smutne to… czyli życie na diecie

źródło:pixabay.com

Wspominałam już nie raz, że jestem na wiecznej diecie. Usilnie próbuję zmienić styl życia i sprawić, aby świat stał się piękniejszy. Jeśli nie te w głowie, to może ten na zewnątrz 😛 Jeśli będę szczupła, to świat stanie się piękniejszy 😛
Z pewnością.
Chyba tylko po przyjęciu kilku opakowań leków przepisanych przez psychiatrę 😛
W październiku odrzuciłam cukier. Przyznaję- NIE BYŁO łatwo. Chodziłam rozdrażniona i zdołowana. Jak narkoman na detoksie 😛 Po dwóch tygodniach detoksu zaczęło być ze mną coraz lepiej. Już nie miałam łez w oczach na widok czekolady, czy batoników, ale moje życie stało się jakieś takie… BEZBARWNE i smutne. Czytaj dalej „smutne to… czyli życie na diecie”

współczesna dieta jak religia

eating-1223841_960_720Dieta kapuściana. Dieta oczyszczająca. Bez soli. Bez pieprzu. Kopenhaska. Dieta oparta na tym, co znajdziemy w śmietniku. Oczyszczająca. Dieta naturalna, bez grama sztuczności. Bez obierania, z obieraniem. Odkwaszająca organizm. Bez mięsa. Oparta tylko na mięsie. Bezglutenowa oczywiście.
Są też diety oparte na czasie. Coś rano, coś innego wieczorem.
Oczywiście są też diety geograficzne, czyli indiańskie, tajskie, chińskie, mnichów buddyjskich i innych magików.
Każda wyjątkowa i JEDYNA W SWOIM RODZAJU. DOSKONAŁA.
Absurd.
Kiedyś człowiek wierzył, w to co mówili ludzie wykształceni, autorytety. Dzisiaj wierzymy we wszystko, co znajdziemy w prasie, czy Internecie. I choć ta „wiara” przemawia do nas językiem naukowym, to jakby przyjrzeć się z bliska wszystkich danym naukowym i dietetycznym „faktom”, to wykluczają się wzajemnie całkowicie. To, że jednej osobie pomogła dieta odkwaszająca organizm, nie jest powiedziane, że pomoże WSZYSTKIM. To jest trochę jak ze szczepionkami: to, że jedno lub dwoje dzieci zachorowało po szczepionce na autyzm, to nie jest powiedziane, że zachoruje 10.000.000 pozostałych. Takie prawdopodobieństwo zawsze istnieje ze wszystkim. Nawet cholerne wapno może zaszkodzić a skoro nawet wapno może zaszkodzić, to dieta oczyszczająca może komuś pomóc.
Ale ludzie wcale nie chcą tego analizować. Ludzie wolą WIERZYĆ.
Cierpisz na bezsenność, masz lęki, depresję?- Trzeba ograniczyć sól i zmienić cukier biały na trzcinowy. Masz zaparcia?- Nie jedz pszennego pieczywa. Wystarczy coś zastąpić czymś lub coś ograniczyć. Od razu jest nam lepiej. Od razu czujemy, że zrobiliśmy dla siebie i swojego organizmu coś dobrego, bo INNEGO. Co śmieszne, przez jakiś czas może to nawet będzie działać, bo WIERZYMY, że zadział się cud.
Opisane wyżej zjawisko powszechnie nazywane jest PLACEBO.
Z każdą religią i każdą dietą na świecie jest tak samo- nie do końca może wiemy w co wierzymy i dlaczego, ale ważne, że wierzymy. Może być przymus modlitwy do ziarenek piasku albo przymus jedzenia jakiegoś zielska. Ważne, że jest przymus, i że inni robią podobnie. To daje nam motywację do wiary.

Jeszcze raz usłyszę od mojej ciotki lub kogokolwiek innego o witamince c lewoskrętnej i dostanę szału. Naczytała się gdzieś, że trzeba ją pić hektolitrami codziennie, bo ona wyleczy ją od WSZYSTKIEGO. Nawet od tego, czego jeszcze nie ma, ale może mieć. Nieważne, że ciotka ma codziennie takie biegunki, że nie może zdążyć do toalety, ale przecież ona jest przekonana, że owa witamina jest cudem. Babci też witaminkę ładuje. Po 3.000 mg dziennie. Gratuluję. Jakby ktoś nie pamiętał, to dzienna dawka witaminy c nie powinna przekraczać 1000 mg. Babcię boli od ponad tygodnia żołądek i trzustka.
A z ciotką się nawet nie podyskutuje.

Ktoś chce od cioci Chomikowej przepis na idealną dietę? Proszę bardzo- to ROZSĄDEK idący w parze z UMIAREM.

