Chodzimy codziennie do roboty, dwoimy się i troimy, żeby zarobić jak najwięcej pieniędzy. Idziemy na studia, na kursy, na szkolenia językowe, szukamy znajomości, szukamy nowych sposobów na zarobienie tych wartościowych papierków. Zestresowani, zmęczeni, pełni obaw funkcjonujemy jak zmechanizowane roboty tylko dlatego, bo potrzebujemy kolejne 100, 500, 1000 zł na mniejsze, bądź większe COŚ.
I tak tocząc tą walkę, jak żuczek toczący jedno wielkie G*** albo tą kasę nam się udaje zarobić albo nie… Bo że każdy jakąś chce mieć przy sobie to sprawa bezdyskusyjna. Przecież musimy mieć za co jeść, musimy opłacić rachunki wszelkie, musimy mieć w co się ubrać, musimy mieć na samochód, musimy mieć na wakacje, na wakacje za granicą, na większy samochód, na markowe perfumy, na alkohole z początku XX wieku, na telewizory zajmujące połowę ściany, na najnowszy sprzęt audio i na brak miejsca na zdjęcia rodziny postawione gdzieś w okolicach tego telewizora Full HD czy jakieś tam inne litery z alfabetu wyznaczające najnowszy trend. I musimy mieć też pieniądze na… miłość, której się przecież nie da kupić…
Ale do czego zmierzam. Moje pytanie brzmi: PO CO TO WSZYSTKO? Czy pieniądze są wyznacznikiem CZŁOWIEKA? Uważam, że pokazują to, czy człowiek jest choć trochę zaradny (sama nie mogę zrozumieć ludzi, którzy siedzą miesiącami na bezrobociu i nie potrafią bądź też nie chcą w tym czasie zarobić choćby 700zł), ale czy coś więcej? Czy są lepsi? Czy chcą czuć się lepsi..? Ja sama nie chcę zarabiać dziesiątek tysięcy. Chciałabym móc opłacać rachunki, postawić malutki żółty domek i zdecydować się na dziecko. To wszystko. Wiem, ze w dzisiejszych czasach trzeba mieć sporo pieniędzy, żeby móc sobie właśnie na to pozwolić, ale to podstawowe plany prawie każdego Polaka, Polki. Na ten moment nie mogę sobie pozwolić na połowę tych „marzeń”. Nie mogę, ale przecież się staram. Do kur*** nędzy się staram. I wiem, że mi się uda. Te podstawowe „marzenia” spełnię. Reszty nie chcę. Czy to błąd? Czy jestem nikim nie marząc o nowych telewizorach, samochodach…? Dlaczego pytam…? Pytam, bo cholernie często słyszę, że jestem nikim bez pieniędzy. „Ciebie prawie na nic nie stać, to co ty masz za życie?!”, „Nie potrafisz zarobić prawdziwych pieniędzy, więc w ogóle się nie odzywaj!” lub też: „Jesteś sierotą żyjąc jak żyjesz” „Póki nie zaczniesz zarabiać, to jesteś niczym”. „Zacznij w końcu zarabiać jakieś normalne pieniądze a nie zajmujesz się jakimiś blogami, z których nic nie masz!”. I mnie się robi gorąco od tych wszystkich zdań. Świetna sprawa na rozgrzanie w zimowe wieczory, ale może bez upokarzania…? Już pomijam fakt, że uważam, iż takie rzeczy to się słyszy od człowieka ubogiego emocjonalnie, dla którego pieniądze są tylko ważne, ale może się mylę? Może to JA jestem cholernym nieudacznikiem przywiązującym zbyt dużą wagę do spokoju psychicznego? Może to, że nie zarabiam 4-10 tysięcy złotych czyni mnie na tle polskiego społeczeństwa kobietą nieudolną…?
Kim jestem? Chomikowa, KIM JESTEŚ bez tych tysięcy na koncie…? Bez nowego samochodu, bez wakacji w Hiszpanii i bez najnowszego sprzętu audio…? Bo że emocjonalnie spokojna, to NIC nie znaczy, więc KIM…?
Za kilka dni znów mam urodziny. Coraz niebezpieczniej mi do 30-stki. Myślę, że to właśnie będzie ta granica wiekowa, kiedy będę musiała określić to, ile mam lat i się tego trzymać 😉 I tak właśnie nieubłagalnie zbliżając się do Tego Dnia dopadł mnie mały smutek, pustka i poczucie osamotnienia… Nie wiem czy to minie, czy będzie jeszcze gorzej, ale już nawet moja N. zaczęła się o mnie martwić.
-A może ty byś sobie w końcu faceta poszukała, hm? Ja nie pozwolę, żebyś ty została starą panną!
Uparte toto zawsze było 😛 Nieugięte i uparte 😛 A że jestem ostatnio w nastroju bardzo spolegliwym i nie bardzo coś mogę spotkać mężczyznę, który byłby mną zachwycony tak jak powinien 😉 i nie miałby przy tym żony i gromadki dzieciaków, na pytanie mojej N., odpowiedziałam… TWIERDZĄCO. Szybka decyzja, szybkie logowanie na portalu randkowym, kilka nie nadzwyczajnych zdjęć i … szybki odzew.
W ciągu pierwszych trzech dni otrzymałam ponad 20 wiadomości. To normalne. Na nową rybkę zarzucana jest cała masa sieci. Naturalnym jest, że rybka jakoś bronić się MUSI i dokonuje wstępnych weryfikacji. I tak odrzucając panów niższych ode mnie o głowę (czy naprawdę mężczyzna ze wzrostem 168-172 cm. myśli, że stworzymy związek? kto kogo będzie przepraszam trzymał na kolanach i no przepraszam, ale też NOSIŁ NA RĘKACH? 😛 😀 ) oraz panów ze zdjęciem na tle traktora lub też ciągnika (do czegóż ja bym miała temu panu służyć? Właśnie- SŁUŻYĆ? Myć mu ten ciągnik, czy nie daj Boże segregować ziemniaki na bulwy mniejsze lub większe…??????). Po wstępnej segregacji pozostało mi ok. 6-8 panów, z którymi ewentualnie mogłabym spróbować wymienić kurtuazyjną korespondencję 😉
Z trzema z nich korespondencja przebiegała nie tyle źle, co katastrofalnie. Wspinałam się na wyżyny moich umiejętności prowadzenia dialogu, ale moje starania spełzły na niczym…
Przykłady tych „wyjątkowych” korespondencji: Potencjalny Mąż Chomikowej 😀 😉 : Hej!
Chomikowa: Witam! Ciężko jest mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia na Twoim profilu, ponieważ jest on pusty… ale bardzo ci dziękuję za wiadomość. Jak mijają ci dni? Praca, czy też odrobina lenistwa? Pozdrawiam! 🙂
Potencjalny Mąż Chomikowej: Fajnie, że odpisałaś. Niestety tylko praca. No świetnie… Ale nie poddawaj się Chomikowa, nie kasuj go już teraz! Chomikowa: jesteś w takim razie pasjonatem swojej pracy, czy po prostu szefostwo nie daje ci odpocząć? 😉 I wnioskując po jednym z twoich zdjęć pracujesz chyba w ratownictwie medycznym, nie mylę się?
Potencjalny Mąż Chomikowej: Tak, jestem ratownikiem medycznym.
I koniec. KROPKA.
Cóż za zainteresowanie moją osobą! Jaki pasjonujący DIALOG!
NASTĘPNY!
I tak było z kilkoma.
Kolejnych trzech po otrzymaniu ode mnie wiadomości w ogóle już mi nie odpisało. Cóż… jest tyle piękniejszych, ciekawszych i ŁATWIEJSZYCH dziewczyn ode mnie.
Tak po kilku dniach nieustającej „walki” korespondencyjnej z Potencjalnymi Przyszłymi Mężami Chomikowej 😉 w końcu trafił się jeden wart jakiegoś zainteresowania i spotkania na przysłowiową „kawę”. Doświadczenie mi mówiło, żeby NIKOGO nie zapraszać do mieszkania (już o tym pisałam), póki nie będę miała pewności, że chcę z nim spędzić wspólną noc, więc umówiliśmy się w mieście. Potencjalny nie jest z mojego miasta, więc nie za bardzo wie, gdzie można coś dobrego zjeść lub czegoś się napić. Wie jedynie, gdzie jest największe centrum handlowe i tam wolałby się ze mną zobaczyć. Kawał drogi przede mną, bo muszę przejechać całe miasto i jeszcze trochę, ale czego to się nie robi dla miłości 😀 Przecież to nie 500km 😀 Godzina spotkania umówiona po dłuższej korespondencji bo i ja pracuję i on ma tzw. „doby” podczas których musi być cały czas dostępny. OKEJ. Wszystko ZGRANE.
JADĘ.
Spóźniam się niecałe 5 minut i pod centrum handlowym nikogo nie ma… Skoro już przejechałaś 25 km, to czekaj cierpliwie, Chomikowa, czekaj jeszcze z 5 minut.
I zjawia się w końcu ON. Podchodzi do mnie zdyszany facet, podaje mi rękę i mówi:
-Słuchaj, ja cię przepraszam, ale mam dla ciebie tylko 40 minut.
WTF?!
Aż taka jestem beznadziejna na pierwszy rzut oka?! Naprawdę nie zasługuję na choćby godzinę spotkania? Przecież wiedział, że jestem wielka! Wiedział jak wyglądam! A ja nawet jeszcze słowa nie powiedziałam! I już mnie skasował?!
-Ja cię przepraszam, ale niedawno z pracy do mnie zadzwonili i muszę jechać.
-Mogłeś zadzwonić przecież- mówię zgodnie z prawdą. I nie ma w tym żadnej złośliwości. Jestem jedynie ZREZYGNOWANA.
