wściekła, rozgoryczona nowa Chomikowa

źródło: sharegif.com

Nie pisałam? Nie prosiłam? Nie denerwowałam się? Nie ostrzegałam? OSTRZEGAŁAM przecież. I wczoraj właśnie zostałam doprowadzona do OSTATECZNOŚCI. Szlag mnie trafił najjaśniejszy. Klawiaturą pieprznęłam o biurko, rzuciłam całą piękną wiązankę słów powszechnie uważanych za obraźliwe i poszłam umyć podłogę. Tę samą, którą myłam już przedwczoraj. Musiałam się uspokoić i odreagować. Oczywiście po drodze opróżniłam lodówkę 😛 Na szczęście miałam tam tylko galaretkę i jakieś dwa zagubione plasterki wędliny 😛
Od niedawna zaczęłam dostawać maile od jakiegoś mężczyzny. Chyba próbował „zagadać” lub nawet „poderwać” autorkę tego bloga, ale szło mu to wyjątkowo nieudolnie. Ilość maili była całkiem spora i nie nadążałam nawet z odpisaniem na każdego z nich. Oczywiście ów mężczyzna (nazwijmy go Panem Nieudolnym, bo nie dość, że podryw mu nie wychodził, to jeszcze dał się złapać) nie wspomniał nic o narzeczonej, żonie czy choćby dziewczynie. Mail od żony w takim razie odrobinkę mnie zaskoczył. Ale tylko odrobinkę. W tym roku to już standard, że piszą do mnie maile kobiety doszłe, niedoszłe, zaszłe, przeszłe czy obecne facetów, z którymi mam jakoś tam do czynienia. Dzień jak co dzień. 
Bez sensu. Taka gra jest kompletnie niewarta świeczki. KOMPLETNIE. Bo ja nie mam w ogóle nic a nic na swoim sumieniu. Sumienie leciusie bez żadnego bagażu. Uznałam, więc w swojej furii, że jak już mam zbierać od tych wszystkich kobiet, to chociaż muszę mieć za co. A i przy okazji może coś będę z tego mieć.
Trudno.
Jeśli ten świat nie wygląda tak, jak wpajała mi przez lata mojego dzieciństwa własna Rodzicielka, to ja muszę się nauczyć funkcjonować w tym cholernym świecie, takim jakim jest. Najwyższa pora.
Voilà, nowa ja.
Poznałam faceta. Podobał mi się od dłuższego czasu. Zdziwieni, prawda? No podobał, podobał! Całkiem inteligentny, wysoki, w miarę dowcipny, z pracą. Ha! Chyba nawet jakieś auto ma! Czego chcieć więcej? Normalnie BIORĘ. Tylko że z tego co wiem, to ma żonę czy kogoś tam………. Nihil novi. 
Jutro idziemy na randkę.
To kiedy mi powie o małżonce? Jutro? Chyba nie… Na drugiej randce? Powątpiewam… Może wtedy, kiedy wylądujemy w łóżku…? Wtedy to byłoby mu głupio… Jakby do tego seks był całkiem niezły, to dopiero byłoby wstyd się przyznać… Hmmm. Nie wiem, no nie wiem.
To kiedy?
Kto da więcej? No KTO?

Szlag by to WSZYSTKO.
Ferrero- Rocher zeżarłam i nie mam już czym ukoić moich nerwów.

sekrety szczęścia

źródlo: Internet
źródlo: Internet

Kilka dni temu spotkałam się z Moją Blondyną. Dziewczyna jest nauczycielką i spędza w swojej pracy… dużo za dużo. Pracuje od 8-13 godzin na dobę nie zapominając oczywiście o „wolnych weekendach”. Jest zabiegana, zmęczona, oczywiście samotna a jej jedyną radością są zajęcia zumby. Na nic innego nie ma ani czasu, ani siły. Dobra, ale nie o fantastycznej (jak to się niektórym wydaje) pracy nauczycieli miało być 🙂 Moja Blondyna na spotkaniu ze mną pokazała mi zdjęcie ślicznego jesiennego drzewa, które zrobiła po zajęciach zumby.
-Chomiczku, zobacz jakie piękne, prawda?
Spoglądam na fotkę i szczerze przyznaję jej rację. Drzewko pełne koloru pomarańczowego. Tylko gdzieniegdzie jakby od niechcenia pociągnięte żółtą farbą.  Naprawdę urocze. Jak zresztą nasza jesień 🙂
– I wiesz, Chomiczku… ja sobie tak stałam pod tym drzewkiem jak kompletna blondynka (nie ubliżając nikomu oczywiście i samej sobie)- uradowana opowiada- ale mnie to drzewo zachwyciło. Tak sobie stałam, patrzyłam, zachwycałam się i byłam po prostu szczęśliwa… Dlaczego, Chomiczku jesteśmy w życiu tak rzadko szczęśliwi?
-Wiesz co…? Mam wrażenie, że tylko na własne życzenie…

Bo co czyni nas szczęśliwym?
Podwyżka?
Chyba nie za bardzo… No może chwilowo.
Awans?
Wydaje mi się, że jw.
Wygrana na loterii?
Na pewno rozwiązałaby kilka problemów, ale czy uczyniłaby nas szczęśliwym?
Nie odkryję dzisiaj Ameryki mówiąc, że już dawno zbadano, że ilość cyferek na koncie bankowym wcale nie czyni nas szczęśliwym. Ile sław, celebrytów, bogatych i popularnych ludzi wpadało w depresję i popełniało samobójstwa? Właśnie.

