cudnie, że nie tylko ja trafiam w pudło ;)

nieudana-randkaJakiś czas temu wybrałam się z moimi dziewczynami na jednodniową wycieczkę. Dużo czasu na opowieści, wyśmianie życia i określenie planów na przyszłość bliższą lub dalszą.
Oczywiście musiał się również pojawić temat prób odnalezienie swojej miłości.
-Z kim ty tak ostatnio pisałaś te smsy, że nie można się było z tobą skontaktować? Opowiadaj kochana!- jak zwykle moja ciekawość bierze górę 😉
-A daj spokój. Umówiłam się z takim jednym, ale to była kompletna porażka.
-Ale CZEMU?- wnikam w temat, bo wiem, że koleżanka należy do bardziej wybrednych kobiet, niż ja, więc chcę wiedzieć czemu kolejny facet okazał się niewypałem.
Tak zaczyna się opowieść samotnej kobiety, która stara się znaleźć człowieka, z którym mogłaby ułożyć sobie życie i kupić w końcu swoje wymarzone mieszkanie z dala od rodziców.
” Szłam po chrześniaka do szkoły. Pod szkołą zbiórkę miała akurat jakaś klasa a on był jej wychowawcą. Zgadaliśmy się i umówiliśmy na kawę .* Wczoraj spotkaliśmy się w tej mojej ulubionej kawiarni. Wiecie, nawet fajnie było- wesoło. Przyszedł zadbany, wyszykowany. Mówię wam, że naprawdę było fajnie! Gadaliśmy ponad 3 godziny i poszliśmy na spacer do parku. W trakcie randki zadzwoniły do mnie moje dziewczyny z pracy.** No chciały się ze mną spotkać akurat tego wieczoru. Facet słyszał rozmowę, więc zaproponował, żebyśmy się wszyscy spotkali na jakieś piwo.***
I oczywiście jedno, piwo, drugie… On się zaczął robić odrobinę nachalny i widząc, że nie jestem aż tak pozytywnie nastawiona na jego gesty, zajął się Magdą. Z knajpy wyszli razem. Ot, TYLE.”

Wybucham śmiechem.
Zła reakcja, bo koleżanka od nieszczęśliwej randki karci mnie wzrokiem. Co ja na to poradzę, że już tak mam i wybucham śmiechem wtedy, kiedy nie powinnam?!
-Chomikowa, to NIE JEST ŚMIESZNE!- nadal mnie karci.
-Wiem mała, wiem… Ale ja nawet nie jestem zaskoczona! Bawi mnie to, że takie rzeczy nadal się zdarzają i to, że na szczęście nie ja jedna przeżyłam randki z koszmaru.
-Ja bardzo dziękuję za takie randki. Ile może być niepowodzeń???-widzę, że zaczyna ją ogarniać  lekka frustracja.
-Mała, a która to twoja randka po tym całym nieszczęsnym Radku?**** Trzecia? Czwarta? Wybacz, ale doświadczenie w nieudanych randkach dopiero zbierasz i wierz mi, że może być gorzej. A poza tym lepiej, że ten facet okazał się debilem już teraz, niż za rok lub dwa, prawda?
-No prawda, prawda.

Z tej całej opowieści znalazłam dla siebie JEDNO duże pocieszenie- nie tylko ja przyciągam
a) nieudaczników życiowych
b) rasowych dupków

———————————————————————————————————

*zaskoczona jestem niemiłosiernie, że ta dziewczyna wychwyciła jakiegoś gościa ot tak- po prostu
**pytanie: kto odbiera na randce telefony od znajomych…
*** WTF????
**** facet mamił ją i kręcił przez prawie 5 lat. Dziewczę się ogarnęło dopiero wtedy, jak kretyn powiedział jej, że bierze ślub (nie z nią oczywiście)