-No niby mogłem. Przepraszam. To przejdziemy się gdzieś?
Przejdziemy?! Cholera jasna! Jestem zmęczona po całym dniu roboty, jest mi gorąco! Niech mi kawę mrożoną chociaż kupi!
-A nie wejdziemy chociaż na kawę? Napiłabym się czegoś.
-No ale przecież na 40 minut to nam się nie opłaca. Przejdźmy się.
Zaczynam być wkurzona. Chce mi się pić. Jest mi gorąco a do tego rozglądam się po całym terenie centrum handlowego i NIE MA GDZIE SIĘ PRZEJŚĆ. Tu jest tylko ogromny PARKING.
-Dobrze Potencjalny, to gdzie chcesz iść na spacer, skoro oprócz parkingu mamy tylko w pobliżu „wylotówkę”???
-To przejdźmy się po parkingu.
I tak dwoje dorosłych ludzi poszło na randkę na spacer po PARKINGU. Między Mercedesem a Oplem wysłuchałam historii o jego byłym związku (!!!) a między wózkami handlowymi a Peugeotem o jego pracy.
Wytrzymałam 30 minut. Dałam facetowi 10 minut na dodatkowy postój w drodze do „pracy”.
Pięknie się zapowiada Chomikowa, PIĘKNIE… Lepiej może odpuść, póki nie masz nerwów zszarganych. Ale jeśli ja odpuszczę, to moja N. mi nie odpuści. Przecież ona już snuje plany wysłania mnie na „szybkie randki”… Tego jeszcze nie było!
Tak czy siak jestem w czarnej d*** 😛
Jak już wspominałam dzięki braku asertywności jestem na kolejnej diecie. Nie wiem już której w moim życiu. Przestałam liczyć chyba w wieku 18 lat, kiedy po raz 5-ty w moim życiu podjęłam decyzję o zrzuceniu kilku kilogramów. Piąty raz… Od tego czasu postanowiłam nie liczyć tych wszystkich diet, ćwiczeń, nowych wspaniałych produktów dzięki którym moja talia będzie jeszcze doskonalsza, niż jest 😛 Zamiłowanie do dobrego jedzonka odziedziczyłam po Rodzicielce i ciotce. W sumie można rzec, że też we krwi mam zamiłowanie do próbowania różnych diet. Z zamiłowaniem czytałam o nowej diecie i z zamiłowaniem łamałam jej zasady. Bo JAK TO? Znów mam sobie czegoś odmawiać? Życie jest wystarczająco smutne, żeby jeszcze pozbawiać się takich przyjemności jak choćby kawałek mlecznej czekolady, czy ziemniaczek z sadzonym jajkiem… MNIAM 🙂
Przed kolejnym treningiem z SS-manem otrzymałam od niego tabelkę z rozpiską mojej n-tej diety.
– 7 posiłków co 2,5 h w ciągu doby (szczerze mówiąc nie wyrabiam aż 7, tylko 6). Okej- do tej pory też jadłam jakoś co 3 godzinki, więc tutaj nie wyrażam sprzeciwu.
– na śniadanie i kolację ciemne pieczywo. Oczywiście, że się zgadzam- chlebek już piekę sobie sama, więc wiem co jest najlepsze.
– owoce z naturalnym jogurtem lub koktajl. Tu muszę się dobrze zorganizować, bo nienawidzę rozstawiać sprzętów kuchennych zbyt często (zbyt często, czyli więcej, niż raz w tygodniu 😛 )
-warzywa wszelkie, tylko NIE GOTOWANE. I tutaj nagle zaczynają się schody. Okej- marchewkę zjem na surowo, pomidora też, ale taki np. mój ukochany KALAFIOREK..????
-Słuchaj, jak a mam jeść te warzywa, skoro zabraniasz mi je gotować? Mogę jeść kalafiora i brokuły, tak?- zadaję na wszelki wypadek pytanie SS-manowi, bo chyba coś mu się w głowie pomieszało a wygląda mi trochę na zakręconego, WYGLĄDA 😉
-No normalnie! Zalewasz je wrzątkiem i jesz prawie na surowo.
A jednak świadomie mi to wpisał w tą cholerną tabelkę…….
-Ty! Jak to na surowo??? Kalafior??? Czy ty chcesz zrobić ze mnie KOZĘ?!- Oburzona jestem i to nie na żarty.
-Ja tak jem! Sparzam wrzątkiem i JEM.
-I skutki są jakie są…- Mruczę pod nosem. Za głośno.
-Chomik! Czy ty zawsze tyle dyskutujesz?
-Gdzieżbym śmiała!
Tylko wtedy, kiedy ktoś mnie chce pozbawić aktualnie jedynej przyjemności w życiu, jaką jest jedzenie i zrobić ze mnie meczące zwierzę.
-A może chłopa ci trzeba, co?
-Sugerujesz coś? Czy tylko przekraczasz granice przyzwoitości?
-Gdzieżbym śmiał!
Tośmy sobie PODYSKUTOWALI. W ramach chyba zemsty trener zafundował mi znów ostrą jazdę po materacu 😛 Starałam się skupić, bo wiedziałam, że kolejnym razem będę ćwiczenia już wykonywać sama albo na siłowni, albo w domu.
No starałam się, ale mi nie szło… 🙁
-Chomik! Ty się skup!
-No przecież się staram… To nie jest mój dzień, nie jest ewidentnie…
-Ustaw się w pionie i złap równowagę!
-Nie mogę! Zawsze miałam na początku problemy z równowagą! Muszę to wyćwiczyć…- Mówię już prawie z płaczem- Czy ktoś już ci się popłakał na zajęciach?
-Pewnie, że tak! I jedna osoba nawet pawia rzuciła.- Mówię Wam z jaką dumą mi to oznajmił! Ten człowiek to ŚWIR!- Jak możesz mieć problemy z równowagą i koordynacją? Przecież samochód prowadzisz. Co prawda z różnym skutkiem jak do tej pory, ale prowadzisz.
I dziękuję. Leżę ze śmiechu. Łzy mi ciekną i nie mogę się pozbierać 😛 Scena wyglądała chyba bardzo drastycznie, bo przybiegł do nas jeszcze jeden trener. Niby z troską dlaczego ja płaczę i czy aby wszystko jest w porządku 😛
SS-man chyba zaczął się powoli poddawać, bo spojrzał na mnie wzrokiem pełnym litości i wdał się z kolegą w rozmowę. Oczywiście o mnie.
-Ale ja WSZYSTKO słyszę! To, że się pozbierać nie mogę, to nie znaczy, że nie CZUWAM! Chłopaki, wystarczy pogaduszek! Ja panu za troskę dziękuję, ale jak się mocno skupię, to ćwiczenia wykonam i jeszcze nie płaczę z bólu. „JESZCZE” podkreślam! Może pan się zająć swoim podopiecznym- wydaję rozkazy, bo widzę, że sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli.
Zajęcia mnie wykończyły. I znów wcale nie czułam żadnych endorfin. To wszystko jest zdecydowanie PRZEREKLAMOWANE. Wychodząc z siłowni muszę wyglądać jak półtora nieszczęścia, bo podbiega do mnie trenerka.
-Dziewczyno, to były ciężkie godziny, prawda?
Co oni się tak uparli? Mało tu ludzi na tej siłowni? Niektórzy wyglądają gorzej ode mnie a jakoś nikt się tak bardzo nimi nie interesuje…
-Niestety ciężkie, ale podobno na tym mają polegać takie ćwiczenia… Prawda?- gadam już z uśmiechem, bo widzę, że kobitka ma wypisaną troskę na twarzy.
-Ale czy ty naprawdę potrzebujesz aż tyle ćwiczeń? Przecież nie masz ani grama nadwagi, to może nie wyznaczyłaś sobie zbyt odległej granicy?
-Ale ja miałam mieć zajęcia na wzmocnienie kręgosłupa a schudnąć to ja chcę tylko 3 kg… Ja nie wiem czemu to poszło w takim kierunku.
-No i piękne cele! Jak przyjdziesz następnym razem, to zrobię ci badanie masy ciała i zobaczmy czy ty w ogóle musisz te 3 kg chudnąć. Ale co na pewno, to kondycję masz kiepską i o to warto powalczyć.
Ojejku, jejkuuuuuuuu…………
W domu czeka niecierpliwie Rodzicielka.
-I jak tam? Jak tam? Co z tą twoją dietą?- jakaś niewytłumaczalna ciekawość ją ogarnęła.
-Generalnie mogę jeść wszystko, tylko warzywa mają być surowe i mięso byle nie smażone.
-Nie smażone? To znaczy jakie?????
-NIE WIEM. Ja już w ogóle NIC nie wiem!
-To idź dziecko do swojej kuchni. Tam czeka na ciebie zasłużona nagroda.- Powiedziała z niepokojącym błyskiem w oku.
TABLICZKA CZEKOLADY.
FUCK! Własna rodzona matka!
A dzisiaj ledwo chodzę. Już miałam problem ze zwleczeniem się z łóżka. Dobre określenie- „zwlekłam się”, bo na pewno nie wstałam. I przeczołgałam się do łazienki. Nogi bolą mnie po treningu niemiłosiernie. Dobrze, że mam poręcz przy schodach prowadzących do mojego mieszkanka, to chociaż z jej pomocą mogę się jakoś przetransportować z góry na dół. I złapałam kilka bardzo ciekawych figur. Muszę je komuś opchnąć 😛 Medal w jeździe figurowej na łyżwach murowany.
Powoli odzyskuję swój psychiczny spokój. Minął tydzień od podpisania wypowiedzenia a ja się czuję , jakby z klatki piersiowej ktoś zdjął mi stukilogramowy ciężar. Przyszedł czas na podsumowanie mojej 3-latniej kariery w budżetówce i definitywne pożegnanie się z cyrkiem.
