Chomikowa jak zakochana turystka

źródło: własne
źródło: własne

Tyle ludzi, będąc na wakacjach w Bułgarii, wybiera coś więcej i kieruje swoje kroki w stronę Istambułu. Dlaczego więc i ja nie miałabym spełnić mojego marzenia i nie zobaczyć miasta leżącego na granicy dwóch kontynentów? Przecież taka okazja może się już w moim życiu nie powtórzyć. A ja nienawidzę nie korzystać z okazji, które stoją mi pod nosem.
JADĘ. Będę w końcu rozkapryszoną turystką i POJADĘ.
-Szefowo maaa……..-zaciągam jak standardowy pracownik korporacji, który żyły sobie wypruwał i raptem zamarzyły mu się AŻ 2 dni wolnego.- To mój ostatni tydzień tutaj. Wiesz, że o nic przez ten czas nie prosiłam. Tak teraz cię proszę. Nie, ja cię nie proszę, ja cię BŁAGAM. Potrzebuję dwóch dni wolnego.
-Na co?
-Na Istambuł…
-Jedź.
Tak po prostu…?????
Mało mam czasu na zorganizowanie sobie spełnienia marzenia… Wszystko mi komplikują turyści, którzy ciągle coś gubią i ciągle po coś niezmiernie ważnego do mnie dzwonią. W pośpiechu udaje mi się załatwić bilet. W pośpiechu umawiam się z moimi dziewczynami na zwiedzanie i w pośpiechu otrzymuję informację o miejscu zbiórki. Jestem tak zaaferowana tym, że jadę w to niesamowite miejsce z ludźmi, których uwielbiam, że… gubię bilet i nawet wiem gdzie…
-Misho, rany boskie- dzwonię do biura godzinę przed zbiórką- zgubiłam bilet.
-Jak to się stało?- dopytuje
-Czy to naprawdę takie ważne? Zdarza się! Turyści ciągle gubią, to i ja zgubiłam. W tej chwili pewnie spływa gdzieś do Morza Czarnego. Nie zadawaj, proszę więcej pytań.
-Nie śmiałbym. Jedź. Załatwione.
Ufff.
Pędzę na dworzec. Siadam na ławce, rozglądam się dookoła i tak mi dobrze… Z błogiego stanu wyrywa mnie dźwięk telefonu.
-Chomikowa! Cholera jasna! Gdzie ty jesteś?!- krzyczy mi do słuchawki koleżanka.
-No jak to gdzie? Czekam na was na Dworcu Centralnym- odpowiadam z rozbrajającą szczerością.
-Jakim dworcu? Miałaś być na przystanku w centrum a nie na Dworcu Centralnym!
O fuck…
Jakie to szczęście, że tutaj prawie wszędzie jest blisko.
Zdyszana dobiegam do autokaru. Siedzenia są numerowane i przydzielone. Oczywiście przydzielono mi chłopca. DUŻEGO. Zajął połowę mojego fotela i cały swój. Kiedy spał, to piszczał. Jak można się domyślić- ja nie spałam…
Nad ranem docieramy do hotelu, w którym czeka na nas śniadanie. Z okien restauracji rozciąga się widok na port Morza Marmara. Dopiero wschodzi słońce. Statki tak pięknie mienią się na wodzie tysiącami świateł. Przed portem widzę masę czerwonych dachów z od niechcenia wystającymi antenami. Jak w filmie… Wierzyć mi się nie chce, że może być tak pięknie.
-Chomiczku mój, zobacz jak cudownie. A to dopiero początek!- w pełni zachwytu krzyczy do mnie moje Agniątko.
-Widzę, przecież widzę…- i gdzieś w gardle grzęzną mi słowa.


Najpierw jedziemy zatłoczonymi ulicami do Błękitnego Meczetu. Staję na placu pomiędzy Błękitnym Meczetem a Hagią Sofią i uwierzyć nie mogę w to, że jestem w tym miejscu… Wiedziałam, że będzie pięknie. Wiedziałam, że… ale łzy jakoś gdzieś same…
-Ty mi tam nie becz ukradkiem, bo ja wszystko widzę, tylko wyjmij aparat i RÓB ZDJĘCIA, Chomikowa.- do porządku mnie przywołuje Agniątko.
Dobrze, już dobrze! Jak to dobrze, że jest ktoś, kto mnie przywołuje do porządku 😛

Oczywiście, aby wejść do Błękitnego Meczetu, muszę mieć wszystko pozakrywane. Dostaję coś, co przypomina spadochron z kapturem i zakładam to na siebie. Świątynię przykrywa przepiękna kopuła. Wznoszę cały czas głowę do góry, przez co z głowy spada mi chusta. Nawet tego nie poczułam, ale usłyszałam karcące krzyki jednego chyba z pracowników. Nie znam wielu słów z języka tureckiego, ale jego krzyk i wymowne wymachiwania rąk od razu dały mi do zrozumienia, że cholernie mocno grzeszę i NATYCHMIAST muszę założyć chustę na głowę, bo jeśli tego nie zrobię, to grozi mi co najmniej ukamienowanie 😛