(nie)kulturalne szkolenie

im_oferta_szkoleniaW tym tygodniu zafundowałam sobie pełną rozpustę pod postacią urlopu wypoczynkowego podczas którego uczestniczę w kursie. Zgadza się- urlopu WYPOCZYNKOWEGO. Kłapouchy (żeby nie napisać oślica), czyli moja przełożona nie wyraziła zgody na udzielnie mi urlopu szkoleniowego, podczas którego miałam się uczyć stricte tego, czym się zajmuję w pracy, więc co by mieć zabezpieczenie na przyszłość i pewność, że swoją pracę wykonuję dobrze, zapisałam się na tygodniowy kurs. Absurd. Ale ja nie o tym 😉

W swoim niespecjalnie długim życiu miałam okazję uczestniczyć już w studiach podyplomowych i w niejednym kursie. Idealnie nie było nigdy, ale nie zawsze z powodu osoby prowadzącej. Bo nawet, kiedy osoba prowadząca kurs będzie rewelacyjnie przygotowana, otwarta, miła, dowcipna a zarazem konkretna, to ZAWSZE znajdzie się jakaś niezwykle mądra osoba, które szkolenie czy kurs będzie systematycznie zakłócać… Niestety doświadczenie pokazuje mi, że prowadzenie choćby najbardziej udanego szkolenia będzie utrudniać wyszczekana… kobieta. Kobieta taka przyszła na taki kurs z reguły wysłana przez przełożonego i chce ponad wszystko udowodnić, że to całe szkolenie jest absolutnie nie dla niej, bo ONA WIE WSZYSTKO NAJLEPIEJ. Lepiej nawet od prowadzącego, który z reguły ma doświadczenie 5 razy większe od niej i praktykę w prowadzeniu szkoleń. Pani Mądralińska będzie przerywać prowadzącemu w mówieniu, będzie się z nim wdawać w dyskusje, podawać absurdalne przykłady z jej życia zawodowego „idealnie” pasujące to aktualnie podejmowanego tematu wprawiając tym wszystkim zarówno uczestników kursu jak i prowadzącego w zniecierpliwienie i zniechęcenie.
Nie inaczej jest i na moim aktualnym kursie. Różnica jest jedynie taka, że kobieta na kurs wybrała się sama z własnej nieprzymuszonej woli, aby wiedzieć jak może rozwijać gospodarstwo rolne jej rodziców (sic!) Już po pierwszych 3 minutach spotkania Pani Mądralińska wdaje się w dyskusję z Prowadzącym, który mówi że należy do „eurosceptyków”
-Proszę państwa, za dużo „wałków” się naoglądałem w tym kraju, żeby wierzyć, że coś w tym kraju ma jakiś prawdziwy sens. W tym kraju nic nie jest uczciwie prowadzone od A do Z. Nawet na funduszach unijnych Polak potrafi nałapać pieniądze tylko do swojej kieszeni. Nie na tym rzecz ma polegać.
-Ale ja się z panem nie zgadzam!- już się wtrąca Pani Mądralińska- tutaj po prostu trzeba umieć korzystać tak ze wszystkich środków, żeby prywatnie też zarobić! Taki kraj a my musimy się nauczyć w nim żyć.
Zabiła mnie. Dwoma zdaniami mnie zabiła.
Widzę, że Prowadzący jest lekko zmieszany, ale rozmowę próbuje kontynuować. Kobieta- jak to ma z zwyczaju Pani Wszystkowiedząca podnosi głos i robi się gorąca dyskusja. Na szczęście facet jak to facet, w takich sytuacjach ma więcej rozsądku i kończy bezsensowną wymianę zdań.
I właśnie na tej zasadzie przebiega cały kurs. Jak naprawdę nie mam się do czego przyczepić, bo grupa jest mała, Prowadzący jest naprawdę świetnym człowiekiem- konkretnym, dowcipnym i otwartym na pytania kursantów, tak Mądralińska zakłóca spotkania jak tylko może.
-Ale ja się nie zgadzam!
-Ale ja bym się tutaj wtrąciła…
-Ale ja powiem tak…
-Ale pan nie ma racji…
-Ja bym tutaj jednak dodała…
-Ja tylko dopowiem…
Na ten moment (drugi dzień kursu) ograniczam się do głośnych westchnień i porozumiewawczych spojrzeń z innymi uczestnikami spotkań i Prowadzącym. Myślę jednak, że kobiecie powinno się buziuchnę zamknąć i wysłać z powrotem na gospodarstwo rolne jej rodziców. Niech tam się wyszczeka i nabierze pod czujnym okiem matki i ojca jakiejś ogłady.
Ciekawe jak ona funkcjonuje w domu z mężem ( jakimś cudem JESZCZE ma męża) i dzieckiem… Ja bym z taką jadaczką długo nie wytrzymała. Wszystko wie najlepiej, musi mieć zawsze ostatnie zdanie. Zresztą jej dom to nie mój cyrk i nie moje małpy.
Nie wiem czy nie stracę cierpliwości… Albo czy w końcu Prowadzący nie straci cierpliwości, bo jak do tej pory, rozmowy stara się kończyć kulturalnie.
Właśnie- bo wszyscy pozostali są na to wszystko zbyt KULTURALNI…

