naiwnie? o pomocy wszelakiej

źródło:pixabay.com
źródło:pixabay.com

Mam w sobie bardzo duże pokłady empatii i współczucia. Na widok zbłąkanego psa, czy kota serce łamie mi się na pół. Wylewam łzy nad zdjęciem dziecka, które straciło swoich rodziców. Mam w sobie pełno zrozumienia i współczucia dla starszych ludzi. I pomagam jak tylko mogę i kiedy tylko mogę. Może żyję w świecie utopii, ale wydawało mi się, że jednak sporo w nas ludziach jakiejś mądrości życiowej a co za tym idzie rozsądnej pomocy.
Czytaj dalej „naiwnie? o pomocy wszelakiej”

jestem miła=mam problem

Yosub orange is the new black natasha lyonne oitnbs3 season 3
źródło: giphy.com

Jesteś pomocna, miła, uśmiechnięta. Do tego gotowa na poświęcenia i nigdy nie wypowiesz słowa „nie”. Tak? Ja też tak mam.
No to mamy problem. Nie martw się, RAZEM mamy problem 😛
Mogłoby się wydawać, że bycie miłym, uśmiechniętym, empatycznym to świetne cechy charakteru. Pewnie, że świetne, ale… Ale mam wrażenie, że czasem wbrew sobie. Jakiś czas temu stałam w kolejce po frytki. Nowiusieńkie, bialusieńkie buciki na nogach. Zdążyłam pomyśleć, żeby nikt mnie nie nadepnął. I nadepnął. A raczej zdeptał. Pan był tak zajęty gorącą dyskusją ze swoją partnerką, że zdeptał mnie chyba ze 3 razy. Moje śliczniusie, bialusie buciki nie miały nic wspólnego z nowością. I co? Zamiast wyrazić swoje niezadowolenie, to powiedziałam „nic się nie stało” i to jeszcze z uśmiechem na ustach. A stało. Znam osoby, które w takiej sytuacji zażądałyby pieniędzy na nowe buty albo przynajmniej na pralnię. Do tego nawrzeszczałyby na deptacza, Powinnam tak zrobić, ale nie zrobiłam. Nie chciałam robić afery i zamieszania wokół własnej osoby. Po prostu nie umiałam.
Mam problem 🙁
Moja znajoma ma 5-letnie dziecko. Ukochane, wyczekane. Feliks wymusza na mamusi prezenty i spędzanie z nią każdej wolnej chwili. I co? I mamusia nie potrafi synkowi odmówić. Znajoma jest na każde zawołanie swojego synka, jak służąca. Widzę, że jest wyczerpana a kiedy pytam się, dlaczego to robi, bo przecież wychowuje małe terroryściątko, to ta mi mówi, że nie potrafi mu odmówić, bo tak bardzo go kocha.
Chyba też ma problem, prawda..? Jak to dobrze, że nie jestem sama 😉
Ale nie ma się, co śmiać… Jestem w ciągłym stresie, bo chciałabym, żeby wszyscy byli zadowoleni- szef, szefowa, turyści, koledzy i koleżanki z pracy. Dwoję się i troję. Rzadko odmawiam pomocy, chyba że jestem już na skraju. Ostatnio w kompletnym biegu pomagałam jednej pani zainstalować aplikację facebooka na swoim telefonie, bo tak bardzo chciała z tej pięknej Grecji wrzucić zdjęcia na swoją tablicę a coś jej nie szło. Nieważne, że już byłam spóźniona na kolejne spotkanie, i że musiałam iść w końcu do toalety… Chciałam, żeby pani była zadowolona.
Udało się. Piękne zdjęcia na fb wrzucone 😛 Ciekawe czy pani turystka nie poskarży się w biurze, że rezydentka jej pomagała w biegu…
Muszę nad sobą popracować, ale boję się, że kogoś rozczaruję, zezłoszczę lub zasmucę. A ja tak bardzo lubię, kiedy wszyscy wokół mnie są zadowoleni… Podobno to domena mojego znaku zodiaku. Albo efekt wychowania 😛 Albo… albo psycholog na pewno odnalazłby odpowiednie określenie mojego zaburzenia i znalazł sposób, żeby mnie uszczęśliwić.
W sumie to samo może zrobić czekolada 😀