Kolejny wpis Chomikowa wysmaruje już w Grecji 🙂 Proszę mocno TRZYMAĆ KCIUKI!!!! 🙂

z wizytą u kosmetyczki

żródło: www.direwolf.pl

Nigdy w życiu nie posiadałam nadmiernej wiedzy dotyczącej kosmetyków do makijażu, czy pielęgnacji cery. Działam zawsze trochę jakby po omacku i właśnie tą metodą próbowałam sobie radzić z moją „urodą” 😉 Kiedy kilka lat temu łażenie do kosmetyczek stało się popularne, zaczęłam dostawać na różne okazje kupony upoważniające do wykorzystania jakiegoś zabiegu w różnych gabinetach, które to miały sprawić, że się zrelaksuję i wyjdę stamtąd piękniejsza. No i nie wychodziłam. Piękniejsza znaczy się 😛 Wychodziłam natomiast z masą wspaniałych porad kosmetycznych, które to niby miały sprawić, że już nie będę mieć problemów z suchą cerą. Srata ta ta. Problemy nie znikały a mnie się już nie chciało toczyć jakichkolwiek walk i z cerą i tym bardziej z kosmetyczkami.
W końcu trafiłam do Pani Sylwii 🙂 Kobieta szybkim spojrzeniem na moją twarz od razu mi powiedziała, że mam jedną z najtrudniejszych do pielęgnacji typów skóry: sucha, naczynkowa z przetłuszczającym się czołem 😛 Rewelka 😀 Dostałam od kobiety 3 kremy, kilka wskazówek pielęgnacyjnych i NAKAZ picia dużej ilości WODY. Kremy REWELACJA. Już po tygodniu ich stosowania widziałam poprawę 🙂 Natomiast już wspominałam przy wpisach dotyczących moich potyczek z siłownią i osobistym trenerem (nota bene facet się poddał w walce o moją figurę i ewidentnie mnie unika 😀 ), z wodą mam PROBLEM. To znaczy nie przepadamy za sobą. Jeszcze w czasie upałów, to potrafimy żyć w jako-takiej symbiozie, ale zimą… Kiedy jest mi zimno i zakładam na siebie trzeci sweter oraz czwartą podkoszulkę (swoją drogą jak to dobrze, że nie mam aktualnie żadnego faceta, bo zanim by mnie rozebrał, to… to byłoby PO WSZYSTKIM 😛 ) i jeszcze patrzę na butelkę zimnej wody, to od razu mam ochotę założyć pod spodnie getry 😛 Nie potrafię się zmusić do wypicia całej 1,5 litrowej butelki wody. Wiem, że powinnam. Wiem, że woda poprawia pracę układu trawiennego; że nawilża skórę i oszukuje żołądek przed jedzeniem. Na litość boską, no WIEM. Ale poza herbatą i kawą ciężko mi wlewać w siebie taką ilość wody. Zresztą jakoś nie wierzyłam, że sama woda nawilży mi cerę i będę piękniejsza 😛 Żeby jednak nie narażać się na kolejne pytanie kosmetyczki o ilość wlewanej w siebie wody, zrobiłam w czasie Świąt Bożego Narodzenie eksperyment.  Z racji, ze z domu w sumie przez kilka dni nie wychodziłam, olej do piecyka ogrzewającego mieszkanko miałam zakupiony w ilościach hurtowych, więc chodził prawie na okrągło i nie było mi tak zimno, to piłam wodę. Sporo wody. Dużo wody. BARDZO DUŻO…
-Pani Chomikowa, no widzę że skóra nadal jest przesuszona- karci mnie moja kosmetyczka, przyglądając się w skupieniu mojej twarzy.
-No wiem, ze jest. Ale! Ja się pani pochwalę, że w czasie Świąt Bożego Narodzenia miałam bardzo ładną cerę!
-Jak to?
-Bo piłam prawie 3 litry dziennie wody! I jak zwykle miała pani rację- już po dwóch dniach takiego wlewania w siebie płynów jak w staw melioracyjny zauważyłam, ze buzia mi się nie przesusza. Kto by pomyślał! Ale niech się pani tak nie cieszy, bo ja już nie będę pić takiej ilości wody.
-No masz ci! A czemu nie? No przecież widziała pani efekty!- Pani Sylwia jest kompletnie rozczarowana i widzę, że znów ma ochotę mnie skarcić 😛
– Bo biegałam do toalety co godzinę! Pani! No przecież ja nic innego nie robiłam, tylko sikałam! Dobrze, że ja już szamba nie mam w domu, bo musiałabym po 4 dniach zamawiać szambo-nurka!
-Aż tak bardzo to pani przeszkadzało? No przecież szczęśliwie już ma pani kanalizację, więc w czym problem?
-Jak to w czym?! Przecież ja nie mogę swojego życia podporządkowywać toalecie! Nie będzie kibel rządził moim życiem! Ja wolna kobieta jestem!
-No tak, pani Chomikowa… Rozumiem.
Ale widzę, że NIE ROZUMIE 😛 Trudno.
-Pani Chomikowa, ale ja widzę, że pani coś chyba schudła, prawda? I to po świętach!
-Ja?! – zdziwienie maluje mi się na tej przesuszonej twarzyczce niemałe, bo właśnie ja nic nie schudłam, więc w ogóle o co kaman?- I teraz mi pani o tym mówi, kiedy moim postanowieniem noworocznym jest zaprzestanie zbędnego łażenia na siłownię?
-Jakiego zbędnego? Jak widać bardzo niezbędnego, bo ja widzę efekty!
-To nie efekty, tylko za ciasne spodnie! Byłam w moim sklepie ze spodniami i mi 3 osoby wmawiały, że właśnie te idealnie na mnie leżą! Kiedy ja uważam, że jednak nie leżą, tylko CISNĄ! Ale skoro je kupiłam, to noszę… Skoro trzem osobom się podobały, to może jeszcze kilku też się będą podobać 😛
-Widzi pani?! To może jednak te spodnie musi pani nosić? Zresztą to niemożliwe, żeby to był tylko efekt za ciasnych spodni, bo ewidentnie ma pani tyłek mniejszy.
-No pewnie, że mam! Bo mi spodnie ścisnęły tłuszcz 😛
-Z panią to widzę, że generalnie nie jest łatwo…
-Ha! Pewnie, że NIE JEST- i zaśmiewam się szczerze sama z siebie- pogadałaby pani z moimi „byłymi”, to dopiero by sobie pani o mnie opinię wyrobiła! Już nie byłoby między nami takiej sympatii! 😀

