można kochać na wiele sposobów, czyli Chomikowa w seks-shopie

źródło: własne
źródło: własne

Nowy Rok to nowe wyzwania, prawda? 😉 A że ja wyzwania i nowości uwielbiam (życiowe tym bardziej 😉 ) więc postanowiłam odwiedzić „sklep z z seksem” (jak to mawia pewien znajomy 😉 ). Wszystko dla ludzi, prawda?
Zmuszona zakupić (już naprawdę nieistotne po co i na co) gadżet erotyczny, zaczęłam szukać sklepu przez internet. I klikając za pierwszym razem ENTER byłam w lekkim szoku. Dlaczego? Bo tego jest OD CHOLERY i ciut ciut. Szybciej kupię przez internet sztuczną waginę lub wibrator, niż ulubiony błyszczyk 😛 Wszyscy oferują dyskretną przesyłkę, wabią rabatami i promocjami na kolejne zakupy (KOLEJNE???) oraz dołączają do produktów filmiki z instrukcjami.
Z rozdziawioną buzią przesuwałam kursorem po liście linków coraz niżej i po upływie mniej więcej  45 minut najzwyczajniej w świecie się znudziłam i rozczarowałam. Bo to wszystko to trochę, jak lizanie lizaka w papierku 😛 Ja chcę tego wszystkiego DOTKNĄĆ, posmakować, SKOSZTOWAĆ!
CHCĘ!
JADĘ! 😀
Podobno wizyta w takim sklepie jest bardzo krępująca. Bo przecież jak to o moim prywatnym świecie i o tym, co robię w łóżku mam rozmawiać z kimś OBCYM? Przecież to takie krępujące… Bo ja mam przecież takie fantazje nieprzyzwoite, że NA PEWNO nikt inny takich nie ma i może to jest CHORE…? A co, jeśli sprzedawca sobie o mnie pomyśli, że jestem zboczony/zboczona i ojejku… jaki to w ogóle WSTYD. Otóż nie jest to wstyd. Wstydem byłoby, gdybyśmy chcieli zakupić film ze zwierzątkami lub nie daj Boże… no właśnie. Takiego człowieka za ladą w sex-shopie trzeba potraktować jak znudzonego swoją pracą ginekologa lub urologa- już się tyle naoglądał, że mało co ją/ jego zaskoczy i „ruszy”.
Żwawo podchodzę do drzwi wejściowych. Otwieram i… Rzuca się na mnie tona pudełek z… matko… ze WSZYSTKIM. Dostaję oczopląsu od kolorów i od rodzaju asortymentu. Staję na środku troszkę jak wryta i nie mogę przestać się rozglądać. Po lewej kostiumy: Pani Mikołajowej (to pewno na topie), Pokojówki, Policjantki, Kelnerki i… no chyba Pani Lekkich Obyczajów 😉 Bo jeden skórzany pasek na piersiach i coś co miało być koronką na biodrach, ale mniemam że materiału u krawcowej zabrakło 😉 to chyba miała być spódniczka z tejże koronki 😉 Troszkę bardziej na prawo: cały segment FILMÓW. Tylko zerkam, bo chyba jednak jestem troszkę zawstydzona 😉 Wybaczcie, to mój pierwszy raz, więc cała ta nagość jednak troszkę mnie peszyła. Dalej na prawo widziałam setki pudełeczek z „czymś”. Siatki na ciało z dziurkami w odpowiednim miejscu, afrodyzjaki, żele, kajdanki, paski (dokładnie jak te skórzane od spodni!!!)- do podduszania(????), pejcze (nooo- jeden z moich byłych i na szczęście niedoszłych na pewno ma taki zestaw u siebie w sypialni. Pamiętacie? 😀 ), kaftany (jak Bozię kocham- takie, co to na filmach kręconych w psychiatrykach pokazują!), obroże (!!!), smycze i już zaczynam się zastanawiać czy ja na pewno jestem w sex shopie czy może w zoologicznym… Staram się wyglądać inteligentnie i nie dawać po sobie poznać, że jestem tu pierwszy raz, ale chyba mi nie wyszło…
-W czym mogę pani pomóc?- z kompletnego zamyślenia wyrywa mnie męski głos.
Zerkam na człowieka, który wstał zza lady i aż mi dech zapiera. CIACHO. Ciacho w sklepie z seksem. Nie wyjdę stąd. Będę tu siedzieć całe popołudnie, póki nie wypróbuję choćby połowy z tego, co tutaj wisi/stoi/leży właśnie z nim. Bo przecież jak mam wydać tyle kasy, to nie w ciemno, nieprawdaż? 😀
Dobra, ogarnęłam się 😛
-Nie, dziękuję panu uprzejmie. Najpierw się rozejrzę.
I rozglądam się. Stoi masa sprzętów, o których nigdy w życiu nie słyszałam i nie wiem do czego służą. To wszystko ma dziwne kształty i naprawdę nie wiem jak można to wykorzystać. I chyba nie chcę wiedzieć 😛 Aż nagle mój wzrok pada na całą gablotę z wibratorami. Dziesiątki wibratorów. SETKI. W kolorach… wszelakich… Różowe?- PROSZĘ. Czarne?- Ależ nie ma problemu. Czerwony- oczywiście, proszę pani. Biały?-doskonały wybór na noc poślubną 😛 Kremowy? Niebieski?- KAŻDY. Typu króliczek, prosty,  zakrzywiony, z wypustkami, bez wypustek, z silikonu, z gumy, na baterię, na ładowarkę, wodoodporny, wstrząsoodporny (a gdzie ognioodporny? 😛 ), ogromnych rozmiarów, malutki, średni, z dziurkami, z jedną dziurką, dla par, dla homoseksualistów, z przyssawką i bez.
Taaaaa….
Patrzę na to wszystko, jak wiewiórka na piwnicę wypełnioną orzechami 😛 Oglądam, dotykam i oczom własnym nie wierzę. Muszę wyglądać na bardzo zainteresowaną zakupem, bo Ciacho przynosi mi chyba z 10 pudełek z jeszcze innymi wibratorami. Zrobiło mi się gorąco i zdejmuję szalik.
-Wie pan co? Bo ja się troszkę czuję jak w sklepie z torebkami- tyle cudów a tyle pieniędzy! Jeden mnie zachwyca. Gładki, biały, elegancki…. Dyskretny. Z 9-cioma różnymi wibracjami (że też mój telefon nie ma tylu opcji). PIĘKNY.
Za 700 zł.
Rzucam pudełkiem jak oparzona. Proszę- i od razu Chomikowej rozum zwróciło 😛
-Proszę pana, ja tutaj w sumie po coś zupełnie innego… Ale! Obiecuję, że jeszcze pana odwiedzę 🙂 Cieszy się pan, prawda?
-Jestem pewien, że coś dla pani znajdziemy- i szelmowsko się uśmiecha.
Ja też jestem pewna 😉

Troszkę jestem zaskoczona, że te sklepy w dobie internetu jeszcze istnieją, ale chyba całkiem nieźle się trzymają, bo u mnie w mieście na każdym osiedlu widzę reklamę sex shopu. Przecież kochać trzeba na wiele sposobów, prawda…? 😉

——————————————–

Przypominam o blogu niecodzienne-notatki na fejsie! 🙂 tam będziecie na bieżąco 🙂

spokojny Chomiczek … :)

źródło: pixabay.com
źródło: pixabay.com

Dziwnie wkroczyłam w ten Nowy 2015 Rok. Jak na rozentuzjazmowaną, spanikowaną, roztańczoną, zabieganą, tudzież przerażoną (jaką zwykła być w Sylwestra) Chomikową, przywitałam ten rok nad wyraz spokojnie. Jeśli nie rzec OLEWCZO 😛
W gronie najbliższych znajomych i ich dzieciarni zorientowałam się, że „godzinę zero” przedyskutowałam z moją bardzo dobrą znajomą, o której pisałam już tutaj: „cudnie, że nie tylko ja trafiam w pudło „. Pan Domu w panice pobiegł po szampana a druga znajoma do toalety. Dzieciarnia też się rozpierzchła i tak jakoś… Przegadałam to… Rozejrzałam się po pokoju, spojrzałam na wybuchowe niebo, pomyślałam o Ruskich, którzy takie klimaty fundują Ukraińcom od kilku eleganckich miesięcy i… odetchnęłam z nieskrywaną ULGĄ dziękując Temu Tam na górze, że jestem, gdzie jestem i z kim jestem.