Eksperci, którzy badają poziom szczęścia (swoją drogą ciekawe, czy sami są szczęśliwi 😉 ) twierdzą, że wyższe zarobki nie podnoszą poziomu szczęśliwości. Podobno nawet ludzie z wyższymi zarobkami częściej się martwią, częściej im tych pieniędzy brakuje (nie dziwi mnie to) oraz częściej się denerwują. Obserwując nawet we własnej rodzinie tych, których zarobki wcale nie są takie małe, nie sposób mi się z tą opinią nie zgodzić. Ci sami eksperci twierdzą też, że poziomu szczęścia nie podnosi posiadanie dzieci (jak są to „wyjątkowe” dzieci, to też trudno się nie zgodzić 😛 ), zwierząt, czy posiadanie w ogóle.
No szlag by…
To co to jest?
Jak dla mnie, to Ferrero Rocher 🙂 Pozwólcie mi jeść 3 dziennie i nie zapłaczę do końca moich dni! Oczywiście bez opcji tycia.
Nie da się? Siet… 🙁
A może, gdyby usiąść na spokojnie pod tym pięknym jesiennym drzewem, zmówić modlitwę do kogo lub czegokolwiek, w co wierzymy, wziąć głęboki wdech… Może wtedy odkrylibyśmy, że szczęście to żadna tajemnica…
To ulubiona piosenka w radio. To uśmiech do przypadkowych ludzi. Mieć świadomość, że nikt i nic nie jest wieczne. Akceptować swoje odbicie w lustrze. Śmiać się do utraty tchu. Odpuścić. Mieć odwagę do zmian. Zapalić odświętne świece w dzień powszedni. Bez okazji założyć najlepszą bieliznę. Wycieczki poza miasto. Uśmiech dziecka. Rzucanie się śnieżkami. Prowadzenie samochodu w środku nocy na wiejskiej drodze. Niebo pełne gwiazd.
To być wiernym sobie i swojemu partnerowi. Taniec. Głowa pełna marzeń. Zabawa z dzieckiem w „a ku ku!” Ciepły koc w środku zimy. Być konsekwentnym. Nie robić innym przykrości. Zapach świeżo skoszonej trawy. Używanie emotikonek-Minionków. Dostawać odręcznie pisane listy. Wybierając się samochodem pierwszy raz w jakąś trasę, trafić w miejsce docelowe za pierwszym razem. Przyznawać się do błędów. Życzenie na widok spadającej gwiazdy. Ciepła noc nad morzem. Słuchać. Nowa para butów. Wywołane zdjęcia. Obiad z najbliższymi. Iść na zwolnienie lekarskie. Powiedzieć wrogowi komplement. Noc pełna namiętności. Wybrać się w podróż z dnia na dzień.
Szczęście to spacery w lesie. Dobre ubezpieczenie. Huśtawki. Przyjaciele. Sałatka owocowa. Kwiaty w wazonie. Słońce na niebie. Idealnie dopasowana sukienka. Zapach starej książki. Ciepły powiew wiatru podczas letniej nocy. Rozmowa z mamą. Wspomnienia dziadków. Dobra książka. Wodoodporny tusz do rzęs.
To powiedzieć „kocham cię” nie będąc pewnym uczuć tej drugiej osoby…
To radość z tego, co jest tu i teraz. Wszędzie naokoło nas. Tylko trzeba się troszkę rozejrzeć. Może jest nawet na wyciągnięcie ręki… 🙂

Nigdy nie powiedziałam „Kocham cię” pierwsza…
Ale!
Gdzieś tu było jeszcze Ferrero Rocher…

