Ogarnęła mnie dzisiaj lekka frustracja. Może nawet nie tyle frustracja, co zwątpienie i zgłupienie. Ludzkie skąpstwo i brak współczucia dla znajomego człowieka czasem przybiera jakieś monstrualne rozmiary… 🙁
Rodzicielka przyjaźni się od jakiś 20 lat ze znajomą z pierwszej pracy. Obie były laborantkami stomatologicznymi. Rodzicielka zmieniła pracę, ale kontakt się utrzymał. Może nie była to nigdy jakaś niezmiernie głęboka przyjaźń, ale dbają o to, żeby kontakt ze sobą utrzymać.
Jakieś 3 lata temu w życie mojej 45- letniej Przyszywanej Ciotki wtargnął porządny tajfun. Kobitka właśnie wzięła ślub, za kilka miesięcy miała się pojawić na świecie wnuczka a sielankę zakłócił wylew krwi do mózgu. Zamknięta nowoczesnym zamkiem, którego nie otworzy się od zewnątrz, prawie 7 godzin zablokowana przez własne ciało, czekała aż ślusarz otworzy magiczny sezam i wpuści do komnaty lekarzy z pogotowia ratunkowego. Nie wszyscy się orientują, że przy wylewie najważniejsze są pierwsze minuty. Jeśli w ciągu bodajże 45 minut pacjentowi zostaną podane odpowiednie leki, są bardzo duże szanse, że wróci do zdrowia. 45 minut…. 45 minut. Tik, tak, tik, tak…. Tik, tak… Po tym czasie dopiero zapukała do jej drzwi koleżanka, z którą Przyszywana Ciotka miała omówić szczegóły imprezy z okazji nadchodzących narodzin wnuczki.
Kobitka ma sparaliżowaną połowę ciała. Mówi, nawet kojarzy sporo informacji, ale nie chodzi. Jej nogami jest wózek inwalidzki a całym światem 2-pokojowe mieszkanie. Jeszcze przez pierwsze pół roku miała wolę walki, ale już jej nie ma. Gdzieś kiedyś wyszeptała Rodzicielce, że gdyby miała w pełni sprawną choć jedną rękę, to użyłaby jej do odebrania sobie życia. Wiem, rozumiem. Ja też nie chciałabym drugiej połowy mojego życia spędzić na wózku inwalidzkim. Wylew odebrał jej całą kobiecość i jakąkolwiek rolę w społeczeństwie.
-Wiesz, Chomiczku Mój-zagadnęła do mnie niedawno- ja już nie jestem ani kobietą, ani matką, ani babcią, ani żoną. Jestem już tylko rośliną.
-Wiesz, Ciotka… Pierd*** bzdury! Tyle ci powiem.
Bo co miałam powiedzieć? Że ma rację? Zapłakać nad nią? Odebrać resztki człowieczeństwa?
Jedyne, co mogłam dla niej zrobić, to załatwić najlepszą rehabilitację w województwie. 6 tygodni leczenia i pomocy psychologicznej, które nie przyniosły najlepszych rezultatów. Później inna rehabilitacja i coraz większe załamanie.
Kilka miesięcy temu pojawił się jakiś prywatny rehabilitant. Podobno po ćwiczeniach z tym człowiekiem zaczyna się coś dziać z jej ciałem. Jakby próbował odzyskiwać nadzieję. A w Przyszywaną Ciotkę tchnął odrobinę życia.
Tylko że jedna wizyta rehabilitanta to koszt 100 zł.
Przecież to nieosiągalne.
W moją Rodzicielkę jakby coś strzeliło. Kobieta nie należy do kobiet energicznych, pełnych życia a już na pewno nie jest z tych kobiet, które litują się nad innymi. Jej życiową dewizą jest zaciskanie pośladków i robienie, co w jej mocy, aby ukochana i jedyna córka miała w życiu lepiej, niż ona sama. Tak, tak-o mnie mowa 😛 Moje zdziwienie było więc niemałe, kiedy Rodzicielka oznajmiła mi, że najbliższe dni po pracy będzie jeździła po wszystkich gabinetach stomatologicznych w mieście, z którymi miała kiedykolwiek do czynienia i będzie żebrać pieniądze od lekarzy, którzy pracowali z Przyszywaną Ciotką na jej leczenie.