Szybko zerknęłam na miniony rok i niezaprzeczalnie stwierdziłam, że 2014 rok kompletnie przeorganizował moje dość nudne i przewidywalne życie. Już styczeń, w którym za pracowniczym biurkiem szeptem przez telefon kończyłam znajomość, która w sumie nie powinna się nigdy zacząć a już na pewno nie kończyć, wskazywał na to, że sporo może się wydarzyć. Później wypadek samochodowy, który udowodnił mi, że chomiki mają na bank więcej żyć, niż jedno (i wolałabym nie odkrywać, ile tak naprawdę 😛 ). Koniec lata to bardzo nieeleganckie wypowiedzenie w pracy, która doprowadzała mnie do szału i próbowała oduczyć używania resztek szarych komórek. Koniec lata to również jakieś randki internetowe, które nie wprowadziły w moje życie niczego oprócz załamania i utraty wiary w ród męski 😛 Ale przekonały mnie też, że bycie samej ze sobą może przynosić wiele korzyści emocjonalnych oraz wbrew pozorom materialnych 🙂 Grudzień natomiast to miesiąc, który utwierdził mnie w przekonaniu, że z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach (albo nawet i nie, bo niestety zdarza się, że podły charakter idzie w parze z podłym wyglądem)- publiczne insynuacje pisane pod pseudonimem a dotyczące moich rzekomych romansów i hipokryzji są najzwyczajniej w świecie żenujące i proste. Bloga NIE ZAMKNĘ i będę z całą premedytacją pisać nadal. To mnie tylko motywuje do zamieszczania kolejnych wpisów 🙂 A sobie nie mam nic do zarzucenia. Ze słów na literę „P” tylko przeklinam. Nie palę, nie piję i nie PUSZCZAM SIĘ. I pewnie sama nie wiem ile przy tym wszystkim tracę 😉
Gdzieś między tym wszystkim osiągnęłam maksymalną równowagę emocjonalną. Ze spokojem odrzucam oferty pracy za 1600 zł na rękę (wbrew pozorom oferty pracy otrzymywałam) i ze spokojem wstaję rano z łóżka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałam i nie pamiętam, kiedy ostatnio z prawdziwą złością rzucałam w przestrzeń słowa powszechnie uważane za wulgarne 😉 Obudziłam w sobie głęboko skrywane pokłady dobroci (po wymianie korespondencji z niepełnosprawnym Marcinem, o którym wspominałam tutaj: „coś się ze mną dzieje”  moja N. zaczęła się o mnie martwić mówiąc, że jest przerażona tym, że przez tą swoją dobroć mogę wyjść za niego za mąż 😛 ). Na szczęście ani zdrowego rozsądku nie straciłam, ani wiary w MIŁOŚĆ 😉 I rozwijam moją drugą życiową pasję, jaką jest prowadzenie bloga… 🙂

W Nowy Rok wkroczyłam z poczuciem wolności i wiary w Życie. Nic mnie nie blokuje, nic mnie nie doprowadza do szału. Mogę sobie pozwolić prawie na wszystko. Mogę w każdej chwili się spakować i polecieć do Pekinu czy Anchorage i mogę wrócić z niczym, bo MOGĘ. Mogę wyjechać na długie wakacje. Mogę z obłędem szukać miłości swojego życia, ale mogę też czerpać przyjemność z bycia samą. Mogę wszystko. Jestem po prostu WOLNA.

I szczęśliwa 🙂 i będę. Choćbym miała to szczęście wydrapywać świeżo pomalowanymi paznokciami ze ścian.
Ha.

———————————————
Postanowienia? Tylko realne 😉
Jedno- usunąć cholerną ósemkę, którą boję się ruszyć od ponad 6 lat 😛

o życzeniach świątecznych i noworocznych

źródło własne
źródło własne

Kto z nas nie wysłał lub nie otrzymał na Święta Bożego Narodzenia życzeń? Chyba nie ma takiej osoby 🙂 I pięknie 🙂 A kto z Was wysyłając życzenia tak naprawdę zastanowił się choć chwilę nad ich treścią…? Kto z Was wysłał szablonowe życzenia sms-em zaznaczając opcję „wyślij do wszystkich”…? No właśnie…
Szlag mnie trafia najjaśniejszy, kiedy otrzymuję banalne życzenia, które w najmniejszym stopniu nie odnoszą się do mojej osoby. Ludzie już nawet z lenistwa (bo z jakiego innego powodu?) nie potrafią na samym początku tych szablonowych życzeń wstawić choćby zwrotu bezpośredniego typu „Moniko”, „Michale”, „Chomiczku”… To dla kogo ja się pytam są te życzenia? Dla mnie? No jakoś tego nie czuję 😛 Na szczęście w tym roku na Święta Bożego Narodzenia otrzymałam tylko dwa takie szablonowe sms-y. Chyba ludzie wyczuli, że skoro na takie „coś” nie odpisuję, to znaczy, że nie warto 😉 Bo nie warto- jak masz mnie głęboko „gdzieś”, to nie wysyłaj mi życzeń! Śmieszne jest jeszcze to, że kiedy otrzymuję mms-a, który został wysłany nie tylko do mnie, to w okienku nadawcy pojawiają mi się wszystkie numery telefonów, do których ów mms został wysłany 😀 Nie wiem czy jest to jakiś błąd operatora, czy wszyscy posiadacze smartphonów mają taką opcję, ale to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zostałam potraktowana jako ktoś bardzo nieistotny (pocieszające jest to, że w tym konkretnym mms-ie nie ja jedna 😉 )
Zdarzyło mi się też kilka razy, że otrzymałam tego typu życzenia od któregoś z poprzednich adoratorów. Jak wiecie z żadnym z nich nie utrzymuję kontaktów, więc taki szablonowo wysłany sms z „życzeniami” doprowadzał mnie do szału i tylko utwierdzał w przekonaniu, że dobrze się stało, że jest to „były” adorator/partner. Ha! Co więcej! Przez kilka lat z rzędu w/w sms-a otrzymywałam od jednego z nich IDENTYCZNE życzenia na Boże Narodzenie i to jeszcze z podpisem Piotr i Monika! Żenujące. Na żadnego nigdy nie odpisałam. Zorientowanie się, że nie odpisuję (lub że do mnie też te wiadomości dochodzą…) zajęło facetowi 3 sezony 😛
I właśnie kolejny element wyprowadzający mnie z równowagi, to podpis.
Zosię, Weronikę czy Piotrka znam od wielu, wielu lat. Na niejedno ognisko poszliśmy razem i uczestniczyliśmy w niejednym mało interesującym wykładzie razem. Raptem ta Zosia, Weronika, Piotrek czy ktokolwiek inny zaczyna się z kimś spotykać. Prawie nie znam tej nowej miłości lub nie znam w ogóle, ale życzenia otrzymuję podpisane Zosia i Marcin, Weronika i Paweł, Piotr i Asia. JAK TO??? Ja ich na oczy nie widziałam a oni też mi składają życzenia? Czy może ten Piotrek, Zosia itd. stracili już całkiem swoją indywidualność…? Rozumiem takie wspólne życzenia, kiedy doskonale znam obojga, kiedy przyjaźnię się od dłuższego czasu z obojgiem, ale w innym wypadku… No niekoniecznie… Znów jest to dla mnie przejaw olewactwa lub utraty swojej indywidualności.
Jakoś nigdy z nikim nie dzieliłam się swoją frustracją podczas otrzymywania jakichkolwiek życzeń, ale jakoś tym razem siedząc w kuchni z Rodzicielką i otrzymując co rusz nowego sms-a, za którymś razem w nerwach rzuciłam telefon na stół kuchenny, mamrocząc pod nosem „Wypchaj się”. Rodzicielka spojrzała na mnie czujnie i pyta się od kogo dostałam wiadomość, że aż tak mnie wkurzyła.
-Od Paulinki! Omijam ją szerokim łukiem od kilku ładnych lat a ta z uporem maniaka wysyła mi wierszyk z życzeniami i jeszcze podpisuje się „życzy Paulina i Tomek z Oleńką”.  Już pomijam, że tego jej Tomka widziałam raz w życiu na oczy, to jeszcze córeczkę pcha w te życzenia.
-Dziecko! Jak mnie do szału doprowadzają takie sms-y! Te wierszyki rymowane o choince i to podpisywanie się jak stare dobre małżeństwo! Ludzie to nienormalni są!
O rany… nie tylko mnie denerwują te życzenia… Jak dobrze wiedzieć… 🙂