Pomiędzy zwiedzaniem Hagii Sofii a Topkapi mamy niecałą godzinę wolnego.
-Proszę państwa! Ci, którzy wykupili zwiedzanie Topkapi, spotykają się tutaj o godzinie 13.00 a ci, którzy wykupili tylko rejs po Bosforze, mają czas do 18.00- wykrzykuje do nas pani przewodnik.
-To na którą ci, co mają tylko rejs po Bosforze?- pyta jeden z turystów.
-Na 18.00, proszę pana. Tylko proszę się nie spóźnić.
-A ci, co zwiedzają Topkapi?- dopytuje jeszcze inny.
Nie wytrzymam. Jak z dziećmi.
Na zbiórkę się spóźniam.
Jak dziecko.
Mea culpa.

Egipski Bazar uderzył mnie swoim ogromem i głosami ludzi w sam środek klatki piersiowej. Tysiące przypraw, dziesiątki ryb, owoce morza, słodycze, herbata, kawa i setki ludzi.Obraz 1017
-Skąd jesteś?! Piękna! Spróbuj tej chałwy!- tak zachęcają do zakupów Turcy. Jak mi tego brakowało! Jak na to czekałam! Próbuję wszystkiego, co podsuwają mi do ust. Jestem kompletnie oszołomiona zapachami i kolorami. Jakby mi któryś z nich powiedział, żebym poszła z nim do domu, to poczłapałabym za nim, jak naiwna owieczka za pasterzem.
Kupiłam chałwę i dziesiątki przypraw.
Może nauczę się gotować? 😛

W pośpiechu biegniemy do autokaru.
Gdzie jest do cholery moja bluza?!
-Pani Przewodnik! Proszę Pani!- ja w poprzednim autokarze zostawiłam bluzę! Gdzie jest poprzedni autokar?
-A mówiłam, Pani Chomikowa, żeby niczego nie zostawiać, bo już tam nie wrócimy, no mówiłam przecież!- karci mnie przewodniczka.
-No może i pani mówiła, ale ja… ZASNĘŁAM przecież nooo…
-Przecież pani jest rozkojarzona, jakby pani zakochana była! Albo i gorzej!

Nie zaprzeczam! Bo jestem! Jestem zakochana bez pamięci w tym klimacie tego wielomilionowego miasta. Miasta, w którym mężczyźni biją się na przystanku autobusowym tylko dlatego, bo jeden drugiemu podał złą godzinę. Miasta, w którym czerwone światło na ulicy nie istnieje. Miasta, w którym na ulicy mijają się czule tulące się do siebie zakochane pary oraz kobiety całe zakryte z burkach. Miasta, w którym wbrew pozorom każdy ma prawo poczuć się jak u siebie.

-Pani Chomikowa, pani może niech się trzyma blisko mnie, bo mam dziwne przeczucie, że mi tu pani gdzieś zginie. Gorzej, niż turysta. Pani rezydent. Pięknie, Pani Chomikowa!- znów mnie karci przewodniczka.
Kiedy ja zakochana… Zakochanym się wybacza! 😉

-Jak było w Istambule?- pyta Dan.
-Było… idealnie, wiesz?
-Tak mało ideałów w naszym życiu, prawda? Dobrze cię tu znów widzieć, Chomikowa. 

ostatnia noc jak w filmach

źródło: Internet
źródło: Internet

Mam mieszane uczucia. 
Moja Rosi powiedziała kilka dni temu coś bardzo mądrego: „Chomikowa, nie myśl źle o moim kraju. Bułgaria i Bułgarzy to nie jest wcale takie zło wcielone. To praca w Bułgarii jest straszna”.
I ja się pod tym podpisuję rękoma i nogami.
Ostatnie dni były spokojniejsze. Wszyscy byliśmy spokojniejsi. Nie słyszałam naokoło siebie przekleństw we wszystkich możliwych językach i nikt bezczelnie nie wzruszał ramionami przy napotkaniu jakichkolwiek trudności. 
Uniform zdejmowałam coraz częściej i coraz częściej się śmiałam. Miałam czas, żeby na spokojnie przyjrzeć się ludziom i miastu. I miałam czas zjeść lunch 😀
-Chomikowa! Jeeeezu! Ty lunch jesz!- przyuważył mnie Prawie Idealny- za chwilę te twoje 5 kg, które tutaj zrzuciłaś, znów wejdą ci w biodra.
I się zaśmiewa z moich własnych niedawno wypowiedzianych słów. Podły 😛 Ale i tak go uwielbiam 🙂
Idę na ostatni dyżur do jednego z moich ulubionych hoteli. Uwielbiam ludzi, którzy tam pracują. Pomocni, uśmiechnięci, pełni energii. Wszystko to, czego mi brakowało przez ostatnie miesiące. Z bólem serca opuszczam ich hotel. 
-Chomikowa, o której masz jutro autobus na lotnisko?- pyta Dan. 
– O 17.00
-I jutro już do nas nie wejdziesz?
-Raczej już nie dam rady- odpowiadam. I wcale nie jest to prawda, że nie dałabym rady. Dałabym, ale lepiej dla mnie samej, żebym to zamknęła dzisiaj.
-Ale dzisiejszy wieczór masz wolny?
Mam. To znaczy nie mam. Wcale nie mam wolnego wieczoru. Powinnam się spakować, powinnam iść na imprezę i powinnam…
-W sumie wolny.