Kiedy zostałam przyjęta do pracy, na korytarzu popłakałam się ze szczęścia. „Chomikowa! To twoja szansa! Zdobędziesz doświadczenie, zmienisz swoje życie i powoli zaczniesz swoje życie zawodowe rozwijać”- naiwnie sobie myślało dziewczątko…
Wynagrodzenie odrobinę niższe, niż w oświacie, ale to miało być na początek. Myślałam, że przemęczę się przez rok, gdzieś sobie będę dorabiać, pokażę na co mnie stać i może dostanę chociaż ze 150 zł podwyżki. Nic bardziej mylnego. Ale od początku.
Myślałam, że zostałam przyjęta do pracy, bo dziewczyna z mojego miejsca odeszła lub została zwolniona. Otóż nie- została odsunięta od tego stanowiska, bo za dobrze dogadywała się ze swoim szefem i była solą w oku oślicy. Wprowadziła mnie do pracy poprzedniczka. Przez jeden dzień nie można dowiedzieć się wszystkiego, ale musiało mi to wystarczyć. Na szczęście na tym samym piętrze pracowała Pozytywna (pracownik działu oślicy), która dawała mi wiele rad i poprawiała, to co ewentualnie zrobiłam źle. Miałam też normalną kierowniczkę i nawet udawało mi się przełamać pierwszą niechęć szefa do mojej osoby.
Po miesiącu polecenia zaczęła mi wydawać kierowniczka innego działu- oślica.
-Masz tu do mnie przyjść i przygotować tabelki.-takie z reguły odbierałam telefony. Pytałam się mojej kierowniczki o co chodzi i że to chyba nie jest normalne, że polecenia wydaje mi ktoś z zupełnie innego działu. Poradziła mi, żebym lepiej zaczęła się do tego przyzwyczajać, jeśli nadal chcę pracować.
Ahaaaa……..
Do pracy przychodziłam najczęściej z dobrym nastawieniem. Starałam się jak mogłam, nie spóźniałam. Czasem zostawałam dłużej, bo chciałam mieć wszystko dobrze przygotowane na kolejny dzień. Dawałam z siebie ponad 100% a w zamian otrzymywałam uśmiech szefa i zawsze miłe słowo. Tak zdobywałam zaufanie innych pracowników, którzy coraz częściej zaczęli mnie ostrzegać przed oślicą i przed ogólnie panującym rygorem. Pamiętam jak szeroko otworzyłam oczy, kiedy koleżanka z działu poinformowała mnie, że właśnie pisała wyjaśnienia do Najwyższego z tłumaczeniem 10-minutowego spóźnienia do pracy (małe dziecko bardzo jej się rozchorowało przez co spóźniła się na autobus). Prawie codziennie dochodziły do mnie informacje o tym, co się tak naprawdę w tej administracji dzieje. O tym, jak bardzo trzeba uważać na jakikolwiek błąd i na jakiekolwiek słowo. Zaczęłam się troszkę niepokoić, ale wszystko jak do tej pory odbywało się koło mnie. Aż do pewnego dnia…
Poszłam z papierami do Pozytywnej i tam zastałam oślicę.
-Czy możesz mi wyjaśnić dlaczego to pismo już wyszło na zewnątrz?!
Patrzę cała w nerwach na tą kartkę papieru i jestem ciężko zaskoczona, że pismo, na które pisałam odpowiedź zaledwie godzinę temu już wyszło na zewnątrz. Dokonuję absurdalnie szybkiej analizy i uzmysławiam sobie, że to szef musiał jakoś załatwić wysłanie tej odpowiedzi.
-To chyba szef musiał je puścić, bo ja je miałam przygotowane na jutro. Nie wiedziałam, że będzie sobie życzył natychmiastowego wysłania odpowiedzi- odpowiadam grzecznie i zgodnie z prawdą.
-Ty NIC nie chcesz wiedzieć! Nic do ciebie nie dociera co do ciebie mówię! Takie pisma muszą najpierw przejść przeze mnie a nie ty je sobie wysyłasz jak chcesz!- i tak mnie opieprza przy dziewczynach z jej działu. Próbuję w odmętach mojej świadomości przypomnieć sobie JAKĄKOLWIEK rozmowę z oślicą na JAKIKOLWIEK temat i za cholerę NIE MOGĘ SOBIE PRZYPOMNIEĆ. Zawsze wydawała mi tylko krótkie polecenia przez telefon. ŻADNEJ rozmowy nigdy wcześniej ze mną nie przeprowadziła.
-Proszę na mnie nie wrzeszczeć, bo ja nic nie zawiniłam i tak naprawdę nie wiem o czym pani do mnie mówi, bo nigdy wcześniej nie rozmawiałyśmy na temat wysyłanych pism.
Dziewczyny z jej działu sztywnieją. Mają kompletne przerażenie wypisane na twarzy .
-I jeszcze bezczelnie kłamiesz! To ci nie udzie płazem!
Trzasnęła tyłkiem i poszła na skargę do Najwyższego. Nihil novi.
A ja wyszłam do siebie z rykiem. Pierwszy raz w życiu ktoś się na mnie darł w pracy czy na studiach, czy w szkole. Pierwszy raz w życiu zostałam opieprzona za coś, czego nie zrobiłam.
Nie minęły 2 minuty a już dzwoniła do mnie moja kierowniczka mówiąc, że właśnie otrzymała telefon od Najwyższego z informacją o mojej niesubordynacji.
Świetny czas! Mogliby wymyślić nową dyscyplinę na Olimpiadzie a tamci mieliby na bank przewagę nad pozostałymi zawodnikami…
Po pół roku pracy omówiłam z moją kierowniczką kwestię mojego urlopu. Uznałyśmy, że najlepiej będzie jeśli na urlop pójdę w tym samy czasie, co szef. Poszłam. Moja kierowniczka dostała naganę za udzielenie mi urlopu a moim przełożonym stała się oślica… Wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Liczyłam po cichu, że to nigdy nie nastąpi, ale jednak… Każdy mnie ostrzegał. Inni mówili, że będą się za mnie modlić 😛 Oślica wezwała mnie do siebie i powiedziała, że przez takie rządy, które wprowadzam sobie poza jej plecami z moją kierowniczką, ona będzie teraz wydawać mi polecenia i szef oczywiście.
Miałam łzy w oczach.
-Przynieś mi no ten… no wiesz.- i waliła słuchawką od telefonu.
-Nie to! Czy ty w ogóle myślisz?!
-Ale to gdzie ja mam to podpisać? Jako kto?! Jak to nie wiesz?! Od czego ty tu jesteś?
Od stawiania tarota, co by mi wyjaśnił co ty masz w tej mózgownicy, bo racjonalne myślenie w tym wypadku odpada…
Biegałam pomiędzy jej pokojem a pokojem mojego szefa. Kondycję miałam świetną 😛 Po jakimś miesiącu pod pretekstem nauczenia się nowych rzeczy z nowego działuzostałam przeniesiona do pokoju, w którym pracowały dziewczyny już z mojego nowego działu. Co 2 tygodnie któraś z dziewczyn przechodziła pracować z moim szefem a ja się „uczyłam”. Byłyśmy przestraszone, bo tak naprawdę nie wiedziałyśmy o co chodzi. Nie wiedziałyśmy, czy któraś z nas ma być zwolniona, czy po prostu przeniesiona na inne stanowisko. Atmosfera była fatalna. Oślica przybiegała do naszego pokoju za każdym razem, gdy dzwonił telefon. Stała, przysłuchiwała się, po czym wyrywała telefon z ręki i dalej sama kontynuowała rozmowę. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałam z kierowniczką innego działu przez telefon. Próbowałam na spokojnie wyjaśnić jakąś sporną kwestię zebrania. Oczywiście wszystko usłyszała tamta. Wyrwała mi telefon z ręki i nie przedstawiając się zaczęła mówić:
-Czy pani w ogóle pamięta, co się do pani mówi? A może jak zwykle będzie pani udawać, że o niczym pani nie pamięta? Już ja o wszystkim powiem Najwyższemu! – i rzuciła słuchawką.
Na moje nieszczęście głos przez telefon miałyśmy podobny… W ciągu dwóch godzin przyszła od tej kierowniczki na mnie skarga, w której cytowano słowa oślicy. Tamta rzuciła mi skargę na kolana i powiedziała z kpiną w głosie:
-Skarga na ciebie. Brawo. Musisz odpowiedzieć.
Byłam taka załamana i przestraszona, że nie wiedziałam co mogę zrobić innego, więc na skargę odpisałam…
Po niecałych dwóch miesiącach tego zamieniania stanowiskami zafundowali nam przeprowadzkę do innych pomieszczeń. Po co? Tego do tej pory nie wiedziałyśmy. Na szczęście mogłam nadal zajmować się sprawami szefa, ale nie mieliśmy szansy zostać w jego pokoju choćby na chwilę sami, bo zawsze w tej samej chwili do jego gabinetu przybiegała oślica. I stała, udając, że chce się czegoś dowiedzieć. Oczywiście, że chciała się czegoś dowiedzieć. Czegoś, o czym mogłaby szybko poinformować Najwyższego.
Kiedy mojego szefa oddelegowano do pracy powiedzmy w innym „oddziale”, mnie postraszono zwolnieniem.
-Masz ostatnią szansę! Masz o wszystkim informować swoją kierowniczkę!- tak mi wrzeszczał Najwyższy i machał wypowiedzeniem jak szabelką.
-A jakie ma pan zastrzeżenia do mojej pracy?-zapytałam resztkami racjonalnego myślenia.
-Czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię?! Ostatnia szansa!- brzmiała odpowiedź na moje pytanie. I jaka furia! Skakał po tym gabinecie, darł się! A ja stałam jak ta sierota i nie wierzyłam własnym oczom.