I jeździła. Dzień w dzień po pracy wsiadała w tramwaj i jechała do kolejnej przychodni stomatologicznej żebrać pieniądze dla znajomej, z którą przecież większość tych ludzi pracowała. Dawno nie widziałam jej takiej zawziętej. Wiedziałam, że nie ustąpi, póki nie zrealizuje celu. Tę cechę charakteru mam właśnie po mamusi 😉
I wiecie co…? To wcale nie jest taka prosta sprawa. Na szczęście wiary w ludzkość jeszcze z Rodzicielką nie straciłyśmy 🙂 bo większa część lekarzy nie zawiodła. Jest kasa na jakiś miesiąc leczenia. Jednak prawie połowa z tych lekarzy, którzy jeżdżą na wakacje do Tajlandii a ferie zimowe spędzają we włoskich Alpach tudzież na Kubie, nie była w stanie wysupłać ze swojego wypchanego portfela choćby 100 zł. Złota rada jednej z lekarek, która brzmiała „Jak tak chcesz jej pomóc, to załóż fundację” doprowadziła Rodzicielkę do furii a mnie osłabiła…
Coś tu jest chyba NIE TAK?
Taki głupiutki Chomiczek jeszcze jest w stanie zrozumieć tą nagłą „biedę”, gdyby Rodzicielka zbierała pieniądze dla kogoś obcego. Ale oni wszyscy znają Przyszywaną Ciotkę. Pracowali z nią krócej lub dłużej. Byli na niejednej imprezie i niejeden wspólny posiłek spożywali między rwaniem zęba a leczeniem kanałowym 😛 O co więc chodzi? Czy tak się boją o własną kieszeń w obliczu nadchodzących Ruskich? Czy może boją się, że zabraknie im tych 100 zł do 3.500 polskich złotych na miesięczną ratę za nowy samochód…? Może ktoś tu jest mądrzejszy ode mnie i jakoś oświeci mnie złotą myślą. Hm?
Ulało mi się. Musiałam złość i żal wylać tutaj. Aż się ciśnie na klawiaturę, żeby napisać, że wszystko, co dzisiaj we mnie tkwi, wylałam niestety Moi Kochani na Was…. Mam nadzieję, ze zostanie mi to wybaczone 😉 Obiecuję, że bałagan rodem ze speluny na Dzikim Zachodzie niebawem posprzątam 😉
„Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego” (Mk 10,25)
ChomiczQ hipokryzja w najczystszej postaci. Tacy są ludzie i tego nie zmienisz. Ale nic złego w tym, że Ci „się ulało”. Ty będziesz trochę zdrowsza, a może ktoś przeczyta Twój wpis i zastanowi się nad życiem, zauważy innego człowieka.
A środowisko medyczne jest dość specyficzne i … wolałbym tematu nie rozwijać. Niewiele dobrego o tym towarzystwie można powiedzieć. A nawet jeżeli by się chciało, to ci naprawdę coś warci giną w tłumie.
Ostanie zdanie, dlaczego rzadko słyszymy sformułowanie „lekarz z powołania”?
Każde środowisko zawodowe jest na swój sposób specyficzne… Nie wiem czy jest co tutaj uogólniać. To tez jak z dyrektorami. Generalnie mówi się, ze do padalce do kwadratu nie widzące niczego poza własnym nosem a sama pracowałam z jednym dyrektorem, który był jednym z najlepszych ludzi, jakich spotkałam na swojej drodze.