o tym jak zrobiłam prawo jazdy

disney animated GIF
źródło:giphy.com

Ostatnio na kursie językowym rozmawialiśmy o tym, czego się boimy, czego za żadne skarby świata nie polubimy. Moja współrozmówczyni powiedziała mi, że za żadne skarby świata nie polubi prowadzenia samochodu, i że cholernie się boi jeździć sama…
Prawo jazdy zdobyte 2 tygodnie temu 😀
I wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. No jak to ja. Całe szczęście, że dziewczyna też jest zdrowo kopnięta, bo inaczej już na pierwszych zajęciach zdobyłabym wroga numer 1…
Przypomniały mi się czasy, kiedy uczyłam się jeździć samochodem… 😀 Na prawo jazdy poszłam tylko dlatego, bo Ciotka nie chciała iść na kurs sama. Ja się dobrze czułam już z opracowaną trasą tramwajów i autobusów w moim mieście. Z zamkniętymi oczami byłam w stanie skasować bilet oraz wsiąść do odpowiedniego autobusu. Żadna trasa żadnej linii nie była mi obca. Ileż ja tam książek przeczytałam! Do ilu egzaminów się uczyłam! Tylko ja wiem 😉 I tak nagle poczłapałam na kurs prawa jazdy… Teorię przeszłam… bardzo teoretycznie 😛 Nie miałam kompletnie czasu na kurs. Nie dość, że akurat był to czas obrony pracy magisterskiej, to jeszcze normalnie pracowałam i właśnie wylewałam łzy po którymś tam z kolei rozstaniu.
Właśnie z taką teoretyczną wiedzą wyjechałam na ulicę. Jak Bozię kocham był to mój pierwszy raz za kierownicą. NIGDY wcześniej nie miałam okazji siedzieć na miejscu kierowcy. A może nigdy wcześniej nikt mi na to po prostu nie pozwolił 😛 Widziałam, że pytaniem „które to sprzęgło, a które to hamulec” delikatnie zaniepokoiłam instruktora. Aż dziw bierze, że jednak zdecydował się ze mną wyjechać na ulice… Moją pierwszą rundkę po mieście wspominam jak we mgle. Na szczęście jesteśmy tak zaprogramowani na przetrwanie, że zapominamy te nie najlepsze chwile naszego życia 😛 Pamiętam natomiast już bardzo dokładnie, jak jakoś pod koniec kursu nakrzyczałam na instruktora, żeby nie kazał mi w trakcie skrętu zmieniać biegów, bo dwóch czynności za jednym zamachem NIE JESTEM w stanie wykonywać 😛
Tak, tak- prawko w końcu zdałam. Nie pytajcie za którym razem, bo i tak nie powiem 😀 😛
Mój pierwszy samochód do VW Passat. Jego kupno doradził mi jedyny facet, który akurat był w okolicy, czyli Przyszywany Ojciec. Świetny wybór, jak na pierwsze auto. Równie dobrze mogłabym kupić ciężarówkę albo czołg. Moja nauka parkowania równoległego między dwoma śmietniczkami wyglądała mniej więcej tak:
-Dziecko! Kręć tą kierownicą i patrz w lusterka!-instruowała Rodzicielka mająca jeszcze mniejsze pojęcie o kierowaniu samochodem, niż ja.
-Przecież patrzę i kręcę!-odkrzykiwałam spocona i wściekła przy ponownym ustawianiu rozpierdzielonych puszek od śmieci.
Koty z całego osiedla omijały naszą chałupę szerokim łukiem dobre kilka miesięcy. Były ewidentnie przerażone tym, co wyprawiam przed domem. Bramy, która jest ustawiona przed moim domem pod skosem oczywiście, nie przestawiłam tylko dlatego, bo po akcji, w której wjechała w nią szambiarka została zalana betonem. Na lusterkach mojego Passacika widniał każdy kolor kolejnej warstwy farby, którą brama była pokrywana na przestrzeni ostatnich 40 lat.
W sumie nie ma się co dziwić, że Rodzicielka przed pierwszą przejażdżką ze mną w roli kierowcy panikowała, jak ja przed wejściem na pokład samolotu. Pamiętam, jak siedziała niby odważnie w przedpokoju i próbowała założyć buty… Tak się trzęsła, że Przyszywany Ojciec przyniósł jej wódki na uspokojenie 🙂 Myśleli, że nic nie widzę…………. Dzielnie wsiadła ze mną do auta i o dziwo nie otworzyła ust przez całe 30 minut 😀 Swoją drogą…To były czasy…. Teraz robi w moim aucie wszystko. Od palenia papierosów począwszy na awanturach ze mną skończywszy.
Po powrocie do domu dokończyła wódkę……….
Nie ma się co oszukiwać, że najlepiej jest się później uczyć jeździć już samemu (bo to, że otrzymaliśmy prawo jazdy,  wcale NIE OZNACZA, że umiemy jeździć). Niby Przyszywany Ojciec próbował mnie asekurować przy pierwszych jazdach, ale za którymś razem doprowadził mnie do takiego szału, wydając polecenie zawrócenia na strzałce w lewo, że uznałam, że jeździć będę sama. Skazana tylko na siebie, nie miałam wyjścia i musiałam swój lęk pokonać 🙂
Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez mojego Pędzidła 🙂
A jak tam wasze wspomnienia dotyczące zdobywania prawa jazdy? 🙂

———————————————
Zapraszam na fb 🙂 Tam dzieje się więcej 😉

ta psychiczna ex

źródło: giph.com

Jakiś czas temu pisałam o młodszym facecie http://niecodzienne-notatki.blog.pl/2015/03/19/a-moze-mlodszy/, z którym znalazłam wspólny język. Bardzo wspólny. Tak wspólny, że aż mnie to bardzo mocno zaskoczyło 😉
Jakiś tam kontakt utrzymywaliśmy. Chłopak sporo mi opowiadał o swojej „byłej”, która jak to ujął „wymęczyła go psychicznie i zniszczyła mu życie swoją obsesją”. Troszkę podpytywałam jaka to była obsesja, bo jeszcze w moim życiu żaden facet tak strasznie nie narzekał na swoją „byłą”, jak właśnie on. Dowiedziałam się, że dziewczyna robiła mu awanturę o prawie wszystko- o to, że powiedział, że jakaś piosenkarka jest ładna; że utrzymuje kontakt ze znajomymi; że z kilkuminutowym opóźnieniem odpisuje na wiadomości; że go wyzywała itp. I już mu zaczynałam bardzo współczuć jego „byłej”, do momentu aż mi nie powiedział, że bywał chorobliwie zazdrosna i przeszukiwała mu telefon. Bo tutaj jakaś się troszkę zrobiłam czujna. Doświadczenie mi mówi, że jak ktokolwiek zaczyna gmerać w telefonie swojej „połówki”, to z reguły ma ku temu powody. Może nie jakieś mocne, ale raczej ma. Oczywiście, że na pewno zdarzają się osoby, które gmerają w życiu osobistym swojej „połówki” bez wyraźnej przyczyny, ale ja raczej zakładam, że większość z nas jest jednak zdrowa psychicznie 😛
Studencina poinformowała mnie, że „była” doprowadziła go do takiego stanu, że zablokował ją we wszelkich komunikatorach oraz sam zmienił numer telefonu. Dobrze, nie moja sprawa. Jego przeszłość, niech ją zamyka po swojemu.
Na Bałkanach tak naprawdę jedną z bardzo nielicznych osób, które jakoś pomagały mi przetrwać  była właśnie Studencina. Miałam w nim jakieś tam oparcie i wiedziałam, że jak zacznie mi się zbierać na płacz, to on zawsze na moją wiadomość odpisze i znajdzie dla mnie czas na Skypie. Był nawet pomysł, żebyśmy spędzili razem urlop. Tak po prostu zwiedzić to, co zawsze chciałam zwiedzić a moje 30-ste urodziny spędzić tam, gdzie bym tego najbardziej pragnęła.
No i wszystko pięknie, tylko jakoś… Przecież dość nędznie się znaliśmy. Tak naprawdę poznawaliśmy się internetowo. I coś Studencina zbyt mocno zaczynała naciskać na te wspólne wakacje. I te jego wiadomości zaczynały być jakby pisane w pośpiechu. Coś było nie tak. A że ja bardzo ufam swoim przeczuciom, to znajomość postanowiłam zakończyć jeszcze na Bałkanach.