współczuję muzułmanom…

SONY DSCNie muszę nikomu przybliżać sytuacji, jaka ma miejsce aktualnie na świecie. W Europie przede wszystkim. Bo przecież głodem w Afryce, licznymi zabójstwami w Meksyku czy konfliktami w demokratycznej Republice Konga nikt nie będzie sobie zaprzątał główki. Skupmy się więc na Europie. Na Starym Kontynencie panuje panika. W sumie nie ma się co dziwić… Jakieś oszołomy nie mające swojego życia, wcielają się w Boga i za niego decydują kiedy i jak inni mają zginąć. W imię nie wiem czego. Podobno tych szeroko-ustnych 😛 dziewic, które na nich czekają w raju,  lub co ostatnio obiło mi się o uszy- w imię pieniędzy po prostu. Efekt jest taki, że przez tę wszechogarniającą nas panikę, w każdym muzułmaninie widzimy terrorystę. I ja im szczerze współczuję. Nie chciałabym być na ich miejscu. Nawet ja- pełna tolerancji i miłości do bliźniego Chomikowa, kiedy dowiedziałam się, że ta uśmiechnięta i miła „muzina”, która rok temu wprowadziła się na moje osiedle jest muzułmaninem, w pierwszej chwili ogarnął mnie mały lęk. Zaraz potem obudził się mój rozsądek. Bo co możemy z nim zrobić? Przecież go nie zabijemy tylko dlatego, że wyznaje inną religię. Nie zabijemy go też dlatego, bo ma inny kolor skóry. Przecież z hukiem runęłaby mozolnie wypracowywana przez setki lat RÓWNOŚĆ CZŁOWIEKA.
Moja babcia przeżyła II wojnę światową dzięki… pewnej Niemce (dzieciaki mówiły na nią Fifka)- nota bene żonie SS-mana. Kiedy rodzicie babci zostali wywiezieni z miasta, ona została w mieszkaniu całkiem sama. Na rok. 10-letnie dziecko nie miało zbyt dużych szans przetrwać bez pomocy dorosłych. Jej i innym dzieciom z osiedla pomagała właśnie ta Niemka. Ona gotowała dla nich obiady i ona pomagała ogrzewać ich mieszkania. Jej mąż zawsze był dla tych dzieciaków bardzo miły. Brał na kolana, żartował… Trochę, jakby tata, który nie wiadomo czy jeszcze żyje…
Inny Niemiec nie reagował, kiedy chodziła do jego szopy i podkradała mu zboże. Była pewna, że za którymś razem po prostu ją zastrzeli a on nawet kilka razy pomógł jej to zboże wynosić. Babcia w czasie wojny nie mogła liczyć na pomoc Polaków. Pomogli jej Niemcy.

Dzień po wyzwoleniu, kiedy w jej domu pojawił się tata, prosiła go aby poszli pomóc Fifce, bo ta uratowała jej życie. Nie zdążyli, bo została zlinczowana przez Polaków a tata babci został przez rodaków ciężko pobity tylko dlatego, bo chciał jej pomóc…
-Wnusiu- ostrzega babcia- Polacy potrafią być straszni. Bardzo szybko oceniają i za szybko wydają wyroki. Pamiętaj o tym.