 

Chomikowa na ascezie…..???

Pamiętacie zapewne, że jestem na diecie…? Trudno o czymś takim zapomnieć. To przecież trochę jak trauma… A tego się nie zapomina. Gdzieś tam głęboko w psychice się zagnieżdża i wychodzi na wierzch w najmniej spodziewanym momencie… Człowiek zaczyna czuć, że się dusi, serce zaczyna bić w zawrotnym tempie (nie, nie o zakochaniu tu piszę 😛 ), poci się, blednie (kurczę- faktycznie objawy trochę też jak u kogoś zamroczonego miłością)… I tak dalej, i tak dalej… Tak, czy siak. Dieta WYKAŃCZA.
Do mojej N. w odwiedziny już chodzę z własnym wyszynkiem. Muszę się jakoś zabezpieczyć, bo zawsze, kiedy u niej jestem, to mi proponuje obiad. Mam wrażenie, że to jej zostało jeszcze z czasów, kiedy ogarniała ją nade mną litość z powodów mojego kompletnego nieradzenia sobie w kuchni. Pierwszy raz, kiedy z mojej torby wyjęłam banana i jogurt naturalny, N. popatrzyła na mnie jak skończoną idiotkę.
-Ale ty serio zamierzasz to teraz zjeść?- pyta się mnie troszkę zaniepokojona.
-Mam jeść co 2 godziny, więc sorry, ale właśnie nadszedł ten moment 😛 Ale SPOKO- wzięłam podwójną porcję. Dla ciebie też wystarczy!
-Nie, nie… Ja to wiesz…. Dziękuję. Zresztą ryba mi się piecze na obiad, więc cóż… Chomikowa, ale swoje danie będziesz musiała spożyć SAMA.
Jakoś mnie nie zaskoczyła jej odmowa 😛