Tak mijały tygodnie, ja zdążyłam wrócić do Polski, zapomnieć o wszystkim, o czym powinnam zapomnieć, aż dostałam wiadomość od Studenciny.
-Chomikowa, jak tam u ciebie?-zagaduje tak niby od niechcenia.
I tak od słowa do słowa aż konwersacja zaczęła przeradzać się we flirt. A całkiem niepotrzebnie, bardzo niepotrzebnie, bo wiem, że nic z tego NIE BĘDZIE. Jakoś z tym zaufaniem do niego było mi za daleko…

Zdążyłam zakończyć naszą konwersację, kiedy na wyświetlaczu telefonu pojawiła mi się charakterystyczna chmurka. Od jakiejś Niny. Nazwisko niepolskie. Oj, niedobrze, niedobrze… Otwieram wiadomość z niemałym lękiem, bo wiem, że z reguły wiadomości od obcych kobiet nie wróżą nic dobrego…
-Jeśli ostatnio flirtowałaś ze Studenciną, to wiedz, że on jest zajęty.
SIET!
Rzuciłam telefonem w najdalszy kąt pokoju, jak oparzona.
Pięknie.
Ja jestem za stara na takie klimaty. Ja się z żadną dziewczyną nie będę o nic wykłócać. Zresztą, jakbym miała cokolwiek na sumieniu. Ja faceta w życiu nawet nie dotknęłam, nie wspominając o czymś więcej. Jestem CZYSTA. No prawie jak łza. Ale skąd ja mogłam wiedzieć? Przecież oczywiście, że mi nic nie powiedział.
-Zajęty??? To ja bardzo „sorry”. Już mnie nie ma.
I chyba dziewczynę zaskoczyłam taką odpowiedzią, bo zaczęła prowadzić ze mną normalną, ludzką rozmowę. Tak od słowa do słowa okazało się, że Nina jest właśnie tą „byłą”, która uprzykrzyła Studencinie życie. Co więcej. Dziewczyna jest jedną z najbardziej zdroworozsądkowych kobiet, jakie znam.
Rozmawiałyśmy prawie całą noc. Okazało się, że Studencina na okrągło szukał dodatkowych doznań w Internecie. Wszystkie jak to nazywał „przyjaźnie” to były „przyjaciółki”. W telefonie miał mnóstwo zdjęć półnagich kobiet, które zresztą same mu te zdjęcia wysłały. Chłopak był ( i jest) nałogowym flirciarzem. Nina próbowała jakoś go zmienić, ale średnio jej się to udawało. Z reguły wszystko kończyło się na awanturach. Kiedy ostatnio już kompletnie straciła cierpliwość, powiedziała, że jest narcystycznym idiotą i nie che mieć z nim do czynienia. Wtedy dość szybko pojawiłam się ja- dla zabicia nudy przypuszczam. Kiedy ja na Bałkanach zauważyłam, że jego wiadomości są pisane jakby chaotycznie i w pośpiechu, akurat właśnie „godził się” setkami wiadomości ze swoją „chorą psychicznie” byłą 😀
BOSKO 😀
-Widzisz, Chomikowa… Bo my razem byliśmy teraz na wakacjach i on chciał odbudować nasz związek i ja myślałam, że on się zmienił. Zdążyliśmy wrócić a on już napisał do ciebie. To chore.
Chore, chore… a nawet „chorsze i trup” 😀

-Chomikowa, podobno moja „była” do ciebie pisała?- wyświetla mi się charakterystyczna chmurka w telefonie od Studenciny- Tak, byliśmy razem na wakacjach, ale ona jest nienormalna! Ona znów mnie atakuje! Oskarża! Ja myślałem, że ona się zmieniła a jednak nadal jest taka sama! Chora psychicznie!

Z Niną się chyba zaprzyjaźnię 😀
I tak mi przyszło na myśl… Co jak co, ale chłopak ma chociaż dobry gust 😀

Chomikowa jak zakochana turystka

źródło: własne
źródło: własne

Tyle ludzi, będąc na wakacjach w Bułgarii, wybiera coś więcej i kieruje swoje kroki w stronę Istambułu. Dlaczego więc i ja nie miałabym spełnić mojego marzenia i nie zobaczyć miasta leżącego na granicy dwóch kontynentów? Przecież taka okazja może się już w moim życiu nie powtórzyć. A ja nienawidzę nie korzystać z okazji, które stoją mi pod nosem.
JADĘ. Będę w końcu rozkapryszoną turystką i POJADĘ.
-Szefowo maaa……..-zaciągam jak standardowy pracownik korporacji, który żyły sobie wypruwał i raptem zamarzyły mu się AŻ 2 dni wolnego.- To mój ostatni tydzień tutaj. Wiesz, że o nic przez ten czas nie prosiłam. Tak teraz cię proszę. Nie, ja cię nie proszę, ja cię BŁAGAM. Potrzebuję dwóch dni wolnego.
-Na co?
-Na Istambuł…
-Jedź.
Tak po prostu…?????
Mało mam czasu na zorganizowanie sobie spełnienia marzenia… Wszystko mi komplikują turyści, którzy ciągle coś gubią i ciągle po coś niezmiernie ważnego do mnie dzwonią. W pośpiechu udaje mi się załatwić bilet. W pośpiechu umawiam się z moimi dziewczynami na zwiedzanie i w pośpiechu otrzymuję informację o miejscu zbiórki. Jestem tak zaaferowana tym, że jadę w to niesamowite miejsce z ludźmi, których uwielbiam, że… gubię bilet i nawet wiem gdzie…
-Misho, rany boskie- dzwonię do biura godzinę przed zbiórką- zgubiłam bilet.
-Jak to się stało?- dopytuje
-Czy to naprawdę takie ważne? Zdarza się! Turyści ciągle gubią, to i ja zgubiłam. W tej chwili pewnie spływa gdzieś do Morza Czarnego. Nie zadawaj, proszę więcej pytań.
-Nie śmiałbym. Jedź. Załatwione.
Ufff.
Pędzę na dworzec. Siadam na ławce, rozglądam się dookoła i tak mi dobrze… Z błogiego stanu wyrywa mnie dźwięk telefonu.
-Chomikowa! Cholera jasna! Gdzie ty jesteś?!- krzyczy mi do słuchawki koleżanka.
-No jak to gdzie? Czekam na was na Dworcu Centralnym- odpowiadam z rozbrajającą szczerością.
-Jakim dworcu? Miałaś być na przystanku w centrum a nie na Dworcu Centralnym!
O fuck…
Jakie to szczęście, że tutaj prawie wszędzie jest blisko.
Zdyszana dobiegam do autokaru. Siedzenia są numerowane i przydzielone. Oczywiście przydzielono mi chłopca. DUŻEGO. Zajął połowę mojego fotela i cały swój. Kiedy spał, to piszczał. Jak można się domyślić- ja nie spałam…
Nad ranem docieramy do hotelu, w którym czeka na nas śniadanie. Z okien restauracji rozciąga się widok na port Morza Marmara. Dopiero wschodzi słońce. Statki tak pięknie mienią się na wodzie tysiącami świateł. Przed portem widzę masę czerwonych dachów z od niechcenia wystającymi antenami. Jak w filmie… Wierzyć mi się nie chce, że może być tak pięknie.
-Chomiczku mój, zobacz jak cudownie. A to dopiero początek!- w pełni zachwytu krzyczy do mnie moje Agniątko.
-Widzę, przecież widzę…- i gdzieś w gardle grzęzną mi słowa.