Wy też o tym pamiętajcie.
Mam nadzieję, że moja tolerancja mnie kiedyś nie zgubi…
————————————————————–
Ostrzegam, że wszelkie ksenofobiczne komentarze nie będą przeze mnie publikowane.

znikąd pomocy…

Jak to jest z nami- Polakami? Kim dla siebie jesteśmy? Wilkiem? Czy może bratem/ siostrą? Pomijam takie sytuacje, kiedy stajemy twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Kiedy pojawia się zagrożenie życia. Wtedy rzadko kiedy można liczyć na czyjąkolwiek pomoc i wcale się nie dziwię, bo genetycznie jesteśmy zaprogramowani na walkę o przetrwanie, nie zważając na bezpieczeństwo innych (od reguły oczywiście są wyjątki, ale nimi dzisiaj nie chcę się zajmować 😉 ). A co ze zwykłą, szarą, przyziemną codziennością? Pomożemy babci przejść przez jezdnię? Samotnej matce pomożemy wtaszczyć wózek z dzieckiem do tramwaju, czy autobusu? Zagubionemu turyście wskażemy drogę do klubu lub muzeum, którego tak usilnie poszukuje? A może pójdziemy razem z nim? Do klubu tudzież muzeum 😛

Bo tutaj na Bałkanach codzienność to walka… o wszystko. Chyba generalnie o przetrwanie. Mam wrażenie, że mieszkańcy nastawieni są tylko na siebie, na swoje „tu, teraz. Nachapać się”. Już pomijam fakt, że uśmiechniętego tubylca jeszcze chyba przez te 3 miesiące pobytu tutaj nie widziałam… A mówi się, że Polacy są ponurakami. Phi! Polak w porównaniu z tymi tutaj, to wiecznie uśmiechnięty i szczerzący ząbki Turek 😉
Podjeżdżam pod któryś z kolei hotel. Samochodem służbowym. Obklejonym nazwą mojego biura. Uśmiecham się szeroko, jak tylko mogę, choć jestem wściekła i prawie oczywiście spóźniona na kolejne spotkanie.
-Nie ma miejsca do zaparkowania u nas!- oznajmia mi pan parkingowy, który już widzę, że ma mnie w głębokim poważaniu, choć to też moja firma przykłada się do tego, że facet ma w tym kraju, w  którym bezrobocie sięga 18% robotę.
-Nie ma? To gdzie mam zaparkować? Na ulicy? Po 10 minutach mam jak w banku, że auto mi odholują (policja czujnie pilnuje źle zaparkowanych aut. Tylko mafii, która strzela po hotelach jakoś dorwać nie może… )
Pan wzrusza ramionami i odchodzi. A mnie szlag najjaśniejszy trafia, bo powinnam mieć zagwarantowane miejsce parkingowe na terenie hoteli WSZYSTKICH.
Obrazek, w którym walczę z moją walizką i innymi ciężkimi rzeczami próbując wdrapać się na któreś piętro hotelu, omijając przy tym kilku panów (dorodnych zresztą) jest obrazkiem codziennym. Na pomoc jakiegokolwiek pana bym nie liczyła. Jeden raz jakiś pracownik hotelu wtaszczył mi walizkę na górę, ale tylko dlatego, bo blokowałam mu drogę 😛

-Pani Chomikowa, czy mogłaby nam pani pomóc?- słyszę gdzieś za sobą rozpaczliwy głos turysty. Głosu nie podnosi, przerażenie ma wypisane na twarzy. Oczywiście, że pomogę. Jeśli tylko będę w stanie…- Bo my nie mamy gdzie podgrzać wody na jedzenie dla dziecka. Nie ma tu jakiegoś czajnika?
Powinien być… Lecę do recepcji.
-Czy macie może dostępny czajnik?- pytam uprzejmie, jak tylko mogę w recepcji.
-Mamy.
…………………………………………….
Trzymajcie mnie…
-A czy możemy go pożyczyć? Czy jakoś za kaucją, czy jak?
-Za kaucją, ale akurat jest wypożyczony- i patrzy się na mnie tymi swoimi bezczelnymi ślepiami. Widzę po twarzyczce, że nie mam co liczyć na jakiekolwiek wsparcie.
-A kiedy zostanie oddany?- nie poddam się.
-Nie wiem.
Patrzę mu w oczy. Przedłużam spojrzenie jak tylko się da. W Polsce wszyscy wtedy miękną. Ale nie tutaj. Ten bezczelnie patrzy mi w oczy i widzę, że ma z tego świetną zabawę.
-To proszę mi w takim razie powiedzieć, czy możemy kupić czajnik, żeby podgrzać wodę dla dziecka?
-Nie.
I szlag mnie trafił najjaśniejszy.
-Proszę państwa- zwracam się do turystów- proszę sobie zakupić czajnik. Na moją odpowiedzialność.