Wczoraj weszłam do kuchni Rodzicielki. Na stole zobaczyłam charakterystycznie owinięty PAKUNEK. Bożesz… CIASTO! Prawie strącam wszystko, co znajduje się na stole i dopadam do mojego ukochanego ciasta bezowego. Patrzę i łykam śliny. Tylko jedną łyżeczką… Wezmę jedną łyżeczkę. Nikt nie zauważy… Zresztą tylko jedna łyżeczka to nie grzech, prawda…?
-Dziecko, ty sobie ukrój, jak człowiek cały kawałek i weź talerzyk.-Rodzicielka stara się kierować rozsądkiem i moim dobrem 😛
-Zwariowałaś?! Cały kawałek?! Nie po to mamlę surowe warzywa i odmawiam sobie tych cholernych czekoladek, żeby teraz zjeść CAŁY kawałek!
W mojej rodzinie zawsze panowało przekonanie, że jak jest problem, czy dopada człowieka smutek, to trzeba go zapchać i zdusić czymś słodkim. Najtańsze i najprzyjemniejsze wyjście z sytuacji… Tak więc moja dieta w mojej rodzinie nie spotyka się ze zrozumieniem 😛
Odkładam ciasto na bok. Może jutro będę miała większą ochotę, to jutro sobie pozwolę na tą jedną łyżeczkę.
-Dziecko! Co się z tobą dzieje?! Ty nie możesz sobie ciągle wszystkiego odmawiać! Co ty masz z tego życia?! Żebyś ty chociaż z tej siłowni wracała uśmiechnięta a ty wracasz zdołowana!
-A co ty myślisz?! Że mnie to radochę sprawia? Już zrezygnowałam z jednego wyjścia na siłownię na rzecz basenu. Daję radę. Zresztą, mamo nie oszukujmy się! Właśnie tak powinno wyglądać racjonalne żywienie- bez słodyczy i z posiłkiem co 2-2,5 h.
-Ale ja nie mogę na to patrzeć! Ty już nic z tego życia nie masz! Ty jak w jakiejś ASCEZIE żyjesz!

Ascezie, ascezie… No ja wiem, że z przyjemności to mi tylko mój blog pozostał, ale żeby w ASCEZIE…?!
Zresztą, gdzieś mi ktoś tutaj polecał jakiś świetny WIBRATOR… Zaraz, zaraz… Gdzieś tu było…

😉 😛

efekty(???) treningu

szczurek
źródło: fejsbookowe czeluście

Minęły 3 tygodnie od dnia, w którym SS-man dorwał mnie na siłowni i rzucił na materace celem (nie, nie takim jak połowa z Was może przypuszczać 😛 ) zredukowania mojej tkanki tłuszczowej i doprowadzenia mojej kondycji do stanu umożliwiającego w razie konieczności wejście po schodach na taras Pałacu Kultury 😛 Taaak…
Moim ambitnym planem (słabe masz ambicje Chomikowa) było zrzucenie 3 kg. Tylko jakoś nie zostało powiedziane w jakim czasie te 3 kg miałabym zrzucić. Tak troszkę się łudziłam, że może w ciągu miesiąca, ale że w genach mam racjonalne podejście do sprawy, to czułam, że może się NIE UDAĆ 😛
Wczoraj byłam na siłowni. Zostałam zaatakowana przez jedną trenerką o zrobienie badania masy ciała. No teraz się już Chomikowa nie wykręcisz… Trzeba będzie w końcu spojrzeć prawdzie w oczy. Nic nie pomoże zaciskanie oczu i zakrywanie rękoma uszu. Uczucie podobne jak przy sprawdzaniu sprzed laty testu ciążowego 😉 Tylko że tutaj nie ma oddechu ulgi 😛 Zmusza mnie do wejścia na wagę, a chciałam tego uniknąć… tak samo jak mierzenia każdej części mojego ciała… Później kładzie mnie na materacu i podłącza do jakiejś puszeczki, która to niby odczyta co ze mną jest nie tak (nawet nie zakładam, że cokolwiek jest „tak”). Leżę na tym cholernym materacu, patrzę w sufit i czuję się jak na sali sądowej czekając na ogłoszenie wyroku.
-Chomiczku, a grałaś ty w coś kiedyś?- zagaduje mnie a ja udaję niedomyślną.
-Ale co masz na myśli?
-No wiesz, mając taki wzrost, to aż szkoda było nie grać.
-Taki, to znaczy JAKI?
Nerwowy śmiech i odpowiedź:
-No przecież wysoka jesteś, to mogłaś jakoś to spożytkować.
Przecież jej nie powiem, że babcia mnie pasła jak małego prosiaczka i byłam w podstawówce największa i najgrubsza. A na wymarzoną grę w tenisa Rodzicielki nie było stać.
– No szkoda, szkoda Chomiczku…
Spierd***
No i tak: BMI idealne, ale to wcale nie oznacza, że wszystko jest idealne (cała JA). Tak, Drogie Panie, jeśli myślicie, że skoro Wasze BMI jest w najlepszym miejscu „widełek”, to wcale nie jest powód to radości, gdyż:
– zawartość tłuszczu może być zbyt wysoka (po kasztankach i raffaello??? W ŻYCIU! 😛 )
– zawartość masy mięśniowej jest zbyt mała (cóż… czułam to, kiedy próbowałam walczyć z przesuwaniem pralki…)
– waga masy mięśniowej może być też zbyt mała (chociaż tutaj się łapię w „widełki”)
-zawartość wody może być też zbyt mała (WIEM! Za mało piję! WIEM! Ale jak ja mam w siebie wlewać ponad 3 litry wody??? Przecież ja butelki od ust nie odejmę!)
Podsumowując- w ciągu ostatnich 3 tygodni wylewania siódmych potów i zjadania prawie surowych warzyw schudłam… 1 kilogram. A według tej maszynki muszę jeszcze 2 kilogramy. UMRĘ.
Tak, ja wiem, że efekty może nie są zbyt wielkie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że troszkę oszukuję 😛 No bo ja sobie nie zamierzam ciągle wszystkiego odmawiać i jeszcze pocić się na bieżni… Zresztą nikt mi w tym nie pomaga 😛 Tydzień temu dostałam od mojej N. smsa:
-„Słuchaj, po chrzcinach został mi pyszny tort i jeszcze dużo ciasta. Nie wiem co na to twój osobisty trener… ale może wpadniesz?”
-„Nic mu nie powiemy! Ciiii! To będzie nasza tajemnica! Będę za godzinkę!”.
Wierzcie mi, że WARTO BYŁO 😀
Rodzicielka też nie ułatwia mi sprawy… Byłyśmy na grzybach. W drodze powrotnej weszłyśmy do naszej ulubionej restauracji. Kombinuję co można w miarę dietetycznego zamówić. Idę do toalety. Wracam, patrzę a na moim stole czeka… GOLONKA.
-Chyba sobie, matka JAJA robisz?! Wiesz kto to zje?! TY to zjesz!
-Oj nieee… bo ja zaraz dostanę to samo…. – a też miała się odchudzać. Miała fajki ograniczyć, żarcie wieczorami a jest jak jest.
-To zjesz dwie! Przecież ja na pieprzonej diecie jestem!
-Nie zjesz tego, co ci mamusia kupiła..?
Argumentów mi brak.