„zapraszam do siebie na kawę”

kawa czyNasza polska gościnność ma to do siebie, że często zapraszamy kogoś bardziej lub mniej znajomego do siebie w swoje własne wychuchane cztery kąty. Szykujemy herbatę, kawę, ciasta, ciasteczka, drinki, drineczki tylko po to, aby nasz gość czuł się u nas w domu jak u siebie. I żeby oczywiście wizytę wspominał długo. A najlepiej żeby czuł jeszcze odrobinę zazdrości odnośnie lepszego jedzenia, lepszej jakości drinków czy w ogóle lepszego wszystkiego, bo leży to w naturze Polaka, że chce mieć lepiej, niż inny 😉
Sprawa ma się zupełnie inaczej, kiedy zaproszenie do mieszkania na przysłowiową kawę lub herbatę może być odebrane dwuznacznie…

W ciągu ostatnich dni z kolegą z innego działu zostałam oddelegowana do pracy w innym oddziale naszego zakładu. Wiąże się to ze służbowymi wyjazdami poza miasto. Umówiliśmy się, że startować będziemy spod mojego domu i dojeżdżać będziemy jednym samochodem. Osobą jestem towarzyską, kolegę lubię, więc wypadałoby chłopaka po skończonej całodniowej robocie zaprosić choćby na chwilę do siebie na kawę czy tam herbatę. WYPADAŁOBY, ale… Ale doświadczenie mi zaraz pozapalało wszystkie awaryjne lampki, przypominając że tego typu zaproszenia różnie się kończą…
Jeszcze jako niezbyt zorientowane w życiu dziewczę spotykałam się dość niezobowiązująco z pewnym panem. Zaproszenie na herbatę do mieszkania odebrałam dość swobodnie…
Oj, jak ja się nagimnastykowałam! „Ale że miała być herbata”, „Ale ja alkohol bardzo dziękuję, chcesz mnie spić?”, „Sypialnia?! Ale mnie jest bardzo dobrze w salonie i nie, nie lubię na podłodze”, „Oczywiście, że się wymiguję i nie, nie ćwiczyłam akrobatyki, to moja niechęć do łóżka dzisiejszego wieczoru rozbudza we mnie umiejętność takiego wyginania się” 😛 Tak, było to bardzo męczące 😛
Od tego momentu, jeśli chodzi o zaproszenia na kawę, herbatę, czy jakiekolwiek inne ciasteczka, stałam się kobietą bardzo CZUJNĄ na polską gościnność. Ale jak pokazywały moje kolejne lata spotkań z mężczyznami, czujną niewystarczająco… Wspominałam już o znajomym, którego zostawiłam w salonie na chwilę samego a po powrocie z kuchni zastałam gościa nagiego na moim łóżku. Taaa. „No, ale miała być herbata”, „Nie rób sobie jaj i się ubierz”, „Wbrew pozorom nie mam zamiaru iść dzisiaj z tobą do łóżka”, „Nie, wcale ze sobą nie walczę, ja w ogóle żyję w zgodzie ze sobą”, „Ubierz się do cholery!”
Ktoś wcale nieproszony też u mnie „gościł”. U Rodzicielki i Przyszywanego Ojca odbywał się grill z jakimiś dziwnymi znajomymi. W grillu oczywiście ja też uczestniczyłam (czego jak czego ale grilla sobie nie odmawiam 😉 ). Gośćmi była jedno młode małżeństwo. On zachowywał się bardzo podejrzanie, głośno, za bardzo zwracał na siebie uwagę, atakował mnie jakimiś aluzjami, za nic mając swoją młodą małżonkę obok. Uznałam, że cała impreza zrobiła się cholernie niesmaczna i udałam się na swoje pokoje szukając świętego spokoju. Po jakimś czasie usłyszałam kroki po schodach prowadzących na moje piętro. Robię się sztywna sama w sobie. „Z całym szacunkiem, ale ja ciebie tutaj nie zapraszałam”, „Ale ja cię proszę, nie próbuj mnie dotykać”, „Nie, nie zabawię się. Wyrosłam z zabawek 20 lat temu”, „Żona ciebie czeka na dole. Jak to nie czeka?! POJECHAŁA?!”, „Idź już i nie pij więcej”, „Masz natychmiast stąd wyjść! Nie chcę cię tu widzieć!”