Pracowałam znów ponad 12 godzin. Z małą przerwą na prysznic. Wieczorem w biurze wypełniałam papierki z kolegą z teamu. Już zaczęliśmy się zbierać, kiedy o 21.00 odebrałam telefon z pilną informacją. Musiałam jechać do dwóch hoteli naprawić to, co inni spieprzyli. Znów czekała mnie podróż 20 km w jedną stronę. Znów czekały na mnie krzyki niezadowolonych turystów.
Stałam na środku biura zmęczona i załamana.
-No chodź, Chomikowa. Szkoda czasu na załamywanie się. Jedziemy.- oznajmia mi Prawie Idealny.
-A ty gdzie chcesz jechać? To mój problem. Jest 21.00. Idź, Facet spać a nie będziesz ze mną jeździł w nocy po hotelach i słuchał niezadowolenia moich turystów.
-Już Chomikowa nie marudź. Dawaj kluczyki do auta. Tym razem ja prowadzę. I dawaj te swoje walizki, bo patrzeć nie mogę, jak je ciągniesz za sobą.
Pojechał. Pomógł. Z uśmiechem na ustach.
Aż sobie pochlipałam…
Bo się odzwyczaiłam.

 

dzisiaj wylewam swoje żale

Ogarnęła mnie dzisiaj lekka frustracja. Może nawet nie tyle frustracja, co zwątpienie i zgłupienie. Ludzkie skąpstwo i brak współczucia dla znajomego człowieka czasem przybiera jakieś monstrualne rozmiary… 🙁
Rodzicielka przyjaźni się od jakiś 20 lat ze znajomą z pierwszej pracy. Obie były laborantkami stomatologicznymi. Rodzicielka zmieniła pracę, ale kontakt się utrzymał. Może nie była to nigdy jakaś niezmiernie głęboka przyjaźń, ale dbają o to, żeby kontakt ze sobą utrzymać.
Jakieś 3 lata temu w życie mojej 45- letniej Przyszywanej Ciotki wtargnął porządny tajfun. Kobitka właśnie wzięła ślub, za kilka miesięcy miała się pojawić na świecie wnuczka a sielankę zakłócił wylew krwi do mózgu. Zamknięta nowoczesnym zamkiem, którego nie otworzy się od zewnątrz, prawie 7 godzin zablokowana przez własne ciało, czekała aż ślusarz otworzy magiczny sezam i wpuści do komnaty lekarzy z pogotowia ratunkowego. Nie wszyscy się orientują, że przy wylewie najważniejsze są pierwsze minuty. Jeśli w ciągu bodajże 45 minut pacjentowi zostaną podane odpowiednie leki, są bardzo duże szanse, że wróci do zdrowia. 45 minut…. 45 minut. Tik, tak, tik, tak…. Tik, tak… Po tym czasie dopiero zapukała do jej drzwi koleżanka, z którą Przyszywana Ciotka miała omówić  szczegóły imprezy z okazji nadchodzących narodzin wnuczki.
Kobitka ma sparaliżowaną połowę ciała. Mówi, nawet kojarzy sporo informacji, ale nie chodzi. Jej nogami jest wózek inwalidzki a całym światem 2-pokojowe mieszkanie. Jeszcze przez pierwsze pół roku miała wolę walki, ale już jej nie ma. Gdzieś kiedyś wyszeptała Rodzicielce, że gdyby miała w pełni sprawną choć jedną rękę, to użyłaby jej do odebrania sobie życia. Wiem, rozumiem. Ja też nie chciałabym drugiej połowy mojego życia spędzić na wózku inwalidzkim. Wylew odebrał jej całą kobiecość i jakąkolwiek rolę w społeczeństwie.
-Wiesz, Chomiczku Mój-zagadnęła do mnie niedawno- ja już nie jestem ani kobietą, ani matką, ani babcią, ani żoną. Jestem już tylko rośliną.