Wieczór był wyjątkowo ciepły.
Zobaczyłam miasteczko z zupełnie innej strony. Przedmieścia okazały się pełne zieleni i idealnej ciszy przerywanej tylko naszym śmiechem i tysiącami słów. Światła miasta mieniły się z daleka tysiącami kolorów. Byłam kompletnie zaskoczona tym, że może być… tak jak powinno.

Obudził nas powiew wiatru o wschodzie słońca.
Noc jak z filmu.
Zawsze za krótka.

-Dziecko, tylko ty niczego nie zostaw w tej Bułgarii, żebyś potem nie musiała tam nigdy wracać-prosi mnie przez telefon Rodzicielka.

Kiedy ja tam… zostawiłam kawałek duszy…

poszłam kupić pamiątki

źródło: http://hel.ug.edu.pl/

Powoli zaczynam myśleć o upominkach dla najbliższych. Jedyne, co nadaje się na souvenir, to ręcznie robione, skórzane breloczki.
Dopadam do któregoś już z kolei stoiska z wyrobami skórzanymi.
-Proszę pana, wezmę 3 breloczki, ale muszę mieć na nie jakąś promocję.-mówię do pana, ale widzę, że on mnie nie słucha, tylko na mnie patrzy i szczerzy zęby.
Czarno widzę te zakupy…
-Ale po co ty chcesz kupować skórzane breloczki…? Ty sama masz taką piękną skórę. Ja ci tę skórę posmaruję czymś i zobaczysz jak będziesz pięknie pachnieć.
Śmierdzę…?
I ciągnie mnie za rękę na drugą stronę sklepiku. I wsmarowuje mi w dłonie ruchami iście erotycznymi jakieś coś, co strasznie mocno pachnie i co wcale mi się nie podoba. Zachowuje się trochę jak Turek na bazarze, ale Turkiem to on nie jest… Na bazarze też nie jestem.
-Nie, nie. Ja dziękuję. Chcę breloczki z upustem.-nie poddaję się, ale widzę, że to bez sensu, bo pan tylko szerzy zęby i jakby sklepik miał drzwi, to na bank by mnie tu przeleciał…
-Chomikowa, ja chcę dzisiaj w nocy smarować twoją skórę tym kremem. Będziemy oboje pięknie pachnieć… Tylko się umówmy…

Tak, tak. KONIECZNIE.
I zrobi tej upojnej nocy ze mnie „Pachnidło”….

obcokrajowiec…? Potencjalny Idealny…? ;)

Wbiegam zmachana do jednego z moich ulubionych hoteli. Taki malutki, cichy, spokojny… Niewiele ludzi, ale atmosfera miła, rodzinna, pełna ciepła. Przy basenie mijam jakiegoś chłopaka, który mówi mi po angielsku „dzień dobry”.
-Tak, tak. Dzień dobry!- odpowiadam z profesjonalnym uśmiechem i biegnę dalej.
Dopadam do szefowej recepcji i zamawiam śniadanie na wynos dla nieokiełznanych turystów z Polski. Chwilkę sobie rozmawiamy i znów widzę tego chłopaka.
-Ale jesteś wysoka! To niesprawiedliwe! Ile facetów chciałoby być chociaż twojego wzrostu… Ja sam chyba jestem niższy. Zresztą nieważne. Pierwszy raz cię tu widzę.- zagaduje chłopaczyna.
-To samo mogę powiedzieć o tobie! – zaśmiewam się- A myślę, że jestem tu zdecydowanie dłużej od ciebie.
-No tak, z pewnością- i pokazuje na mój uniform, z czego oboje się śmiejemy.
I tak nam miło się zaśmiewało i tak nam miło się rozmawiało, że nie zauważyłam jak minęło dobre 15 minut. Chłopak zaczął robić na mnie wrażenie. Kulturalny, miły, uśmiechnięty. I dłoń mi uścisnął jak prawdziwy facet a nie jak baba. Tylko, że… no co mi po gościu, który pewnie jest z jakiś Czech, Szwecji czy innego świetnego kraju położonego z 1000 kilometrów od Polski… Jak szybko to sobie uświadomiłam, tak szybko odechciało mi się prowadzić konwersację…
-Chomikowa…- dopada do mnie nagle szefowa recepcji- A czemu wy gadacie po angielsku? Przecież wy oboje z Polski jesteście. – I patrzy na mnie jak na idiotkę.
Ja oczy otwieram cholernie szeroko, Potencjalny Ideał również i oboje znów wybuchamy śmiechem…