. Awantura. „Nie chcę tego faceta już NIGDY więcej pod moim dachem! Co jak co, ale to jest MÓJ DOM i nie życzę go sobie nigdy więcej pod moim dachem! Rozumiecie?! I nawet nie próbujcie mnie namawiać na jakiegokolwiek grilla, w którym on będzie uczestniczył!” „Nie, nic mi nie zrobił, ale dużo nie brakowało! Pod moim dachem!”.
Nigdy później go nie widziałam. Żona od niego odeszła. No chwała.
Po tych kilku przygodach moja czujność wzrosła do poziomu czujności młodej sarny biegającej rano po leśnej łące. Nic więc dziwnego, że kilka lat później, kiedy umówiłam się na wycieczkę za miasto z pewnym człowiekiem (start wycieczki spod jego bloku), to przybyłam na spotkanie odrobinę po czasie, żeby mieć pewność, że będzie czekał na mnie już w samochodzie i na spokojnie ruszymy w drogę. Oczywiście, że spotkałam go siedzącego w samochodzie, ale z zakupami, które właśnie jeszcze musi zanieść do domu. Siet. „To ja poczekam na ciebie tutaj na dole”. „Nie, nie ma żadnego problemu”. „O matko jak ty wysoko mieszkasz…” Otwiera mi drzwi do mieszkania a ja jestem kompletnie spanikowana… Nie chcę tego wszystkiego psuć. To wszystko się kupy nie trzyma. Żeby się tylko chłopak nie rozsiadał… Stoję w przedpokoju i ani drgnę choćby centymetr dalej. Chcę wyjść i pojechać na tą cholerną wycieczkę. On się krząta po mieszkaniu.
-Zwariowałaś? Nie stój tak w przedpokoju, bo się czuję jak niegościnny Polak.
-Ależ mnie jest tu BARDZO DOBRZE, zresztą przecież wychodzimy już, prawda?
-A nie chciałabyś dobrej porannej kawy?
No kawy w przedpokoju jeszcze nie piłam… Zresztą to jest śliczny przedpokój. Jest mi tu rewelacyjnie. Macam drzwi za sobą. Są w dobrej odległości. Jak coś, to może uda mi się wybiec, ale na pewno poleję się tą gorącą kawą. Trudno, plamy z kawy schodzą lepiej, niż plamy z życiorysu. Kurczowo trzymam torebkę i nadal nie chcę wchodzić ani metr dalej. Rozglądam się w panice szukając tej cholernej sypialni. Jest dość daleko, więc ten przedpokój jest BARDZO bezpiecznym miejscem w tym mieszkaniu.
-Chodź, zobacz jakie mam płytki w kuchni. Bardzo jestem z nich dumny, bo cholernie długo ich szukałem. Zobacz czy ci się podobają.
Chce mnie złapać na płytki?! A co mnie płytki obchodzą? Matko kochana, jest tyle różnych rodzajów płytek do kuchni a on akurat teraz musiał sobie kupić i to NOWE? I muszę przejść koło SYPIALNI! No czemu, czemu? Kto wymyślił, żeby sypialnia była koło kuchni? Jak można spać koło zapachów kuchennych?! I drzwi wyjściowe są już tak daleko…
Płytki spoko. Już nawet nie pamiętam jakiego były koloru 😛
-Zrobię ci tą kawę, tak? Wypijemy i ruszamy, tak?
-Spoko, kawa i jedziemy. Jedziemy, bo późno już, ok?
I nawet mnie  nie dotknął! NIC! Co prawda to była chyba najszybsza kawa w moim życiu 😛 ale nawet nie próbował mnie dotknąć! Jaka ulga… Gdyby nie ta kawa, to może nawet i by mi ciśnienie troszkę spadło… 😉 Chłopak zdobył moje zaufanie 😉