W mojej dodatkowej pracy też nie mam lekko. Raz w tygodniu „dogadza” mi starszy pan. Zawsze, kiedy otwieram drzwi do mieszkania, to zadaje mi pytanie czego bym się napiła. I dostaję herbatę wraz z… obiadem. Ziemniaki, smażona kapusta i schabowy. SRUUU! Na biurko!
-Proszę pana, ale ja tu nie przychodzę na jedzenie, tylko do pracy. Jest mi głupio i naprawdę nie trzeba!
-Pani! Pani je i nie dyskutuje!
-Ależ pan jest uparty, widzę…- próbuję być nieugięta.
-A panią mamusia nie uczyła, że ze starszymi się nie dyskutuje?
Uczyła…

I na co mi to wszystko było…? Prawie 3 tygodnie walki samej ze sobą… Dobrze, że chociaż jakiekolwiek efekty są i sama je widzę. Bo generalnie na ten moment, to mam coraz więcej kompleksów.

Chomikowa na diecie

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Jak już wspominałam dzięki braku asertywności jestem na kolejnej diecie. Nie wiem już której w moim życiu. Przestałam liczyć chyba w wieku 18 lat, kiedy po raz 5-ty w moim życiu podjęłam decyzję o zrzuceniu kilku kilogramów. Piąty raz… Od tego czasu postanowiłam nie liczyć tych wszystkich diet, ćwiczeń, nowych wspaniałych produktów dzięki którym moja talia będzie jeszcze doskonalsza, niż jest 😛 Zamiłowanie do dobrego jedzonka odziedziczyłam po Rodzicielce i ciotce. W sumie można rzec, że też we krwi mam zamiłowanie do próbowania różnych diet. Z zamiłowaniem czytałam o nowej diecie i z zamiłowaniem łamałam jej zasady. Bo JAK TO? Znów mam sobie czegoś odmawiać? Życie jest wystarczająco smutne, żeby jeszcze pozbawiać się takich przyjemności jak choćby kawałek mlecznej czekolady, czy ziemniaczek z sadzonym jajkiem… MNIAM 🙂
Przed kolejnym treningiem z SS-manem otrzymałam od niego tabelkę z rozpiską mojej n-tej diety.
– 7 posiłków  co 2,5 h w ciągu doby (szczerze mówiąc nie wyrabiam aż 7, tylko 6). Okej- do tej pory też jadłam jakoś co 3 godzinki, więc tutaj nie wyrażam sprzeciwu.
– na śniadanie i kolację ciemne pieczywo. Oczywiście, że się zgadzam- chlebek już piekę sobie sama, więc wiem co jest najlepsze.
– owoce z naturalnym jogurtem lub koktajl. Tu muszę się dobrze zorganizować, bo nienawidzę rozstawiać sprzętów kuchennych zbyt często (zbyt często, czyli więcej, niż raz w tygodniu 😛 )
-warzywa wszelkie, tylko NIE GOTOWANE. I tutaj nagle zaczynają się schody. Okej- marchewkę zjem na surowo, pomidora też, ale taki np. mój ukochany KALAFIOREK..????
-Słuchaj, jak a mam jeść te warzywa, skoro zabraniasz mi je gotować? Mogę jeść kalafiora i brokuły, tak?- zadaję na wszelki wypadek pytanie SS-manowi, bo chyba coś mu się w głowie pomieszało a wygląda mi trochę na zakręconego, WYGLĄDA 😉
-No normalnie! Zalewasz je wrzątkiem i jesz prawie na surowo.
A jednak świadomie mi to wpisał w tą cholerną tabelkę…….
-Ty! Jak to na surowo??? Kalafior??? Czy ty chcesz zrobić ze mnie KOZĘ?!- Oburzona jestem i to nie na żarty.
-Ja tak jem! Sparzam wrzątkiem i JEM.
-I skutki są jakie są…- Mruczę pod nosem. Za głośno.
-Chomik! Czy ty zawsze tyle dyskutujesz?
-Gdzieżbym śmiała!
Tylko wtedy, kiedy ktoś mnie chce pozbawić aktualnie jedynej przyjemności w życiu, jaką jest jedzenie i zrobić ze mnie meczące zwierzę.
-A może chłopa ci trzeba, co?
-Sugerujesz coś? Czy tylko przekraczasz granice przyzwoitości?
-Gdzieżbym śmiał!