Jeszcze nigdy nikomu nie wysłałam szablonowych życzeń. Zawsze staram się, aby odnosiły się do osoby, do której te życzenia wysyłam. Bo to są TYLKO dla niej/niego życzenia. Skoro już wysyłam życzenia, to wyrażam swój szacunek do tej osoby i sympatię… Poza tym jak miło jest dostać życzenia takie prawdziwe, tylko dla mnie. Zawsze szeroko się uśmiecham, kiedy dostaję kartkę z życzeniami lub nawet sms-a z życzeniami takimi skierowanymi tylko do mnie. A ile razy takie życzenia prawdziwie mnie wzruszały… 🙂
Za chwilę znów będziemy słać tysiące życzeń noworocznych. Może przemyślmy komu tak naprawdę chcemy je wysłać i czego tak naprawdę im życzymy oprócz Szczęśliwego Nowego Roku…

Ja Wam życzę w Nowym Roku przede wszystkim mnóstwo powodów do radochy 🙂 Niech Wam się buzia śmieje (nie tylko podczas czytania bloga Chomikowej 😉 ). I bądźcie dla siebie mili. Właśnie- nie zapominajcie o szacunku wobec innych, wobec najbliższych, nie okłamujcie ich i pamiętajcie o dobrym słowie… 🙂

Ściskam Was 🙂
Chomikowa
—————————————————-
Imiona oczywiście pozmyślane

podsumował moje życie w Polsce

Od ponad 5 lat doskonale wie, kiedy pojawić się w moim życiu. Wyczuwa, kiedy potrzebuję uśmiechu, dobrego słowa, komplementu i czegoś, co sprawi że przestanę myśleć o tym, jak bardzo jest nie tak jak powinno być.
Z reguły nasze rozmowy toczą się według reguł „pierdu pierdu”, czyli gadania o niczym, ewentualnie planach spotkania w Polsce, czy w Turcji. Jednak jeden z naszych ostatnich dialogów utkwił mi bardzo w pamięci. Ramazan zapytał się mnie, czy skoro mam teraz tyle czasu wolnego, to nie mogłabym przyjechać do niego, pozwiedzać i może zostać na dłużej. Pracę to on mi pomoże znaleźć w turystyce, jeśli tylko będę chciała.
Nooo… pomoże mi. A ja w ramach wdzięczności, CO? Będę spełniać jego wybujałe  fantazje seksualne? Nie wiem czy jestem na tyle wygimnastykowana 😛
Wykręcam się jak mogę i nawet próbuję argumentować niechęć wyjazdu miłością do ojczyzny, bo co mu powiem? Że chomiki to tam pewnie zjadają na podwieczorek i się trochę lękam? 😉
-Ale ty wiesz jak ja bardzo kocham Polskę? Ja jestem patriotką od urodzenia! Wiesz- ta zima, ten deszcz… te wszystkie pory roku… No po prostu KOCHAM!
Chyba nie byłam zbyt przekonywująca 😛
-Ale Chomikowa powiedz mi, co ty kochasz w tej Polsce? Deszcz, który ciągle pada? Przecież ty tam nic nie masz- nie masz dzieci, ty nawet boyfrienda nie masz! Nie wspominając o normalnej pracy. Powiedz mi, co ty kochasz w tej Polsce, hm?
Niech go szlag. Wbił swojego palucha dokładnie tam, gdzie powinien- w samo sedno problemu…

źródło własne
źródło własne
Obraz 039
źródło własne

Właśnie Chomikowa, coś ty się tak uparła…? Już sama zapomniałaś jak bardzo tą Turcję pokochałaś i jak od niej zaczęłaś spełniać swoje marzenia o podróżowaniu. Widziałam Grecję kontynentalną, Grecję na wyspach, Egipt i kilka stolic europejskich i… myślami gdzieś zawsze wracałam do tej magicznej Turcji.
Ramazana poznałam ponad 5 lat temu na wakacjach w południowej Turcji- w Marmaris. Z moją N. planowałyśmy za swoje pierwsze prawdziwie zarobione pieniądze polecieć gdzieś do Bułgarii lub Chorwacji. W biurze podróży pewien przesympatyczny człowiek uświadomił dwie zbłąkane niewiasty, że taniej i piękniej będzie w Turcji. Tak więc pofrunęłyśmy 🙂 A o moim pierwszym koszmarnym locie samolotem (właśnie do Turcji 😛 ) mieliście okazję już czytać 😛 Pamiętam, że kiedy zbliżyłam się do punktu wybawienia, czyli do schodów prowadzących z samolotu na ziemię, buchnęło we mnie gorące powietrze. W Polsce lato się już kończyło a tam żyło w pełnym rozkwicie. Później było coraz lepiej 🙂 Uśmiechali się do nas WSZYSCY. Oczywiście, że były osoby, które mimo pięknego uśmiechu bardzo chciały nas „wycackać” ze wszystkiego, co miałyśmy przy sobie (również z moralności 😛 ), ale takich ludzi możemy spotkać wszędzie. Bo kimże są ci, którzy chodzą po naszych mieszkaniach i z uśmiechem na ustach informują, że należy zmienić dostawcę prądu lub zakupić nowy, rewelacyjny samo-sprzątający odkurzacz za jedyne 2 tysiące PLN? Ogrom dobroci, uśmiechów i krajobrazów oszołomił mnie. Nigdy wcześniej nie widziałam tak turkusowej wody, nie widziałam tylu owoców na drzewach, nie pływałam w tak przeźroczystej wodzie i nigdy nie widziałam w jednym miejscu tylu kolorów. Moja N. już wcześniej była w Hiszpanii, więc nie wszystko wywoływało u niej taki sam zachwyt, jak u mnie (może to zresztą było też przez przeziębienie, które  ograniczało jej oddychanie i atakowało jakąś niepoliczalną ilością kichnięć. Swoją drogą do tej pory zastanawiam się jak to możliwe, żeby człowiek kichał z częstotliwością 3-7 razy na minutę… i nie umarł po jednej dobie 😛 ).
Brałyśmy całą kulturę pełnymi garściami i jedyne, co nas ograniczało to ruch uliczny. Bo tam nie obowiązują prawie żadne reguły ruchu drogowego. Przejść dla pieszych nie ma a znaki „ustąp pierwszeństwa” tudzież znaki „stopu” traktowane są jako urozmaicenie pobocza 😛 Za każdym razem, kiedy udało nam się z N. przebiec na drugą stronę ulicy, uznawałyśmy to znak Boży, że jeszcze mamy w życiu coś osiągnąć i czymś przysłużyć się społeczeństwu 😛 Tego „czegoś” nie odkryłyśmy do tej pory 😛