Z tym powołaniem to ja już też nie wymagam. Ja już nawet u księży nie wymagam powołania 😉 więc co dopiero u lekarzy 😉 Ale fakt faktem, że ludzie mający sporą ilośc gotówki na koncie, jakoś mają w sobie mniej empatii… I moze też właśnie dlatego są bogaci…
złota myśl?proszę bardzo…w życiu tak to już jest,że najwięcej dostajesz od tych co mają najmniej…ale wątpię żebym Cię oświeciła,bo pewnie nie raz już się o tym przekonałaś;
Może nie oświeciłaś, ale na pewno przyznam Ci rację 🙂
Taak, środowisko medyczne do zbyt ofiarnych nie należy, no, chyba, że trzeba zrobić z siebie ofiarę. Ale tak po prawdzie, to ta kobieta z fundacją miała trochę racji. Twojej ciotce taka jednorazowa akcja na długo nie pomoże, ona potrzebować będzie tego masażysty przez długi, długi czas. I tutaj trzeba poszukać fundacji, lub innego stałego, instytucjonalnego źródła pomocy…
Haha. Faktycznie- lekarze są specyficzną grupą zawodową. A co do fundacji, to jeśli już, to chyba fundacji nie będzie zakładać koleżanka, która już ledwo kulosami ciągnie po pracy, hm? 😉
dodatkowo datki na fundacje mogą sobie odliczyć od podatku lub jakieś inne tego typu machlojki więc nie dziwota, że wolą w ten sposób dawać ^^
Ulżyło Ci?? Jeśli tak – to ok;)
Pomagać innym ludziom?? Niewielu jest frajerów, którzy pomagają, bo trzeba pomóc – przeważnie robi się to w zamian za oczekiwane korzyści… A jakie one mogą być w tym przypadku??
ale dobrze,że są tacy frajarzy którzy potrafią pomóc bezinteresownie;p
…Wszystko zależy od tego co dla kogo jest korzyścią. Może te korzyści niematerialne, a moralne, pozwalaja nam ze spokojem spojrzeć w lustro o poranku? 🙂
Moralne… ile osób kieruje się w życiu sumieniem, a ile Machiavellim i jego „Cel uświęca środki”??
Mam parszywy nastrój więc będzie parszywie.
Widzisz bo ludzie to najbardziej zakłamany i paskudny gatunek jaki istnieje na tej ziemi. Tak naprawdę większość z nas ma drugiego człowieka głęboko w zadku. Ludzie pomagają najczęściej wtedy gdy inni to widzą, żeby swój własny wizerunek poprawić albo wtedy kiedy sami ze sobą mogą poczuć się lepiej. Niestety. Myślisz, że któremukolwiek z lekarzy przyjdzie do głowy myśl (chociaż na chwilę), że mógłby być na miejscu tej Twojej ciotki? Oczywiście, że nie bo przecież on ma kasę i jego rehabilitacja wyglądałaby od początku inaczej. Nie zastanowi się, że często ma inaczej bo urodził się w rodzinie, która zapewniła mu odpowiednią edukację, bo miał znajomości i szczęście, które sprawiły, że jest bogaty. Nawet w snach mu do głowy nie przyjdzie, że mógłby żyć za taką kasę jak inni ludzie. A jak zrozumieć niewidomego jeśli zawsze się widziało? Jak zrozumieć biednego jak zawsze kasa na wszystko była?
Nikt nie zastanawia się nad tym, że nie jest nieśmiertelny ani też niezniszczalny. Nikt nie myśli, że jutro może stracić wszystko. A szkoda, bo łatwiej by było może otworzyć się na emocje innych ludzi. Jakby proszenie o pomoc nie było wystarczająco trudne samo w sobie…
Z Fundacją to może nie jest zła myśl. Może gdyby Twoja ciotka miała stałą pomoc i opiekę to udałoby się chociaż trochę poprawić jej jakość życia. Może jakaś zbiórka na szerszą skalę? Jakaś akcja zorganizowana?
No i na koniec to w pełni rozumiem depresję Twojej ciotki. Chyba sama na jej miejscu popadłabym w taką samą albo gorszą. Szczerze jej współczuję. To straszne, że czasami wystarczyłoby żeby wszystko troszeczkę tylko skręciło w innym kierunku i cały świat wyglądałby inaczej. Gdyby nie drzwi… gdyby pomoc była wcześniej… Naprawdę szczerzę współczuję.