-Chomikowa, spóźniłaś się na dyżur- dopada do mnie moja szefowa tym razem.
SIET. Jaka raptem czujna…
-Jejku, WIEM! WIEM! Ale ja nie mogłam wcześniej! Bo się prawie zakochałam! I zagadałam z NIM!
-Ty, Chomikowa?! To ja bym ci nawet wybaczyła, jakbyś w ogóle się na tym dyżurze nie pojawiła- odpowiada szefowa ze śmiechem.
Uwielbiam ją!

Potencjalny Ideał…
Zadzwoni? 😉

(nie)dopasowani…?

źródło: internet
źródło: internet

To, że osoby tworzące związek partnerski/ małżeński czy jakikolwiek inny 😉 różnią się od siebie zawsze pod wieloma względami, to nic nowego. Ameryki jak zwykle nie odkrywam 😛 Co jednak, jeśli różnią się od siebie… BARDZO?
Mówicie, że przeciwieństwa się przyciągają, ale … Ale dla mnie to jedno z kolejnych „pierdu, pierdu” 😉 Bo może i na początku znajomości, kiedy nasz rozum obezwładniła chemia, to te przeciwieństwa wydają się pasjonujące, ale z biegiem czasu…
Kurczę, no z biegiem czasu, to chyba tylko pozostaje siekiera lub ewentualnie pozew rozwodowy 😉

Patrzę na tych ludzi, którzy gdzieś tam  „przechodzą przez moje ręce” i czasem aż mi szczęka opada za nisko. Bo patrzę na te rodziny i małżeństwa i zastanawiam się „JAKIM CUDEM DO CHOLERY?!”
Ona szara, smutna, cicha. Tak bardzo NIJAKA. On wesoły, pełen energii, zapału i pomysłów na wycieczki. Ona chce leżeć na plaży i odpoczywać. On patrzy na mnie szukając porozumienia w moich oczach a ja zerkam na znudzoną szarą, nijaką i zmęczoną świeżo poślubioną małżonkę, która jest ewidentnie niezainteresowana. CZYMKOLWIEK.

Ona z dzieckiem uwieszonym na szyi. Butelką z mlekiem w ręku, maskotką zaczepioną na ramieniu i zmartwieniem na twarzy. On z rozbieganymi oczętami. Tylko szuka okazji, żeby się wyrwać.
-Pani Chomikowa, gdzie tu można iść na dobre piwo?
-Gdzie chcesz iść???- wtrąca małżonka.
-Na piwo chcę iść.
-SAM?- rozpacz maluje się na twarzy matki jego dziecka.
-Przecież ty zostaniesz z dzieckiem. Jak zwykle zresztą.
A ja nie wiem nawet, co mam zrobić. Odpowiadać na pytanie męża, czy udać że pytania nie słyszałam i się ulotnić…?
-W barze hotelowym mają państwo pod dostatkiem piwa. Zawsze można dokupić coś w markeciku obok…

On do mnie wydzwania, co 10 minut z dziką awanturą o byle g*** Jest wredny, nieprzyjemny i sprawia wrażenie chorego psychicznie. Czepia się wszystkiego. Mam wrażenie, że uznał, że zostanę jego ofiarą w czasie jego pobytu na wakacjach. Jego żona cicha, spokojna. Nieśmiało próbuje mu uświadomić, żeby dał sobie spokój.
-Nie dam sobie spokoju! Ta pani jest tu po to, żebyśmy mieli wszystko, za co zapłaciliśmy!
I pan mi zatruwał 2 tygodnie. Małżonki już na oczy nie widziałam… Może leżała pobita w pokoju…? A może psychicznie odpoczywała od walniętego męża?

I tak te związki pełne dopasowania funkcjonują…. A może to za duże słowo „funkcjonują”? Może oni właśnie wcale nie funkcjonują..?

a chciałam być ostrożna…

źródło: internet

Jestem przeciwna romansom w pracy czy też związkom ludzi, którzy pracują w jednym miejscu. Tak samo jak boję się związków z sąsiadem, czy kimś z tej samej uczelni. Czy w ogóle z miejsca, w którym przebywam dość często 😛 Bo to niebezpieczne. Z wielu powodów. Aspołeczna wariatka? Raczej przewidywalna. Wariatka 😛 Bo np. co jak jednak NIE WYJDZIE? Będziemy się mijać na korytarzu z zaciśniętym gardłem i słodką niewypowiedzianą „kurwą” w myślach? Albo unikać się jak ognia??? Wrrr….
Mieszkam w hotelu.
Niewielkim.
Niewielu tu pracowników, ale dominują mężczyźni.
Całkiem przystojni, ale … Ale nic poza tym 😀
Poza tym MIESZKAMY  można powiedzieć RAZEM. I co jak… NICO? Mam robić mijanki i wychodzić z hotelu bocznym wyjściem? Masakra 😛
Unikałam kontaktów wszelakich, robiłam uniki, dialogów starałam się za dużo nie prowadzić i CO?