No to wiedziałam, że muszę zacząć szukać innej pracy, bo donosiciela ze mnie nie ma i NIE BĘDZIE. Brzydzę się nieczystą grą. Pionkiem w takich gierkach nie będę. Choćbym miała zęby wbić w ścianę NIE BĘDĘ. NIGDY.
Chwilę później oślica zorganizowała nam zebranie, w którym na próbę zmylenia zawodnika udawała naszą największą przyjaciółkę. Bo jak to ona dba o nas, jak zawsze o nas walczy, jak nas broni, i że jesteśmy w tej robocie najważniejsze. A w ramach „wdzięczności” za to jak się dla nas poświęca mamy mieć, cytuję „uszy szeroko otwarte i o WSZYSTKIM natychmiast informować”. Czy ktoś zauważył podobieństwo do polityki prowadzonej przez takiego jednego rządnego władzy w Europie dżentelmena????
Komedia.
Później znów zostałam przeniesiona tym razem do pracy z Maczo. Tyle było w tej mojej przeprowadzce dobrego, że nie widziałam oślicy, która znów poniża Pozytywną mówiąc jej, że nadaje się tylko do wycierania podłogi. Po raz nie wiem który uczyłam się czegoś nowego nie mając oczywiście zmniejszonych starych obowiązków. Raz jeden chciałam iść na szkolenie, za które sama sobie chciałam zapłacić. Napisałam podanie z prośbą o udzielenie 5-dniowego urlopu szkoleniowego.
-Ty sobie chyba żartujesz? Sama podejmujesz decyzje na jakie szkolenia chcesz iść?
-Chcę dobrze wykonywać moją pracę.
-Wiesz co? Jak ty coś powiesz, to mnie ręce opadają.
Odwróciłam się na pięcie i z gabineciku wyszłam. Znów płacz. Wściekłość, poczucie poniżenia.
2 tygodnie później miałam wypadek. Pamiętam, kiedy na wózku inwalidzkim, cała obolała, z trudnością w oddychaniu zerkałam przez okno i myślałam, że zdecydowanie wolę być tutaj- w szpitalu z tym bólem wszystkiego, niż siedzieć w pracy. Nikomu nie życzę takiej pracy. NIKOMU.
Wierzę, że kolejna rzecz, którą chcę się zająć zawodowo przyniesie mi w końcu satysfakcję. Ktoś mi tu napisał, że teraz wezmę się za siebie choćby po to, żeby zrobić innym na złość; żeby funkcjonować wedle idei „ja wam pokażę”. I coś w tym jest 🙂
moja ogródkowa twórczość 😉
Wiecie jaką miałam satysfakcję, kiedy kilka dni temu mijałam na ulicy oślicę i po prostu przeszłam obok? Pierwszy raz w życiu udałam, że kogoś nie znam. Z podniesioną głową 🙂
Kilka dni temu Rodzicielka ni stąd ni zowąd oznajmiła mi, że wymienia meble kuchenne oraz lodówkę. Mało co z krzesła nie spadłam. Bo JAK TO???? Ja te meble znam od urodzenia! One już się pięknie wkomponowały w wyremontowaną kilka lat temu kuchnię. Kuchnię! Ba! Ona wbiła mi się gdzieś bardzo głęboko w moją psyche! Po co to?! I tyle pieniędzy! I ta lodówka przecież była kupiona dopiero 7 lat temu! Nie czuję tego, nie czuję…
Ale jak Rodzicielka decyzję podjęła, to podjęła. Może nawet mnie troszkę zmotywowała mówiąc, że „starą” lodówkę dostanę w spadku, więc mojego radzieckiego rzęcha (co jak co, ale chodzi bez usterki już prawie 30 lat! ) będę mogła się w końcu pozbyć. Chociaż światło będzie stałym elementem wyposażenia lodówki 😉
Postanowiłyśmy, że nie będziemy wspierać tych ogromnych salonów meblowych typu agata, czy inne imiona żeńskie, tylko postawimy na małe przedsiębiorstwa produkcyjne działające w naszym mniejszym mieście (mieszkam na granicy dwóch miast- w mniejszym mam domek, pocztę i Urząd Miasta a w tym dużym całą resztę mojego życia). Wujek google pomógł mi znaleźć w mojej miejscowości 5 przedsiębiorstw, które wykonują meble pod wymiar. Adresy zapisałam, zdjęcia Rodzicielce pokazałam, dzień na poszukiwania zaplanowałam. Ruszyłyśmy a ja zapomniałam jak to jest robić z mamusią zakupy. JAKIEKOLWIEK.
-Mamo, ja w ogóle nie czuję tych mebli… ja nawet nie wiem czego my będziemy szukać. NIC.
-Wiem, dziecko, że nie czujesz, bo one mają 30 lat i wyryły się w twojej psychice. Ja też tego nie czuję, ale najwyższa pora je wymienić. – zdecydowanie i ostatecznie stwierdziła Rodzicielka.
Docieramy do pierwszego hmmm… sklepu (???) W całym pomieszczeniu wystawiona jest tylko jedna „kuchnia”. Za ogromnym biurkiem siedzi lalunia-cwaniara. Widzę, że Rodzicielce coś już nie odpowiada, ale stara się zachować twarz. Ja się plączę i szukam jakiś próbek płyt, z których mają powstać meble. Nie widzę… Rodzicielka pyta się o możliwość zamówienia mebli pod wymiar.
-No można.- odpowiada rezolutnie lalunia.
Już widzę, że w mamusię piorun strzelił.
-A może by mi pani powiedziała coś więcej? Gdzie znajdę jakieś przykłady państwa projektów? Bo tutaj widzę tylko jeden.
-Resztę może pani zobaczyć na stronie internetowej.
-Ale to jak? Wcześniej nie będę mogła tych materiałów zobaczyć „na żywo’? Dotknąć?
-No nie. Wszystko jest na stronie internetowej.
Ja jeszcze jakoś to przełykam, ale Rodzicielka jest oburzona.
-Wychodzimy, dziecko.
Oczywiście…
Jedziemy kilka kilometrów pod drugi adres, gdzie… stoi stary drewniak. Na pewno nie z meblami jakimikolwiek. Świetnie. Po drodze próbuję dowiedzieć się od Rodzicielki jaką ma wizję tej jej kuchni, bo nie wiemy czego szukamy a biorąc pod uwagę jej wrodzony talent do tworzenia nieosiągalnych wymagań wolę mieć swoje stanowisko w sprawie.
-Chomiczku, mają być takie szafki jakie były do tej pory, tylko niech to będzie nowe i bardziej eleganckie.
-Ale jak to takie same? Przecież ty masz w kuchni 15 szafek! I te 15 ma być w dalszym ciągu? A co z materiałem? Też takie coś przypominające drewno???
-Tak.
-No chyba żartujesz? Teraz takich mebli się nie robi! Teraz szafek ma być mniej a są szersze. Po głowie plącze mi się tego typu wizja:
źródło: www.kuchenne.net
ale ewidentnie widzę, że Rodzicielka ma zupełnie inne plany. – Wszystko w kuchni ma być jakby „spłaszczone” a ty chcesz sobie machnąć znów meble à la stary Gierek???? Powinno być MNIEJ szafek i jakieś szuflady.
-Nie chcę żadnych szuflad! Ma być jedna mała szuflada na sztućce.
Szlag mnie trafia.
-Kobieto! To po co ty chcesz w ogóle te szafki zmieniać? Chcesz wydać grube tysiące na coś, co będzie przypominać epokę Gierka?!
-Ale ciotka ma całkiem ładną kuchnię a nie jest z epoki Gierka. Taką mogłabym mieć.
tak mniej więcej wygląda kuchnia ciotki źródło: www.sprzedajemy.pl
-Ciotka robiła remont kuchni prawie 20 lat temu! Kobieto! Idź ty wreszcie do przodu! Tobie nic nie pasuje z tego, co nas otacza w teraźniejszości! Zacznij żyć w tych czasach!
-Bo wszystko, co jest teraz modne, to było w tych czasach, kiedy NIC nie było! A ja nie chcę o tych czasach pamiętać! Nie chcę mebli z połyskiem, bo tylko takie rzeczy były 30 lat temu! Taka tandeta! NIE CHCĘ!
I się nadęła.
Dobra, rozumiem, że nie chce mebli z połyskiem. Okej. Ale niech to nie będzie znów 15 szafeczek! Niech będzie chociaż jedna szafka z szufladami. Niech zamykania tych szafek będą do góry a nie na boki. No trochę nowoczesności!
NIE.
Jedziemy do kolejnego sklepu, ale ja nie wiem jak to będzie, bo się tylko pokłócimy. Kolejny sklep jest… zamknięty.
Wisi kartka z numerem telefonu. Dzwonię. Nikt nie odbiera.
Noż cholera jasna! Ja się nie dziwię, że te wszystkie małe prywatne przedsiębiorstwa padają, skoro one sobie żyją jak chcą! Jak klient nie może niczego zobaczyć, to mają zamknięte! Jestem wściekła. Matka dalej nadęta.
Sklep nr 3. Domek jednorodzinny. Już to widzę….
Dzwonię do furtki.
-Przepraszam bardzo! Ja w sprawie mebli kuchennych. Dobrze trafiłam?
-Tak, oczywiście!- odpowiada mi z balkonu blondyna.
-A czy państwo mają jakąś ekspozycję?
-Nie, nie mamy, ale proszę poczekać 10 minut. Mąż zaraz przyjdzie.
-Mąż przyjedzie! To są jakieś KPINY- słyszę w tyle Rodzicielkę.
-A przepraszam panią bardzo! Mąż przyjedzie i co? POROZMAWIA ze mną o meblach????-pytam już z ironią, bo szlag mnie trafia najjaśniejszy.