źródło własne- Chomik w środowisku naturalnym ;)
źródło własne- Chomik w środowisku naturalnym 😉

Ogrom uśmiechów i słońca nie przesłonił nam wbrew pozorom racjonalnego myślenia. Po pierwszym dniu dość nachalnych rozmów z Turkami obiecałyśmy sobie, że żadna z nas nie zniknie drugiej z oczu na dłużej, niż 2 minuty. Mimo zapewnień pracowników hotelu oraz rezydentów biura podróży, że turystkom raczej nic nie grozi, bo prawo mają dość restrykcyjne jeśli chodzi o gwałty i nie jest to tak „dziki” kraj jak pozostałe muzułmańskie (w końcu Turcja też leży w Europie 🙂 ), uznałyśmy że wakacje wakacjami to raz, ale przyszłe zdrowie i spokój emocjonalny to dwa 😛 I tak po 5 dniach prawdziwych wakacji all inclusive moja N. w jakimś ogromnym sklepie z wyrobami skórzanymi polazła z dwoma czy trzema Turkami gdzieś na zaplecze. Ja będąc zaaferowana i zauroczona tymi wszystkimi płaszczykami, kurteczkami i futerkami nawet nie zauważyłam jak mi tą moją blondynkę wyprowadzają podstępem na zewnątrz. W panikę wpadłam chyba po 15 minutach, bo ABSOLUTNIE nie mogłam znaleźć pomieszczenia, w którym mogłaby być. I WCALE mnie nie uspokajały słowa ekspedientów, że na pewno jest u niej wszystko dobrze, i żebym przestała się tak niepokoić. Kiedy już zaczynałam robić awanturę i histeryzować moja blondynka wyszła cała radosna gdzieś z jakiegoś baraku (???) zza hali i z błogim uśmiechem na twarzyczce oznajmiła mi, że herbatka była BOSKA… To był pierwszy raz, kiedy na moją N. nawrzeszczałam 😛 a ona patrzyła na mnie swoim rozanielonym wzrokiem i potraktowała jak nadopiekuńczą matkę:
-Ale Chomikowa! O co tyle pretensji? Przecież ja tylko na herbatce byłam! Ty wiesz, jak tam fajnie było? Żałuj, żeś nie poszła razem ze mną!
Nooo… nie wątpię, że było FAJNIE. Nie poszłam, bo żeś mi się oddaliła cichaczem… Zawsze to ja byłam rozsądniejsza w tym „związku” 😛 A że byłam rozsądniejsza, to co zrobiłam następnego dnia późnym wieczorem? Kiedy N. integrowała się z innymi Polakami w hotelu, ja się zamknęłam w naszym pokoju na wiele minut z Ramazanem… Wybaczcie, ale szczegółowych opisów rodem z książek erotycznych tym razem (wyjątkowo 😀 ) tutaj nie znajdziecie 😉
Kiedy zeszłam do mojej N. na dół, była zdziwiona, że w ogóle skądś przyszłam i „jak to ciebie nie było????” Nawciągała się czegoś jak nic… Naiwnie wierzyłam, że to ten cały klimat tak na nią wpływa 😉

źródło własne
źródło własne

Obowiązkowe herbatki w każdym miejscu, w którym się człowiek pojawia, targowanie się na bazarach, obowiązkowe zamienienie kilku zdań z obcym człowiekiem na ulicy i oczywiście brak zasad ruchu drogowego, to nieodłączne elementy kultury tureckiej, które dla zwykłego Polaka są czymś abstrakcyjnym. Im głębiej w życie codzienne Turków, tym absurdów będzie się pojawiać więcej. Turecka wieś na przykład- wygląda bardzo biednie- glinianki z prowizorycznymi okienkami i drzwiami, panoszące się bez celu kury, kozy (można je spotkać prawie wszędzie), gdzieś smętnie przeżuwające strawę osiołki. Można mieć wrażenie, że zwierzęta żyją tam swoim życiem 😉 W sumie troszkę jak nasza „zabita dechami” głęboka wieś 😉
Absurdy jakoś specjalnie mnie nie odstraszają. Wabi natomiast coś zupełnie innego. Sama jeszcze do końca nie wiem co… Bo czy jest to tylko słońce i wszechobecny uśmiech…? Czy może rozpaczliwa potrzeba ruszenia czegoś w tym cholernym życiu…?
No to jak, Chomikowa…? Skoro nigdzie cię tu nie chcą, nie masz tutaj niczego oprócz chałupy, która pamięta czasy obowiązkowej nauki ruskiego w szkołach; jakiejś pokręconej rodziny i kilkorga przyjaciół, to może jedź gdzieś w cholerę…? Może nawet niech i będzie jakaś Kambodża (jakkolwiek się to pisze 😛 ), tylko poczuj, że żyjesz…
Daję sobie kilka tygodni na porządne przemyślenia i może na CUD…