-Wiesz, Ciotka… Pierd*** bzdury! Tyle ci powiem.
Bo co miałam powiedzieć? Że ma rację? Zapłakać nad nią? Odebrać resztki człowieczeństwa?
Jedyne, co mogłam dla niej zrobić, to załatwić najlepszą rehabilitację w województwie. 6 tygodni leczenia i pomocy psychologicznej, które nie przyniosły najlepszych rezultatów. Później inna rehabilitacja i coraz większe załamanie.
Kilka miesięcy temu pojawił się jakiś prywatny rehabilitant. Podobno po ćwiczeniach z tym człowiekiem zaczyna się coś dziać z jej ciałem. Jakby próbował odzyskiwać nadzieję. A w Przyszywaną Ciotkę tchnął odrobinę życia.
Tylko że jedna wizyta rehabilitanta to koszt 100 zł.
Przecież to nieosiągalne.
W moją Rodzicielkę jakby coś strzeliło. Kobieta nie należy do kobiet energicznych, pełnych życia a już na pewno nie jest z tych kobiet, które litują się nad innymi. Jej życiową dewizą jest zaciskanie pośladków i robienie, co w jej mocy, aby ukochana i jedyna córka miała w życiu lepiej, niż ona sama. Tak, tak-o mnie mowa 😛 Moje zdziwienie było więc niemałe, kiedy Rodzicielka oznajmiła mi, że najbliższe dni po pracy będzie jeździła po wszystkich gabinetach stomatologicznych w mieście, z którymi miała kiedykolwiek do czynienia i będzie żebrać pieniądze od lekarzy, którzy pracowali z Przyszywaną Ciotką na jej leczenie.
I jeździła. Dzień w dzień po pracy wsiadała w tramwaj i jechała do kolejnej przychodni stomatologicznej żebrać pieniądze dla znajomej, z którą przecież większość tych ludzi pracowała. Dawno nie widziałam jej takiej zawziętej. Wiedziałam, że nie ustąpi, póki nie zrealizuje celu. Tę cechę charakteru mam właśnie po mamusi 😉
I wiecie co…? To wcale nie jest taka prosta sprawa. Na szczęście wiary w ludzkość jeszcze z Rodzicielką nie straciłyśmy 🙂 bo większa część lekarzy nie zawiodła. Jest kasa na jakiś miesiąc leczenia. Jednak prawie połowa z tych lekarzy, którzy jeżdżą na wakacje do Tajlandii a ferie zimowe spędzają we włoskich Alpach tudzież na Kubie, nie była w stanie wysupłać ze swojego wypchanego portfela choćby 100 zł. Złota rada jednej z lekarek, która brzmiała „Jak tak chcesz jej pomóc, to załóż fundację” doprowadziła Rodzicielkę do furii a mnie osłabiła…
Coś tu jest chyba NIE TAK?
Taki głupiutki Chomiczek jeszcze jest w stanie zrozumieć tą nagłą „biedę”, gdyby Rodzicielka zbierała pieniądze dla kogoś obcego. Ale oni wszyscy znają Przyszywaną Ciotkę. Pracowali z nią krócej lub dłużej. Byli na niejednej imprezie i niejeden wspólny posiłek spożywali między rwaniem zęba a leczeniem kanałowym 😛 O co więc chodzi? Czy tak się boją o własną kieszeń w obliczu nadchodzących Ruskich? Czy może boją się, że zabraknie im tych 100 zł do 3.500 polskich złotych na miesięczną ratę za nowy samochód…? Może ktoś tu jest mądrzejszy ode mnie i jakoś oświeci mnie złotą myślą. Hm?