Tośmy sobie PODYSKUTOWALI. W ramach chyba zemsty trener zafundował mi znów ostrą jazdę po materacu 😛 Starałam się skupić, bo wiedziałam, że kolejnym razem będę ćwiczenia już wykonywać sama albo na siłowni, albo w domu.
No starałam się, ale mi nie szło… 🙁
-Chomik! Ty się skup!
-No przecież się staram… To nie jest mój dzień, nie jest ewidentnie…
-Ustaw się w pionie i złap równowagę!
-Nie mogę! Zawsze miałam na początku problemy z równowagą! Muszę to wyćwiczyć…- Mówię już prawie z płaczem- Czy ktoś już ci się popłakał na zajęciach?
-Pewnie, że tak! I jedna osoba nawet pawia rzuciła.- Mówię Wam z jaką dumą mi to oznajmił! Ten człowiek to ŚWIR!- Jak możesz mieć problemy z równowagą i koordynacją? Przecież samochód prowadzisz. Co prawda z różnym skutkiem jak do tej pory, ale prowadzisz.

I dziękuję. Leżę ze śmiechu. Łzy mi ciekną i nie mogę się pozbierać 😛 Scena wyglądała chyba bardzo drastycznie, bo przybiegł do nas jeszcze jeden trener. Niby z troską dlaczego ja płaczę i czy aby wszystko jest w porządku 😛
SS-man chyba zaczął się powoli poddawać, bo spojrzał na mnie wzrokiem pełnym litości i wdał się z kolegą w rozmowę. Oczywiście o mnie.
-Ale ja WSZYSTKO słyszę! To, że się pozbierać nie mogę, to nie znaczy, że nie CZUWAM! Chłopaki, wystarczy pogaduszek! Ja panu za troskę dziękuję, ale jak się mocno skupię, to ćwiczenia wykonam i jeszcze nie płaczę z bólu. „JESZCZE” podkreślam! Może pan się zająć swoim podopiecznym- wydaję rozkazy, bo widzę, że sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli.
Zajęcia mnie wykończyły. I znów wcale nie czułam żadnych endorfin. To wszystko jest zdecydowanie PRZEREKLAMOWANE. Wychodząc z siłowni muszę wyglądać jak półtora nieszczęścia, bo podbiega do mnie trenerka.
-Dziewczyno, to były ciężkie godziny, prawda?
Co oni się tak uparli? Mało tu ludzi na tej siłowni? Niektórzy wyglądają gorzej ode mnie a jakoś nikt się tak bardzo  nimi nie interesuje…
-Niestety ciężkie, ale podobno na tym mają polegać takie ćwiczenia… Prawda?- gadam już z uśmiechem, bo widzę, że kobitka ma wypisaną troskę na twarzy.
-Ale czy ty naprawdę potrzebujesz aż tyle ćwiczeń? Przecież nie masz ani grama nadwagi, to może nie wyznaczyłaś sobie zbyt odległej granicy?
-Ale ja miałam mieć zajęcia na wzmocnienie kręgosłupa a schudnąć to ja chcę tylko 3 kg… Ja nie wiem czemu to poszło w takim kierunku.
-No i piękne cele! Jak przyjdziesz następnym razem, to zrobię ci badanie masy ciała i zobaczmy czy ty w ogóle musisz te 3 kg chudnąć. Ale co na pewno, to kondycję masz kiepską i o to warto powalczyć.
Ojejku, jejkuuuuuuuu…………