przecież jest tak pięknie…

Dwoje ludzi… Zastanawiające. Próbuję nie brać tego jakoś uczuciowo. Chciałabym podejść do tematu pragmatycznie… Jedno samo już od dłuższego czasu. Drugie podobnie. Jakoś pewnie przez przypadek gdzieś na siebie wpadli. Tak to już jest w tych opowieściach miłosnych. Zawsze gdzieś jakoś przez przypadek. Zbiegiem okoliczności. Niechcący.  Mają sobie tyle do powiedzenia. Śmieją się, żartują. Ona widać, że ostrożnie przechyla głowę, nieśmiało spogląda na niego i cały czas się śmieje. Tak miło patrzeć na kobietę, która dużo się śmieje, dzięki mężczyźnie. Ja sama zawsze miałam „problem” z takimi facetami. Wystarczyło, że cały wieczór inteligentnie rozbawiał mnie do łez i byłam zakochana po uszy… 🙂 Tak- zdarzyło się.
Patrzę na niego. Stara się, ale nie widzę tej samej iskry, która bije z jej oczu. Przecież  ciągle rozmawiają. O wszystkim. Oglądają te same filmy, omawiają ich treść. Słuchają tej samej muzyki. Potrafią bez końca wymieniać się linkami z ostatnio wysłuchanych utworów. Ale co najgorsze… Ostatnio zaczęli umawiać się na randki. Nie, nie wspólne. Dlaczego? Pytam DLACZEGO? Patrzę na nich z boku i widzę ludzi, którzy wspaniale się ze sobą dogadują. Gdzieś kiedyś może byli pogubieni ale teraz…. Aż serce ściska, kiedy się rozstają. Co się dzieje? Gdzie i kiedy coś poszło nie tak…? Moja N. mi mówi, że to przez chemię a raczej jej brak. Głupiutki Chomiczku… nie tylko N. tak mówi. Ty przecież też tak mówisz. Tylko nie wierzysz, żeby to miała być przyjaźń, bo ona w przyjaźnie damsko-męskie nie wierzy. Zresztą ja przecież widzę w jej oczach, że to nie jest przyjaźń. Właśnie dlatego nie wierzę w te przyjaźnie…
Pytam się więc CO POSZŁO NIE TAK…? Dlaczego dwoje ludzi tak idealnie dopasowanych gdzieś się mija…? To naprawdę ta chemia, której gdzieś zabrakło…? Przez tą chemię rozejdą się każde w swoją stronę poszukując feromonów, endorfin i Bóg wie czego jeszcze? Nie chce mi się wierzyć, że nawet nie próbują. Tyle czasu już nie próbują, stawiając sprawę na półce „przegrane”…
To nie są dla mnie „dobre dni”… Zaczęłam dużo myśleć. Nie wiem po co. Powiedzenie „myślenie sprawia ból” doskonale się u mnie sprawdza. Przecież jestem szczęśliwa. Szczęście bije z mojej twarzy, DO CHOLERY.
-Pamiętasz, Chomikowa mojego znajomego, którego Ci przedstawiałam?- pyta znajoma.
-Tak, pewnie, że pamiętam. Dość miły człowiek.
-Może was umówię? Przemek chętnie z tobą pójdzie na kawę.
Uśmiecham się nieśmiało. Ze smutkiem.
-Nie, dzięki. Powiedz, że jestem zajęta.
Okłam go po prostu. Perfidnie w oczy powiedz kłamstwo. To nic takiego. Kwestia wprawy.

Siedzę na fotelu u fryzjerki. Ma być pięknie. Za chwilkę będę jedną z najładniejszych na osiedlu. Zawsze z niecierpliwością zerkam w lustro i czekam na efekt. Teraz również. Patrzę w moje odbicie i gdzieś niespodziewanie napływają mi łzy.
-Chomiczku, wszystko OK? Co się dzieje?
Biorę głęboki wdech. Czuję lakier do włosów, szampon i odżywkę innej klientki gdzieś w środku pęcherzyków płucnych. Udaje mi się powstrzymać łzy pod źrenicami. Jeszcze tego by brakowało…
-Coś ty! Przecież wszystko super! Tak wszystko pięknie jest!

Zrzucam to przygnębienie na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Nie mam innego wytłumaczenia.
Tylko że ja NIGDY nie miałam czegoś takiego, jak zespół napięcia przedmiesiączkowego.

o modnej seksualności

Jak niektórzy z Was mogli gdzieś „pokątnie” zauważyć, nie oglądam telewizji. Już nawet odpuściłam sobie mój ulubiony serial, jakim jest Prognoza Pogody. Wszystko, co chcę wiedzieć znajduję w Internecie lub gazetach. I w obserwacjach. Plączę się po tym kraju, czytam i obserwuję. I oczom własnym nie wierzę… Bo już kilka razy miałam dziwne wrażenie, że nie jestem na jednej z polskich ulic, ale gdzieś w jakimś buszu… Głową potrząsnęłam, ogarnęłam swoją osobę i znów zerknęłam na ulicę. I znów to samo. BUSZ. Ale gdzie drzewa? Gdzie siekiera? Gdzie chociażby jakiś nędzny kominek…? Tylu mężczyzn à la drwal a żadnego drewniaka w okolicy……..

źródło: pl.vichan.net
źródło: pl.vichan.net

Właśnie…
Przyszła moda na mężczyzn drwaloseksualnych. O tym, że ci brodaci panowie mają już swoją „seksualność” dowiedziałam się od Męża mojej N. Przyszło Toto takie obrodaczone z pracy a ja się pytam:
-Ej, a gdzie ja mam ci dać buzi na „dzień dobry”, kiedy nie wiem gdzie masz twarz?
-To ty nie wiesz, Chomikowa, że teraz modna jest drwaloseksualność?
No teraz już wiem… Zresztą i tak mi ładnie odpowiedział, a nie że w takim razie mogę go pocałować w… no wiadomo gdzie 😛
Moją N. szlag najjaśniejszy trafia, że ukochany zapuszcza sobie, to co zapuszcza. Na ten moment jeszcze nie jest najgorzej, bo broda Męża N. ma co najwyżej 0,5 cm. długości, ale ja się boję co będzie dalej. Tzn. nie boję się o Męża, tylko o N., bo widzę, że jest u kresu wytrzymałości i nie wiem czy to się rozwodem jakimś nie skończy…
Skąd się w ogóle ta moda wzięła, ja się pytam…???? Pamiętam, że jakoś ponad rok temu w jakiejś gazecie oglądałam reklamę Vistuli. I tam ubrania reklamował jakiś model. Z brodą właśnie. Nagłówki krzyczały, że jest to powrót do męskości; że w ogóle wszystko jest ach! och! I generalnie boskie… W sumie trudno się nie było z nimi zgodzić, bo po ostatniej modzie na hipsterów, czy coś tam (celowo piszę bezosobowo), to moja wiara w męskość opadła, niczym… Dobra, wybaczcie, ale skojarzenia na ten moment o opadaniu mam tylko takie, które na ten blog akurat się nie nadają 😛

źródło: tumblr.com
źródło: tumblr.com

Pamiętam, że kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałam z dziadkiem o aktualnej męskiej modzie, która niestety dominuje wśród młodych mężczyzn i nastolatków, to dziadek patrzył na zdjęcia i widziałam, jak szuka słów, którymi w sposób kulturalny i nieobraźliwy mógłby opisać, to co się w nim kotłuje 😉
-Nie najlepiej, prawda, dziadziuś? No niestety tak teraz się wygląda na ulicy.
-Wiesz, malutka (no wiadomo czemu jestem malutka 😛 ), nie chcę nikogo obrażać, ale…
-Ty dziadku nie chcesz nikogo obrażać? A to coś nowego widzę. Nie krępuj się, wśród swoich jesteś- zachęcam zgryźliwego tetryka do dyskusji.
-Ty już nie bądź taka rozwinięta. A ci panowie to wyglądają wiesz… Kiedyś się na takich mówiło ci*y…
-No dziadziuś! Teraz też się tak na nich mówi! 😛

Martwiłam się hipsterami a przecież myślałam, że po facetach metroseksualnych już gorzej być nie może.