-No tak- porozmawia z paniami.
Wierzyć mi się nie chce! I ludzie naprawdę tak kupują meble??? Oglądając zdjęcia i ROZMAWIAJĄC??? Gdzie ja do cholery mieszkam?! To już nawet nie jest małe miasto, tylko WIOCHA! Trzaskam dupą, trzaskam drzwiami od Pędzidła i ruszam z piskiem opon.
Ponawiam pytanie Rodzicielce odnośnie jej wizji mebli. Przekonuję, że nie chcę, żeby wydała tysiące złotych na coś, co będzie parodią nowych mebli.
-Zrozum, że ja nie potrzebuję więcej szuflad! Ja muszę mieć więcej szafek, żeby mi się wszystko pomieściło!
-Przecież powierzchnia szafek będzie taka sama! Tylko zrób te szafki szersze i niech będą z czegoś gładkiego!
-Nie chcę szerszych! Chcę taką samą liczbę szafek!
-To Ty chcesz mieć meble à la nowoczesna 70-tka! A tobie do 70-tki brakuje jeszcze 20 lat! Młoda jesteś, więc żyj jak młoda! Rodzice M. tak pięknie sobie wyremontowali kuchnię a to ludzie, którym słoma z butów wystaje! Zacofani! A ty co?! Taka „nowoczesna” z nowoczesnymi poglądami walniesz sobie kuchnię à la 70-tka! ZLITUJ SIĘ! Wstyd mi!
Oczywiście milczy.
Muszę jeszcze podjechać do PZU. Jadę tymi małymi uliczkami i nerwowo zmieniam biegi. Nawet wycieraczki wyczuły napięta atmosferę i poruszają się zbyt ekspresyjnie.
Leje. W prognozie pogody wspominali coś o lekkich opadach a lekkie to ja mam na razie nerwy.
Matkę zostawiam w Pędzidle i dobiegam do PZU… Zamknięte. Przez oszklone drzwi widzę tylko panią na mopie. Patrzę na godziny otwarcia 8-16.00. No i wpadłam w furię.
Widzę z daleka Rodzicielkę z papierosem oczywiście w ustach, która jest mocno zaskoczona tak szybkim „załatwienem sprawy” w PZU.
-Kur***mać! Gdzie ja mieszkam?! Żeby PZU było otwarte do godziny 16?! Takie rzeczy tylko w tej pieprzonej wsi! Tu jest wszystko pozamykane! Ja się nie dziwię, że to miasto przestało się rozwijać 30 lat temu, skoro tu sobie ludzie pracują jak chcą! Ja pierd***!
-Dziecko, pan na ciebie patrzy a ty tak krzyczysz.
-A ja pierd*** czy pan patrzy czy NIE! Tu NIC nie można załatwić! PZU do 16??? Gdzie PZU jest otwarte do 16?!!! Gdzie jakakolwiek firma ubezpieczeniowa czy bankowa ma otwarte w dzień powszedni do 16?!
-Chomiczku, taka elegancka dzisiaj jesteś a tak krzyczysz i ten pan na ciebie z przerażeniem patrzy.
Doskonale zdaj sobie sprawę z tego jak wyglądam- włos rozwiany, furia w oczach, nerwowy krok w obcasach i powiewający w wirze powietrza rozpięty żakiet. Gdyby nie ubranie to pacjentka oddziału psychiatrycznego 😛
-Jestem elegancka, bo na pogrzebie dzisiaj byłam! A pan niech sobie patrzy! Tutaj nawet ludzi na ulicach nie ma, to niech patrzy! Dziura pieprzona! Dawaj kolejny adres!
-Sieradzka, ale może się uspokój…
-Nie! Nie uspokoję się!
Po 15 minutach docieramy do sklepu nr 4.
Na wystawie widać ładne mebelki nawet z dużą ilością szafek, ale z połyskiem… Wszystko ładnie się komponuje. Dostrzegam próbki płyt. Podoba mi się, tylko Rodzicielka coś się podejrzanie miota. Widzę, że szlag ją trafia na te błyszczące płyty.
-Mamo, przestań szaleć! To są bardzo ładne meble i nie są takie szerokie. Może pan będzie coś miał w macie i się uda coś kupić.
-Chcę, żeby były podobne do tych, co mam TERAZ.
Nie wierzę.
Zaczynam podnosić na nią głos w tym cholernym sklepie, bo jak nie zrobię jej obciachu przy ludziach, to się nie ogarnie.
-Nie będziesz miała mebli jak 70-latka! To są BARDZO ŁADNE meble! W sam raz na nasz KOMPROMIS! Zmień myślenie!
-Dziecko… przychyl się odrobinę do mnie (mam obcasy, więc mamusia sięga mi w tej sytuacji do ramiom 😛 ) i coś ci powiem.
Nachylam się i słyszę moją słodką Rodzicielkę:
-Jak nie przestaniesz na mnie krzyczeć, to ci przypier***
Wiem, że to możliwe, więc się odsuwam 😛 Co prawda ostatni raz dostałam od niej w tyłek jak miałam 5 lat i rzuciłam się w nerwach na podłogę, bo bardzo chciałam wyjść o godzinie 22.00 na dwór, ale tenisówka w kwiatki z gracją lądującego na moim tyłku pamiętam po dzień dzisiejszy 😛
Rodzicielka w nerwach wyjmuje papierosa i zapala razem z właścicielem. Pan coś jej tłumaczy, coś pokazuje, ja pokazuję jej próbki płyt, które ona sama chce, po czym Rodzicielka… wybiera gładkie meble z POŁYSKIEM!
Boże Mój…
W drodze do domku chwalę mamę za mądry wybór i cieszę się, że kuchnia będzie nowoczesna, ale też odrobinę taka, jak sobie życzyła Rodzicielka. Wspaniały kompromis. Szkoda tylko, że okupiony takimi nerwami 😛
-Dziecko, po co te nerwy… Przecież ja bym nigdy nie kupiła mebli à la 70-tka…
Po dłuższej przerwie spowodowanej nieszczęsnym wypadkiem samochodowym w końcu udałam się na siłownię. Nie żebym jakoś specjalnie skakała z radości na myśl, że znów będę wylewać siódme poty na bieżni, ale żebym znów zadbała o kondycję, bo wejście na II piętro w robocie kończyło się lekką zadyszką i sapaniem przypominającym dźwięk starej lokomotywy 😛
Na siłowni zauważył mnie jeden z trenerów, który wyznaczył sobie już wcześniej jeden cel- spowodować, żebym przestała się przygarbiać… Jakby od urodzenia słyszał pytanie o wzrost, to też by się odrobinę garbił… Walkę miał dość utrudnioną, ponieważ najczęściej jego uwagi chowałam głęboko w… czarną dziurę 😉 Wdajemy się w grzecznościową rozmowę. Tłumaczę, że byłam nieobecna na siłowni, ponieważ miałam wypadek, lekko złamany kręgosłup i srutu tutu 😉 Trener proponuje mi w takim razie rozpoczęcie zajęć wzmacniających kręgosłup, skorygowanie sylwetki i co tam będę sobie jeszcze życzyła (życzyć to ja sobie mogę bardzo dużo, tylko nie sądzę, żeby życzenia były do spełnienia;-) ). A ja z racji, że kłopoty z asertywnością mam od czasów zamierzchłych (już o tym wspominałam) z uśmiechem na ustach i nieskrywaną radością umówiłam się na trening…
Tylko, niech nikt sobie nie myśli, że ja faceta nie wybadałam przed tym treningiem 😛 W Internecie można dzisiaj znaleźć WSZYSTKO, więc opinie o zajęciach z Trenerem również. „Ostry jak brzytwa”, „Wymagający”, „Wredny i wymagający”. „Nigdy wcześniej nie byłam tak wyczerpana” oraz tego typu opinie, tylko w innej konfiguracji.
Poległam. Jeszcze nie zaczęłam, ale już czuję, że poległam na całej linii… Już oczami duszy mojej widzę siebie wyczerpaną na podłodze w siłowni i śmiech wszystkich obecnych na sali.
Sama tego chciałaś Chomikowa, ty sieroto boska. Zgodziłaś się, to nieś teraz swój krzyż 😛
Wysyłam Trenerowi maila z informacją o moim stanie kręgosłupa i na zajęcia idę z wielką butlą wody i z pozytywnym nastawieniem. Przecież plątałam się po tej siłowni, nie jestem w beznadziejnej kondycji… DAM RADĘ.
-Słuchaj Chomikowa, twój kręgosłup nie jest w najgorszym stanie. Musimy go wzmocnić i to zrobimy. Do tego skorygujemy odrobinę sylwetkę, bo ciągle masz ramiona opuszczone w dół i ja to rozumiem, bo jesteś bardzo wysoka. PODNIEŚ TE RAMIONA.- słucham wywodu SS-mana i ramion póki co podnosić nie zamierzam.- Powiedz mi jeszcze Chomikowa co byś chciała razem ze mną osiągnąć?
-Może schudłabym ze 3 kg…?-pytam nieśmiało, bo obawiam się, że utrata 3 kg wagi będzie obarczona strasznym wysiłkiem i niejedną łzą. Moją oczywiście.
-Schudniesz 3 kg. Oczywiście, że ze mną schudniesz. Ułożę ci dietę, codzienne ćwiczenia i schudniesz.
Zaraz… Moment… WRÓĆ!
Jakie do cholery CODZIENNE ĆWICZENIA???!!! Jak ja wracam z jednej i drugiej pracy, to jedyne o czym marzę to są ćwiczenia w wybieraniu pozycji do spania a nie jakieś SPORTY! Ja się nie zgadzam, NIE… NIE… NIE…
-Dobra, to zabieramy się do roboty. PODNIEŚ TE RAMIONA. Ja rozumiem, że ty jesteś bardzo wysoka, ale to nie jest powód, żebyś psuła sobie sylwetkę.
