkt widzenia ale sam to widzę dookoła. Unikam mediów, nie oglądam telewizji, nie ciągnie mnie w miasto…
    Albo się wyizolowałem albo starzeję a pewnie i jedno i drugie 🙂
    Ważne by być świadomym swoich zalet i wad. Zaakceptować je i jednak z optymizmem podchodzić do życia. Z podejściem że wszystkie przeciwności da się pokonać i w końcu to życie nie jest takie złe ba jest dobre i nie dlatego że mam minimalne wymagania ale że mam to co chcę, żyję po swojemu i nie muszę udawać kogoś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.