Mam nadzieję, ze z wieczora już humor masz lepszy…? 🙂
Na szczęście większość znajomych wspomogła tę małą akcję. A co do fundacji itp. To jeśli już, to chyba ewentualnie mogłaby się tym zająć rodzina. Poza tym wcale nie wiem czy jest w tym jakiś głębszy sens. To nie jest już małe dziecko, na które ludzie chętniej przelewają pieniądze. Obawiam się, że sama organizacja takiej pomocy pochłonęłaby więcej pieniędzy, niż zebrano by datków…
Wiele mądrych spostrzeżeń poprzednicy już wymienili. Ja, jak gramofonowa płyta powtórzę to, co wiele razy już wcześniej robiłem. To o czym Chomikowa pisze, to kolejny przykład naszego ludzkiego egoizmu. U prawie każdego z nas ta przypadłość jest widoczna, w większym lub mniejszym stopniu. Przyczyn jest wiele i największą jest nierozpoznany strach, który powoduje ze boimy się życia. Nasze ciągłe zamartwianie się o to co będzie, to główna oznaka tego. Nie potrafimy płynąć z nurtem życia i ciągle chcemy zawracać … i … płynąć pod prąd. Dlaczego? Bo to co już się zdarzyło jest nam znane, doświadczone i wydaje się nam, ze w tym jest nasze bezpieczeństwo. Chcemy by nasze życie było wypełnione rzeczami, które gwarantują to poczucie pewności … i gonimy za kasa, by mieć wszystko to, co taka gwarancje daje: najlepiej duży dom, zasobne konto w banku, dobra prace, itp. Kiedy dochodzimy do granicy która daje to poczucie ze już wystarczy, ze to bezpieczeństwo mamy? W większości nigdy. Ciągle będzie potrzeba więcej. Ciągle będzie mało. Dlatego nie widzimy wystarczająco wyraźnie innych ludzi, ich problemów, zmartwień. Zawsze są te “okulary” na naszym nosie, w których na każdym szkiełku dużymi literami jest wyryte “JA”, lub najwyżej Ja i moja najbliższa rodzina. Przez nie widzimy świat w tym kolorze, w którym nie ma wystarczająco miejsca dla innych, obcych ludzi. No, chyba ze mogą nam w czymś pomoc, wtedy wychodzimy z siebie by się im przypodobać.
Czy wszyscy tak robią? Nie. Jest spora grupa egoistów, którzy pomagają bezinteresownie. Ja się do niej zaliczam i pewnie sporo z Was. Nie jest przypadkiem, ze razem na blogu Chomikowej się spotykamy 🙂 Cześć ta chęć pomocy innym “wypiła z mlekiem matki”. Wielu z nas pewnie przeżyło ciężkie chwile w życiu i dlatego chcemy pomagać innym. To też nie jest zdrowe. Nie jest dobre dla nas. Dlatego ja z uporem maniaka będę namawiał tych z Was, którzy znajdują coś interesującego w tym co pisze, by zacząć zmianę świata na lepsze od poznania siebie. Zrozumienia jak powstaje ten strach w naszej psychice i jak go pokonać. Jak zaczniemy to robić, to znajdziemy siły by pokonać inne nasze słabości – a te wszystkie są nabyte. Każda można usunąć i totalność ich to nasz egoizm. Nie można tylko usunąć tego kim jesteśmy – czyli miłości, piękna, spokoju i harmonii. Po usunięciu egoizmu – czyli naszych przekonań, wierzeń, opinii, leków i przywiązań do świata – zostaje to kim jesteśmy. Wtedy zaczyna to być odzwierciedlone w naszym życiu, które staje się pełne, piękne, wartościowe i co najważniejsze harmonijne. Ta harmonia przejawia się w tym, ze wszystko zaczyna się układać w życiu bez naszego wielkiego wysiłku. Gdy to się dzieje możemy naprawdę pomagać innym. Ta pomoc ma wtedy dużo większa moc działania. Sek w tym, ze wtedy nie ma INNYCH – jest JEDNOŚĆ, przejawiająca się w wielości istnień. Przychodzi poczucie jedności ze wszystkim i prawdziwa nieustająca, niezmienna miłość jest naszym kompanem życia. Utopia? Może dla tych co nie chcą sprawdzić, czy to o czym pisze, to prawda. Nie dla mnie.