-Mnie życie przytłacza i to dlatego. Poza tym nie jestem bardzo wysoka, bo są kobiety wyższe ode mnie, więc się czep.
-Jak masz powyżej 180 cm, to jesteś bardzo wysoka. A masz, prawda?
-Niby mam, ale są wyższe ode mnie.
-Dobra, to teraz kładź się na plecach na tym materacu.- wskazuje mi materac koło nas.
-Spoko, tylko mogę się wzdłuż nie zmieścić 😛
Rozgrzewka jest dla mnie całkiem znośna. Później przechodzimy do bardziej skomplikowanych ćwiczeń. Komenda (tak, te polecenia trochę przypominają mi komendy i musztrę 😉 Wiej Chomikowa, WIEJ! ) „prawa noga wyprostowana, stopa do siebie, lewa noga podniesiona do klatki piersiowej, schwytana prawą ręką, lewa ręka łapie prawe biodro” wprawia mnie w lekkie osłupienie… leżę jak ta sierota na materacu i patrzę się na faceta szeroko otwartymi oczami. Mój wyraz twarzy na pewno nie wyrażał w tym momencie ani grama inteligencji.
-Oooo, widzę, że dziewczynka ma problem ze zrozumieniem! To nic nowego, zdarza się.- i składa mnie jak kartkę w orygami.
Zostanę w tej pozycji na amen. To pewne. Jak mnie nie porozkłada, to zostanę tak do śmierci. I hamuję wybuch śmiechu 😛
-Ty się tam nie podśmiewaj pod nosem, tylko ćwicz!
Gdzieżbym śmiała 😛
Ćwiczenia mnie męczą, ale jest wesoło. Opowiada mi dowcipy, składa mnie i rozkłada z różnych figur i prosi, żebym uporała się z synchronizacją stóp, bo mam z tym mały problem. Dobrze wiem, że MAM. Moje stopy zawsze żyły swoim życiem 😀 Nigdy nie mogłam dojść z nimi do porozumienia. Może to jest wytłumaczenie tego, że doszłam tylko do miejsca, w którym jestem a nie tam, gdzie bym chciała… Moje stopy muszą zacząć ze mną współpracować. Zdecydowanie. Bo jak na te moje lata, to już powinnam zajść dalej a ja ciągle stoję w miejscu…
Pod koniec treningu ledwo żyję. Nogi bolą mnie niemiłosiernie, ale jestem nawet zadowolona. Godzina zleciała mi bardzo szybko i czuję, że mam w sobie tyle energii, że spokojnie mogę jeszcze iść na orbitrek.
-No Chomikowa! Nie jest z tobą tak źle! Ale będzie lepiej! Jak tylko będziesz współpracować, to osiągniemy bardzo wiele.- tak mnie pociesza 😛 – Widzisz tego faceta na bieżni?
Ojejku… takie słodkie nieszczęście z brzuchem opadającym prawie na kolana i ręcznikiem na szyi. Ledwo ciągnie kuloskami na bieżni.
-Słuchaj Chomikowa, to jest moja, jak do tej pory jedna jedyna porażka zawodowa. Facet chodzi do mnie na zajęcia od ponad miesiąca i przytył.
Wybucham śmiechem.
-Jak to?- pytam, kiedy już mogę się wysłowić
-No normalnie! Jego też życie przytłacza i ciągle tylko wpierdziela ciasteczka!
Ciasteczka… Jak ja KOCHAM ciasteczka. I kasztanki, i raffaello… Przecież to mój jedyny sens życia!
Nie chcę siać defetyzmu, ale… Czarno to widzę… Czarno…
Coraz częściej słyszymy o małżeństwach ludzi, którzy poznali się w sieci. Świadczy to tylko o tym, że Internet pozwala nam nie tylko znaleźć potrzebne informacje, przelać pieniądze w banku, czy znaleźć ulicę w mieście, którego KOMPLETNIE nie znamy a mapa papierowa czy GPS jakoś nam w tym wcale nie pomaga 😉 (taaak… Nieważne 😛 ), ale pomaga nam ułożyć sobie życie osobiste.
Spragnieni uczucia, miłości i spotkania kogoś, kto nas w końcu w pełni pokocha, zrozumie, przytuli itd. czasem przesłania nam racjonalne myślenie… Bo przecież w tym całym Internecie można spotkać ludzi, którzy nas oszukają, wykorzystają i emocjonalnie potrzepią jak 220 V w gniazdku 😛
Kilka dni temu napisała do mnie maila (przypominam, że jest taka możliwość) pewna młoda kobieta. Czasem czyta mojego bloga i z racji, że jestem singielką (niedługo uleje mi się od tego słowa 😛 ) ostrzega mnie przed innym blogiem, który jest prowadzony w celu znalezienia miłości życia (tudzież żony 😉 ) pewnemu bogatemu dżentelmenowi. Otóż wedle relacji dziewczyny z maila, była z nim w związku od października zeszłego roku do lipca tego roku. I to nie takie „pitu, pitu”, tylko najprawdziwszy związek dwojga dorosłych ludzi ze wspólnym mieszkaniem, planami, wycieczkami, urlopami itd. W marcu tego roku Zakochany Bogaty postanowił założyć bloga, w którym poszuka sobie żony…
Hurrraaaaaa!
Oczywiście ani ówczesna ukochana, ani kobiety z którymi Zakochany Bogaty umawiał się na randki nie wiedziały o tym, że są oszukiwane i na pewno będą oszukiwane w przyszłości. Na szczęście ówczesna narzeczona „znajomość” zakończyła z zupełnie innych powodów a wiadomość o blogu, jaki prowadził Zakochany Bogaty była tylko „gwoździem do trumny”. Jeśli wszystko wygląda tak, jak zostało mi to przedstawione w wielu mailach, które otrzymuję od kilku dni, to tylko współczuję dziewczynom, które naprawdę w tym dżentelmenie szukają prawdziwej miłości, zaufania i tego wszystkiego czego szukamy w prawdziwych pełnych miłości związkach… Fail. Oczywiście.
Ale to nie wszystko. Kto z Was ogląda show „Catfish” na bodajże MTV? Tak się składa, że często trafiam na ten program, kiedy jestem na siłowni i szukam czegoś znośnego, co mi pomoże przebiec 5-6 km na bieżni 😛 Z racji, że funkcjonuję w Internecie, zdarzyło mi się kiedyś mieć konto na portalu randkowym, to decyzja zerknięcia na coś znośnego pada akurat na ten program. Słówko „Catfish” oznacza udawanie w sieci kogoś, kim się w rzeczywistości nie jest – najczęściej aby rozkochać w sobie osobę z drugiej trony monitora. Serial powstał na podstawie filmu Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana, który przedstawiał fenomen tworzenia właśnie takiej relacji. W każdym odcinku prowadzący „Catfish” oraz jego kolega z planu, pomagają jednej z osób odkryć prawdę na temat wirtualnego partnera lub partnerki. Najczęściej są to „wirtualne związki”, które trwają LATAMI (!!!) Już pal sześć te osoby, które tak bardzo pragną znaleźć miłość, że wplątują się latami w „związek” z kimś, kto ciągle „nie ma czasu” na spotkanie „w realu”, ale pytam się JAKĄ SIECZKĘ TRZEBA MIEC Z MÓZGU, żeby tak wykorzystywać ludzi, którzy przecież nic im nigdy w życiu złego nie zrobili?! Postacie catfish najczęściej okazują się zakompleksionymi otyłymi ludźmi. Podczas ujawnienia całego sekretu przed kamerami, przejawiają skruchę, mówią o prawdziwych uczuciach i lęku przed pokazaniem prawdziwego „ja”. Czasem nawet są łzy.
Dobra, z ciężkim sercem, ale jakoś jeszcze to ogarniam. Bo kompleksy, bo lęk i takie tam. Ale w ostatnim odcinku dziewczyna „catfish” przyznała, że podszywając się pod śliczną koleżankę i rozkochując w sobie niczemu winnego faceta (wirtualny związek trwał 4 lata!!!!) miała UWAGA! świetną zabawę. Kurtyna opada. Wybaczcie, ale SŁÓW MI BRAK. Takich ludzi powinno się zamykać w domach bez klamek! I LECZYĆ. Przecież Internet to też ŻYCIE. Może bardziej anonimowe, ale ŻYCIE i można je komuś bez trudu spierniczyć mając przy tym świetną zabawę (sic!).
Osobiście jak do tej pory na szczęście udało mi się omijać wszelkich oszustów w Internecie. Nigdy nie okazało się, że ktoś kogo poznałam przez Internet podszywałby się pod kogoś innego. Oczywiście miałam okazję trafiać na tzw.”małych kłamczuszków”, którzy omijali szerokim łukiem prawdę na swój temat, ale nigdy żadna z tych osób w żaden sposób nie sponiewierała mojego spokoju emocjonalnego. I mam cichą nadzieję, że tak pozostanie. Wszak bardzo nie lubię, kiedy muszę sprzątać jakikolwiek bałagan (emocjonalny również 😛 )
Nareszcie! Cały rok czekałam na ten czas, kiedy będę mogła wpakować się w moje Pędzidło, zabrać ze sobą koszyk, kalosze (o Rodzicielce i innych plątających się członkach mej rodziny nie wspominając…) oraz scyzoryk i z szaleństwem w oczach popędzić w LAS na grzybki 🙂 Nie sama tym razem. Do lasu sama się jakoś nie wybieram. Zawsze towarzyszy mi stara grzybiara pod postacią Rodzicielki i/lub ciotka (tak-TA ciotka…). Zawsze na tych wyprawach coś się dzieje, ZAWSZE. I nieustannie mam wrażenie, że na wycieczkę wybieram się z dwójką dzieci- jedno jest permanentnie zagubione, ale ogromnie szczęśliwe (Rodzicielka) a drugie rozkapryszone i aroganckie (ciotunia).
pierwszym tematem do dyskusji jest wybór samochodu, którym jedziemy a co za tym idzie kierowcy. Ciotka oczywiście zdecydowanie i tonem głosu nie znoszącym sprzeciwu oznajmia, że ONA prowadzi.