Pytam się jak w takim razie zaproponować niezobowiązującą kawę koledze z pracy? Chyba jednak będę udawać niekulturalną i nie zaproszę go do siebie, nawet do przedpokoju 😉

Oczywiście sprawy mają się zupełnie inaczej, gdy na kawę czy herbatę bardzo chcę być zaproszona lub ja zapraszam. Czasem można być nawet tak bardzo spragnionym, że się nie dociera do kuchni 😉

Asertywność? -ZERO

(autor: Jan Poniecki)Asertywność- doskonale znamy to słowo. Tyle w ostatnich latach się o niej mówi (prawie tyle samo co o Natalii Siwiec 😛 ).  Tyle osób się szkoli, aby potrafiło nie tylko znać definicję tego słowa, ale też stosować tę umiejętność na co dzień…

W dzisiejszych czasach, kiedy tak bardzo każdy pnie się do przodu, „walczy” o bycie najważniejszym, bierze udział w tej cichej „agresji”, niezmiernie ważne jest bycie ASERTYWNYM…

Właśnie…

Odkąd pamiętam, to miałam problem z mówieniem „nie”. Tak, JA miałam i …mam problem z mówieniem „NIE”. Pamiętam w mojej pierwszej pracy, kiedy koleżanka mnie poprosiła, żebym ją zastąpiła jednego dnia. Oznaczało to dla mnie pracę z rozwścieczonymi dzieciakami przez 9 godzin prawie nonstop. Koszmar. Wiedziałam, że nic z tego kompletnie mieć nie będę- nic oprócz bólu głowy, zszarganych nerwów i… wdzięczności starszej koleżanki (???) Oczywiście, że NIE ODMÓWIŁAM. Ha! Mało tego! Następnego dnia z uśmiechem na ustach powiedziałam jej, że „było super!”. Pewnie, że super- najbardziej wtedy, gdy jeden jej uczeń wybiegł z klasy i zaginął w akcji. Woźna szukała dzieciaka przez dobre 45 minut a ja już oczami wyobraźni wiedziałam obraz rzeczywistości oglądany zza więziennych krat… Bajka. Tak więc „było super”.

W obecnej pracy jest podobnie. Koleżanka nie jeden raz mnie prosiła, żebym jej pomogła. Bardzo ją lubię. Jest cudowną kobietą i chyba dlatego jeszcze ani razu jej nie odmówiłam, mimo że oznacza to dla mnie brak przerwy i ewentualnie pozostanie dłużej w pracy. Jakoś nie mam nigdy serca jej odmówić. Raz próbowałam jakoś jej tłumaczyć, że chyba nie dam rady… I to jej rozczarowanie wypisane jakby fluoroscencyjnym mazakiem na twarzy… „Tak, pewnie- już ci wpisuję te papiery”.
Pamiętam kilka lat temu, kiedy przyjechał do mnie kompletnie niezapowiedziany znajomy. Zapraszam go, bo wiem, że to ten typ, który lubi zaskakiwać i nie zapowiadać rzeczy, które ma zaplanowane.  Totalne zaskoczenie zafundował mi po godzinie kolejny raz. Wyszłam do kuchni zrobić coś do picia. Wracam do pokoju i oczom moim ukazuje się taki oto obrazek: całkiem nagi mężczyzna zalega na moim łóżku. NAGI! Na łóżku! MOIM ŁÓŻKU!
Stoję z filiżankami na środku pokoju i zastanawiam się gdzie jest ekipa od programów TV z ukrytą kamerą.
I jaki dialog prowadzi „mistrzyni asertywności”?
-Pogięło cię, prawda?
-Nie mów, że nie masz ochoty?
-Zwariowałeś? Ja cię bardzo proszę, ty się ubierz. Nie tak miało wyglądać to spotkanie… bla bla bla- tłumaczę mu i tłumaczę. I niech mi ktoś wyjaśni, czemu najzwyczajniej w świecie nie walnęłam go w pysk, nie powiedziałam stanowczo i ASERTYWNIE: „NIE!” i coś w stylu „Proszę, WYJDŹ”? No, czemu? Ech…
Facet się ubrał a ja jeszcze z nim wypiłam kawę. Muszę chyba robić doskonałą kawę 😛