Na szczęście tego egoizmu jest mniej, niż ludzi z dobrym sercem 🙂
No to nie wytrzymam i się pochwalę: zaśpiewałam w tym miesiącu charytatywnie na 2 koncertach. A ze względu na wczorjszy koncert poprzestawiałm sobie nieco w grafiku….Świetnie się z tym czuję.Fajnie jest być potrzebnym ( mniejsza o przyjemność poboczną wpostaci oklasków publiczności). Pozdrowienia 🙂
Lunko, wspaniale że to robisz i znajdujesz w tym zadowolenie. Ja też dawno temu odkryłem, że nie ma większej przyjemności nad te, która ma swoje źródło w dawaniu. Sprawianie radości innym jest zaraźliwe. Czekam czasów kiedy cały świat będzie nieuleczalnie zainfekowany tym wirusem 🙂
Jakie talenty nam się tutaj rodzą 🙂
Część ludzi ma faktycznie problem, aby się z rozstawać z pieniędzmi (W sposób inny niż wydawanie na siebie). Wysokość zarobków chyba nie ma tu znaczenia, bo kasy jest ciągle „za mało” i ręka przez to zawsze ciąży tak samo.
Z drugiej strony jest świadomość, że samemu traci się tak niewiele podczas gdy ta druga osoba może stracić życie.
Ktoś mógłby też powiedzieć, że takimi sprawami powinna się zając opieka medyczna na którą łożymy nasze podatki. Może i powinna, ale tego nie robi wystarczająco dobrze, a w międzyczasie nie ma kto pomóc tym ludziom.
Mimo wszystko, myślę że lepiej jest skupić się na pozytywnych stronach. Masz fantastyczną matkę, naprawdę dobra z niej kobieta. Większość z proszonych osób zdecydowała się pomóc. Ciotka może kontynuować walkę. I najważniejsze jest teraz to, żeby miała do tego wolę – bo jeśli nie znajdzie jej w sobie to zapewne nawet miliony złotych nie pomogą.
Nie ma znaczenia wysokość zarobków…? Chyba jest łatwiej zrezygnować z butelki wina za 150 zł, niż z butelki mleka dla dziecka? Boże, ale rzuciłam porównanie ;P Niektórzy nie są w stanie pomagać, choćby nawet i chcieli. Ale masz rację, ale każdy przyzwyczaja się do swojego standardu życia i w sumie nic z tym nie zrobimy.
Matce przekazałam jaka jest fantastyczna 😀 Nawet nie masz pojęcia jak ta mała pierdoła urosła w ciągu 2 sekund 😉 Normalnie aż głową wystawała ponad stół 😛
Wiesz co Chomiczku? ale żeby o mamusi swej ukochanej mówić- mała pierdoła 😀 ! no… no… 😀 😀
Moja córa mówi o mnie – „mysza”, ale „mała pierdoła” to nigdy 😀
Natomiast co do wpisu…
no cóż mi powiedzieć…
Chyba tylko to, że Twoja mama jest wielką marzycielką myśląc, że zamożni współpracownicy ciotki( wszak mówimy o dobrze sytuowanych lekarzach! ) otworzą chóralnie swoje portfele i dadzą o tak po 100 złotych.
Haha. Na Rodzicielkę „Mysza” mówi dziadek 🙂 przeze mnie pieszczotliwie jest zwana „MATKĄ” 😉
Dobre i tyle, że na miesiąc leczenia znalazła się kasa. Nie wszyscy muszą być przecież świętymi…
Jak ktoś ma problemy z kasą, to wbrew pozorom może być mu łatwiej odmówić sobie czegoś żeby te pare groszy wysupłać (bo przyzwyczajony do wyrzeczeń). Dla przywykłego do życia w zbytku, wszystko może się wydawać niezbędne.
Dobrze, że matce przekazałaś, bo to prawda 😉 . Nie ma wielu osób które potrafiłyby wyjść z inicjatywą (szczególnie, że udaną), więc trzeba to docenić.
U nas w takich przypadkach robiłyśmy składkę, kto ile miał dawał do koperty, później występowałyśmy do zakładu pracy (jeśli był fundusz socjalny) o zapomogę, bo właśnie na to jest on przeznaczony. Nie wiem gdzie ciotka pracowała, potem uderzałyśmy do członków rodziny, ciężko doradzić, bo każdego sytuacja jest inna. Napisz coś więcej, to wspólnie coś wymyślimy, jak coś to podaj numer konta, wśród blogerów, też znajdą się chętni, którzy pomogą. Trzeba się jakoś wspomagać.