-Nie, nie, ciociu. Ja biorę swój samochód i jedziemy moim.
-A to niby DLACZEGO?- już słyszę w jej tonie niezadowolenie.
-Ty sobie odpocznij po pracy. Ja jestem wypoczęta, to ja prowadzę.
Przecież nie powiem jej, że tak będzie BEZPIECZNIEJ…
Ruszamy.
Ciocia oczywiście jest nadęta z powodu naszego 10-minutowego spóźnienia. Co ja na to poradzę, że Rodzicielka NIGDY nie jest w stanie wyjść z domu ogarnięta i zawsze po coś się wraca np. po zapalniczkę oczywiście? Rozmowa w aucie niespecjalnie się klei. Ciocia jest niezadowolona, że ma mało miejsca z tyłu (jedno miejsce jest zajęte przez koło zapasowe i kołpak, który w nerwach zdjęłam z koła, bo mi HAŁASUJE 😛 ). Robię dobrą minę do złej gry, ale generalnie mam ochotę wysadzić ją na pierwszych światłach. Rodzicielka wyjmuje w nerwach papierosa.
-Miałaś mi nie fajczyć w samochodzie!
-To se wysiądź- odpowiada rezolutnie Rodzicielka.
-Ty uważaj, żebym to ja ciebie nie wysadziła. Co jak co, ale jesteś na mnie skazana, więc bądź grzeczna.
-Przecież chyba własnej matki nie wyrzucisz z samochodu, prawda?
-Chcesz się przekonać?
-I miałabym iść taki kawał na pieszo? Nic ci matki własnej, rodzonej nie szkoda.- przemawia do mnie takim słodkim dziecinnym głosem biednej, nieszczęśliwej dziewczynki.
-To NIE PAL!
-Spadaj.
Po 45 minutach drogi ciotka nagle krzyczy:
-Boże! Zapomniałam kaloszy!
-A co ty masz na nogach?- pytam i nie chcę znać odpowiedzi…
-Klapki… Przepraszam.
No tak. Głośno wzdycham. I zawracam.
Po dwóch godzinach udaje nam się szczęśliwie dotrzeć pod ośrodek wypoczynkowy, w którym wszystkie spędzałyśmy swoje dzieciństwo. Tam jeździła Rodzicielka z ciotką jako małe dziewczynki i tam później zabierały mnie one, kiedy ja byłam dzieckiem. Ośrodek kilka lat temu został sprzedany jakiemuś prywatnemu właścicielowi, który cały ten teren zrujnował. Serce się łamie, ale przecież nic nie możemy zrobić… I tak się cieszę, że mogłam tam być, że tam poznałam moją N. i innych znajomych, z którymi do dzisiaj mam bliski kontakt. Trzeba się pogodzić… Ciotka pogodzić się nie może. Dostrzega gdzieś nowego właściciela ośrodka i krzyczy:
-Ty mendo! Tak zrujnować takie miejsce! To się na prokuraturę nadaje!
Sztywnieję. Rodzicielka zamiera.
-Ciotka! Ty się ogarnij! Jak ty się zachowujesz?!
-A co ty mi tu będziesz?! Jak można było mi tak wspomnienia zrujnować?!
-Przecież to nie jego wina, że to kupił! Ile ty masz lat! Nie drzyj się!
-Ja to mu tyłek tylko mogę pokazać!
I drze się w tym lesie. Pani kierownik. Rany boskie… Zachowuje się jak dres na meczu. Tylko petardy dać jej do ręki i będzie dym.
Rodzicielka schowała się w samochodzie i udaje, że jej nie ma. Przecież to moja rola. Ona powinna iść i walczyć, ale generalnie widzę, że jej mowę odjęło.
-Ciotka! Przebieraj się i nie rób cyrku! Czasu ci nie szkoda?
Czerwona z nerwów i furią w oczach, ale jakoś się ogarnia… W końcu wydaje dyspozycję:
-Idziemy prosto a potem w prawo aż dojdziemy do lasu.
-A to nie jesteśmy w lesie?- rzucam pytanie w przestrzeń…
Poszła. Prosto a potem w LEWO.
Po drodze zadzwoniła do nas z awanturą, że NIE SŁUCHAMY, CO SIĘ DO NAS MÓWI, i że NIGDY WIĘCEJ DO LASU Z NAMI NIE POJEDZIE.
Ufffffff!
Las był piękny! W powietrzu aż unosił się zapach grzybów! Podgrzybki z mokrymi od deszczu kapeluszami pięknie lśniły w słońcu i aż się prosiły o zabranie do koszyczka. Kurki ukrywały się pod ściółką, ale i tak zostały dostrzeżone przez moje wspomagane okularami oczy 😉 Koźlarki dumnie prężyły nóżki, jakby chciały powiedzieć „Jestem piękny, dostojny i rosnę tu Chomikowa specjalnie dla ciebie!”. BIORĘ! 🙂 Prawdziwki, krawce, zajączki, maślaki i kanie. Bajka 🙂
Byłam taka spokojna i zadowolona, że machałam sobie koszyczkiem jak beztroski Czerwony Kapturek 😉 Zdążyłam pomyśleć o tym, że bardzo jestem zaskoczona tym, że chodzę na grzyby już prawie 30 lat i jeszcze nigdy nie weszłam na jakieś dzikie zwierzę (czego już wiele lat temu doświadczyła Rodzicielka spotykając na polance dzika…). I tak mrucząc sobie pod nosem jeden z letnich przebojów, nagle jakieś 3 metry ode mnie zarośla poruszyły się bardzo charakterystycznie, coś zaszeleściło i tylko zdążyłam usłyszeć tętent kopyt…
Umarłam. „Dzik jest dziki, dzik jest zły(…) Kto spotyka w lesie dzika, ten na drzewo prędko zmyka”. Jakie kur*** DRZEWO?! Dookoła mnie same krzaki! Zresztą ja wspinaczki nigdy nie uskuteczniałam! Pożre mnie zwierzę i umrę w męczarniach… Zresztą, żeby to był tylko dzik… Po odgłosie tych kopyt, to ja oczami duszy swojej widzę co najmniej słonia! Gdzieś w resztkach świadomości świta mi, że przecież te zwierzaki boją się hałasu i LUDZI…
-MAMOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!MAMUUUUSIUUUUUUUUUU!!!!!!!!! usiuuuu… usiuuu…usiuuuu. Ptaki się zerwały, pszczoły przestały brzęczeć a jaszczurki pochowały się w swoje norki… Lawina zejdzie jak NIC.
Przez kolejne 20 minut z pełnymi porami szukałam mojej Rodzicielki. Grzyba jak się nietrudno domyślić już nie znalazłam żadnego.
-Dziecko, co się stało? Co się tak drzesz?
-Chyba na niedźwiedzia weszłam, albo wilka co najmniej.
-???
-No dobrze! Może to był dzik lub sarna!
-Jakby to był dzik, to pewnie ruszyłby swoją kuloską, chrumknął beztrosko i poszedł w swoją stronę a nie uciekał.
Uciekać, to ja bym wtedy uciekała…
Grzybobranie już się dla mnie skończyło. Udałam się w stronę Pędzidła i rozpoczęłam pełną relaksację w pobliżu bezpiecznego samochodu 😉
Rodzicielka z ciotką całą wycieczką były zachwycone. Uzbierałyśmy całą masę grzybów na wszelkie możliwe dania. Zmęczone, ale usatysfakcjonowane. Ciotka w tej całej swojej euforii na koniec oznajmiła:
-Ja to bym mogła tylko z wami mieszkać! Byłoby nam cudownie!
Cisza…
To ja już wolę do tego niedźwiedzia… czy tam sarny 😛 Chociaż wiesz czego się możesz po takim zwierzaku spodziewać 😛
Już kilka razy poruszałam tutaj temat braku znajomości powszechnie znanych zasad kultury. Podawałam różne przykłady i nawet przez dłuższy czas udawało mi się nie mieć do czynienia z zachowaniami wartych opisania i wykpienia tutaj na blogu. Wszystko, póki nie umówiłam się z jednym dżentelmenem na spotkanie. Niby niezobowiązujące, ale… wiadomo 😉
Spotkanie bardzo miłe, ciekawe. Sporo tematów do rozmów, intersujące dialogi itd. Jak w romantycznym filmie 😉 Po całym spotkaniu czekałam na znak od ciekawego dżentelmena. I tak po dwóch dniach na pasku startowym mojego komputera pojawiła się piękna żółta migająca koperta z wiadomością od tegoż pana. Odrobinkę podekscytowana otworzyłam wiadomość i rozpoczęłam rozmowę.
Po standardowej wymianie uprzejmości (jak to wspaniale, że są jeszcze mężczyźni, którzy pamiętają o miłym słowie i dbają o samopoczucie kobiety!) ni stąd ni zowąd pada pytanie:
– Masz piegi na całym ciele?
To pytanie już powinno być dla mnie ostrzeżeniem. Ta maleńka żółta żaróweczka, która zapaliła mi się po przeczytaniu tego pytania nie oświetliła wystarczająco jasnym światłem pozostałych wątpliwości…
Pełno piegów. Pieg piegiem piegi pogania. Jak mroczki, które przesłoniły mi zdrowy rozsądek, kiedy cię poznawałam 😛
– A jaki masz brzuch? Płaski, czy z „oponką”?