-Chomikowa, czemu jeszcze nie usiedliśmy tutaj razem i nie pogadaliśmy? Ciągle tylko pracujesz, ale przecież godzinę znajdziesz. Jakie lubisz drinki?-zagaduje chłopak z mojego hotelu.
No masz ci.
Nie mam czasu na drinki. Nie mam czasu nóg ogolić. Nie wspominając o manicurze 😛 Poza tym boję się bliskich kontaktów z ludźmi, z którymi praktycznie mieszkam, bo cenię sobie prywatność. BARDZO cenię.
Pogadaliśmy chwilę pod hotelem i po cichu
Czytaj dalej „a chciałam być ostrożna…”

pisane z plaży…

źródło: własne
źródło: własne

Siedzę na jednej z najładniejszych plaż w okolicy. Obok mnie zapłakana Rosi. Wzięłam ją na krótką wycieczkę, bo dziewczyna już nie daje rady.
-Chomikowa, ja już nie mogę. Cały czas jestem sama. Nie poznaję tych ludzi. To jest mój kraj, ale ja tych ludzi nie poznaję. Nie wiem co się dzieje… Ale ja nie poznaję tych ludzi i nie poznaję siebie. Chcę wrócić do domu…- chlipie mi na tej pięknej plaży. A ja nie wiem, co mam jej powiedzieć i co doradzić… Bo ja ją rozumiem. 

-Rosi, ale ja cię proszę… Zobacz, że to już końcówka… Jeszcze kilka tygodni i już będzie koniec. Zostań chociaż dla mnie i dla pieniędzy- próbuję ją motywować czym tylko się da 😛 Poza tym zobacz, że nie jest tak źle- co tydzień przyjeżdża do ciebie twój facet. Za 2 tygodnie przyjadą twoi rodzice. Chociaż masz kontakt z bliskimi. Niektórzy nie mają nawet i tego 😛 Niektórzy nawet języka tutejszego nie znają, więc się mordują z tymi tutaj, którzy po angielsku to jednak NIEKONIECZNIE.
Dałam jej do zrozumienia, że Chomikowa ma powody do zalania się łzami, ale twardo siedzi z tyłkiem na miejscu, bo nikt nie mówił, że będzie „lekko, łatwo i przyjemnie”. 😛 A nie lubię się poddawać.
-Spoko, Chomikowa, zrozumiałam. Faktycznie może być gorzej- i już się dziewczę zaśmiewa. Proszę… jednak jak człowiek sobie pomyśli, że inni mają gorzej, to jakoś im się lżej robi na żołądku 😛

Rozglądam się po plaży. Tyle uśmiechniętych twarzy, tyle rodzin z dziećmi, tyle spokoju, lenistwa i poczucia szczęścia. I ja z tą zapłakaną Rosi. Kompletnie tu nie pasujemy i to mnie boli. Jesteśmy, jak dwie zgniłe wisienki na torcie czekoladowym.
Jeśli nawet Rosi mówi, że nie poznaje swoich rodaków, to coś w tym musi być. Ja swoich rodaków też nie poznaję. Zresztą wszyscy mnie tu zaskakują. Może to wina tego miejsca? Może to ta walka o przetrwanie?
Nie mogę już patrzeć na ludzi, którzy nie potrafią zakończyć dnia bez litra alkoholu i bez wypalenia trawki. Jak nie potrafią sobie radzić z emocjami i stresem, to co tu robią kolejny sezon?
-Chodź, Chomikowa zapalimy i się zabawimy!- tak rymując proponuje mi relaksik znajomy…
-Ja już wiem jak ty się będziesz chciał zabawić.. Wybacz, ale na najbliższą noc już mam inne plany.
transfer na lotnisku na przykład 😛
-No coś ty! Chomikowa! Jak ty się nie rozluźnisz, to tu zwariujesz. A ja ci proponuję świetny relaks.
No nie wątpię,…
Chyba jednak wybiorę odpoczynek u siebie w łóżku.
Zresztą sex shopów jest tutaj pełno. Na każdym rogu kolejny. Wybór relaksu pełen wachlarz 😛