O taką zapomogę to chyba może tylko rodzina występować, prawda? Nie wiem Callunko, czy jest sens pisać więcej… też nie chciałabym tu robić cyrku na forum blogowym z kobitki, którą przecież spotkało to, co spotyka setki innych osób. Tylko ze ja Ją znam i dlatego się tym zainteresowałam. Myślę, że ludziom najbliższym najbardziej powinno zależeć na pomocy…
oj kochany Chomiczku…powinno zależeć ale wybacz szczerość dla wielu ludzi człowiek sparaliżowany jest…no właśnie kim? niepotrzebnym balastem? bardzo ciężki temat…i odnoszę takie wrażenie, że w takich sytuacjach bardziej zależy obcym żeby pomóc niż najbliższym,niestety…
Przecież ja wiem, że jest balastem… wiem. Ale ja nie wiem co więcej bym tu mogła zdziałać. Nie chcę nikogo namawiać, żeby mi przelewał pieniądze na konto, bo jak później udowodnię, że ja te pieniądze przekazałam na leczenie ciotki…? Fundacji na pewno nie założę, bo musiałabym poświęcić na to większość swojego czasu a nie niestety… Tym bardziej Rodzicielka, która po robocie i tak ledwo ciągnie kulosami. W sobotę jedziemy przekazać Ciotce kasę, która teraz mama zebrała. Myślę, że i tak będzie z tej sumy bardzo szczęśliwa i na pewno BARDZO zaskoczona. Bo o akcji nic nie wie.
Dopóki człowiek żyje nie powinno się tracić nadziei. Zarówno rodzina jak i sama osoba cierpiąca nie powinna upadać na duchu, choć nie jest to łatwe, szczególnie w polskich warunkach.
To co z mama robicie dla tej kobiety jest tak piękne i szlachetne, ze brak jest slow by to odpowiednio ująć.
dobrze że ma Was:) może by tak porozmawiać z Ciocią i zgłośić ją do jakiejś fundacji(np.Fundacja Sedeka) albo założyć profil na facebooku?
Zauważ, że taki obcy darczyńca pojawi się, wpłaci jakąś kwotę i potem znika. Ewentualnie z dobrego serca poświęci więcej czasu…ale nadal gdy tylko sytuacja zacznie go przyciskać, może łatwo zrezygnować.
A rodzina? Często dostrzegasz ich w sytuacji gdy są zmęczeni już długotrwałym wysiłkiem (bo nie oszukujmy się, taka pomoc jest wyczerpująca a na dłuższą metę każdy kiedyś się wypali).
Gorzej gdy nie masz już nikogo naprawdę bliskiego tylko krewnych z którymi nie łączyło Cię wiele oprócz tych więzów krwi. A jeśli tacy nie chcą swojego życia podporządkować ciężko choremu, to czy naprawdę można ich za to winić?
oczywiście że nie można…ale dzisiaj ludzie nie myślą o tym,że dzisiaj ja pomagam a jutro sam mogę tej pomocy potrzebować…
Masz rację, brakuje nam takiej solidarności.
To nie cyrki, bo to życie człowieka i tak powinno być, że przyjaciele, najbliżsi starają się pomóc. Wtedy sprawdzają się przyjaźnie, chory sam nie wiele może. O zapomogę może wystąpić sam pracownik, dołączyć recepty, wypis ze szpitala i nie powinno być problemu. Można też zgłosić do MOPS-u, że znajduje się taka osoba potrzebująca wsparcia. Nigdy nie wiadomo co może nas spotkać, dobrze jest wiedzieć, że w trudnych chwilach ktoś nam pomoże. Najgorsze to poddać . Pozdrawiam
Fundacja to jest bardzo dobry pomysł.
Chociażby dlatego, że można wpłacać 1% podatku (co w przypadku takiej grupy zawodowej jak lekarze ma niebagatelne znaczenie) czy przekazywać darowizny, które następnie można odliczyć od podatku (ponownie – lekarze!).