źródło: pudelekx.pl
źródło: pudelekx.pl

Pamiętam, że kiedyś próbowałam się umawiać z takim jednym wypięknionym. Jakoś przełykałam to, że na randkę się spóźniał, bo mu suszarka do włosów padła, ale tego, że właśnie wybiegł od manicurzystki NIE. Popatrzyłam kątem oka na moje maźnięte kremowym lakierem paznokcie, które nie widziały manicurzystki od kilku miesięcy (manicure raz w tygodniu ogarniam samodzielnie) i aż mnie zniesmaczenie ogarnęło na tą całą sytuację. Poza tym stroje miał tak podobierane kolorystycznie i stylistycznie, że szlag mnie trafiał, że czasem wygląda lepiej ode mnie. A to przecież JA mam być ozdobą faceta a nie on moją 😛

No dobra… to co z tymi drwaloseksualnymi? Ma to być jakaś taka mała odskocznia od tego, co się działo na ulicach przez ostatnie lata? Spoko. Już chyba nawet wolę takiego z zarostem, niż metroseksualnego, czy NIE DAJ BOŻE hipstera. Tylko może trochę z umiarem? Bo jak byłam w knajpie w sobotę, napiłam się drinka i zobaczyłam młodego (przypuszczam, że młodego…) chłopaka z brodą Świętego Mikołaja, to ogarnęło mnie raptowne obrzydzenie. Bo co on tam w tej brodzie musiał skrywać? Wczorajszą zupę pomidorową? Niedzielne gołąbki u mamusi…?
Jak tu takiego POCAŁOWAĆ?
Z umiarem, Panowie… z umiarem…

wychowałam się bez ojca… i całe szczęście

źródło: www.demotywatory.pl
źródło: www.demotywatory.pl

Standardowa rodzina składa się z matki, ojca i dziecka. Czy tam z dwóch matek lub dwóch ojców i dziecka. Nie, nie będzie o rodzinach homoseksualnych 😉 To znaczy na pewno nie dzisiaj, bo w tym temacie nie czuję się jeszcze wystarczająco mocna. Niestety lub -stety nie każdy ma możliwość wychowywać się w pełnej rodzinie. Już pomijam te wszelkie nieszczęścia, w których jedno z rodziców spogląda na swoją rodzinę „z góry”, ale te przypadki, kiedy rodzice dochodzą do wniosku, że nie potrafią ze sobą funkcjonować „na dobre i na złe”, i na litość boską. Decydują się na rozwód. Płacz, nerwy… i co z dzieckiem…? Przecież to dla dobra dziecka powinniśmy PRÓBOWAĆ. To dla niego powinniśmy być ze sobą, tworzyć wspólny dom, budować RODZINĘ. Dziecko potrzebuje obojga rodziców. Co z tego, że rodzice nie potrafią wytrzymać w swoim towarzystwie więcej, niż minutę? Co z tego, że tatusia więcej nie ma, niż jest, bo albo generalnie ma wszystko w głębokim poszanowaniu albo najzwyczajniej w świecie z precyzyjnie układanych od dłuższego czasu gałązek wije już sobie drugie gniazdko z inną gołąbeczką? Co z tego, że tatulek znęca się nad mamusią a w ich domu najczęstszym gościem jest Policja a nie przyjaciele? Przecież to jest RODZINA a dziecko powinno mieć i mamusię i tatusia. Nawet jeśli tatuś tymże dzieckiem szczególnie nie jest zainteresowany.

Parodia.

Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam jakoś 6-7 lat. Pamiętam, że fakt, iż tatuś się wyprowadził nie robił na mnie większego wrażenia. Nigdy nie poświęcał mi czasu. Może ze dwa razy zabrał mnie na spacer. Nigdy nie zagrał ze mną w piłkę, nigdy nie uczył mnie pływać, nie był ze mną na rowerze i nigdy nie przeczytał mi choćby jednej bajki na dobranoc. Dla niego istnieli tylko koledzy, muzyka i alkohol. To przez niego mam wstręt do dźwięków gitary. Bo gitarę słyszałam ciągle. I smooth jazz. Taki niespełniony muzyk. I widziałam też ciągle nieszczęśliwą Rodzicielkę, która harowała jak wół w domu, w ogrodzie, w pracy i przy mnie. Awanturom, wrzaskom nie było końca. Pamiętam, jak pewnego dnia poszłam z Rodzicielką na zakupy do osiedlowego Supersamu. Jedna ze sprzedawczyń powiedziała do Rodzicieli: „Nie szkoda pani życia swojego i tego Chomiczka? Przecież to wstyd jest na całe osiedle.” Nie wiedziałam do końca o co chodziło, ale wiedziałam, że skoro Rodzicielka znów posmutniała, to na pewno dzieje się coś BARDZO ZŁEGO. Bo to był wstyd. Osiedle niewielkie, więc wszyscy widzieli tatuśka wracającego po nocnych libacjach z kolegami.
Rozwiedli się. Na CAŁE SZCZĘSCIE. Z całych sił próbuję znaleźć jakikolwiek pożytek z tego, że tatuś jest moim tatusiem. Próbuję, próbuję, próbuję……….. Dobra MAM! Odziedziczyłam po nim gęste, kręcone włosy 😀 Więcej zalet nie pamiętam 😉
Wychowała mnie Rodzicielka z pomocą dziadków i małym wkładem ciotki (tak- Tej ciotki 😀 I to by wiele tłumaczyło 😉 ). Nie mówię, że było łatwo, ale na pewno zdecydowanie łatwiej, niż miałabym dorastać obok człowieka, dla którego nie istniało nic, oprócz jego samego i ewentualnie kolegów.
Nawet nie chcę myśleć jak wyglądałoby życie Rodzicielki i moje, gdyby byli ze sobą do dnia dzisiejszego. To znaczy wiem jak wyglądałoby moje. Na bank wyniosłabym się z domu w dniu 18-stych urodzin, jeśli nie wcześniej… Tak,  jak uczyniła Rodzicielka z ciotką. One są kolejnym przykładem tego, że rodzice swoim nieszczęśliwym związkiem potrafią zatruć życie swoim dzieciom. Dziadziuś nie potrafił wychowywać córek inaczej, niż pasem i zakazami. Do tego ta ich ciągła wzajemna małżeńska walka…  Wyzwiskom, krzykom i płaczom nie było końca. Zresztą tak jest do tej pory. Dziadkowie miłość przelali tylko na mnie. Tego, czego nie dali swoim córkom, dawali mnie. Nie wiem, czy sprawę przemyśleli, czy po prostu na ten czas się ogarniali, ale fakt faktem ja od nich niczego złego nie zaznałam. Dzisiaj ciotka i Rodzicielka co rusz powtarzają, że lepiej by było, gdyby ich rodzice się rozwiedli. Zresztą ja też tak uważam. Jak patrzę na Dziadków, jaką nienawiścią do siebie pałają, jakiego słownictwa używają we wzajemnej komunikacji, to odechciewa mi się siedzieć z nimi przy stole.
I przyszedł czas na Przyszywanego Ojca. Wkroczył w nasze życie, kiedy byłam już uformowaną psychicznie istotą. Miałam ukształtowaną drabinę wartości, swoje priorytety i cele. Wiedziałam kim jestem i kim chcę zostać. Nie tylko zawodowo. W sumie byłam już dorosła. Co nie jest powiedziane, że  nie wpływały na mnie opinie innych na mój temat, że byłam i jestem obojętna na to, co się do mnie mówi.  Przez te wszystkie lata nie usłyszałam od Przyszywanego Ojca, że cokolwiek zrobiłam dobrze lub że cokolwiek co robię ma sens. Jego dzieci też tego nigdy nie usłyszały. Zawsze wszystko było źle. Czegokolwiek by się człowiek nie dotknął, to było źle. Jakikolwiek sukces nie zostałby osiągnięty, to dopóki nie przyniósł kilku tysięcy na konto bankowe, nie był żadnym sukcesem. Zastanawiam się, czy jego syn, który jest nieprawdopodobnie utalentowanym człowiekiem, pisze świetną muzykę i jest rozpoznawany w co prawda niewielkim gronie odbiorców, ale odbiorców muzyki w wielu krajach, usłyszał od swojego ojca kiedykolwiek, że jest świetny w tym co robi. Obawiam się, że nie. Chłopak musiał być nieprawdopodobnie upartym człowiekiem, żeby mimo braku wsparcia ze strony ojca tak kurczowo trzymać się swoich marzeń.
A kim byłabym ja, gdybym dorastała u boku taty, który nigdy mnie nie pochwalił i był zajęty, tylko zarabianiem pieniędzy…? Jak bardzo krucha bym była i niepewna siebie? Czy znałabym swoją wartość? Jak bardzo szukałabym u innych akceptacji i miłości…?
Jakie to szczęście, że moi rodzice się rozwiedli! Jakie to szczęście, że wyrastałam co prawda w biedzie, ale w spokoju i miłości. Dziękuję, ci mamo że oszczędziłaś mi tych wszystkich awantur, wyzwisk i niespokojnych nocy. Dziękuję, że jestem, kim jestem.