Myślałam, że już nic mnie w życiu nie zaskoczy; że żadne pytanie nie jest w stanie zbić mnie z tropu a jednak… Trwało chwilę, zanim się ocknęłam, zorientowałam, że pytanie faktycznie padło i teraz dżentelmen oczekuje na moją odpowiedź.
Tylko oponki. Ja generalnie cała jestem, jak postać Oponki Michelin 😛
-A jaka jest twoja ulubiona część ciała mężczyzny?
Leżę. Leżę na biurku. To się naprawdę dzieje. Ten facet- TEN szarmancki, kulturalny mężczyzna, który dbał przez kilka godzin o moje dobre samopoczucie, właśnie zadaje mi jedno z najbardziej niedorzecznych pytań.
Jak już się podnoszę z tego biurka, odpowiadam mu na to pytanie i zżera mnie ciekawość jakie będą następne, bo czuję, że to będzie jedna z „najciekawszych” rozmów na gg w moim życiu 😛
Palec wskazujący. Nikt mnie tak nie rozpala, jak mężczyzna, który z gracją i finezją dłubie w nosie np. stojąc samochodem w korku. Mrau!
-Zdaje mi się, że lubisz seks, prawda?
Ciekawe po czym wysnuł takie wnioski? Po sposobie, w jaki spożyłam grecką sałatkę? Czy może po tym, z jaką namiętnością zakładam nogę na nogę? Bo ja kolacje z mężczyznami, z którymi czuję, że kiedykolwiek pójdę do łóżka, spożywam jak Sharon Stone w tej słynnej scenie „Nagiego Instynktu” (wybaczcie brak odnośnika 😛 )
Nic innego w życiu nie robię, tylko uprawiam seks i o niczym innym nie myślę. Moje myśli krążą tylko i wyłącznie wokół seksu. Co rusz wymyślam nowe pozycje i nowe miejsca, w których mogłabym „poświntuszyć”. I WSZYSTKO mi się z nim kojarzy 😛
Taka prawda! A jak!
I PEREŁKA na koniec:
-Lubisz się ubierać w takie seksowne ciuszki? Wiesz o co mi chodzi, prawda?
Bujną mam wyobraźnię. Niestety bardzo BUJNĄ. I widzę siebie w tych lateksowych geterkach z pejczem w ręku i na niemiłosiernych obcasach, w których za cholerę nie mogę utrzymać równowagi. Scena godna nakręcenia 😛 Dam sobie rękę uciąć, że umarłabym ze śmiechu i z pikantnych chwil zrobiłaby się nieudana komedia.
Świetnie.
Myślę że to najwyższy czas, żeby dżentelmena uświadomić, że zabawki erotycznej ze mnie NIE BĘDZIE. Pod zły adres trafił. Cóż. Znów muszę kogoś rozczarować…
Mój rozmówca jest BARDZO zaskoczony, że taka wykształcona, inteligentna i współczesna (ach! och!) kobieta mogła go tak ŹLE odebrać i wziąć za kogoś, kim nie jest!
Litości…
Rozmawiam z moją N.
-Chomiczku, no a nie mogłaś zaszaleć i spróbować jakby to było? Przecież mówiłaś, że był taki kulturalny i w ogóle?
Właśnie, taki kulturalny… Nie wiem… A może ja tak fatalnie prowadzę rozmowę, że facetom nie pozostaje już nic innego, jak tylko zaproponowanie wspólnego pójścia do łóżka?
-Pogięło cię?
-Może trochę…
-A ty mi powiedz co ja bym z nim w łóżku miała robić za 5-10 lat, jeśli on już teraz ubrałby mnie w lateksy, dał pejcz do ręki i szpile, w których na bank połamałabym nogi?
-Nie wiem. Ty mi powiedz, bo chyba masz już sporo pomysłów, prawda?- pyta zadziornie.
-No chyba przybiłabym go krzyżem do ściany i smyrała piórkiem po stopach 😛 W szpilach i lateksie oczywiście.
Dzisiejszego popołudnia udałam się z koleżanką (typową Blondynką 😀 ) do miasta na kawę. Jak to zawsze bywa na babskich spotkaniach- może być troszkę za głośno, może być trochę za wesoło i poruszane tematy mogą być niezbyt… elokwentne 😉
Poruszałyśmy się jedną z najmodniejszych ulic w naszym mieście i dyskutowałyśmy o nowym tuszu do rzęs, który zamówiłam przez Internet, i który będzie dla mnie nowością. Panowie, na pewno trudno jest Wam sobie wyobrazić jak można zamienić na powyższy temat więcej, niż 5 zdań, ale uwierzcie, że MOŻNA 😉 Młodzi panowie, którzy szli przed nami, również byli zaskoczeni długością naszego dialogu i generalnie powodem dla którego tak głośno dyskutujemy
-Słyszysz? One tak o czym? O tuszu? – pyta wyraźnie zainteresowany jeden drugiego.
-Daj spokój, niech se gadają. Baby tak mają. – uspokaja ten drugi.
Ja z Blondyną wyraźnie speszone tym, że ktoś jest zaineresowany naszą bezsensowną rozmową, zmieniamy temat na dzieci naszych koleżanek. Widzimy, że młodzi panowie przed nami zamilkli i wyraźnie się nam przysłuchują. Mnie to trochę bawi, ale Blondyna jest bardzo onieśmielona i kończy kolejny temat zdaniem: „Daj spokój Chomiczku. I tak na razie jesteśmy młode, więc na dzieciaki mamy czas”. I to chyba było niezmiernie ciekawe zdanie, ponieważ niższy z dwóch panów odwrócił się, aby w końcu się nam przyjrzeć. A ja co? – A ja rozbawiona całą sytuacją, niewiele myśląc zadaję im pytanie:
-Prawda Panowie, że jesteśmy z koleżanką jeszcze za młode na posiadanie dzieci?
-Czy za młode? Zależy ile mają panie lat i czy panie chcą mieć dzieci- opowiada ten wyższy.
-Ale możemy ten temat przedyskutować przy kawie.- wtóruje mu niższy.
Przyglądam się im. Są na pewno od nas młodsi. To nie ulega żadnej kwestii. Poza tym niższy ma obrączkę (jakże by inaczej). Nie czuję tej kawy. Blondyna też jej nie czuje, bo ściska mnie porozumiewawczo za rękę. Nie przeszkadza nam to jednak wdać się w rozmowę.
-A panie to chyba studentki, prawda? Uniwersytet, czy Politechnika?
Wybuchamy śmiechem. Jak to miło być odebraną za studentkę! Jaka młodość musi z nas bić!
-Naprawdę wyglądamy tak młodo? Chłopaki, dobrze wam idzie, mówcie dalej!- zaśmiewam się i proszę o więcej komplementów 😀
-Patrz, jaka zdesperowana!- rozbawiony wyższy chłopak skomentował moją wypowiedź.
Pięknie Chomikowa. PIĘKNIE. Ty DESPERATKO 😀
Śmieję się sama z siebie i nie za bardzo mogę się pohamować. Łzy rozbawienia jak zwykle wycieram rękoma, ale nie tracę czujności przysłuchuję się rozmowie Blondyny z chłopakami.
Dowiaduję się, że mają po 22 lata…
-Ojejku, jakie to słodkie- wpatruje się Blondyna w chłopaków jak w malutkie dzieciątka i mam wrażenie, że za chwilę wyjmie im z torebki śliniaczki i grzechotki.
-A ja zostanę niedługo tatą- informuje nas ten z obrączką.
-JUŻ?!- obie wykrzykujemy pytanie pełne zdumienia
-No pewnie! Lepiej teraz, niż za 10 lat, jak już będę stary i na nic nie będę miał siły!
?????
Dziękuję. Leżę. Zataczam się ze śmiechu. Szybciutko liczę za ile będę miała te jego „za 10 lat” i wychodzi mi, że za bardzo niedługo. Będę stara, na nic nie będę mieć siły i generalnie jestem w czarnej d*** . BAJECZNIE!
Zerkam na Blondynę i ta również się zaśmiewa, ale jest to chyba śmiech przez łzy…
Kiedy w końcu jakoś się ogarniam, dopytuję przyszłego ojca o plany związane z opieką nad małym członkiem rodziny.
-No normalnie będzie. Będzie fajnie.
-Ale wiesz- te nieprzespane noce itd. Taki twardy jesteś?
-Pewnie! Będę wstawał cały czas i będę we wszystkim pomagał.
-Chyba przez pierwszy tydzień…
Powiedziałam to na głos?
Ojejku… Tak…
-A ty, Chomikowa to chyba jesteś samotna i bezdzietna, że tak bardzo sceptycznie podchodzisz do posiadania dzieci?
Dobry jest! Gość mnie powalił oceną mojej osoby! Cały dialog rozłożył moją psychikę na części i każdą z nich potrącił tenisówkiem.
Wybucham już takim śmiechem, że nie jestem w stanie nic powiedzieć. Żegnamy się z chłopcami a Blondyna jeszcze na odchodne życzy im miłej nauki w szkole.
10-minutowy dialog a jak pięknie podsumował moją osobę 😀 Zdesperowana, bezdzietna, samotna, stara… Już nic dobrego mnie w życiu nie spotka 😛
Cóż… Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy 😀
A jeśli już o oczach mowa… Jakiś czas temu dostałam od kogoś krem pod oczy, ale uznałam, że chyba za wcześnie na takie mazidła.
Gdzieś tu był…
Gdzie jest DO CHOLERY ten krem?!
This website uses cookies to improve your experience. We'll assume you're ok with this, but you can opt-out if you wish.AcceptRead More
Privacy & Cookies Policy
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.