Poza tym zawsze mogę jechać z Rosi na piękną plażę. I zalać się łzami razem z nią 😀 😛

znikąd pomocy…

Jak to jest z nami- Polakami? Kim dla siebie jesteśmy? Wilkiem? Czy może bratem/ siostrą? Pomijam takie sytuacje, kiedy stajemy twarzą w twarz z niebezpieczeństwem. Kiedy pojawia się zagrożenie życia. Wtedy rzadko kiedy można liczyć na czyjąkolwiek pomoc i wcale się nie dziwię, bo genetycznie jesteśmy zaprogramowani na walkę o przetrwanie, nie zważając na bezpieczeństwo innych (od reguły oczywiście są wyjątki, ale nimi dzisiaj nie chcę się zajmować 😉 ). A co ze zwykłą, szarą, przyziemną codziennością? Pomożemy babci przejść przez jezdnię? Samotnej matce pomożemy wtaszczyć wózek z dzieckiem do tramwaju, czy autobusu? Zagubionemu turyście wskażemy drogę do klubu lub muzeum, którego tak usilnie poszukuje? A może pójdziemy razem z nim? Do klubu tudzież muzeum 😛

Bo tutaj na Bałkanach codzienność to walka… o wszystko. Chyba generalnie o przetrwanie. Mam wrażenie, że mieszkańcy nastawieni są tylko na siebie, na swoje „tu, teraz. Nachapać się”. Już pomijam fakt, że uśmiechniętego tubylca jeszcze chyba przez te 3 miesiące pobytu tutaj nie widziałam… A mówi się, że Polacy są ponurakami. Phi! Polak w porównaniu z tymi tutaj, to wiecznie uśmiechnięty i szczerzący ząbki Turek 😉
Podjeżdżam pod któryś z kolei hotel. Samochodem służbowym. Obklejonym nazwą mojego biura. Uśmiecham się szeroko, jak tylko mogę, choć jestem wściekła i prawie oczywiście spóźniona na kolejne spotkanie.
-Nie ma miejsca do zaparkowania u nas!- oznajmia mi pan parkingowy, który już widzę, że ma mnie w głębokim poważaniu, choć to też moja firma przykłada się do tego, że facet ma w tym kraju, w  którym bezrobocie sięga 18% robotę.
-Nie ma? To gdzie mam zaparkować? Na ulicy? Po 10 minutach mam jak w banku, że auto mi odholują (policja czujnie pilnuje źle zaparkowanych aut. Tylko mafii, która strzela po hotelach jakoś dorwać nie może… )
Pan wzrusza ramionami i odchodzi. A mnie szlag najjaśniejszy trafia, bo powinnam mieć zagwarantowane miejsce parkingowe na terenie hoteli WSZYSTKICH.
Obrazek, w którym walczę z moją walizką i innymi ciężkimi rzeczami próbując wdrapać się na któreś piętro hotelu, omijając przy tym kilku panów (dorodnych zresztą) jest obrazkiem codziennym. Na pomoc jakiegokolwiek pana bym nie liczyła. Jeden raz jakiś pracownik hotelu wtaszczył mi walizkę na górę, ale tylko dlatego, bo blokowałam mu drogę 😛

-Pani Chomikowa, czy mogłaby nam pani pomóc?- słyszę gdzieś za sobą rozpaczliwy głos turysty. Głosu nie podnosi, przerażenie ma wypisane na twarzy. Oczywiście, że pomogę. Jeśli tylko będę w stanie…- Bo my nie mamy gdzie podgrzać wody na jedzenie dla dziecka. Nie ma tu jakiegoś czajnika?
Powinien być… Lecę do recepcji.
-Czy macie może dostępny czajnik?- pytam uprzejmie, jak tylko mogę w recepcji.
-Mamy.
…………………………………………….
Trzymajcie mnie…
-A czy możemy go pożyczyć? Czy jakoś za kaucją, czy jak?
-Za kaucją, ale akurat jest wypożyczony- i patrzy się na mnie tymi swoimi bezczelnymi ślepiami. Widzę po twarzyczce, że nie mam co liczyć na jakiekolwiek wsparcie.
-A kiedy zostanie oddany?- nie poddam się.
-Nie wiem.
Patrzę mu w oczy. Przedłużam spojrzenie jak tylko się da. W Polsce wszyscy wtedy miękną. Ale nie tutaj. Ten bezczelnie patrzy mi w oczy i widzę, że ma z tego świetną zabawę.
-To proszę mi w takim razie powiedzieć, czy możemy kupić czajnik, żeby podgrzać wodę dla dziecka?
-Nie.
I szlag mnie trafił najjaśniejszy.
-Proszę państwa- zwracam się do turystów- proszę sobie zakupić czajnik. Na moją odpowiedzialność.