Ktoś mógłby mi zarzucić, że przez to, że wychowałam się w niepełnej rodzinie nie wiem jak wygląda prawdziwy związek. Może odrobinę w tym prawdy jest, ale na swoją obronę powiem, że na pewno wiem jak związek wyglądać NIE POWINIEN.

Kilka lat temu załamana otępiającą rozmową telefoniczną w moim ojcem, zadałam Rodzicielce pytanie:
Mamo, coś ty widziała w tym facecie, kiedy brałaś z nim ślub?! OŚWIEĆ mnie! Bo ja nie widzę w nim NICZEGO, co mogłoby sprawić, że którakolwiek kobieta mogłaby się w nim zakochać! On nawet przystojny nie jest!
-Nie wiem, dziecko… Nie wiem… Chyba ładnie grał na gitarze… I raz kupił ładny i użyteczny kosz na śmieci.
Dziękuję.
Znokautowała mnie 😀

… recepta na ślub

źródło: tumblr.com

To ja dzisiaj polecę z tzw. grubej rury. Proszę bardzo Panowie- któremu z Was marzy się rychły ożenek? Albo może chociaż stały, piękny związek z dzieciakiem w tle? No! Odważnie, odważnie! Ręka do góry! Śmiało Panowie, bo ja znam receptę na Wasz przyszły związek. Trochę się muszę poświęcić, ale czego to się nie robi dla ludzkości i dla czytelników, prawda?
Otóż, jedyne co należy zrobić to związać się choćby na kilka miesięcy z Chomikową. Nie wiem czy wystarczy związek czytelniczy, ale kto wie 😛 Daję Wam gwarancję, że kolejna kobieta (zakładam, że to będzie kobieta, choć istnieje prawdopodobieństwo, że tak Wam się wyryję w psychice, że zmienicie orientację), z którą się zwiążecie, zostanie Waszą żoną. Najpierw szybkie mniej lub bardziej bolesne rozstanie ze mną (nie zdarzyło mi się jeszcze takie na luziku, ale CZEGO TO SIĘ NIE ROBI DLA CZYTELNIKÓW, tak? 😛 ) a już następnego dnia bierzecie się za kobietę, z którą na serio chcecie się związać- na AMEN.

Dobra, wiem, wiem. Wszystko to zbieg okoliczności. Wszystko da się jakoś psychologicznie wytłumaczyć, ale zezłościłam się sama na siebie. Przełknęłam jakże romantyczny ślub faceta (OCZYWIŚCIE z najczystszej miłości), który przez dobre 4 lata fundował mi ostrą jazdę po mojej psychice realizując definicję stalkingu zdanie po zdaniu. Przełknęłam ślub w trakcie „znajomości” ze mną i jakiś tam jeszcze inny ślub. Każdy z kobietą poznaną zaraz po rozstaniu ze mną. Teraz przełknęłam kolejny ślub. A ty, głupiutki Chomiku przez ostatnie 1,5 roku przeżywałaś to rozstanie. Ryczałaś przez tydzień, bo przecież społecznie jesteś zgaszona za porzucenie człowieka, który kochał cię całym sercem i oddałby za ciebie życie. Co z tego, że nie ogarniał codzienności, ale jak cię kochał! Z pokorą przyjęłaś wszelkie reguły jego gry, żeby tylko więcej go nie ranić swoją osobą. Ponad rok obchodziłaś się z nim jak z jajkiem na miękko a on właśnie zawiązał sobie węzeł miłości (oby nie na szyi 😛 ). A tak się o niego martwiłaś. Ty, głupiutka dziewczynko. Przestań instynktownie działać tak, żeby nikogo nie ranić. I nie biczuj siebie za dążenie do własnego szczęścia. Bo jak widać wszyscy doskonale radzą sobie bez ciebie. Ba! Bez ciebie, naiwny Chomiczku dopiero zaczynają Żyć.
Wstyd mi przed samą sobą.

To proszę- komu zbudować przyszłość? Do usług 😛

Chomikowa na ascezie…..???

Pamiętacie zapewne, że jestem na diecie…? Trudno o czymś takim zapomnieć. To przecież trochę jak trauma… A tego się nie zapomina. Gdzieś tam głęboko w psychice się zagnieżdża i wychodzi na wierzch w najmniej spodziewanym momencie… Człowiek zaczyna czuć, że się dusi, serce zaczyna bić w zawrotnym tempie (nie, nie o zakochaniu tu piszę 😛 ), poci się, blednie (kurczę- faktycznie objawy trochę też jak u kogoś zamroczonego miłością)… I tak dalej, i tak dalej… Tak, czy siak. Dieta WYKAŃCZA.
Do mojej N. w odwiedziny już chodzę z własnym wyszynkiem. Muszę się jakoś zabezpieczyć, bo zawsze, kiedy u niej jestem, to mi proponuje obiad. Mam wrażenie, że to jej zostało jeszcze z czasów, kiedy ogarniała ją nade mną litość z powodów mojego kompletnego nieradzenia sobie w kuchni. Pierwszy raz, kiedy z mojej torby wyjęłam banana i jogurt naturalny, N. popatrzyła na mnie jak skończoną idiotkę.
-Ale ty serio zamierzasz to teraz zjeść?- pyta się mnie troszkę zaniepokojona.
-Mam jeść co 2 godziny, więc sorry, ale właśnie nadszedł ten moment 😛 Ale SPOKO- wzięłam podwójną porcję. Dla ciebie też wystarczy!
-Nie, nie… Ja to wiesz…. Dziękuję. Zresztą ryba mi się piecze na obiad, więc cóż… Chomikowa, ale swoje danie będziesz musiała spożyć SAMA.
Jakoś mnie nie zaskoczyła jej odmowa 😛