Najpierw jedziemy zatłoczonymi ulicami do Błękitnego Meczetu. Staję na placu pomiędzy Błękitnym Meczetem a Hagią Sofią i uwierzyć nie mogę w to, że jestem w tym miejscu… Wiedziałam, że będzie pięknie. Wiedziałam, że… ale łzy jakoś gdzieś same…
-Ty mi tam nie becz ukradkiem, bo ja wszystko widzę, tylko wyjmij aparat i RÓB ZDJĘCIA, Chomikowa.- do porządku mnie przywołuje Agniątko.
Dobrze, już dobrze! Jak to dobrze, że jest ktoś, kto mnie przywołuje do porządku 😛

Oczywiście, aby wejść do Błękitnego Meczetu, muszę mieć wszystko pozakrywane. Dostaję coś, co przypomina spadochron z kapturem i zakładam to na siebie. Świątynię przykrywa przepiękna kopuła. Wznoszę cały czas głowę do góry, przez co z głowy spada mi chusta. Nawet tego nie poczułam, ale usłyszałam karcące krzyki jednego chyba z pracowników. Nie znam wielu słów z języka tureckiego, ale jego krzyk i wymowne wymachiwania rąk od razu dały mi do zrozumienia, że cholernie mocno grzeszę i NATYCHMIAST muszę założyć chustę na głowę, bo jeśli tego nie zrobię, to grozi mi co najmniej ukamienowanie 😛

Pomiędzy zwiedzaniem Hagii Sofii a Topkapi mamy niecałą godzinę wolnego.
-Proszę państwa! Ci, którzy wykupili zwiedzanie Topkapi, spotykają się tutaj o godzinie 13.00 a ci, którzy wykupili tylko rejs po Bosforze, mają czas do 18.00- wykrzykuje do nas pani przewodnik.
-To na którą ci, co mają tylko rejs po Bosforze?- pyta jeden z turystów.
-Na 18.00, proszę pana. Tylko proszę się nie spóźnić.
-A ci, co zwiedzają Topkapi?- dopytuje jeszcze inny.
Nie wytrzymam. Jak z dziećmi.
Na zbiórkę się spóźniam.
Jak dziecko.
Mea culpa.

Egipski Bazar uderzył mnie swoim ogromem i głosami ludzi w sam środek klatki piersiowej. Tysiące przypraw, dziesiątki ryb, owoce morza, słodycze, herbata, kawa i setki ludzi.Obraz 1017
-Skąd jesteś?! Piękna! Spróbuj tej chałwy!- tak zachęcają do zakupów Turcy. Jak mi tego brakowało! Jak na to czekałam! Próbuję wszystkiego, co podsuwają mi do ust. Jestem kompletnie oszołomiona zapachami i kolorami. Jakby mi któryś z nich powiedział, żebym poszła z nim do domu, to poczłapałabym za nim, jak naiwna owieczka za pasterzem.
Kupiłam chałwę i dziesiątki przypraw.
Może nauczę się gotować? 😛

W pośpiechu biegniemy do autokaru.
Gdzie jest do cholery moja bluza?!
-Pani Przewodnik! Proszę Pani!- ja w poprzednim autokarze zostawiłam bluzę! Gdzie jest poprzedni autokar?
-A mówiłam, Pani Chomikowa, żeby niczego nie zostawiać, bo już tam nie wrócimy, no mówiłam przecież!- karci mnie przewodniczka.
-No może i pani mówiła, ale ja… ZASNĘŁAM przecież nooo…
-Przecież pani jest rozkojarzona, jakby pani zakochana była! Albo i gorzej!

Nie zaprzeczam! Bo jestem! Jestem zakochana bez pamięci w tym klimacie tego wielomilionowego miasta. Miasta, w którym mężczyźni biją się na przystanku autobusowym tylko dlatego, bo jeden drugiemu podał złą godzinę. Miasta, w którym czerwone światło na ulicy nie istnieje. Miasta, w którym na ulicy mijają się czule tulące się do siebie zakochane pary oraz kobiety całe zakryte z burkach. Miasta, w którym wbrew pozorom każdy ma prawo poczuć się jak u siebie.