Pracowałam znów ponad 12 godzin. Z małą przerwą na prysznic. Wieczorem w biurze wypełniałam papierki z kolegą z teamu. Już zaczęliśmy się zbierać, kiedy o 21.00 odebrałam telefon z pilną informacją. Musiałam jechać do dwóch hoteli naprawić to, co inni spieprzyli. Znów czekała mnie podróż 20 km w jedną stronę. Znów czekały na mnie krzyki niezadowolonych turystów.
Stałam na środku biura zmęczona i załamana.
-No chodź, Chomikowa. Szkoda czasu na załamywanie się. Jedziemy.- oznajmia mi Prawie Idealny.
-A ty gdzie chcesz jechać? To mój problem. Jest 21.00. Idź, Facet spać a nie będziesz ze mną jeździł w nocy po hotelach i słuchał niezadowolenia moich turystów.
-Już Chomikowa nie marudź. Dawaj kluczyki do auta. Tym razem ja prowadzę. I dawaj te swoje walizki, bo patrzeć nie mogę, jak je ciągniesz za sobą.
Pojechał. Pomógł. Z uśmiechem na ustach.
Aż sobie pochlipałam…
Bo się odzwyczaiłam.

 

miłości internetowe

Życzyć, Serce, Miłość, Dekoracja, Prezent, Uroczystość
źródło:pixabay.com

Internet daje nam masę różnych możliwości. Otwiera nam mnóstwo drzwi, podaje rękę, gdy potrzebujemy pomocy, rozśmiesza, relaksuje i… znajduje nam kogoś, kogo obdarzamy prawdziwym uczuciem.
I wszystko super. Nie wyobrażam sobie życia bez Internetu. Straciłam tutaj na tych Bałkanach bardzo dużo nerwów, żeby mieć dostęp do sieci. Już myślałam, że się poddam, bo rzucano mi kłody pod nogi na każdym kroku. Już się na ulicy zryczałam i już chciałam wracać do domu 😛 ale po wielu żmudnych godzinach podróżowania po sklepach internetowych i punktach usług mobilnych, dostęp do sieci MAM. Ufff.
Wiecie, co czułam, prawda? 😉
Skoro wszystko dobrze się skończyło, mogę każdą wolną chwilę spędzać online. Mogę obserwować, co z ludźmi robi Internet. I co robi ze moim życiem…
Nie oszukujmy się. Skoro jestem uczestnikiem życia online, to te wszystkie miłostki, miłości internetowe również mnie dotyczą. Na szczęście jestem już dużą dziewczynką i potrafię podejść do wszystkiego z rozsądkiem. Samo pisanie z kimś na komunikatorze nie sprawi, że się zakocham. Długie, a nawet tasiemcowe maile, choćby nie wiem jak były miłe i urocze też nie wzbudzą w moim sercu większych uczuć… Królowa Śniegu…? A może po prostu wiem, że to wszystko to są tylko pisane słowa… Nie ma gestów, nie ma zapachu, nie ma spojrzenia w oczy, nie ma głosu i szeptu… Jestem w stanie zrozumieć zakochanie w literkach u nastolatków, ale u ludzi dorosłych…? Dlatego mocno się dziwię, kiedy dostaję od kogoś maila z informacją, że jest zakochany w Chomikowej. Już raz nawet interweniowała małżonka zakochanego we mnie męża… Pięknie. Po prostu pięknie… Chomikowa nawet nie zdążyła się dorobić statusu kochanki a już żona „zapukała do drzwi” poczty mailowej 😛
Dobrze wiem z doświadczenia jak wyglądają te miłostki internetowe. Człowiek zakochany jest w słowie pisanym a potem dochodzi w końcu do prawdziwego spotkania i… KLAPA. BAGNO. DNO. Rozczarowanie kompletne. Jak dobrze to znam. Nagle się okazuje, że ta druga osoba ma gesty, które doprowadzają nas do kompletnego szału. Głos ma tak nieprzyjemny, że mamy ochotę zatkać uszy i uciec do najgłębszego lasu 😛 I to nic! Bo w najgorszym przypadku nasza ukochana internetowa połówka okazuje się, że ma żonę/ męża 😛 Naprawdę dorośli ludzie tego nie wiedzą? Jak można zakochać się w literkach…? Nie widząc czyjejś twarzy, nie widząc mimiki. Ba! Nie znając nawet imienia… Jest to wynikiem czego? Niedojrzałości…? Czy może strasznej samotności…? A może to jedno i drugie…?
Na tym etapie życia, na którym jestem, jestem w stanie zaakceptować jakieś tam zakochanie internetowe tylko wtedy gdy „zakochańce” mieli możliwość choćby porozmawiania na skypie. Mamy trochę więcej „danych” o tej drugiej osobie, niż tylko słowo pisane. Wiemy jak układa zdania, jakie ma gesty, jaki ma głos… Sama teraz każdą wolną chwilę spędzam na skypie. Bardzo mało tych wolnych chwil, ale raz na kilka dni mam gesty, słowa i prawdziwy uśmiech, nie ten w emotikonkach 😉 Jakie to szczęście, że mam Internet 😉
A jak tam Wasze internetowe miłości? Zakochaliście się kiedyś w literkach…? 😉

czy ma pani czas, żeby porozmawiać o Bałkanach?