Wczoraj weszłam do kuchni Rodzicielki. Na stole zobaczyłam charakterystycznie owinięty PAKUNEK. Bożesz… CIASTO! Prawie strącam wszystko, co znajduje się na stole i dopadam do mojego ukochanego ciasta bezowego. Patrzę i łykam śliny. Tylko jedną łyżeczką… Wezmę jedną łyżeczkę. Nikt nie zauważy… Zresztą tylko jedna łyżeczka to nie grzech, prawda…?
-Dziecko, ty sobie ukrój, jak człowiek cały kawałek i weź talerzyk.-Rodzicielka stara się kierować rozsądkiem i moim dobrem 😛
-Zwariowałaś?! Cały kawałek?! Nie po to mamlę surowe warzywa i odmawiam sobie tych cholernych czekoladek, żeby teraz zjeść CAŁY kawałek!
W mojej rodzinie zawsze panowało przekonanie, że jak jest problem, czy dopada człowieka smutek, to trzeba go zapchać i zdusić czymś słodkim. Najtańsze i najprzyjemniejsze wyjście z sytuacji… Tak więc moja dieta w mojej rodzinie nie spotyka się ze zrozumieniem 😛
Odkładam ciasto na bok. Może jutro będę miała większą ochotę, to jutro sobie pozwolę na tą jedną łyżeczkę.
-Dziecko! Co się z tobą dzieje?! Ty nie możesz sobie ciągle wszystkiego odmawiać! Co ty masz z tego życia?! Żebyś ty chociaż z tej siłowni wracała uśmiechnięta a ty wracasz zdołowana!
-A co ty myślisz?! Że mnie to radochę sprawia? Już zrezygnowałam z jednego wyjścia na siłownię na rzecz basenu. Daję radę. Zresztą, mamo nie oszukujmy się! Właśnie tak powinno wyglądać racjonalne żywienie- bez słodyczy i z posiłkiem co 2-2,5 h.
-Ale ja nie mogę na to patrzeć! Ty już nic z tego życia nie masz! Ty jak w jakiejś ASCEZIE żyjesz!

Ascezie, ascezie… No ja wiem, że z przyjemności to mi tylko mój blog pozostał, ale żeby w ASCEZIE…?!
Zresztą, gdzieś mi ktoś tutaj polecał jakiś świetny WIBRATOR… Zaraz, zaraz… Gdzieś tu było…

😉 😛

sweet focie… zakochanych

źródło: internetowo-własne
źródło: internetowo-własne

Pojęcie „sweet foci” zna na pewno każdy z Was. Jest to… jakby to ująć… pewnego rodzaju dziedzina (???) fotografii, która obejmuje zdjęcia robione z różnych perspektyw (dziwnych, śmiesznych, niecodziennych). Dla jasności należy  wspomnieć, że z prawdziwą  sztuką te zdjęcia NIE MAJĄ NIC WSPÓLNEGO. Najczęściej w/w zdjęcia są wykonywane aparatem fotograficznym zainstalowanym w telefonie komórkowym/ smartphonie i OBOWIĄZKOWO poddane obróbce mało profesjonalnym programem graficznym powstałym właśnie do w/w celów.
Można wyróżnić kilka kategorii „sweet foci”
najpopularniejsza:
a) z „dzióbkiem”- dotyczy dziewcząt i kobiet a także niestety chłopców polegająca na ułożeniu warg jakby „do buziaczka”. Postać fotografowana wygląda jak infantylna laleczka.
oraz:
b) z „rąsi”- dotyczy WSZYSTKICH- bez względu na płeć czy wiek. Postać fotografowana charakteryzuje się sporym exhibicjonizmem. Ma w sobie coś z celebryty. Niestety te najgorsze cechy.
c) z „rąsi” w lustrze- dotyczy niestety również wszystkich- bez względu na płeć, czy wiek. Postać fotografowana najczęściej chce przedstawić swoją nową figurę (po operacjach plastycznych/ odsysaniu tłuszczu itp. tudzież po ciężkich ćwiczeniach fizycznych opartych najczęściej na różnego rodzaju odżywkach), fryzurę (prosto od fryzjera lub jeszcze u fryzjera), makijaż (mocne czerwone wydęte usta, wyregulowane brwi lub namalowana kreska w miejscu brwi oraz sztuczne rzęsy doklejane metodą 1:4) lub nowy ciuch (najczęściej obcisła mini).
d) po seksie-dotyczy najczęściej par (aż się boję, że zacznie dotyczyć singli…z wiadomych racji 😉 ) i na szczęście jeszcze nie jest popularne w Polsce (choć jak zaraz się przekonacie u nas również istnieje…), ale charakteryzuje się focią wykonaną oczywiście z ręki po seksie przez jedną z osób uczestniczących w akcie miłosnym oraz z informacją umieszczoną pod zdjęciem „to my zaraz po <3 <3 <3”. Tylko czekać, jak na fotach będą widoczne narządy płciowe.
e) zakochanych par- dotyczą najczęściej par, które od niedawna tworzą związek i charakteryzują się tysiącem zdjęć wykonanych metodami opisanymi w punktach a-d…

Chciałabym dzisiaj przyjrzeć się z bliska sweet fociami zakochanych par. Na pewno każdy z Was, kto kiedykolwiek miał styczność z którymś z serwisów społecznościowych (Instagram zaliczamy do nich???) spotkał się ze słodkim zdjęciem którejś z par. Zdjęcia z reguły mają na celu publiczne przyznanie się do bycia związku. Ba! Pochwalenia się! „Już nie jestem sam/sama! Mam kogoś! MAM!!! Uprawiam masę seksu i jestem cholernie szczęśliwy/ szczęśliwa” .  Też kiedyś nawet takie jedno zdjęcie na portalu społecznościowym posiadałam. Głupiutka troszkę byłam, zakochana 😛 A wiadomo, że zakochanym rozum odbiera 😛 Dobra- żeby nie było- jedno takie zdjęcie zakochanych  nawet jestem w stanie zrozumieć, czy piękne zdjęcia ze ślubu. Kochamy się, chcemy żeby znajomi wiedzieli, że w końcu jesteśmy szczęśliwi. Dobrze. No ALE! Wszystko w granicach rozsądku…
Mam koleżankę. Jeszcze z podstawówki. Wydawałoby się, że w miarę normalna dziewczyna, choć rozwód w wieku 24 lat to chyba jednak nie świadczy o największej mądrości… Ale ja nie o tym. Spotkałam ją kilka lat temu pod marketem. Nawet sympatycznie zamieniłyśmy kilka zdań. Była w związku, ale coś tam nie grało… Na fejsie nie krępowała się opisywać jakie błędy popełnia jej narzeczony i generalnie narzekać na swój związek. Trochę z niesmakiem na to patrzyłam, bo skoro aż tak jest jej źle, że musi się tym dzielić na fejsie, to niech to SKOŃCZY. Czekałam, czekałam i się doczekałam. Ufff. Dziewczyna ewidentnie od razu zaczęła szukać sobie kogoś nowego. I niestety znalazła. Adasia. Faceta, którego też znam, bo chodził z nami do podstawówki właśnie. No i zaczęło się… Pierwsze wspólne zdjęcie kilka miesięcy temu na karuzeli. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Pięknie. Niech im będzie. Życzę im wszystkiego „naj”. Kilka dni później była wspólna focia ze spaceru, później z kawiarni. Na tym nie koniec. Doczekałam się również pięknych, splecionych, zakochanych dłoni w samochodzie… Nie mogło również zabraknąć splecionych ciał w łóżku. Chwała Bogu choć trochę byli ubrani. Następnie na jej profilu zaczęła się pojawiać seria zdjęć jej ukochanego Adasia. I tak widziałam już Adasia: w kuchni, w dresie, w samochodzie, w pracy, w nowej bluzie, w ciapciach domowych… Jeszcze na kiblu go nie widziałam. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu.
Ciekawe co na to Adaś… Gdzie rozum zgubili? A niby oboje takie sukcesy zawodowe odnoszą. Jak widać nie idzie to w parze z rozsądkiem.

I zaczynam mieć mdłości od tej ich miłości.
Jeszcze jedna seria ich „pięknego, nieskazitelnego związku” i mi się ULEJE.