Po prostu trzeba się do takiej fundacji zgłosić i wypełnić wniosek, o czym często poszkodowany czy nawet rodzina nie mają pojęcia.
I tu pomoc kogoś, kto zamiast załamywać ręce i rozpaczać rzeczywiście coś robi jest bezcenna 🙂
Teraz druga sprawa – dlaczego lekarze czy inni „bogaci” nie pomagają…
Powodów jest kilka.
Są przypadki zwykłej znieczulicy i kompletnego braku współczucia (mam nadzieję, że to zdecydowana mniejszość).
Ale to, że ktoś nie przekazał pieniędzy Twojej mamie może wynikać też na przykład z tego, że… wpłata nie jest anonimowa, a oni… nie mają pojęcia ile należałoby wpłacić. 100? A jak inni dali 500 i wyjdę na skąpca?
1000? Będzie wyglądało jakbym się chwalił ile to mam kasy…
A część może po prostu nie mieć gotówki przy sobie… I szansa na pomoc znika w momencie wyjścia Twojej mamy.
(Tu znowu wchodzi temat fundacji… taki Avalon przykładowo wydrukuje Ci ulotki, które takiemu lekarzowi możesz zostawić – jak go kiedyś sumienie ruszy, to wie gdzie wpłacić)
No i jeszcze kwestia „bogactwa” – rzadko się zdarza, żeby ktoś miał tyle pieniędzy, żeby nie miał pojęcia co z takim majątkiem robić.
Często stawia się dom (i kredyt na 20 lat), kupuje się nowy samochód, zabezpiecza się finansowo dzieci… Pomysły „na co wydać pieniądze” jakoś same wpadają do głowy.
I mało kto dochodzi do momentu, kiedy świadomie i bez kłopotów angażuje się w działalność dobroczynną.
Temat dobroczynności to w ogóle szersza sprawa, akurat w przypadku pomocy „znajomej” sprawa jest zdecydowanie prostsza, dlatego też – jak sama napisałaś – większość jakoś pomogła.
A dla mamy gratulacje… czasem ma takie zrywy, że tylko wstać i bić brawo 🙂
SokoleOko! Prowadziłeś Ty kiedyś fundację? Oczywiście, że z boku to wygląda bardzo ładnie, bo Ty- jako osoba z boku słyszysz tylko o tym, że można wpłacać 1% podatku. Założenie fundacji to nie jest tylko wypełnienie wniosku, ale już nawet nie o to chodzi. Co roku staję przed wyborem komy przekazać 1% podatku. Krzyczy do mnie masa ciężko chorych dzieci, okaleczone zwierzęta, bezdomne zwierzęta, organizacje przyszpitalne, ośrodki naukowe i tysiące innych nieszczęść. Pośród tych wszystkich nieszczęść kogo w końcu wybieram?- albo kogoś, kogo znam, albo organizację z mojego miasta. Kobieta lat 48 po wylewie nie ma zbyt dużych szans na jakieś wpłaty. Nie jest ani małym dzieciątkiem, ani nie jest piękna, ani nie jest chora na nieuleczalną chorobę. Racjonalnie rzecz biorąc nie ma wśród tych wszystkich nieszczęśc zbyt dużego przebicia 😉 Jedyne, co może wydawać się dobre, to dopisanie Jej do jakiejś fundacji lub jak wspomniała tati założenie konta na facebooku. wspomnimy o tym w sobotę 🙂 Choć mam wrażenie, że Ciotka stanie (tylko w przenośni…) okoniem…
A co do zbiórek wśród lekarzy, to Rodzicielka najpierw jechała w każde miejsce pierwszy raz informując, że przyjedzie konkretnego dnia za tydzień i prosi o darowizny od 100-200 zł. To było przemyślane i nikt nikogo nie brał z zaskoczenia. Jedna osoba faktycznie nie chciała rzucać się w oczy i po cichu przekazała Rodzicielce 1000 zł. Wybacz, ale tłumaczenie, że „jestem zaskoczony, że czuję się niezręcznie i inne bzdury” są tylko wymówkami. Trudno. Nikt nikomu nie każe być świętym.
Pewnie, że nie prowadziłem fundacji.