Ulało mi się. Musiałam złość i żal wylać  tutaj. Aż się ciśnie na klawiaturę, żeby napisać, że wszystko, co dzisiaj we mnie tkwi, wylałam niestety Moi Kochani na Was…. Mam nadzieję, ze zostanie mi to wybaczone 😉 Obiecuję, że bałagan rodem ze speluny na Dzikim Zachodzie niebawem posprzątam 😉

o krwiodawstwie

źródło: Phoenix
źródło: Phoenix

Z pewnością pamiętacie, że zalała mnie ostatnio fala jakiejś nikomu niezrozumiałej dobroci, prawda? Z tych moich pomysłów pomagania innym już próbowałam się wyspowiadać, biczować i generalnie leżeć w pokucie krzyżem w kościele, ale… ale naszło na mnie pewne olśnienie. Nawet wiem cóż to olśnienie. Albo raczej któż to 🙂  Otóż niedługo po tym napisał do mnie ktoś, kogo doskonale znacie. Jest to postać, która udziela się na wielu blogach, u Chomikowej również 🙂  Nie będę Was trzymać w niepewności, bo nie o to chodzi 😉 – napisał do mnie Phoenix czyli Łukasz. Łukasz zrobił na mnie spore wrażenie, ponieważ chłopak nie ogranicza się do tak prostej pomocy, jaką jest wrzucenie 2 złotych do puszki bezdomnego, czy ustąpienie miejsca starszej kobiecie w autobusie…  Łukasz od wielu jest HONOROWYM dawcą krwi. Nagminnie, z premedytacją RATUJE LUDZIOM ŻYCIE. Bierze udział w prawie każdej akcji związanej z krwiodawstwem i nakłania ludzi do oddawania krwi. Ot tak. Ostatnia akcja, w jakiej brał udział miała miejsce w październiku w Legionowie. Działała ona wedle zasady tej głupiej zabawy „ice bucket challenge”, o której na pewno każdy z Was słyszał. Tyle że tutaj chodziło o nominację do oddawania krwi. Phoenix chciał nominować Was- czytelników bloga niecodzienne-notatki, ale ja Was wcale do tego nie chcę nakłaniać. Bo wiem, że taka pomoc to bardzo INDYWIDUALNA sprawa. Nie chcę Was do niczego zmuszać, tym bardziej, że ja- autorka w/w bloga nie mam się czym chwalić i przykładem nie świecę. Nigdy w życiu krwi nie oddałam. Raz w tchórzostwa, później z powodów zdrowotnych. Natomiast gdzieś w głowie kiełkuje mi od jakiegoś czasu myśl o oddaniu szpiku. Ale to jest na razie myśl. Do decyzji trochę mi jeszcze brakuje. Zapewne odwagi…. Bo jeśli już ponad 5 lat zbieram się na chirurgiczne usunięcie ósemki, to znaczy że do bohaterek nie należę 😉 Gdyby jednak ktoś z bliskich potrzebował krwi, szpiku, czy nawet nerki, to z ręką na sercu powiem Wam, że byłabym pierwsza w kolejce (zapewne nieistniejącej).
Podsumowując. Jeśli tylko gdzieś Wam kiełkuje myśl o pomaganiu tym Pomaganiu przez duże P, to zbierzcie w sobie odrobinę odwagi i… działajcie. Życie jest tylko jedno.  A może ktoś z Was już kiedyś zrobił coś wartego przedstawieniu na forum..? Piszcie choćby w komentarzach. Może dzięki Wam choć jedna osoba zdecyduje się na Wielki krok 🙂
POMAGAJMY, jeśli tylko możemy.