-Pani Chomikowa, pani może niech się trzyma blisko mnie, bo mam dziwne przeczucie, że mi tu pani gdzieś zginie. Gorzej, niż turysta. Pani rezydent. Pięknie, Pani Chomikowa!- znów mnie karci przewodniczka.
Kiedy ja zakochana… Zakochanym się wybacza! 😉

-Jak było w Istambule?- pyta Dan.
-Było… idealnie, wiesz?
-Tak mało ideałów w naszym życiu, prawda? Dobrze cię tu znów widzieć, Chomikowa. 

niech pani w totka zagra…

hotel-748185_640Ja wiem, ja rozumiem, że ludzie nie znają się na wszystkim… że nie czytają umów. Wiem. Bo sama mam z tym czasem problem. Kiedy dostaję pod nos umowę do czegokolwiek, która zawiera więcej, niż jedną stronę rozpisaną drobnym druczkiem, to odechciewa mi się  czytać już po jakiejś trzeciej linijce… Ale jeśli ktoś mi mówi, że coś jest napisane w tej cholernej umowie, to zamykam buzię i się nie wykłócam, tylko do niej zaglądam i się upewniam O CO KAMAN.
O godzinie 9.00 odbieram telefon po porannym transferze do hoteli.
-Proszę pani, ma pani tutaj do mnie natychmiast przyjechać i zakwaterować mnie w pokoju hotelowym. DLACZEGO PANI TUTAJ W OGÓLE NIE MA?- ciężko rozdrażniony turysta syczy mi do telefonu.
-Proszę pana, doba hotelowa rozpoczyna się o godzinie 14.00. Jeśli pokój zostanie wcześniej zwolniony, to na pewno hotel ten pokój panu udostępni.
-Pani sobie ze mnie ŻARTUJE?! MA PANI TUTAJ DO MNIE NATYCHMIAST PRZYJECHAĆ!- zaczyna krzyczeć.
I tak się zastanawiam… Ludzie myślą, że są jedynymi ludźmi na świecie…? Że są pępkami świata? Mam do „obsłużenia” 500 osób. Nie ma takiej fizycznej możliwości, żebym przyjechała do kogokolwiek na telefon. A poza tym PO CO? Żebym pana pogłaskała po główce w czasie oczekiwania na pokój?
-Proszę pana, nie jestem w stanie do pana przyjechać. Otrzyma pan pokój, kiedy tylko zostanie zwolniony przez poprzednich gości.
Coś nas rozłącza.
Znów telefon.
-Ma pani TUTAJ NATYCHMIAST PRZYJECHAĆ. Jestem cały roztrzęsiony i chcę otrzymać pokój.
Jestem jeszcze spokojna…
-Nie przyjadę do pana, ponieważ mam inne obowiązki. Ma pan w warunkach umowy napisane, że DOBA HOTELOWA ROZPOCZYNA SIĘ O 14.00 A KOŃCZY o 12.00. Wykonuję telefon do menadżerki hotelu. Ona już też miała z nim wątpliwą przyjemność porozmawiać i wie o wszystkim. Postara się, aby pokój był posprzątany przed 12.00.
W międzyczasie pan do mnie zadzwonił 15 razy. Dobre 10 razy usłyszałam, że po powrocie do kraju mnie zniszczy.
Jakie to szczęście, że jestem jeszcze spokojna. Cholernie miła i cholernie uprzejma. Ale i moja cierpliwość się kończy. Bo i ja mogę kogoś postraszyć policją na przykład. Że złożę doniesienie o ZASTRASZANIU.

Wczoraj podchodzi do mnie chyba już setna osoba z pretensją, że po porannym przylocie nie otrzymała od razu pokoju w hotelu, tylko musiała czekać do godziny 14.00…
-Proszę pani… doba hotelowa generalnie na całym świecie zaczyna się od godziny 14.00. Ktoś musi posprzątać pokój po poprzednich gościach, żeby mogli państwo wejść do czystego pokoju- tłumaczę spokojnie po raz nie wiem który.
-Nie, proszę pani. Ja już jeździłam prawie po całym ŚWIECIE (podkreśla słowa „po świecie”) i NIGDY, proszę pani, ale to NIGDY nie musiałam czekać na pokój AŻ do godziny 14.00. Chomikowa, wdech i wydech…
-Najwidoczniej miała pani bardzo dużo szczęścia, że pokój już był wcześniej wysprzątany i hotel mógł pani ten pokój udostępnić.
-Nie, proszę pani. Hotel 5-cio gwiazdkowy ma takie standardy. Ktoś w biurze, gdzie kupowałam tę wycieczkę powinien mnie o tym poinformować, że doba hotelowa zaczyna się w tym kraju o godzinie 14.00. Pewnie, że tak… Biuro też powinno informować o prognozie pogody, temperaturze wody w morzu i cenach roamingu…  😐
-Proszę pani, powtarzam, że miała pani dotychczas po prostu dużo szczęścia. Ja bym pani proponowała zagrać w lotto z takim szczęściem 😛

Wyleją mnie za złośliwość.