Wbrew pozorom nie dzieje się u mnie na tych Bałkanach zbyt wiele. Nikt się na mnie nie wydziera, nikt nie wydzwania do mnie po nocach, nikt nie zdemolował hotelu i nikt jeszcze nie dostał u mnie zawału serca 😛 I obym nie wypowiedziała tych słów za wcześnie 😛
Żeby nie było, że jednak podczas tych 11 godzin pracy dziennie nic się u mnie nie dzieje… Kilka dni temu, na jedno z moich z codziennych spotkań z urlopowiczami, dotarło małżeństwo. Ona taka sobie „szara myszka” (powiedziała ta „szalona” Chomikowa 😛 ) a on…  On zdobył moje serce już w pierwszej sekundzie. Może nawet wcale nie ten mężczyzna zdobył moje serce. On był po prostu wcieleniem człowieka, którego byłam przekonana, że już zapomniałam…
Sporo wysiłku mnie kosztowało, żebym skupiła się na tym, co mam do przekazania całej grupie. Nie boję się nawiązywać kontaktu wzrokowego, więc mój wzrok często padał na ów mężczyznę. Widziałam jak bardzo mi się przyglądał. Jeszcze nikt tutaj tak mi się nie przyglądał i nikt tak się do mnie nie uśmiechał podczas spotkania. Znam to spojrzenie.  U tego, którego myślałam, że już zapomniałam było takie samo- pewne siebie, rozbrykane. Cudowne.
Po dobrych kilku minutach zerkania w jego szerokie zielone oczy, ledwo się powstrzymałam od uśmiechu. Zaczęło mnie to po prostu bawić 😉 Spojrzałam na jego żonę. Bardzo uważnie mi się przyglądała. Zapewne bardzo dobrze zna swojego męża i wie, że to już jego nie pierwszy raz, kiedy próbuje flirtować z inną kobietą. To samo zachowanie, to samo spojrzenie i gesty. Niesamowite, że spotykamy na swojej drodze ludzi tak bardzo do siebie podobnych a jednak zupełnie innych.

-Proszę państwa, z mojej strony to już wszystko. Czy mają państwo może jakieś pytania? Mogę w czymś pomóc?- zadaję standardowe pytania.
-Jakbym miał jakieś wątpliwości, to oczywiście mogę do pani zadzwonić?- z niezwykłą pewnością siebie pyta Zielonooki. Swoją drogą „uwielbiam” to pytanie. Setkom turystów wydaje się, że w ciągu całego dnia spotkałam się tylko z nimi i tylko z nimi będę miała kontakt. A ja mam takich spotkań codziennie około 7-15…
-Jeśli będzie pan bardzo potrzebować mojej pomocy, to oczywiście. Zapraszam jednak na mój dyżur, podczas którego chętnie państwu pomogę.- odpowiadam zdaje mi się, że dość profesjonalnie.
 Jak widać nie za bardzo…
Wieczorem dzwoni telefon.
Niech to szlag.
-Witam panią, pani Chomikowa. Widzieliśmy się dzisiaj przed południem w hotelu. Wiem, że mówiła pani, że w razie ewentualnych pytań, powinienem przyjść na pani dyżur, ale…- tu zawiesił głos. Jak na początku był bardzo pewny siebie, tak teraz…
-A w czym mogę panu pomóc?- nie chcę się wdawać w głupią rozmowę. Po co mi to? Mimo tego, że serce bije mi mocniej, rozsądek mówi, że szkoda czasu na coś, co tylko obudzi wspomnienia.
-Czy nie miałaby pani wolnego wieczoru, żebyśmy mogli porozmawiać? O Bałkanach rzecz jasna.- wróciła mu jego pewność siebie.
-Rzecz jasna, że o Bałkanach. Bo o czym innym moglibyśmy porozmawiać, prawda?- staję się zadziorna i złośliwa.
-Na pewno znaleźlibyśmy wiele wspólnych tematów.- Zielonooki się nie poddaje.
-A czy pańska małżonka również będzie uczestniczyć w tym spotkaniu?- pytania zdawałoby się podbramkowe. Zezłościłam się jego pewnością siebie, która… i tak mnie pociąga. To troszkę jak walka sama ze sobą…
-Małżonka  gdzieś sobie chodzi na spacery, więc wieczór mielibyśmy dla siebie. Co pani na to?
-Przepraszam pana, ale ja dzisiaj wieczorem pracuję. Poza tym małżonce na pewno będzie miło, kiedy pan jej będzie towarzyszyć podczas spacerów.
Jakie to szczęście, że jestem zawalona robotą. Nawet jakbym bardzo chciała, to nie dałabym rady. Mam wymówkę, Jak to dobrze, że mam wymówkę…

Jak myślicie- złoży na mnie wyimaginowaną skargę?
😛