Ile razy po nieudanej kompletnie randce zgadzałam się na kolejną? Wszystko mi krzyczy gdzieś w środku „Nie, nie, nie! Daj spokój! To nie ma najmniejszego sensu. Tylko sobie dziewczyno czas marnujesz” i pali się mnóstwo awaryjnych światełek w głowie.
-To zobaczymy się jeszcze, prawda?
Patrzę na tą zbolałą minę, tysiące próśb wypisanych w oczach…
-Tak, pewnie. Pa!
„Mistrzyni asertywności” siedzi właśnie przy biurku i klepie w klawiaturę. Brawo dziewczyno, brawo- możesz być z siebie DUMNA 😛

Kilka dni temu spotkałam na siłowni znajomego jeszcze z czasów licealnych. Troszkę rozmawiamy, wspominamy. Wiele słów o niczym. Nieopatrznie mówię, że brakuje mi gry w squasha.
-Naprawdę? To świetnie się składa! Zagramy razem jakoś za tydzień?
Nie, nie zagramy. Boże, ja nie chcę! Nie czuję tego. Przecież to jest FACET z górą mięśni! Jak mi przepierdzieli tą sprężystą piłką, to będę kaleką do końca życia! 😛
-Spoko, to się zgadamy.
Ponowne gratulacje dla samej siebie. Sierota. Już zamawiam pogotowie ratunkowe.

Odmawiam chyba tylko ludziom, którzy są mi bardzo bliscy.  I to też nie zawsze, bo potem mam straszne wyrzuty sumienia.
Ale! Jaka ja byłam z siebie dumna, kiedy przyczołgał się do mnie kierownik z innego działu mówiąc, żebym wykonała za niego jeden projekt, bo kończyłam studia w tym zakresie i na pewno świetnie sobie poradzę a ja widząc siebie wieczorami piszącą ankiety i ewaluacje, zachowałam resztki świadomości i mu ODMÓWIŁAM. Jest! Jest progres! Jeszcze jakieś 10 lat pracy nad sobą, medytacji i wizyt u psychologa, to może zacznę z odwagą mówić „A może jednak nie…?” 😛

na dobry początek pewnego końca

images3N4YKFYCIle to już razy w swoim życiu zaczynałam coś od początku będąc przekonaną, że to jedyne wyjście z sytuacji…

Ma być odrobinę inaczej…
Nie wiem czy „inaczej” znaczy lepiej”… Na pewno odrobinę INACZEJ, cokolwiek to znaczy 😉 Nawet nie wiem czy Ty- Mój Kochany Czytelniku zauważysz tę małą zmianę.

Tak czy siak 😉 Moją codzienność przerzucę przez klawiaturę, zmienię jej czcionkę i rozmiar, po czym podam Tobie na eleganckim półmisku rodem z Ikei do posmakowania. A że kucharką jestem kiepską, to doprawię całe danie odrobiną osobistego humoru i częścią mojego serca. Niech to sprawi, że danie będzie wyjątkowe i tak bardzo moje. Mam nadzieję, że wyjątkowe.
Smacznego! 🙂

P.S. Jesteś moim gościem, więc ja posprzątam i pozmywam. Na koniec podam pyszną kawę i czule pożegnam. Ty się tylko relaksuj 🙂