źródło: Phoenix
źródło: Phoenix

P.S. Phoenix na dowód, że „nie rzuca słów na wiatr” przesłał mi zdjęcia będące dowodem udziału w akcjach krwiodawstwa z prośbą o umieszczenie ich przy wpisie.  Zamieszcza również link do Jego prywatnej strony na facebooku, gdzie możecie zadać Mu jakiekolwiek nurtujące pytania (w końcu możemy Go uznać za specjalistę od pomagania 🙂 ) https://www.facebook.com/phoenixlk

coś się ze mną dzieje…

twórczość własna
twórczość własna

Tak, przyznaję… coś się ze mną dzieje… Aż kusi, żeby powiedzieć, że niedobrego, ale…  Ale w czym rzecz? Otóż od czasu wypowiedzenia mam w sobie jakieś niepoliczalne pokłady spokoju, cierpliwości i… DOBROCI (???) Aż sama zaczęłam się o siebie martwić. Bo już pomijam takie sytuacje, kiedy ktoś leży na ulicy i pomóc po prostu TRZEBA lub kiedy wieloletni znajomi proszą o odrobinę pomocy. To są sytuacje, kiedy bez zastanowienia Chomikowa pakuje torbę, ciuchy i na pomoc biegnie, ale… Wczoraj byłam umówiona z moją Bambaryłką. Pędzę po pracy jak szalona, bo może tym razem facetowi przez jakiś przypadek uda się przyjechać punktualnie (naiwna Chomikowa). Dojeżdżam na ogromny parking centrum handlowego, skręcam, żeby zaparkować i widzę jak biegnie do mnie jakiś człowiek. Matko kochana, potrąciłam kogoś i nawet nie zauważyłam? Boczna listwa mi odpadła w Pędzidle…? Coś się stało na bank. Otwieram drzwi odrobinę zlękniona.
-Pani kochana! Pani poratuje złotóweczką!
No oczywiście. Biegł do mnie 50 metrów, żeby poprosić o kasę. Wzdycham sobie po cichutku.
-A na co pan potrzebuje tą złotóweczkę?- pytam i liczę na jakąś sensowną odpowiedź, bo jak mi powie, że na bułkę lub piwo, to szlag mnie trafi.
-Pani, co ja będę panię okłamywał. Ukochaną mi w pierdlu zamknęli i muszę jej przecież jakąś paczkę wysłać, bo jak już ją stamtąd wypuszczą, to mi dupę skopie, że nic jej nie wysłałem.
Wybucham śmiechem. Facet rozłożył mnie na łopatki. Jak mu nie pomóc? 😀
-A za co ona poszła siedzieć, co?- wnikam, bo jak kogoś mocno skrzywdziła, to ja faceta pogonię tak, że już nikogo nie będzie prosił o pieniądze, ale pomoc psychologiczną i to nie u mnie.
-A no wie pani, oszukiwała na pieniądze. Ja tego nie pochwalam, ale wie pani jak to jest z miłością.
Wiem niestety, wiem i dalej się zaśmiewam. Wyjmuję 2 zł i niech dalej zbiera dla ukochanej na prezent.
Takiej miłości przecież trzeba pomóc 😛
W drodze do kawiarenki dzwoni do mnie Bambaryłka, że bardzo mnie przeprasza, ale z mamusią pojechał do lekarza, więc na pewno z godzinę się spóźni. Jakie on ma szczęście, że znam go tyle lat i traktuję ja brata… Mam więc godzinę na zakupy. Drepczę do marketu i nagle gdzieś w okolicach moich nóg słyszę jakiś głos:
-Dzień dobry, przepraszam panią bardzo…
Szukam w panice źródła tego głosu, rozglądam się po moim poziomie (przypominam, że reprezentuję WYSOKI poziom 😛 ) i mój wzrok spada gdzieś w dół…
No świetnie.
-Przepraszam panią bardzo, czy z kimś takim, jak ja umówiłaby się pani na kawę?
Zapowietrzam się.
Chłopak jak na moje oko około 30-letni. Już pomijam ten wózek inwalidzki, ale ewidentnie z porażeniem mózgowym.
Normalnie pewnie szukałabym wymówki, żeby gdzieś pobiec dalej, ale… Dlaczego nie miałabym mu sprawić choć odrobiny przyjemności? Co ten facet ma z życia? A ja mam akurat godzinę wolnego.
-A masz teraz czas? Bo ja mam akurat godzinę wolnego i chętnie gdzieś z tobą usiądę i pogadam.
Na początku, jak zawsze podczas rozmowy z obcym człowiekiem czuję się odrobinę spięta, ale z czasem wdaję się z Marcinem* w rozmowę i luźną dyskusję. Mówi mi, że od jakiegoś czasu postanowił łamać tabu i wychodzić do ludzi. Nie zawsze ludzie chcą i mają czas na rozmowę z nim, ale czasem się udaje. Pyta się mnie czym się zajmuję, czy mam męża i jakie mam plany na najbliższe lata. W rozmowie daje się wyczuć sposób prowadzenia dialogu typowego dla starszego społeczeństwa. Wynika to stąd, że mieszka tylko z mamą (jakże by inaczej…) i najczęściej to z nią rozmawia. Troszkę zaskakuje mnie pytaniem czego tak najbardziej bym mu życzyła, aby mógł stać się szczęśliwym. Niełatwe pytanie. Nie chcę go przecież urazić… Po chwili namysłu uświadamiam sobie, że przecież, gdyby był zdrowy, to wcale nie jest powiedziane, że nie byłby samotny. Nie jest powiedziane, że byłby szczęśliwy.
-Wiesz co, Marcin? Życzyłabym ci normalnej pracy, która zagwarantowałaby ci godne wynagrodzenie i kontakt z ludźmi.
-Oj! Ale ja nie potrzebuję pracy. Ja mam rentę i mamy pensję.
Nie podoba mi się to podejście do sprawy… Trochę zaczynam siebie karcić za to, że to mi się nie podoba, bo to przecież jego życie i jego potrzeby, ale jednak… Wdaję się w nim  prawdziwą dyskusję.
-A wiesz, że twoja mama nie będzie żyła wiecznie? Nie chciałbyś być samodzielny? Czuć że twoje życie zależy tylko od ciebie? Nie chciałbyś codziennie wychodzić z domu, żeby spotkać ludzi z pracy a potem dostawać godne wynagrodzenie za swoją pracę? Ale „godne” podkreślam.
-Nie, Chomikowa. Ja tylko bym chciał kontaktu z normalnymi, zdrowymi ludźmi.
Próbuję z nim jeszcze na ten temat dyskutować, ale widzę że ja go w 100% nie zrozumiem. Poza tym to jego życie. Tylko jego.
Żegnamy się po godzinie. Nie zmarnowałam tej godziny. Nie zmieniam też jego życia i nie zmienię, ale zrobiłam coś pożytecznego…