Jest ich zresztą cała masa i nie ma chyba potrzeby, żebym zakładał kolejną 🙂
Natomiast spora część fundacji pozwala na założenie subkonta dla samego potrzebującego.
Oczywiście, że „Ciotka” nie ma dużej siły przebicia. Ale! ma znajomych lekarzy, ma rodzinę, sąsiadów…
I uważam, że gdyby dostała z tytułu 1% choćby 1000PLN, to jest to kwota, po którą zwyczajnie należy sięgnąć.
A co do samej akcji… no cóż, skoro ktoś po takim wstępie nadal nie wysupłał nic… no to pozostaje tylko współczuć.
Choć i tacy ludzie raz do roku rozliczają PITa i ten 1% mogą wtedy przekazać.
Jednak myślę, że łatwiej jest się przejść po tych znajomych raz w roku i w ten sposób pozbierać kasę, niż zakładać fundację 😉 Te 3-4 osoby, które ewentualnie miałyby wpłacić kasę w tym 1% to pewnie akurat zostałyby rozliczone w Urzędzie Skarbowym ;P
„Potwierdzam, że Fundacja ………. jest godna polecenia. Minimum formalności, krótki czas oczekiwania na założenie subkonta (dostałam numer subkonta wraz z umową po tygodniu od wysłania dokumentów). Prowadzą subkonto za darmo-nie pobierają prowizji czy innych opłat za założenie czy prowadzenia subkonta.” – to taki przykład pierwszy z brzegu jak wygląda zakładanie subkonta.
Później druga niedogodność – kwestia rozliczeń.
Ale i tak wydaje mi się, że jest to do przeżycia dla kogoś, kto tych pieniędzy nie ma za wiele.
Sam w tym roku przekazałem 1% na rzecz znajomego z klasy… właśnie dlatego, że założył subkonto w fundacji – inaczej musiałbym przekazać te pieniądze komuś innemu.
No a „przelecenie się” raz do roku to też dobry pomysł. Choć jedno drugiemu nie przeszkadza, a wręcz się pięknie uzupełnia 🙂
Pewnie, dla kogoś, kto ma zając się tylko fundacją to nie jest to przedsięwzięcie nie do ogarnięcia. Dla matki, która np. tylko opiekuje się chorym dzieckiem i szuka wszelkich sposobów na znalezienie funduszy, to jest to jakieś rozwiązanie. Ale dla kogoś, kto pracuje normalnie od 8-16.00 i miałby się zająć prowadzeniem fundacji (plus zgłębianie tajemnic rozliczeń),to mogloby być trochę za dużo. Chyba że jest bardzo zdeterminowany…
Zresztą wpis nie był po to, żeby rozstrzygać kwestie założenie fundacji 😛 Ja NA PEWNO się tego nie podejmę. Rodzicielka tym bardziej, bo i tak ledwo na oczy patrzy po powrocie do domu. Zresztą uważam, że i tak sporo zrobiła. Nie wliczając w to wszystko oczywiście załatwiania psychologów, psychiatrów, turnusów rehabilitacyjnych, rozmów z rodziną „Ciotki” etc. ENOUGH.
Myślę, że trochę demonizujesz i trudne to by mogło być co najwyżej na początku 🙂
Ale oczywiście nie Wy macie się tym zająć. To już musi sama zainteresowana przede wszystkim 🙂
Twoja mama już i tak zrobiła bardzo dużo 🙂
A ja napiszę tylko tyle…rób co chcesz robić,pomagaj temu komu chcesz i możesz,ale przy tym wszystkim trzeba działać na pełnym gazie…a jak sie będzie palić to pędź jeszcze szybciej,zeby mieć święty spokój…może i nie w temacie trochę,ale taka ma refleksja po winie…pozdrawiam:$
Niestety w przypadku choroby człowiek zostaje sam, tyle, że nadzieja nie zgaśnie, bo wśród wilków ludzie są. Twoja Mama zachowała się niesamowicie. Brawo!:)
Już Jej raz przyklasnęłam i więcej nie zamierzam, bo jeszcze mi podrośnie za dużo 😛
to przyklaśnij ode mnie, z pozdrowieniami 🙂