W domu czeka niecierpliwie Rodzicielka.
-I jak tam? Jak tam? Co z tą twoją dietą?- jakaś niewytłumaczalna ciekawość ją ogarnęła.
-Generalnie mogę jeść wszystko, tylko warzywa mają być surowe i mięso byle nie smażone.
-Nie smażone? To znaczy jakie?????
-NIE WIEM. Ja już w ogóle NIC nie wiem!
-To idź dziecko do swojej kuchni. Tam czeka na ciebie zasłużona nagroda.- Powiedziała z niepokojącym błyskiem w oku.

TABLICZKA CZEKOLADY.
FUCK! Własna rodzona matka!

A dzisiaj ledwo chodzę. Już miałam problem ze zwleczeniem się z łóżka. Dobre określenie- „zwlekłam się”, bo na pewno nie wstałam. I przeczołgałam się do łazienki. Nogi bolą mnie po treningu niemiłosiernie. Dobrze, że mam poręcz przy schodach prowadzących do mojego mieszkanka, to chociaż z jej pomocą mogę się jakoś przetransportować z góry na dół. I złapałam kilka bardzo ciekawych figur. Muszę je komuś opchnąć 😛 Medal w jeździe figurowej na łyżwach murowany.

trening Chomikowej na kołowrotku…

źródło: www.zdrofit.pl
źródło: www.zdrofit.pl

Po dłuższej przerwie spowodowanej nieszczęsnym wypadkiem samochodowym w końcu udałam się na siłownię. Nie żebym jakoś specjalnie skakała z radości na myśl, że znów będę wylewać siódme poty na bieżni, ale żebym znów zadbała o kondycję, bo wejście na II piętro w robocie kończyło się lekką zadyszką i sapaniem przypominającym dźwięk starej lokomotywy 😛
Na siłowni zauważył mnie jeden z trenerów, który wyznaczył sobie już wcześniej jeden cel- spowodować, żebym przestała się przygarbiać… Jakby od urodzenia słyszał pytanie o wzrost, to też by się odrobinę garbił… Walkę miał dość utrudnioną, ponieważ najczęściej jego uwagi chowałam głęboko w… czarną dziurę 😉 Wdajemy się w grzecznościową rozmowę. Tłumaczę, że byłam nieobecna na siłowni, ponieważ miałam wypadek, lekko złamany kręgosłup i srutu tutu 😉 Trener proponuje mi w takim razie rozpoczęcie zajęć wzmacniających kręgosłup, skorygowanie sylwetki i co tam będę sobie jeszcze życzyła (życzyć to ja sobie mogę bardzo dużo, tylko nie sądzę, żeby życzenia były do spełnienia;-) ). A ja z racji, że kłopoty z asertywnością mam od czasów zamierzchłych (już o tym wspominałam) z uśmiechem na ustach i nieskrywaną radością umówiłam się na trening…
Tylko, niech nikt sobie nie myśli, że ja faceta nie wybadałam przed tym treningiem 😛 W Internecie można dzisiaj znaleźć WSZYSTKO, więc opinie o zajęciach z Trenerem również. „Ostry jak brzytwa”,  „Wymagający”,  „Wredny i wymagający”. „Nigdy wcześniej nie byłam tak wyczerpana” oraz tego typu opinie, tylko w innej konfiguracji.
Poległam. Jeszcze nie zaczęłam, ale już czuję, że poległam na całej linii… Już oczami duszy mojej widzę siebie wyczerpaną na podłodze w siłowni i śmiech  wszystkich obecnych na sali.
Sama tego chciałaś Chomikowa, ty sieroto boska. Zgodziłaś się, to nieś teraz swój krzyż 😛