miłości internetowe

Życzyć, Serce, Miłość, Dekoracja, Prezent, Uroczystość
źródło:pixabay.com

Internet daje nam masę różnych możliwości. Otwiera nam mnóstwo drzwi, podaje rękę, gdy potrzebujemy pomocy, rozśmiesza, relaksuje i… znajduje nam kogoś, kogo obdarzamy prawdziwym uczuciem.
I wszystko super. Nie wyobrażam sobie życia bez Internetu. Straciłam tutaj na tych Bałkanach bardzo dużo nerwów, żeby mieć dostęp do sieci. Już myślałam, że się poddam, bo rzucano mi kłody pod nogi na każdym kroku. Już się na ulicy zryczałam i już chciałam wracać do domu 😛 ale po wielu żmudnych godzinach podróżowania po sklepach internetowych i punktach usług mobilnych, dostęp do sieci MAM. Ufff.
Wiecie, co czułam, prawda? 😉
Skoro wszystko dobrze się skończyło, mogę każdą wolną chwilę spędzać online. Mogę obserwować, co z ludźmi robi Internet. I co robi ze moim życiem…
Nie oszukujmy się. Skoro jestem uczestnikiem życia online, to te wszystkie miłostki, miłości internetowe również mnie dotyczą. Na szczęście jestem już dużą dziewczynką i potrafię podejść do wszystkiego z rozsądkiem. Samo pisanie z kimś na komunikatorze nie sprawi, że się zakocham. Długie, a nawet tasiemcowe maile, choćby nie wiem jak były miłe i urocze też nie wzbudzą w moim sercu większych uczuć… Królowa Śniegu…? A może po prostu wiem, że to wszystko to są tylko pisane słowa… Nie ma gestów, nie ma zapachu, nie ma spojrzenia w oczy, nie ma głosu i szeptu… Jestem w stanie zrozumieć zakochanie w literkach u nastolatków, ale u ludzi dorosłych…? Dlatego mocno się dziwię, kiedy dostaję od kogoś maila z informacją, że jest zakochany w Chomikowej. Już raz nawet interweniowała małżonka zakochanego we mnie męża… Pięknie. Po prostu pięknie… Chomikowa nawet nie zdążyła się dorobić statusu kochanki a już żona „zapukała do drzwi” poczty mailowej 😛
Dobrze wiem z doświadczenia jak wyglądają te miłostki internetowe. Człowiek zakochany jest w słowie pisanym a potem dochodzi w końcu do prawdziwego spotkania i… KLAPA. BAGNO. DNO. Rozczarowanie kompletne. Jak dobrze to znam. Nagle się okazuje, że ta druga osoba ma gesty, które doprowadzają nas do kompletnego szału. Głos ma tak nieprzyjemny, że mamy ochotę zatkać uszy i uciec do najgłębszego lasu 😛 I to nic! Bo w najgorszym przypadku nasza ukochana internetowa połówka okazuje się, że ma żonę/ męża 😛 Naprawdę dorośli ludzie tego nie wiedzą? Jak można zakochać się w literkach…? Nie widząc czyjejś twarzy, nie widząc mimiki. Ba! Nie znając nawet imienia… Jest to wynikiem czego? Niedojrzałości…? Czy może strasznej samotności…? A może to jedno i drugie…?
Na tym etapie życia, na którym jestem, jestem w stanie zaakceptować jakieś tam zakochanie internetowe tylko wtedy gdy „zakochańce” mieli możliwość choćby porozmawiania na skypie. Mamy trochę więcej „danych” o tej drugiej osobie, niż tylko słowo pisane. Wiemy jak układa zdania, jakie ma gesty, jaki ma głos… Sama teraz każdą wolną chwilę spędzam na skypie. Bardzo mało tych wolnych chwil, ale raz na kilka dni mam gesty, słowa i prawdziwy uśmiech, nie ten w emotikonkach 😉 Jakie to szczęście, że mam Internet 😉
A jak tam Wasze internetowe miłości? Zakochaliście się kiedyś w literkach…? 😉

Bo dziewczyna się obrazi

Para, Mąż I Żona, Relacja, Razem, Rodzina, Romans
źródło: pixabay.com

Jak na 1,5 miesiąca siedzenia na Bałkanach, nie mam zbyt dużych powodów, żeby narzekać na polskich turystów. Z reguły są uśmiechnięci i wyrozumiali. „Z reguły” powtarzam 😉 Najciekawsze doświadczenia mam póki co z ludźmi starszymi. Zresztą na ten moment tutaj najwięcej teraz takich osób tutaj przyjeżdża. Pewnie w szczycie sezonu to się zmieni.

O godzinie 22.00 odbieram telefon. Jestem troszkę zlękniona, bo o takiej godzinie to tylko mógł mieć miejsce jakiś wypadek.
-Pani Chomikowa?
-Tak, słucham pana, co się stało?
-Pani Chomikowa, ja dzwonię z hotelu w miejscowości (tu pada nazwa) i ja mam taki problem.
Oho! Problem ma. No z pewnością MA. Inaczej nie dzwoniłby do mnie o 22.00.
-Słucham pana.
-Bo ja zgubiłem telefon.  Wie pani, ja pomimo moich 77 lat jestem nadal czynny zawodowo i ja tam mam wszystkie kontakty z pracy.
Na szczęście to tylko telefon!
-A kopii kontaktów na komputerze pewnie pan sobie nie zostawił…?- pytanie zadaję retoryczne, bo jak gość ma 77 lat, to czarno to widzę.
-Nie, no co pani? Ale jakby pani mogła zadzwonić na ten mój telefon, to może ktoś, kto go znalazł, to go odbierze?
Pewnie, że mogę. Dzwonię kilka razy i oczywiście telefon wyłączony. Zostawiam wiadomość na poczcie głosowej, choć sama nie wiem po co…
-Bardzo mi przykro, ale telefon jest niestety wyłączony.- oznajmiam turyście.
-Wie pani… to fatalnie. Bo już pal sześć z tymi kontaktami z pracy, ale ja mam w Polsce dziewczynę i nie znam jej numeru telefonu… I teraz zanim ja do Polski wrócę, to ona na pewno się na mnie obrazi.
Aaaaa. Leżę! 😀 Dziewczynę ma! 😀 Jaki gość 😀
-Eee, jak kocha, to może się nie obrazi?- staram się go pocieszyć.
-No co pani? Pani sama jest kobietą, to nie wie pani, że wy to się w takich sytuacjach obrażacie?
-No tak. Ma pan rację. Jest prawdopodobieństwo, że się obrazi. Ale kupi pan jej bukiet kwiatów i będzie dobrze.
-Będę musiał tak zrobić……. Znów narozrabiałem.  Tym razem mi nie wybaczy…