Weszłam w odwiedziny do koleżanki, która pracuje w markecie. Rozmawiałyśmy z jej klientem o odwadze współczesnych mężczyzn. Opowiadam o spotkaniu z Marcinem, który nie powinien mieć ani grama odwagi, a zaprosił mnie na kawę.
-A! Taki z porażeniem mózgowym? Zdarza się, że go tutaj widuję. Faktycznie od czasu do czasu zaczepia kogoś, żeby z nim porozmawiał, ale powiem ci, że kobiety to zaczepia tylko ładne.
-Myślisz, że mnie to dowartościuje?
-Myślę, Chomiczku, że ciebie nie, ale zrobiłaś chociaż dobry uczynek. Na górze masz to zaznaczone.

Skąd we mnie ostatnio tyle miłości do bliźniego? Aż zaczynam się o siebie martwić 😛  Na ten moment jeszcze nie jest ze mną tak źle, ale jeśli stan obecny będzie ulegał pogłębieniu, to skończę gdzieś w głębokiej Afryce a tam przecież grasuje EBOLA. A do eboli to ja może niekoniecznie… Ale co, jeśli pognie mnie konkretnie…? Przyodzieję tą białą chustkę i białe prześcieradło, rozdam oszczędności i będę żyć w ascezie pomagając bliźnim?
Chociaż nie będę mieć codziennego problemu „w co ja mam się jutro ubrać?” 😛

Zapytam sąsiadki, czy okien jej nie trzeba umyć.
😛

——————————–
*imię zmienione