Wysyłam Trenerowi maila z informacją o moim stanie kręgosłupa i na zajęcia idę z wielką butlą wody i z pozytywnym nastawieniem. Przecież plątałam się po tej siłowni, nie jestem w beznadziejnej kondycji… DAM RADĘ.
-Słuchaj Chomikowa, twój kręgosłup nie jest w najgorszym stanie. Musimy go wzmocnić i to zrobimy. Do tego skorygujemy odrobinę sylwetkę, bo ciągle masz ramiona opuszczone w dół i ja to rozumiem, bo jesteś bardzo wysoka. PODNIEŚ TE RAMIONA.- słucham wywodu SS-mana i ramion póki co podnosić nie zamierzam.- Powiedz mi jeszcze Chomikowa co byś chciała razem ze mną osiągnąć?
-Może schudłabym ze 3 kg…?-pytam nieśmiało, bo obawiam się, że utrata 3 kg wagi będzie obarczona strasznym wysiłkiem i niejedną łzą. Moją oczywiście.
-Schudniesz 3 kg. Oczywiście, że ze mną schudniesz. Ułożę ci dietę, codzienne ćwiczenia i schudniesz.
Zaraz… Moment… WRÓĆ!
Jakie do cholery CODZIENNE ĆWICZENIA???!!! Jak ja wracam z jednej i drugiej pracy, to jedyne o czym marzę to są ćwiczenia w wybieraniu pozycji do spania a nie jakieś SPORTY! Ja się nie zgadzam, NIE… NIE… NIE…

-Dobra, to zabieramy się do roboty. PODNIEŚ TE RAMIONA. Ja rozumiem, że ty jesteś bardzo wysoka, ale to nie jest powód, żebyś psuła sobie sylwetkę.
-Mnie życie przytłacza i to dlatego. Poza tym nie jestem bardzo wysoka, bo są kobiety wyższe ode mnie, więc się czep.
-Jak masz powyżej 180 cm, to jesteś bardzo wysoka. A masz, prawda?
-Niby mam, ale są wyższe ode mnie.
-Dobra, to teraz kładź się na plecach na tym materacu.- wskazuje mi materac koło nas.
-Spoko, tylko mogę się wzdłuż nie zmieścić 😛

Rozgrzewka jest dla mnie całkiem znośna. Później przechodzimy do bardziej skomplikowanych ćwiczeń. Komenda (tak, te polecenia trochę przypominają mi komendy i musztrę 😉 Wiej Chomikowa, WIEJ! ) „prawa noga wyprostowana, stopa do siebie, lewa noga podniesiona do klatki piersiowej, schwytana prawą ręką, lewa ręka łapie prawe biodro” wprawia mnie w lekkie osłupienie… leżę jak ta sierota na materacu i patrzę się na faceta szeroko otwartymi oczami. Mój wyraz twarzy na pewno nie wyrażał w tym momencie ani grama inteligencji.
-Oooo, widzę, że dziewczynka ma problem ze zrozumieniem! To nic nowego, zdarza się.- i składa mnie jak kartkę w orygami.
Zostanę w tej pozycji na amen. To pewne. Jak mnie nie porozkłada, to zostanę tak do śmierci. I hamuję wybuch śmiechu 😛
-Ty się tam nie podśmiewaj pod nosem, tylko ćwicz!
Gdzieżbym śmiała 😛
Ćwiczenia mnie męczą, ale jest wesoło. Opowiada mi dowcipy, składa mnie i rozkłada z różnych figur i prosi, żebym uporała się z synchronizacją stóp, bo mam z tym mały problem. Dobrze wiem, że MAM. Moje stopy zawsze żyły swoim życiem 😀 Nigdy nie mogłam dojść z nimi do porozumienia. Może to jest wytłumaczenie tego, że doszłam tylko do miejsca, w którym jestem a nie tam, gdzie bym chciała… Moje stopy muszą zacząć ze mną współpracować. Zdecydowanie. Bo jak na te moje lata, to już powinnam zajść dalej a ja ciągle stoję w miejscu…

Pod koniec treningu ledwo żyję. Nogi bolą mnie niemiłosiernie, ale jestem nawet zadowolona. Godzina zleciała mi bardzo szybko i czuję, że mam w sobie tyle energii, że spokojnie mogę jeszcze iść na orbitrek.
-No Chomikowa! Nie jest z tobą tak źle! Ale będzie lepiej! Jak tylko będziesz współpracować, to osiągniemy bardzo wiele.- tak mnie pociesza 😛 – Widzisz tego faceta na bieżni?
Ojejku… takie słodkie nieszczęście z brzuchem opadającym prawie na kolana i ręcznikiem na szyi. Ledwo ciągnie kuloskami na bieżni.
-Słuchaj Chomikowa, to jest moja, jak do tej pory jedna jedyna porażka zawodowa. Facet chodzi do mnie na zajęcia od ponad miesiąca i przytył.
Wybucham śmiechem.
-Jak to?- pytam, kiedy już mogę się wysłowić
-No normalnie! Jego też życie przytłacza i ciągle tylko wpierdziela ciasteczka!

Ciasteczka… Jak ja KOCHAM ciasteczka. I kasztanki, i raffaello… Przecież to mój jedyny sens życia!
Nie chcę siać defetyzmu, ale… Czarno to widzę… Czarno…