Znów? 😀 To jednak może nawet tych kwiatów „dziewczyna” nie przyjąć 😉

źródło: pixabay.com

przyfrunęłam na Bałkany :)

źródlo: pixabay.pl
źródlo: pixabay.pl

Jestem z siebie DUMNA 😛 Obyło się bez tabletki na uspokojenie i bez spazmatycznego płaczu na lotnisku 😛 Byłam najzwyczajniej w świecie tak zmęczona bezsenną nocą i ciągłym stresem związanym z lataniem, że na lotnisku i w samolocie było mi WSZYSTKO JEDNO 😛 Nie było dla mnie ważne, czy są turbulencje, czy lot przejdzie gładko. Ważne było to, żeby się zdrzemnąć 😛 Na lotnisku spotkałam koleżankę z castingu (jak zwykli mawiać warszawiacy na rozmowę kwalifikacyjną 😛 ), więc od razu poczułam się swobodniej. Doczłapawszy się z bagażem podręcznym i uwieszonym laptopem na szyi pod bramkę, zauważyłam śpiącego chłopaka, który elegancko rozłożył się na siedzeniach. Podeszłam do niego bliżej i… POZNAŁAM GOŚCIA. Też z castingu 😀 Niepewnie ciupnęłam go paluchem w policzek i zrobiłam pobudkę 😉 Taką chłopakowi znajomi zrobili imprezę pożegnalną, że nie zdążył wytrzeźwieć na czas 😀 Nie wiem czemu, ale już zdobył moje serce 😀

Poza tym? Poza tym jestem wyeksploatowana jak motorek w Indiach, ale mam naokoło siebie, póki co uśmiechniętych ludzi. I plażę. Z ciepłą wodą 🙂
Jest dobrze
🙂

it’s time to go

IMG_20150513_154045Ostatnie dni w Polsce.
Pamiętam, kiedy ponad rok temu wściekła na całe swoje życie, na brak chęci i przede wszystkim siły do podejmowania jakichkolwiek działań, trafiłam w sklepie na podkoszulkę z napisem „Someday I’ll fly away„. Stanęłam w przymierzalni i się popłakałam. Tak bardzo wszystko było nie tak, jak powinno. I tak bardzo chciałam, żeby w moim życiu pojawił się jakiś impuls, który pozwoli mi zadziałać, uciec i coś zrobić. Bardzo wierzyłam, że nadejdzie dzień, kiedy się uda. Ta podkoszulka miała być moją motywacją i nadzieją.
Leci ze mną 🙂
Przygotowania do wyjazdu rozpoczęły się już kilka tygodni temu, ale tak naprawdę ten tydzień kopie mnie po tyłku. Najbardziej bałam się powiedzieć dziadkom, że wyjeżdżam. Dla nich wyjazd jakikolwiek i gdziekolwiek to „niebezpieczna zachcianka”. Życie powinno się spędzać z rodziną. I Sierściem (kotem). W domu rzecz jasna. Czułam, że babcia wpadnie w rozpacz a dziadek niebezpiecznie się nadnie i nie odezwie się ani do mnie ani do Rodzicielki przez wiele miesięcy…
-Dziadki! Dostałam pracę, o którą się starałam- informuję ich dość ostrożnie.
-O, no to dobrze, Wnusiu. To gdzie będziesz pracować?- pyta babcia.
Biorę głęboki wdech. 1,2,3,4…
-Bałkany, babciu- poszło. Ufff. To teraz szybko uciec i nie słuchać tego, co mnie czeka…
-A! No to pięknie! Tam jest podobno bardzo ładnie!- ekscytuje się babcia a ja oczom własnym nie wierzę. Gdzie łzy, rozpacz, wyrzuty?
I tak mijały tygodnie. Czasem tylko dziadek zadał mi jakieś nieprzytomne pytanie:
-To gdzie ty, Malutka będziesz tą stewardessą?
-Na jak długo jedziesz na te wakacje? Na 2 tygodnie?
-A jak cię tam gdzieś sprzedadzą?
Cierpliwie odpowiadałam na pytania, tłumaczyłam i wydawało mi się, że jakoś sytuację ogarnęłam.
Ostatnie dni przed wylotem to już jazda bez trzymanki. Jestem na ekstremalnej huśtawce emocjonalnej. Ekscytacja miesza mi się z głębokim lękiem. Najbliżsi mi nie pomagają. Moje dziewczyny żegnają mnie ze łzami w oczach. Rodzicielka widzę, że plącze się chaotycznie po domu bez jasnego celu. Moja N. cały czas mi wmawia, że ja tam zostanę i ona tego nie zniesie. Przyszywany Ojciec zabrania mi wracać do Polski. A ja zaczynam już tęsknić nawet za dzieciakami moich dziewczyn 😛
Wczoraj dziadek zadzwonił do Rodzicielki.
-I jak się teraz z tym czujesz?
-Ale z czym, tato?
-Z tym, że pozwoliłaś, aby twoje jedyne dziecko wyjechało do pracy w burdelu.

Nooo… To zanim ja dotrę do tej pracy w „burdelu” najpierw muszę znaleźć samolot, w który mam się przesiąść gdzieś w głębokiej Europie… A biorąc pod uwagę to, że nie jestem w stanie znaleźć wyjścia z Dworca Centralnego w Warszawie, to nie wiem jakim cudem z moim panicznym lękiem do samolotów i latania znajdę w ciągu 30 minut na obcym lotnisku samolot, w który mam się przesiąść… 😛

Następny wpis, jak się ogarnę na miejscu 😉

—————————-
W zakładce „Zrecenzowane przez Chomikową” możecie znaleźć recenzję debiutanckiej książki Dominiki Słowik pt. „Atlas: Doppelganger”.